Przyznam szczerze, że Milton dał mi dużo do myślenia. Jasne
jest, że wszystko co powiedział było prawdą, i co prawda wiedziałam niby o tym
od dawna, lecz… Serio, zabrzmiało to zupełnie inaczej gdy ktoś, po raz pierwszy
powiedział o tym głośno. Moje serce biło niesamowicie szybko, prawie wyrywało
mi się z piersi. W ustach czułam nieprzyjemny posmak, kręciło mi się w głowie.
Jezu, jak ja tego nienawidziłam. Bo Milton właśnie zupełnie nie świadomie
wykonał rzecz, której bałam się najbardziej. Zdemaskował mnie. Zajrzał za tę
starannie dobraną maskę, za moją misternie zbudowaną sieć kłamstw, szantażów,
niedomówień, i odkrył mnie. A kim, a raczej czym byłam bez moich kłamstw,
manipulacji, szantażów? Zadrżałam, a po plecach przeszły mi ciarki, chociaż na
dworze było dobrze ponad 20 stopni. Głowa mnie okropnie rozbolała, a ja
zapragnęłam po prostu… Wrócić do normalności. Znów do liceum, do czasów sprzed
Ricki’ego. Zapragnęłam pójść na zakupy i karmelowe latte z Grace. Zapragnęłam
znaleźć się przy mojej szafce w szkole, wypakowując książki i jednocześnie
gadając z Donną. Zapragnęłam nawet udać się na te cholerne lekcje z fizyki,
podczas których dostawałam najwięcej zaproszeń na randki. A co miałam?
Zdradziecką, zazdrosną przyjaciółkę małpę, odsiadującą teraz wyrok za porwanie
i torturowanie. Drugą najlepsza przyjaciółkę wychodząca dziś ze szpitala, z
brzuchem i narzeczonym przy boku. Owszem, jako najpopularniejsza dziewczyna w
tym mieście miałam wiele koleżanek. A raczej znajomych. Jak łatwo się domyślić,
moja dziwaczna obsesja na punkcie zaufania sprawiała, że otaczałam się bardzo
małym wianuszkiem najbliższych osób. Znaczy… Wszyscy zawsze do mnie lgnęli, a
ja byłam dla nich miła, lecz nie pozwalałam się im do mnie zbliżyć. Zawsze
zachowywałam dystans. Uważałam, że im mniej osobami się otaczam, tym mniej
potencjalnych osób które mogą mnie zranić. Nadal tak uważam.
Lubię Grace, lubiłam Donnę, lecz choć pozwoliłam im się do
siebie zbliżyć bardziej niż innym, nigdy ich do siebie nie dopuściłam w 100%.
Miały dostęp do jakiejś małej, praktycznie nic nie znaczącej części mnie. Nie
wiedziały co czuję, nie znały moich myśli, emocji, nic. Nie znały mnie. Tak
jest do tej pory. Tak naprawdę jedyna osoba której w miarę zaufałam, jest Jack.
Wydawało mi się, że nawet go do siebie dopuściłam. Jednak teraz, siedząc u
Phila Falafela, i rozmyślając dokładnie o tym wszystkim, zdałam sobie sprawę,
że tez nie do końca. Może ja po prostu jestem tak wypaczona, i nikomu nie potrafię
zaufać? Nie wiem. Jedyne czego teraz pragnęłam, to choć na chwilę przenieść się
z powrotem do drugiego września. Aby znów moim największym problemem był natłok
obowiązków, sprawdzian z niemieckiego i to, gdzie i z kim spędzę weekend.
Westchnęłam ciężko. Najprostszym rozwiązaniem wydawało się teraz zadzwonić po
jakaś koleżankę. Dobrze wiedziałam że wszyscy stawili by się na moje żądanie w
mgnieniu oka. W końcu wszyscy daliby się pokroić za spędzenie w moim
towarzystwie choć godziny. A jeśli nie wszyscy, to i tak nikt nie chce się
naprzykrzyć Kim Crawford. Nawet gdy skończyliśmy liceum i tak byłam mistrzynią
zemst. Ta cała Gwen do tej pory boi się wychodzić z domu. Nabrałam tak ogromnej
ochoty na to, by choć na chwile poudawać że wszystko jest jak dawniej, że już
nie miałam sił walczyć. Wyjęłam szybko telefon z torby i wybrałam numer Clary.
Odebrała po drugim sygnale.
-Halo, Kim?- zapytała niepewnie. Uśmiechnęłam się.
-Hej Clary. Masz jakieś plany na dziś?- zapytałam swobodnie.
Widać było że dziewczyna przez chwilę się wacha.
-No wiesz, dziś jest ta impreza u Nata i się wybieram..-
zaczęła, lecz jej przerwałam.
-Naprawdę, to świetnie, ja również się wybieram! To co,
widzimy się na miejscu?- rzuciłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Jasne!- rzuciła wesoło dziewczyna, na co się uśmiechnęłam i
po prostu skończyłam rozmowę.
Impreza u Nata. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, od jak
dawna nie byłam na żadnej imprezie. Od jak dawna byłam w ogóle odcięta od życia
towarzyskiego. Tylko dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Odpowiedź na to
pytanie pojawiła się od razu. Cynk o imprezie był na facebooku. A ja na swojego
nie wchodziłam, od, chwile… dwóch
miesięcy? Co najmniej.
Zrezygnowana weszłam przez telefon na portal. 2056
nieprzeczytanych wiadomości. Sześć razy więcej powiadomień. 583 zaproszenia na
wydarzenia. 234 zaproszeń do znajomych. Przewróciłam oczami i szybko wyszłam ze
strony. Jak ja nienawidziłam tego badziewia!!!!! Spojrzałam przelotnie na
zegarek. Jezu, już 17? Za niecałą godzinę zaczynała się impreza!
Nie myśląc dużo zerwałam się z miejsca i pognałam do
samochodu. Po kilku minutach byłam już w zupełnie pustym domu. Westchnęłam, i
wzięłam błyskawiczny prysznic. Potem szybkie przygotowania i już byłam w drodze
do mojego eks. Dla tych, którzy już zapomnieli, Nate był tak jakby moim
chłopakiem… To znaczy… Gdy okazała się że Jak założył się o mnie, zaczęłam się
od razu spotykać z Natem, by jakoś sobie zrekompensować stratę Jacka. A potem,
gdy na balu znów do siebie wróciliśmy ( ja i Jack) to Nate zerwał ze mną. Albo
ja z nim… Nie ważne!
Po drodze zaliczyłam chyba wszystkie czerwone światła jakie
tylko istnieją w tym mięście, tak, że na imprezę dotarłam w sam raz spóźniona.
Willa Nata znajdowała się po drugiej stronie miasta. Była
mniejsza od mojej czy Jacka, lecz równie imponująca. Zaprojektowana w
nowoczesnym stylu, dużo schodów, szarości i biel. Interesująca. Teraz z środka
dobiegały głośnie dźwięki jakiejś popowej pioseneczki, a trawnik zalany był
ludźmi. Uśmiechnęłam się, i wyszłam z samochodu. Tak, tego mi było trzeba.
Normalności.
Nagle ktoś podszedł od tyłu i objął mnie. Szybko wyrwałam
się z objęć, jednocześnie ledwo widocznie się wzdrygając. Nie lubiłam gdy ktoś
mnie dotykał. Tylko dotyk Jacka mi nie przeszkadzał.
-Kimi!- zawołał Nate z błogim uśmiechem. Przewróciłam
oczami, lecz przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech.
-Nate!- odpowiedziałam równie radośnie co on. Wspominałam
kiedyś że jestem świetną aktorką?
-Wyglądasz wspaniale!- stwierdził gospodarz, pożerając mnie
wzrokiem. Uśmiechnęłam się na pozór skromnie.
-Oh, dziękuję- udałam zakłopotaną. Lecz dobrze wiedziałam,
ze chociaż wcale się nie starłam, efekt był piorunujący.
Moje długie do kolan, złote włosy puściłam luźno w wielkie
fale. Użyłam troszkę kolektora pod oczy i odrobinę czarnego tuszu do rzęs. Usta
pociągnęłam szminka w kolorze nude.
Bladość skóry podkreśliłam czarną, prostą sukienką ze sporym
dekoltem w kształcie litery V, z wcięciem pod biustem, a dalej luźno puszczoną,
sięgającą lekko przed kolano. Na stopy zarzuciłam delikatne czarne sandałki
złożone z wielu paseczków, na średniej szpilce (średniej jak dla mnie). Do tego gigantyczny, złoty pierścionek oraz
równie złota, wielka kopertówka.
-Ty również wyglądasz wspaniale!- zapewniłam, i wcale nie
kłamałam. Nate, podobnie jak Jack, należał do grupy chłopaków, którzy nieważne
co założyli, ani w jakiej byli sytuacji, wyglądali zawsze świetnie.
Tym razem chłopak miał na sobie czarne spodnie i czerwona
koszulę w czarną kratkę, z podciągniętymi do łokci rękawami. Patrzyłam tak na
niego, gdy cos gadał o szkole, i wcale się nie zdziwiłam, ze to jego wybrałam
na zastępcę Jacka. Nie, nie był nawet do niego podobny. Jedyne co ich łączyło,
to to o czym wcześniej wspomniałam. Podczas gdy Jack był moim zupełnym
przeciwieństwem, Nate…
On miał normalną karnacje. Nie był okropnie blady, jak ja,
ani nie miał ciemnej karnacji jak Jack. Był po prostu normalny.
Włosy też miał takie pomiędzy. Podczas gdy moje były jasno
złote, a Jacka hebanowo czarne, jego były kasztanowe.
Nawet oczy były jakby żywcem wyjęte z połączenia naszych. Ja
miałam turkusowo- zielone, ze złotymi refleksami, Jack praktycznie czarne (taki
ciemny brąz że niemal), a Nate miał dziwny odcień zielono- piwny.
Poza tym posturą i budową przypominał Jacka, no, może był
tylko trochę mniej wysportowany.
-I w tedy ojciec powiedział, żebym się starał o to
stypendium sportowe- zakończył, uśmiechając się powalająco. Ja również się
uśmiechnęłam.
Chłopak spojrzał na chwile w górę, ponad moje ramię i
uśmiech zszedł mu z twarzy.
-Wiesz co Kim, musze przywitać wszystkich gości. Pogadamy
później- pożegnał się pospiesznie i odszedł, mało nie potykając się o własne
nogi.
Zmarszczyłam brwi i zaskoczona podążyłam za jego wzrokiem.
Za mną, w rogu pokoju, stał Jack wpatrując się intensywnie we mnie. Przełknęłam
ślinę, gotowa do kolejne rundy.
-Hej Kim! Cudownie wyglądasz!- zawołał nagle wesoły głosik
zaraz koło mojego ucha. Odwróciłam głowę. Clary.
-O witaj!- powiedziałam, i pocałowałyśmy się w policzek… No
tak jak by.
Ja jak zawsze musnęłam powietrze koło jej policzka i sama
też tak się nadstawiłam. Clary jednak to nie przeszkadzało. Samo to że tak się
z nią przywitałam było dla niej wyróżnieniem.
-Wiesz co się stało?!- zapytała podekscytowana. Pokręciłam
przecząco głową.
-Gwen tu jest!- krzyknęła, starając się przekrzyczeć muzykę,
widocznie szczęśliwa, że może mnie uraczyć tak ważną wieścią.
Odwróciłam się szybko twarzą do mniej.
-Gwen tu jest?- powtórzyłam. Dziewczyna potrzasnęła głową z
błogim uśmiechem na twarzy.
Moje usta momentalnie wykrzywiły się w chytrym i przebiegłym
uśmieszku. Już miałam zarys pomysłu.
-Ponoć usłyszała że od kilku miesięcy już nie pojawiasz się
na imprezach i dziś po raz pierwszy zaryzykowała- dodała koleżanka,
przyglądając mi się z rozanieloną miną. Mój uśmiech jedynie się poszerzył.
-No to na co my czekamy? Trzeba ja w końcu powitać!-
powiedziałam słodko i zaczęłam przedzierać się przez tłum.
Pierwszym moim przystankiem był barek z drinkami. Szybko
zamówiłam Martini i krwawą mery. Clary za to wzięła kokosowe malibu. Powoli
sączyłyśmy swoje napoje, czekając aż obiekt sam się napatoczy. Chyba nikt nie
przypuszczał że będę za nią biegała po całej posiadłości?
Nie musiałyśmy długo czekać. Nasza kochana
przyjaciółeczka weszła do pokoju obok po
niecałych pięciu minutach. Stała odwrócona do nas plecami i rozmawiała z jakąś
grupką. Ta po chwili wybuchła śmiechem, lecz za chwilę wszyscy posłami jej
pełne politowania spojrzenia i odeszli.
-Dowiedz się o czym ona z nimi rozmawiała- rozkazałam, nie
odrywając wzroku od dziewczyny.
Clary prędko wstała z wysokiego, przy barowego stołka, i
pognała za dziewczyną, która ostatnia
odeszła od Gwen. Dziewczyny przez chwile rozmawiały, widać było że się całkiem
dobrze znają, a po chwili Clary zaczęła
iść w moją stronę z najszerszym uśmiechem jaki w życiu widziałam. Po kilku
sekundach wróciła z powrotem na swoje miejsce i nachyliła się nad moim uchem.
-Mówiła im, jaką to jesteś zazdrosną suką i że chwała bogu
że jednak nie przyszłaś- zdała mi relacje, pomijając to co mnie nie
interesowało.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Wiedziałam, że moja
towarzyszka nie zmyśla. To dlatego ludzie popatrzyli na Gwen z takim
politowaniem. Wiedzieli, że jeśli się o tym dowiem, to nie dam jej żyć. Że ją
zniszczę. Widocznie dziewczyna musiała
mieć już naprawdę dużo w alkoholu we krwi, by chodzić i wygadywać takie
głupstwa. Pokręciłam smutno głową. Myślałam że jest mądrzejsza.
-Gwen!- wrzasnęłam słodko,
przekrzykując muzykę.
Nawoływana przystanęła w półmroku i powoli, jakby w
zwolnionym tempie odwróciła się twarzą w moją stronę. Ja w tym czasie zdążyłam porwać
z blatu zamówioną wcześniej krwawą mery i spokojnie, pewnym siebie krokiem zaczęłam
kierować się w stronę nieszczęśnicy. Nie chciało mi się myśleć. Jedyne czego
teraz pragnęłam, to dać jej nauczkę.
Dziewczyna stała pośrodku pokoju blada jak ściana, bojąc się
nawet poruszyć. Pewnie domyśliła się, że już wiem co na mój temat mówiła.
Wokół niej zebrał się spory tłum, torujący mi do niej drogę.
Wszyscy chcieli zobaczyć jak się z nią rozprawiam.
Ja za to szłam spokojnie i wolno, z wysoko uniesiona głową,
uśmiechając się uroczo.
-Gwen, kochana, jak ja cię dawno nie widziałam!- wykrzyknęłam
wesoło, jednocześnie przytulając się do dziewczyny, po czym przechyliłam
krwisto czerwonego drinka prosto na jej tyłek.
-Upss… Przepraszam, ale ze mnie niezdara- zaśmiałam się sztucznie
odsuwając się od niej i patrząc jej prosto w oczy. Dobrze wiedziałam jaki mają
wyraz.
Zaraz po tym jak się odsunęłam, rozpoczęły się pierwsze
salwy śmiechu, by po chwili opanować cały pokuj, cały dom, całą posiadłość.
Wszyscy się śmieli, tylko Gwen stała przez chwile zdezorientowana.
W końcu przycisnęła sobie dłoń do tyłka i spojrzała na nią.
Na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Uśmiechnęłam się.
-O nie, to sukienka mamy!- szepnęła, a w jej oczach pojawiły
się łzy, jednak szybko zniknęły, gdy spojrzała na mnie.
-Za co to?- zapytała, a raczej krzyknęła. Wszyscy
momentalnie umilkli, czekając na rundę drugą.
-Dobrze wiesz za co- odpowiedziałam spokojnie, przyglądając się
jej twarzy. Teraz pojawił się na niej uśmiech szaleńca.
-To za tę sukę?! Ale przecież nie kłamałam! Ty jesteś suką!-
zawołała na całe gardło.
W pokoju panowała wręcz nienaturalna cisza. Wszyscy z
zapartym tchem czekali na moja reakcje. Jednak ja się nie przejęłam. Stałam
tam, całkiem spokojna, chłodna, zimna, opanowana, z szyderczym uśmiechem na
twarzy, patrząc, jak moja ofiara zaczyna szybko oddychać. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Lepiej być suką niż nikim- odparłam, po czym odwróciłam się
na pięcie i skierowałam z powrotem do baru…