czwartek, 25 października 2012

Rozdzial 20

-Jack!!!! JACK!!!- wrzeszczę jak opętana. Chłopak odwraca głowę w moim kierunku, wyraźnie zdziwiony.
-Co się stało kochanie?- pyta spokojnie. Jego ton mnie denerwuje.
-Czy mógłbyś mi użyczyć super szybkiego helikoptera twojego ojca?- pytam szybko, zdenerwowana.
-Co się stało? Coś ci jest? Chyba nie ponownie…- zaczyna swój nerwowy monolog, lecz uciszam go gestem dłoni.
-Przed chwilą dzwoniła do mnie policja. Grace chce skoczyć z mostu, a oni nie mogą nic zrobić- mówię lekko chaotycznie.
-Nie mogą jej ściągnąć siłą?- pyta mój chłopak, a ja tupię ze zdenerwowania nogą.
-Nie, powiedziała że jeśli podejdą na bliżej niż dziesięć metrów, skoczy- odpowiadam.
-I uwierzyli jej?- pyta rozbawiony. Naprawdę cała ta sytuacja go bawi!
-Na początku nie i podeszli, to ona prawie skoczyła. Dopiero gdy się odsunęli, zajęła bardziej  bezpieczna pozycje- na skraju poręczy- mówię tak szybko że ledwo można mnie zrozumieć. Teraz twarz Jacka zbladła. No, naroście.
-Dobrze, rozumiem. I rozumiem że się przyjaźnicie, ale jak ty niby masz pomóc?- pyta delikatnie.
-Grace powiedziała że tylko ze mną porozmawia- odpowiadam, jakby to było oczywiste. Jack wzdycha.

***
-Nie da się szybciej?- pytam, tupiąc z irytacji moim bucikiem od Gucciego.  Zdążyłam się przebrać w helikopterze, a ten jeszcze nie doleciał. Teraz miałam na sobie turkusowy kombinezon na ramiączka, z krótkimi nogawkami i jakby żabotem z przodu, sięgającym do pasa. W tali tkwił spory, czarny pasek. Na stopach czarne sandałki na 8-centymetrowej koturnie, włosy nadal w lokach i koronie. W uszach małe błękitne wkrętki, na palcu wielki pierścionek z diamentem. Tak, wiem, straszny zestaw, ale nie chciałam zakładać zwyczajowej dla mnie sukienki ani spódniczki, bo na moście nieźle  podwiewa, dodatkowo to  ratowanie przyjaciółki, a nie pokaz mody. Ma być przede wszystkim wygodnie.
-Kimi, lecimy 300 na godzinę. Naprawdę szybciej się nie da.- odpowiada Jack, obejmując mnie w geście uspokojenia. Ale jak ja mam się uspokoić? Moja najlepsza przyjaciółka chce popełnić samobójstwo. Tylko czemu? Z jakich przyczyn? Wiem że rodzice mają ją głęboko gdzieś, podobnie jak moi, ale tak jest od dawna, dodatkowo teraz ma Jerre’go, więc nie czuje się tak samotna. Właśnie Jerry… A jeśli on z nią zerwał? Jeśli tak to go zabiję. Ale czy mogłabym go winić za zmienienie obiektu uczuć…? Chyba nie, ale to nie zmienia faktu, że jeśli to przez niego, to zapłaci mi za to. Wyjrzałam przez okno. Słońce świeciło jeszcze na niebie, ale miało się już ku zachodowi. Czy zdążę?- zapytałam siebie.
-Za pięć minut lądujemy- usłyszałam głos pilota. Westchnęłam, szczęśliwa że już jesteśmy. Zostało tylko zejść po drabinie, bo helikopter nie może lądować na moście, a właśnie tam bezpośrednio nas wysadzą. Tak więc cierpliwie czekałam na rozkazy. W końcu, po chwili, która wydawała mi się wiecznością, usłyszałam rozkaz:
-Właźcie na drabinę!-. Posłusznie go spełniłam, a drabina zaczęła się opuszczać w dół. Lekko się bałam, ale to nic w porównaniu ze strachem o moją przyjaciółkę. Dodatkowo zawsze lubiłam niebezpieczeństwo i sporty ekstremalne. A i jeszcze byliśmy przyczepieni do drabiny specjalnym czymś. Nie wiem co to jest, jasne? Po kilku długich minutach wreszcie poczułam pod stopami pewny grunt. Pospiesznie się odpięłam, i odwróciłam twarzą do policjanta.
-Jestem Kim Crouford- powiedziałam, a on się uśmiechnął obleśnie.
-Dobrze wiem kim jesteś. Czekaliśmy na ciebie. Jest tam- mówi, pokazując palcem prosto, na skraj mostu. Nie widzę jednak z tej odległości. Wszędzie stoją  wozy policyjne, karetka pogotowia, wóz strażacki. Podchodzę bliżej, i widzę że teren półokręgiem, w odległości piętnastu metrów od Grace otoczony jest specjalną taśmą. Przełykam ślinę, i przechodzę pod nią. Widzę ją opartą o metalową  balustradę. Twarz ma całą mokrą, oczy czerwone, widać ze płakała. Jej brązowe włosy  rozwiewa wiatr. Ma na sobie cienki, żółty podkoszulek i szare szorty. Na stopach japonki. Siedzi na skraju poręczy, widać że się wacha. Podchodzę cicho obok niej. Nawet nie odwraca głowy w moja stronę. Po jej policzku cieknie łza. Boje się zacząć, ale chyba będę musiała.
-Grace- szepczę, ale nie ma żadnej reakcji. Powtarzam więc głośniej.
-Grace- mówię pewnym głosem. Dziewczyna w końcu na mnie spogląda.
-Chodź, pójdziemy do domu- mówię tonem zarazem ciepłym i stanowczym. Widzę że się wacha. Odwraca wzrok, patrzy teraz na zachodzące słońce.
-Nie rozumiesz Kim. Ja już nie mam normalnego życia- szepcze, a  po jej policzku kapie kolejna łza.
-Z całym szacunkiem Grace, ale pewnie mam gorzej-odpowiadam, bo jej wypowiedź zaczyna mnie wnerwiać.
-Masz Jacka, pewność że cie nigdy nie opuści- mówi z przekonaniem. A więc chodzi o Jerre’go. Zabije go.
-Jerry z tobą zerwał ?- pytam ostrożnie. Na jej twarzy widzę lekki uśmiech.
-Nie, nie o to chodzi… Nie całkiem- odpowiada – On tu Nawet jest, próbował tu podejść, ale mu nie pozwoliłam- słyszę. Odwracam głowę, i rzeczywiście, pierwsze co widzę to Jerry, patrzący się na swoja dziewczynę z takim strachem, niepokojem i miłością wypisana na twarzy, że aż za serce ściska. Ponownie jednak koncentruje swą uwagę na dziewczynie
-Grace, o co chodzi?- pytam w końcu otwarcie. Słyszę wymuszony śmiech.
-Nie ważne- mówi i z przerażeniem patrzę jak wstaje gotowa do skoku. Chcę ja za wszelka cenę powstrzymać, jednak jest już za późno, skoczyła, mimo to chwytam jej dłoń w ostatnim momencie. Jednak nie jestem dość silna by utrzymać taki ciężar, tym bardziej że stoję na skraju mostu. Wszystko dzieję się nieprawdopodobnie szybko, w przeciągu jednej sekundy. Spadająca Grace, pociąga mnie za sobą, a ja zdążam szepnąć tylko :
-Boże- po czym czuje jak lodowata woda zalewa mi płuca.


No i jest. Mam nadzieje że sie podoba. Mam do was tylko jedno pytanie: zabic kogoś czy nie ( nie chodzi mi w tym wypadku, ale ogólnie w opowiadaniu)? A i jeszcze pytanko do Claudia Howard: Dlaczego jesteś zaszokowana moim słownictwem? Nie wiem kiedy nastepny rozdział, mozliwe ze jutro.

środa, 24 października 2012

Rozdział 19

-Jakieś plany na dziś?- pyta Steven Anderson, nasz gospodarz i ojciec mojego chłopaka. Uśmiecham się delikatnie znad moich francuskich tostów i rogalików, wyśmienitych omletów, i całej reszty śniadania.
-Owszem- odpowiada Jack-  Ja razem z tobą gramy dziś w golfa, przecież sam zaproponowałeś- mówi
-Wiem, pamiętam a chodziło mi raczej o Kim- uśmiecha się przyjaźnie, i kieruje spojrzenie na mnie. Odwzajemniam uśmiech.
-Ja dziś idę na zakupy- mówię.
-To świetnie. Ale najpierw może pojedziemy pozwiedzać?- proponuje, a ja zgadzam się z ochotą. To nasz pierwszy dzień w tym raju. Planowałam zwiedzanie, dlatego mam na sobie taki a nie inny strój. Długa do ziemi suknia, wiązana na szyi, odpowiednio wycięta, w ślicznym kolorze żółci, bieli i turkusu, z motywami kwiatów i motyli. Odcinana pod biustem, a  dół luźno puszczona. Do tego granatowe sandały na grubym, 8-centymetrowym obcasie, całe składające się z grubszych pasów.  Włosy puszczone luźno, w  mocne fale, tylko nad czołem, korona z włosów. Na nosie duże przeciwsłoneczne okulary, w turkusowej oprawie. Duży pierścionek na zadbanych dłoniach, a w uszach brylantowe wkrętki. Miałam wszystko co mi było potrzebne. Tak więc po śniadaniu ruszamy na obchód zabytków. Ja osobiście jestem zachwycona, bo uwielbiam zwiedzanie, jednak Jack już to wszystko widział, i przez cały czas tylko jęczał: „Znowu to?” lub „Możemy wracać?”, więc jak widać za dużo się nie naoglądałam i po niecałych dwóch godzinach jestem w domu. Właśnie mam wyjść z domu na obchód sklepów, gdy czuje palce Jacka zaciskające się na mojej dłoni. Odwracam szybko głowę w jego kierunku.
 -Ładnie to się tak wymykać po kryjomu?- pyta ze śmiechem, na co ja też zaczynam lekko chichotać.
-Ależ ja wcale się nie wymykam. Po prostu próbuję wyjść na zakupy- odpowiadam, zaskoczona jak bezszelestnie umie się poruszać.
-Tak bez pożegnania?- pyta, i całuje mnie z pasją. Oczywiście oddaje pocałunek, i zaraz po tym się śmieję.
-O co chcesz mnie poprosić?- pytam, a on przybiera minę zaskoczonego, jednak po jego oczach widzę że trafiłam w dziesiątkę.
-Dlaczego od razu sugerujesz że coś od ciebie chce?- pyta z udawaną urazą, na co ja się tylko śmieje.
-Jack, jestem mistrzynią kłamstwa, manipulacji i mowy ciała. Dodatkowo cię znam. No, mów szybko o co chodzi- zachęcam go. Chłopak zaczyna się gładzić po szyi, widać bardzo chce o coś zapytać, ale nie wie jak.
-Bo tak sobie myślałem… Wiesz że nie przepadam za golfem, i jeszcze dodatkowo ma tam być Simon ze swoją dziewczyną, i sobie pomyślałem że…- nie kończy.
-Że mogłabym pojechać z tobą?- pytam lekko rozbawiona. Tak, dobrze wiem że Jack nie przepada za golfem, a Simon totalnie go denerwuje. Simon to jego kuzyn, który we wszystkim z nim rywalizuje, ale zawsze przegrywa. Co jeszcze można tu o nim dodać. Brat Kayla. Tak, pewnie wam to coś mówi.  Cały czas się przechwala, najpierw robi, potem myśli, przez co często wpada w kłopoty.  Zły nie jest ( w sensie przystojny), ale do Jacka mu daleko. Jack przytakuje, co wywołuje u mnie kolejny uśmiech.
-No, proszę…- mówi, gdy długo nic nie odpowiadam.
-Simon mówił że jego nowa dziewczyna jest najpiękniejszą dziewczyną na ziemi. Nie chcesz tam pójść i pokazać że jest inaczej?- pyta w końcu chytrze. Teraz wie że na pewno się zgodzę. Tak, przycieranie komuś nosa to moja działka, podobnie jak onieśmielanie ludzi urodą. A jeśli jeszcze będę tam z Jackiem… Już sobie wyobrażam jak wspaniale będziemy się prezentować.  Bo ja i Jack z wyglądu jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami. Ja mam mleczną karnację, złote włosy, turkusowe oczy z zielonym połyskiem, blado różowe usta. Jack za to ma ciemną karnację, mocno brązowe włosy, czekoladowe oczy. Obydwoje nadzwyczaj piękni, wysportowani, z idealnymi ciałami… Tak, ta scena mnie przekonuje.
-I…?- pyta w końcu mój chłopak, lecz w odpowiedzi ja go tylko całuję.
-Wezmę to za tak…- mówi, ponownie mnie całując
***
Słońce świeci wysoko na bezchmurnym niebie. Wieje lekki wiatr, niosący przyjemną ulgę w upale.
-Piękna pogoda, nieprawdaż?- wyrywa mnie z zamyślenia głos . Odwracam się plecami do słońca. Simon.
-Owszem- odpowiadam grzecznie, uśmiechając się na wspomnienie naszego przyjazdu. Steven, bo tak kazał mi na siebie mówić ojciec Jacka nie miał nic przeciwko żebym pojechała- wręcz przeciwnie, wydawał się zadowolony że będę im towarzyszyć. Jednak były korki, i przyjechaliśmy spóźnieni 15-ście minut. Tak więc, gdy limuzyna podjechała pod bramę do pola golfowego, Simon, jego rodzice i dziewczyna już tam stali. Przyjrzałam się dziewczynie. To prawda, była dosyć ładna, ale nie dosięgała mi do pięt. Drobna, pełna brunetka o karnacji w kolorze pomarańczy (pewnie przesadziła z solarium), piwnych oczach, małym nosie i nieproporcjonalnie dużych ustach, pewnie poprawionych plastycznie.  Na sobie miała króciutką spódniczkę w kolorze brązu, oraz cekinowy top w odcieniu miedzianym. W uszach duże złote kolczyki, na palcach pełno drobnych pierścionków. Na nadgarstku brzęczał chyba z tysiąc bransoletek, a  stopy przyodziane były w zamszowe szpilki w kolorze czerwieni. Włosy w artystycznym nieładzie, pewnie specjalnie tak ułożone. Całość wyglądała komicznie, aż biła od tej dziewczyny desperacja by zrobić dobre wrażenie, by powalić wszystkich na kolana. Głupiutka mała, nie wie że nie ma ze mną szans. Ale za chwilkę się dowie- myślę, wychodząc z samochodu. I mam jak zwykle rację. Gdy tylko się prostuje spojrzenie wszystkich kierują się na mnie ( Jack wyszedł wcześniej, na niego już się nagapili). Na twarzach dziewczyn widzę zazdrość, a mężczyzn zachwyt i podziw. Uśmiecham się, odsłaniając swoje bieluteńkie ząbki. Mam na sobie elegancką sukienkę w kolorze pastelowej mięty, z grubymi ramiączkami, z dekoltem w serek, wcięciem w tali, podkreślonym złotym, łańcuszkowym paskiem,  sięgającą lekko przed kolano, z plisowanym dołem. Na dłoniach mam krótkie, białe, satynowe rękawiczki, w uszach złote delikatnie zwisające kolczyki. Nadgarstek mój zdobi delikatna złota bransoletka, na stopach widnieją 12-sto centymetrowe szpilki, z zapięciem przy kostce i jednym z pasków biegnących pionowo po stopie, w tym samym odcieniu co sukienka. Złote włosy puszczone luźno na plecy, w piękne loki, z koroną z włosów nad czołem. Usta w kolorze nude i przełomowy dodatek: pomarańczowa kopertówka. Tak, wiem że wyglądam świetnie, tym bardziej gdy podchodzi do mnie Jack i mnie obejmuje. W tedy wszyscy już wzdychają z zazdrością i podziwem. Jednak ani ja, ani Jack nie przejmujemy się tym ogólnym zainteresowaniem naszą osobą, i podobnie jak ojciec Jacka ruszamy do całej reszty.
-Jak ci się podoba gra?- pyta nadal Simon, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Ciekawa, ale wszystko można łatwo wyliczyć. Przepraszam, nie będę cie nudzić- odpowiadam.
-Cholera, gdzie ten Jack cie znalazł?-  wybucha nagle chłopak, czym troszkę mnie zaskakuje, ale na pewno nie przestraszył. Mam czarny pas trzeciego stopnia, lepiej niech to on uważa. I nagle sobie przypominam że nie mogę nic zrobić bo przypłacę to życiem. I dopiero w tedy zaczynam się bać. Jesteśmy tylko dwoje, w zasięgu wzroku nikogo nie ma. Niepotrzebnie się wyrwałam i tak od razu pospieszyłam. Ale kto przewidział taką sytuację? Mimo ogólnego strachu, nie daje nic po sobie poznać.
-O co ci chodzi?- pytam, lekko się oddalając od niego, ale ten znów do mnie podchodzi.
-Dlaczego Jack zawsze musi mieć wszystko co najlepsze? Jest najbogatszy, najprzystojniejszy, najlepszy w karate, ma największe powodzenie, a teraz i ciebie. Taką śliczną, cudowną, mądrą Kim. Taką teraz bezbronną- mówi i stara się mnie pocałować, jednak wykonuje zupełnie automatycznie jeden z lżejszych ciosów karate, i przerzucam go przez plecy. Od razu robi mi się słabo, ale to nie był duży wysiłek fizyczny, więc na razie nic nie powinno mi się zrobić.  Podchodzę do leżącego na ziemi chłopaka , pochylam się nad nim i mówię cicho:
-Twojemu tacie by zaszkodziło, gdyby okazało się  że jego syn zgwałcił córkę super modelki i sławnego reżysera filmowego. Więc uważaj, bo ta historia jeszcze jutro może być na pierwszych stronach- mówię chłodno, po czym odwracam się z zamiarem dogonienia pozostałych, jednak nagle czuję dłoń chłopaka na mojej kostce. Zirytowana, wbijam mu obcas w nadgarstek i idę dalej.
-Suka!- słyszę nagle za sobą. O nie, nikt nie wrzuca na Kim Crawford. Odwracam się do niego z szerokim uśmiechem. Przecież dobrze wiemy ze ja na wszystkich mam haka. 
-Ale przynajmniej ja nie mam nagich zdjęć- odpowiadam spokojnie, obserwując jak twarz chłopaka przybiera coraz bardziej biały kolor.
-Nie…- mówi cicho, na co ja wybucham śmiechem.
-Tak, owszem mam wszystko, taśmę też- informuję, i widzę niedowierzenie na twarzy chłopaka.
-Ale nikt o tym nie wie, zniszczyłem wszystkie dowody- zaczyna się motać.
-Widocznie nie wszystkie. Ale nie martw się, ze mną jeszcze nigdy nikt nie wygrał- mówię i odchodzę, zostawiając go samego. Musi przetrawić tę informację. Nagle dzwoni mój telefon. Patrzę na ekran. Zastrzeżony numer. Moje serce zaczyna automatycznie szybciej bić. Drżącymi palcami odbieram.
-Halo?...- pytam cicho.
-Dzień dobry, panna Kim Crawford? Dzwonię z policji…-

Tak, wiem, nudny, ale obiecuje że już w następnym powróci jako, taka akcja.


wtorek, 23 października 2012

Rozdział 18

-Już, nie płacz-mówi Jack, obejmując mnie. Czuje się jak mała dziewczynka, która się skaleczyła. A dobrze wiecie że nienawidzę czuć się słaba, dlatego szybko się ogarnęłam. Jednak mimo to w środku nadal czułam że coś jest nie dobrze, nie na swoim miejscu. Czułam się jakoś obco. Widocznie było to po mnie widać, bo Jack westchnął.
-Kim, mam pomysł-mówi po kilku minutach przedłużającej się ciszy, kiedy to ja próbuję zapanować nad swoimi debilnymi ludzkimi odruchami.
-Jaki?- pytam cicho, jakbym bała się że to wszystko, cały ten spokój zaraz pryśnie, a zastąpi go kolejna katastrofa. Mój ukochany ponownie wzdycha.
-Zaraz ci go przedstawię, ale najpierw musisz dojść do siebie. Wiem- krzyczy nagle tryumfalnie- pobawimy się w wspominacza- mówi radośnie.
-Nie, tylko nie wspominacz- odpowiadam,  kładąc się na łóżku i przykrywając głowę poduszką, tak żeby się od tego wszystkiego odgrodzić. Jednak chłopak nie daje za wygraną. Podchodzi do mnie i zdejmuje z mojej głowy poduchę. Prycham z irytacją, i sięgam po drugą, ale zanim się oglądam, nie mam już żadnej w zasięgu reki. Wzdycham. Wspominacz, to zabawa wymyślona przez mojego dawnego psychologa. Polega na tym że wymieniam w porządku datowym wszystkie wydarzenie o których nie mogę zapomnieć, których nie mogę się pozbyć. Koniecznie muszę opowiadać to do drugiej osoby, a w tedy wspólnie mamy coś z nimi zrobić. Wiem że przegrałam, dlatego zaczynam.
-1.Odkrycie twojego kłamstwa.- waham się chwilę.
-2. Te dziwne wiadomości wysyłane przez Donnę.- znów chwila pauzy.
-3.Porwanie- teraz już nic mnie nie blokuje. Słowa boleśnie wychodzą z moich ust, a wspomnienia powracają jakby to wydarzyło się przed chwilą.
-4.Przetrzymywanie, a co z tym idzie: a)głodzenie, b)bicie c)poniżanie d)myśl że możesz zginąć- mówię, ale choć wspomnienia palą jak rozżarzone żelazo,  moja twarz pozostaje sucha.
-5.Moja prawie śmierć-uśmiecham się delikatnie, na wspomnienie moich niby ostatnich sekund.
-6.Rozmowa w szpitalu. Oczywiście nasza- przerywam na chwilę i myślę.
-7.Ujawnienie filmu- już prawie kończę.
-8.Odejście ojca i przyłapanie matki- wiem że czeka mnie jeszcze tylko jeden punkt.
-9.Śpiączka- kończę.
 Przez chwilę trwa niezmącona cisza. Wiem że Jack myśli.
-A teraz podsumuj to co masz teraz- mówi, a ja marszczę lekko brwi.
-Mam ciebie, rodziców w czasie rozwodu, byłą najlepszą przyjaciółkę w areście,- zaczynam wymieniać, ale Jack mi przerywa.
-Pomyśl co masz pozytywnego- mówi, a ja się zastanawiam. I nagle to do mnie dociera. Ja nie straciłam swojego życia. Nadal je mam, to samo, kochane i wspaniałe, tylko troszkę bardziej pokomplikowane, ale przez to ciekawsze. Wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie jest ważne. Mam Jacka, przyjaciół, rodzinę, choć rozbitą, to jednak mam rodziców i siostrę (no tak jakby siostrę). Mam nadal pozycje najpopularniejszej w mieście, nadal jestem wicemistrzynią w karate. Nadal mieszkam w tym samym domu, widuje się z tymi samymi ludźmi. To co było nic tak naprawdę nie zmieniło.  Nagle zdaje sobie sprawę że , na mojej twarzy widnieje uśmiech tak szeroki że aż boli. Spoglądam na Jacka, i wiem że zrozumiał. Że już wie do czego doszłam. Szczęśliwa rzucam mu się na szyje, przez co oboje upadamy na plecy, na podłogę, gdyż on siedział właśnie na podłodze przy łóżku, a ja na moim posłaniu. Leżąc, obejmujemy się i śmiejemy dopóki brzuchy nas nie rozbolą. Zaraz po tym, Jack gładzi mój policzek koniuszkami palców i mówi:
-A co do mojego super pomysłu, to mam propozycje-. Uśmiecham się delikatnie, i spojrzeniem zachęcam go aby wypowiedział ją w końcu.
-Bo widzisz, myślę że powinniśmy gdzieś wyjechać. Nie na długo, jakiś tydzień, tak żebyśmy odpoczęli od tego miejsca- mówi, a ja uśmiecham się coraz szerzej.
-Tylko gdzie?- pytam. Teraz to on się śmieje.
-Myślałem nad Mediolanem- przyznaje- bo wiesz, w Paryżu byliśmy, Nowym Jorku też, i to często, podobnie zresztą jak Londynie. Do Chin jeździmy co roku na mistrzostwa. Niemczech nie lubisz, za to kochasz modę, a on jest jedna z jej stolic- mówi, uśmiechając się delikatnie, za to ja aż skaczę z radości.
-Tak, bardzo chce tam pojechać!- krzyczę i ponownie rzucam mu się na szyję, jednak teraz już stoimy.
-Kiedy chcesz pojechać?- pytam.
-Co powiesz na dzisiejszy wieczór?- odpowiada, a ja znów piszczę z radości.
-Jasne! Ale musze się spakować- mówię i zaczynam latać po pokoju, wywalając na łóżko potrzebne mi rzeczy. Jest jednak dopiero 9 rano, mam jeszcze kilka godzin by zrobić dokładna listę rzeczy i zapoznać się z pogodą oraz itp. itd. Jack tylko się śmieje, patrząc jak biegam w tę i we wtę, a ja po raz pierwszy od wielu dni czuje że wszystko będzie dobrze. 
                                                                  ***
Uszczęśliwiona wystawiam twarz do słońca, i szczerzę zęby w radosnym uśmiechu. Jesteśmy już na miejscu, lot prywatnym samolotem ojca Jacka był niezwykle szybki i wygodny. Właśnie stoję na lotnisku, czekając na Jacka, który musiał cos uzgodnić z pilotem. Jest chyba około 6 rano, więc słońce dopiero zaczyna wyglądać zza horyzontu, nadając  krajobrazowi zniewalający widok. Cieszę się że zgodziłam się na wyjazd. Chwila odpoczynku dobrze mi zrobi- myślę, akurat w momencie, w którym Jack obejmuje mnie z zaskoczenia od tyłu. Szerzej się uśmiecham i obracam głowę by spojrzeć w jego cudowne czekoladowe oczy. Widzę w nich euforie, i pewność że wszystko jest dobrze, i aż się zachłystuję tymi uczuciami. Nie mogę w to uwierzyć. Bo trudno uwierzyć w taką zmianę. Jeszcze wczoraj płakałam jak na zawołanie, ale dziś mam pewność- powróciła stara dobra Kim. Ta uważana przez wrogów za bezwzględną, nie przejawiającą zbytnio ludzkich uczuć, bezduszna sukę, ta podziwiana przez wszystkich, ta pewna siebie i swojego życia. Ta silna, słodka szantażystka, która zawsze dostanie wszystko co chce. Taka siebie kocham. Bo myśl że mogę być słaba, nie być na szczycie mnie prawie zabija.  Trudno, taka jestem, cos ci nie pasuje kochanie, to spadaj. Poprawiam swoje wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne od Diora, niechętnie odrywam się od chłopaka i wsiadam na tylne siedzenie ogromnej, czarnej limuzyny. To ojciec Jacka ja przysłał ją tu. Bo, jak już kiedyś wspomniałam, zarówno ja i Jack jesteśmy niezwykle bogaci. To nie była żadna przenośnia.  Wszyscy w naszej szkole są nadziani. Bo widzicie, uczęszczamy wszyscy (czy raczej uczęszczaliśmy, przecież już skończyliśmy tę szkołę), całą banda do niezwykle prestiżowego, prywatnego liceum. Czesne za jeden semestr wynoszą więcej niż nowe bmw, ale opłaca się. Tak więc, jak już mówiłam, wszyscy jesteśmy bogaci, ale ja i Jack tacy naj. Nie chodzi o to że się przechwalam, po prostu chcę wytłumaczyć skąd mamy na te wszystkie gadżety, dlaczego mieszkamy i żyjemy w takich a nie innych warunkach. Ojciec Jacka jest  premierem Włoch, jego matka  sławnym i niezwykle dobrym adwokatem. Moja matka z kolei jest top modelką (przez co tak często występuje w prasie) a ojciec sławnym producentem filmowym.  Mnie też już dawno chcieli zaciągnąć do modelingu i nawet wystąpiłam na kilku pokazach, ale postanowiłam że najpierw skończę studia. Teraz już wiecie dlaczego mamy tak a nie inaczej. Jesteśmy prawie jak bohaterowie :”Plotkary”, tyle że w prawdziwym życiu i nie pisze o nas jakaś psychiczna debilka, która widocznie nie ma własnego życia.
-Kim, masz ochotę na coś do picia?- pyta nagle Jack, tym samym przerywając moje przemyślenia.
-Owszem, chętnie bym się napiła Martini- odpowiadam szczerze i słyszę cichy śmiech chłopaka.
-To dopiero jak dojedziemy. Na razie może kawa?- pyta, a ja chętnie kiwam głową. Jack wie że pije tylko jeden rodzaj kawy.
-Proszę, karmelowe, sojowe, bezcukrowe latte z podwójna pianą i cynamonem- mówi, podając mi przenośny kubek. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
-Strasznie długa ta nazwa. Jak zamawiasz tę kawę w kawiarni, to ludzie za Toba się nie niecierpliwią?- pyta żartobliwie, a ja lekko trącam go starannie zadbana dłonią, z paznokciami w odcieniu morelowym, akurat w tedy, gdy limuzyna zatrzymuje się przed ogromnym podjazdem. Jesteśmy w willi ojca Jacka, który jak już chyba wcześniej wspomniałam, mieszka w Mediolanie.  Pan domu już stoi na tarasie, i widocznie na nas czeka, z lokajem tuz obok, który trzyma tace z kieliszkami i szampanem. Uśmiecham się. Jeszcze nigdy osobiście nie poznałam ojca Jacka. Jestem ciekawa tego człowieka. Ma modnie obcięte włosy, w odcieniu identycznym co Jack. W ogóle cały jest jak starszy on, oprócz oczy i karnacji. Oczy ma w kolorze szarym, a karnacje jeszcze ciemniejszą niż jego syn. Na widok podjeżdżającej limuzyny uśmiecha się promiennie. Ja także się uśmiecham, ukazując moje bielusieńkie ząbki, podczas gdy drugi kierowca wychodzi z limuzyny, podchodzi do drzwi od mojej strony, otwiera je i wyciąga ku mnie dłoń, by pomóc mi wstać. Oczywiście ja jak na damę przystało, podaje dłoń i z gracją wysiadam z pojazdu. Na twarzy  gospodarza widzę przez chwilę lekki szok.
-Witam w moich skromnych progach- woła, podchodząc do mnie, podczas gdy jego syn materializuje się nagle tuz obok mnie i lekko mnie obejmuje.
-Dzień dobry, panie Anderson. Miło mi pana w końcu poznać- mówię, wyciągając dłoń w białej rękawiczce. Mężczyzna całuje ją, jak na dżentelmena przystało i mów:
-Cała przyjemność po mojej stronie- następuje chwila przerwy, w której przygląda mi się- Jest pani jeszcze piękniejsza niż słyszałem.- dodaje po chwili, na co ja się uśmiecham delikatnie.
-Dziękuje bardzo. Nie zdawałam sobie sprawy że w ogóle pan o mnie słyszał- odpowiadam zgodnie z prawdą. Mężczyzna się śmieje.
-Jak mogłem o pani nie słyszeć? Mój syn tyle mi o pani opowiadał…- mówi, ale nagle przerywa mu Jack.
-Tato..-mówi, ale jego ojciec tylko się śmieje i kończy:
-Dużo pani też w gazetach. Widziałem panią na pokazie mody w Paryżu, występowała pani  w roli modelki. A i jeszcze  od wielu innych ludzi. Wszyscy byli pod pani ogromnym wrażeniem. Zachwycali się pani urodą i intelektem. Teraz wiem że nie przesadzali- mówi, a ja się lekko rumienię.
-Przesadza pan- odpowiadam, odgarniając do tyłu moje złote włosy.
-Nie, wcale. Ale może wejdziemy do środka, widzę że pani gorąco w tych długich włosach- stwierdza i ma rację. Stoję w upale, a z moimi długimi do kolan włosami to udręka, dlatego posłusznie podążam za mężczyznom do gigantycznej rezydencji. Tak ten tydzień zapowiada się nieziemsko. Niestety, tylko zapowiadał...


Rozdział nudny, przydługi, bezsensu i DD. To miały być dwa rozdziały, ale pomyslałam że skoro są tak nudne, to moga tworzyć jeden, aby was za długo nie nudzić. Ale bez obaw: w zanadrzu mam juz bardzo dużo mocnych akcji, nieprawdopodobnych splotów wydarzeń, i trzymajacych w napieciu scen. Pocieszenie: jutro dodam nowy rozdział, co prawda nie bedzie jakiś szczególnie super, ale na jego koniec zacznie się akcja;)


poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział 17

Wstrzymałam oddech.
-Uszkodzenia nie są śmiertelne, będziesz mogła wszystko normalnie robić, tak jak do tej pory…- wyliczał lekarz, lecz ja już nie miałam sił czekać.
-O co chodzi?- pytam cicho, patrząc w oczy doktora. Mężczyzna przez chwilę nic nie odpowiada, a potem dodaje:
-Jak już mówiłem nie ma żadnych poważnych uszkodzeń, ale taka sytuacja najprawdopodobniej powtórzy się przy kolejnym większym wysiłku fizycznym, a to znaczy że…- nie kończy, bo mu przerywam.
-Że już nigdy nie potrenuje karate- wtrącam się w jego wypowiedź. Zdanie to mówię cicho, jakbym sama w nie,  nie wierzyła. Bo nie wierzę. Przecież karate to… Może przesadziłabym mówiąc że wszystko, ale to bardzo ważny aspekt mojego życia. To ono łączy wszystkie jego części i spaja w jakąś całość. Chyba tylko jeszcze dzięki niemu i Jackowi  nie zwariowałam. A teraz co? Mam tak po prostu przestać? To nie możliwe.
-Doktorze, naprawdę nie da się nic z tym zrobić?- pytam, a w moim głosie słychać determinacje. Czuje spojrzenie Jacka na mojej twarzy. On dobrze zna ten ton, i wie że jeśli coś nim mówię, to zawsze dopnę swego. Po prostu taka już jestem.
-Przykro mi, ale nie. Jak już tłumaczyliśmy, taka a nie inna sytuacja zaistniała w skutek wewnętrznego wylewu, powstałego przez uszkodzone miejsce, w twoim przypadku, klatkę piersiową. Niestety, nie możemy nic z tym zrobić, to naturalna bariera ochronna organizmu- odpowiada .
-Tez mi bariera ochronna, która mnie zabija- mamroczę pod nosem, tak że tylko Jack może słyszeć. Uśmiecha się do mnie, i przytula mnie, jednocześnie głaszcząc po włosach. Lekarz, widząc tą scenę, uśmiecha się zażenowany, rzuca:
-To ja wpadnę później- i pośpiesznie wychodzi, podczas gdy ja staram się jakoś przebrnąć przez wiadomość którą mnie uraczył.
***
Po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala.  Oczywiście, na parkingu szpitalnym już czekał na mnie Jack, czekając aż tylko wejdę, aby zawieźć mnie do domu. Kilka dni temu była u mnie moja matka, informując mnie że wyjeżdża z jakimś tam facetem na dwa miesiące do Berlina. I dobrze, nie mam ochoty się z nią widzieć, gdyby została pewnie tymczasowo zamieszkałabym u Jacka, lub kupiła sobie jakieś mieszkanie. Było mnie na to spokojnie stać, i to na takie lepsze. To że wyjechała tylko ułatwiło sprawę – myślę, wchodząc do pustego domu. Jack idzie tuż za mną, cały czas trzymając mnie pocieszycielsko za rękę. Wszyscy już wiedzą że skończyłam z karate, Rudi co prawda był przez chwilę zbyt zszokowany by cokolwiek do niego dotarło, a potem zaczął jak zwykle nawijać o sobie. Otwieram drzwi do mojej sypialni. Wszystko jest takie jak to zostawiłam, nie widać śladu śledztwa mamy. Pewnie Matylda, nasza gosposia już to wszystko wysprzątała. Podchodzę do łoża, i siadam bezwładnie na jego rogu, zakrywając twarz dłońmi. Jack podchodzi do mnie, klęka koło mnie  i odciąga dłonie od mojej twarzy. Uśmiecham się do niego lekko, wstaje i podchodzę do szafki nocnej. Leży na niej oprawnie w  złotą ramkę zdjęcie moje i Jacka na kilka dni przed naszym pierwszym zerwaniem. Podnoszę je na wysokość oczu.
-Kiedy moje życie się tak skomplikowało?- pytam głupio, odwracając się twarzą do chłopaka. Jack patrzy najpierw na trzymane przeze mnie zdjęcie, potem spogląda mi w oczy.
-Kim..-mówi, ale ja już nie mogę się powstrzymać. Łzy zaczynają płynąc po moim policzku, gdy pomyślę jakie życie zostawiłam za sobą. A mogłam je nazwać tylko jednym słowem: szczęście. Byłam całkiem zdrowa i mogłam do woli ćwiczyć karate. Miałam Jacka, wspaniałych przyjaciół, popularność. Dogadywałam się z rodzicami, miałam szczęśliwą rodzinę. Moja psychika była mocna, nigdy nie płakałam.  Nie miałam żadnych traumatycznych przeżyć. Nie leczyłam się u psychologów. Co prawda dużo z poprzedniego życia  mi zostało: popularność, pozycja społeczna, Jack, przyjaciele, bogactwo. Ale tyle straciłam. Rodzinę, zaufanie ze strony bliskich, w dużej mierze zdrowie psychiczne, przyjaciółkę. Doszło do tego że musiałam się leczyć psychicznie. Kiedy to wszystko się stało? Dlaczego jedno głupie zdarzenie wywołało cały ciąg katastrof? Dlaczego to wszystko zwaliło się na mnie w tak małym odstępie czasu? Niby nic się nie stało, ale… Ale co? Nie wiem, nie mam pojęcia jak to określić. Po prostu, nagle cały świat zaczął mi się walić.
-Już, wszystko dobrze- mówi mój ukochany, obejmując mnie i delikatnie kołysząc, podczas gdy ja spazmatycznie szlocham, za wszystkim co straciłam i już nigdy do mnie nie powróci…


Rozdział głupi, bez sensu i ogólnie do dupy(przepraszam za wyrazenie). Napisałam go gdy miałam doła, dlatego jest taki debilny. Nawet mnie wkurza to że ona tak ciagle wypomina wszystko co się zdarzyło w jej życiu(chodzi mi o Kim). Jednak nie martwcie się, od następnego rozdziału już będzie duzo bardziej pozytywnie (w sensie jej nastawienia. Nie bedzie cały czas płaczu. Powróci bezduszna  i bezwzgędna Kim, która nigdy nie okazuje uczuć, która mimo wszystko cały czas opiekuje sie ludżmi których kocha, i ogólnie taka jaką kocham)Jednak nie martwcie się- nowych akcji nie zabraknie.Uff, rozpisałam sie;).

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 16

Myślałam że ta łza to jakiś postęp, zresztą podobnie jak Jack, który gdy tylko ją zobaczył, to postawił chyba cały szpital na nogi. Myślałam, ba, byłam pewna, że lekarz powie że to wielki postęp, i ze za kilka dni się wybudzę. Okazało się jednak inaczej. Lekarz od razu i bez skrupułów zgasił moje szczęście, informując Jacka, a co za tym idzie i mnie, że łzy mogą się zdarzać, i że nie ma w tym nic zaskakującego, ale to w cale niczego nie zmienia. I właśnie po tym wyznaniu poczułam że naprawdę się załamuje. Bo nie ma nic gorszego niż bezsilność. Ona strawia cię od środka, a ty nic z tym nie możesz zrobić. I tak oto nadal tylko słuchałam, pozbawiona już wszelkich nadziei na wybudzenie. Nie miałam już nic. Już wolałabym żeby mnie zabili, przynajmniej bym się nie męczyła, i nie męczyłabym Jacka, bo on naprawdę zasługuje na lepsze życie, którego ja mu na razie nie mogę dać. Bo wiem, że dopóki żyje  Jack nie zazna spokoju. Może nawet nie że nie przestanie mnie kochać, bo to możliwe, tylko raczej to że będzie miała na zawsze wyrzuty sumienia. A na to już nie mogę pozwolić. Gdyby mnie zabili, to on mógłby od nowa ułożyć sobie życie: poznać kogoś, zakochać się, ożenić, mieć dzieci, dobrą pracę i choć myśl ze może mieć kogoś innego niż ja, i kochać inną kobietę, tylko pogarszała moje samopoczucie, to jednak wolałabym aby był szczęśliwy.  Właśnie wtedy, gdy nad tym myślałam, usłyszałam że ktoś wchodzi do pokoju. Nie była to jedna osoba, tylko trójka. Nie miałam pojęcia kto to może być, na ten oddział wpuszczali tylko rodzinę i lekarzy. I w tedy usłyszałam ich głosy.
-Cześć stary- mówił Jerry. Kurde, jak on się tu dostał?
-WHOOOOO… Wyglądasz okropnie- dodał jeszcze, widocznie dopiero teraz spojrzał na chłopaka.
-Sie macie - odpowiedział grzecznie Jack, nie zwracając uwagi na docinek przyjaciela. A cha, czyli jest jeszcze Milton i Eddie.
-Jack, kiedy ostatnio spałeś?- pyta ostrożnie Milton. Cisza. Jack nie odpowiada.
-Przecież wiesz że musisz odpoczywać-  mówi jeszcze rudowłosy.
-Nie odejdę od Kim- odpowiada ze złością Jack.
-Stary, wiem że ją kochasz, wszyscy to wiedzą, ale…- zaczyna Latynos, ale z nieznanych mi przyczyn urywa w połowie zdania.
-Sugerujesz coś?- cedzi przez zęby Jack.
-Stary, wiesz dobrze jak wygląda sytuacja. Siedzisz tu już od dobrego miesiąca, nigdzie praktycznie nie wychodzisz. Jak długo chcesz tak żyć? Wiesz ze my też kochamy Kim, znaczy nie tak jak ty tak po bratersku- prostuje od razu chłopak- Ile jeszcze chcesz tu siedzieć? Jack jest bardzo mała szansa że ona kiedykolwiek się wybudzi. Nie każę ci o niej zapominać, ani układać sobie nowego życia bez niej, bo wiem że sobie go nie wyobrażasz, ale twierdzę że powinieneś troszkę przystopować- mówi Jerry, a ja wiem że ma rację. Ma rację, ale ja sobie nie wyobrażam życia bez Jacka. Jak nawet teraz pomyśle że miałabym całymi dniami tylko tu leżeć, bez niego, bez jego uspokajającego głosu, to, to…
-Chyba sobie ze mnie żartujesz? Miałbym zostawić Kim samą? Nie ma takiej opcji- odpowiada wściekły Jack.
-Jack, myślę że Jerry ma jednak trochę racji. Nie możesz spędzić całego życia na ślęczenie przy łóżku, nawet jeśli jest to miłość twojego życia- odpowiada Milton.
-A jeśli to zdarzyłoby się tobie i Juli, co byś zrobił na moim miejscu?- pyta ze złością Jack. Przez chwilę w Sali panuje cisza.
-Ja i Julia to coś kompletnie innego- odpowiada. Słyszę drwiący śmiech Jacka.
-Nie sądzę- mówi- Kim jest, była i zawsze będzie moją jedyną, prawdziwą miłością- dodaje, a ja wręcz czuje jak cos w moim umyśle się przestawia. Wiem że to te same słowa, które Jack mówił do mnie w kopalni, gdy walczyłam o życie po dźgnięciu nożem.
-Jack…- zaczyna Latynos, ale widocznie chłopak ma już dosyć.
-Najlepiej będzie jeśli na razie wyjdziecie- mówi spokojnie, po czym słyszę trzepnięcie drzwi, ale nie zwracam na nie uwagi. Całą siłą woli koncentruje się na tym wspomnieniu. Czuję ciepłe dłonie Jacka na swoich ramionach, jego łaskoczący moją szyje oddech, rytmiczne bicie serca. Czuje bijącą od niego wściekłość i rozpacz, oraz miłość. I właśnie wtedy, jeszcze raz przeżywając to wspomnienie, zdaje sobie sprawę, ze chce żyć, chociażby po to aby przynajmniej jeszcze raz spojrzeć na jego twarz. Czuję, że ta myśl, połączona z tym wspomnieniem przebija się przez wszystkie bariery mojego umysłu. Zupełnie niespodziewanie czuje oszałamiający ból całego ciała, który przyjmuje z taką radością, jakbym otrzymała najlepszy prezent. Szybko otwieram oczy, lecz równie szybko mrużę je pod wpływem jasności. W końcu widzę Jacka, stoi plecami do mnie, patrzy przez okno. Tak bardzo się cieszę że  go widzę.
-Jack…- szepcze słabo, na nic więcej mnie nie stać. Chłopak odwraca się szybko i patrzy prosto na mnie. W pierwszym momencie w jego oczach widzę niedowierzenie, ale zaraz zastępuje je euforia, szczęście i taka radość i miłość, że aż mi się kręci w głowie. Momentalnie podbiega do mnie i chwyta mnie za dłonie.
-Kim, to prawda?...- pyta, widocznie zbyt szczęśliwy by uwierzyć. Jeśli mam być szczera, ja też nadal nie wierzę że to prawda. Uśmiecham się tylko słabo, na co otrzymuje delikatny jak dotyk motyla pocałunek.
-Doktorze, doktorze!!!-woła Jack, przyciskając przy tym jakiś guzik, na co zaraz w sali pojawia się lekarz i kilka pielęgniarek.
-Tak panie Anderson? Jeśli po raz kolejny zawołał pan nas bo wydawało się panu że ruszyła powieką, to jak boga kocham…- mówi, ale nagle przerywa, widząc mnie całkowicie rozbudzoną.
-OO… Chyba że tak- kończy i podchodzi do mnie.
-Jak ma pani na imię?- pyta
-Kimberly Crouford. Mam rocznikowo osiemnaście  lat, za miesiąc skończę. To jest mój chłopak Jack Anderson. Mamy dziś 23 lipca 2012 roku, czyli byłam w śpiączce miesiąc- mówię słabo. Jeszcze nie nabrałam sił. Lekarz widocznie jest zadowolony i zaskoczony moją odpowiedzią, bo tylko zaczyna coś mówić że za godzinę pójdę na jakieś tam badania, po czym wychodzi, a wraz z nim cała ta parada, tak że ponownie ja i Jack zostajemy sami.
***
-Skąd wiedziałaś to wszystko?- pyta nagle Jack. Odrywam wzrok od okna.
--Słuchałam cię- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Naprawdę? Jak długo?- zadaje kolejne pytania, widać że jest ciekawy, a ja nie mam siły mu odmówić.
-Od 27 czerwca- mówię, i obserwuje jak jego twarz się zmienia.
-Tak długo? To dlaczego nie wybudziłaś się wcześniej?-
-Nie mogłam. Dopiero dziś  gdy powiedziałeś że jestem, byłam i zawsze będę twoją jedyna miłością, coś zaczęło się zmieniać. Jakby to wspomnienie rozwaliło wszystkie bariery. Rozumiesz mniej więcej o co chodzi? – zapytałam pełna powątpienia, jednak Jack tylko pokręcił potakująco głową, akurat w tedy gdy przychodzi lekarz z moimi wynikami. Uśmiecham się na jego widok, lecz zaraz uśmiech zamiera mi na ustach. Mina lekarza wnioskuje że nie ma on dobrych wieści. Jakby na potwierdzenie moich słów, doktor mówi:
-Mam dla pani złą wiadomość…


No i jest. Przepraszam że nie dodałam wczoraj nie miałam czasu. Następny chyba jutro, najpóźniej we wtorek;)

piątek, 5 października 2012

Rozdział 15

Następne co pamiętam, to nie żadne ostre światła, ani nic z tych rzeczy. Właściwie to nic nie pamiętam z obrazu, może dlatego że ja właściwie się nie obudziłam. To raczej było coś w stylu powrotu do, do… nie wiem czego. Nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu mogłam myśleć, słyszeć i robiłam to, ale nie mogłam otworzyć oczu czy zareagować. Zresztą nie chciałam. W ciemności, która otulała mnie ja miękki jedwab było mi tak dobrze. Wszystko tu było ciepłe i miłe. Nie było żadnych problemów. Dlatego zadawalałam się słuchaniem.  „Na razie, dopóki nabiorę sił”- tłumaczyłam sobie w myślach. Nie wiem ile tak leżałam, słuchając się w kogoś cichu oddech, tuż obok mojego ucha, ale nagle usłyszałam coś innego. Kroki. Zupełnie niespodziewanie otworzyły się drzwi, a osoba siedząca obok mnie zerwała się z krzesła.
-Doktorze, co z nią jest?- słyszę głos Jacka. O, cały on zawsze się o mnie niepokoi. Czekam spokojnie na odpowiedź, ale ta długo nie nadchodzi, i właśnie gdy zaczynam się irytować, słyszę ponownie głos mojego chłopaka:
-Doktorze…- powtarza pytającym głosem, z mocą której bym się po nim nigdy nie spodziewała. I wtedy właśnie nadchodzi odpowiedź, w którą wcale nie chce uwierzyć.
-Śpiączka. Możliwe że nie będziemy w stanie jej wybudzić- słyszę, i aż krzyczę w środku. Ale tylko w środku, bo choć się rzucam, choć całą siłą woli, wszystkim co mam chce zareagować i się wybudzić, poruszyć, zrobić cokolwiek, nie mogę….

***
I tak właśnie mijają kolejne dni. Tylko słyszę, nie czuję, nie widzę, nie mogę się poruszyć. Mogę za to myśleć, przez co jest jeszcze gorzej. Jestem uwięziona w swoim ciele. Nic nie mogę zrobić. Czuje się jakby coś mnie pożerało od środka, ale nie mogę nic z tym zrobić. Całe dnie schodzą mi tylko na słuchaniu i myśleniu. Wybawieniem okazuje się to kilka godzin snu, takiego prawdziwego, gdzie nie mam w ogóle świadomości. Ale potem znów zaczyna się od nowa. Nie wiecie jakie to uczucie, tak bardzo pragnąć choć ruszyć palcem, choć otworzyć powieki, ale nie móc tego zrobić. Jakie to straszne być zamkniętym we własnym ciele. Wokół roztacza się tylko wszechogarniająca pustka, ale ty nic nie możesz z tym zrobić. Dlatego skupiam się na słuchaniu.  Z tego co słyszę, wiem że zawsze siedzi ze mną Jack. Odchodzi tylko na piętnaście minut co dziennie, aby się umyć, i znów powraca tu czuwać. Dobrze wiem co musi teraz czuć. Wyobraźcie to sobie, osoba którą kochacie najbardziej na świecie, leży całkowicie nieruchomo, możliwe że w ogóle nieświadoma twojej obecności.  Ale jestem mu wdzięczna za to co dla mnie robi. Bo praktycznie cały czas do mnie mówi. O wszystkim. O tym jaka dziś pogoda, co jadł na obiad, czyta jakieś gazety, włącza radio. Chyba tylko dzięki temu jeszcze nie zwariowałam. Jest mi przykro że nie mogę okazać mu swojej wdzięczności, ale to nie moja wina.  I tak właśnie, gdy siedzę słuchając jak Jack czyta mi gazetę, drzwi nagle się otwierają i ktoś wchodzi stukając obcasami.
-Dobry wieczór- mówi… nie, to nie możliwe. Ten głos należy do mojej matki!
-Dobry wieczór- odpowiada chłodno Jack, za co jestem mu wdzięczna. Nie chce jej tu. Wiem jak to zabrzmi, jakbym była jakąś wyrodną córką, ale ona jest dla mnie kimś prawie kompletnie obcym. Widuje ją może jakieś pięć dni w roku? A trzy z tego to święta!
-Mogłabym poprosić cię o wyjście Jack?- mówi władczym głosem moja matka, a ja aż się gotuje w środku.
-Nie sądzę, proszę pani- odpowiada Jack, nadal zimno.
-Ty chyba nie wiesz co robisz?- pyta z oburzeniem moja matka- to ja jestem jej rodziną, więc mam większe prawo do przebywania tu niż ty- mówi głosem pełnym wściekłości, a ja mam ochotę na nią nawrzeszczeć, co oczywiście chwilowo jest niemożliwe. Jak ona śmie? Wyganiać stąd jedyną osobę którą kocham, i która się o mnie troszczy, tak naprawdę , nie oczekując niczego w zamian.
-Pani, jej rodziną?- pyta z kpina mój ukochany- Pani jest dla niej jak zupełnie obca osoba. Nawet nic pani o niej nie wie. Nigdy nie przyszła pani do niej do szpitala. Zdradziła pani jej ojca z jej wujkiem. Nie wie pani jaka ona jest. Co myśli, co czuje. Myśli pani że jedno przyjście do szpitala załatwi wszystko? Te wszystkie lata samotności? To wręcz komiczna czułostkowość, egzaltacja grzecznej panienki. Olewa ją pani, bo tak pani wygodniej. Myśli pani że przychodząc tu odkupi jakoś te wszystkie lata, ale one są jej częścią, i już nic tego nie zmieni- odpowiada z pasją i jadem Jack. Słyszę głośne wciąganie powietrza. Wyobrażam sobie minę mojej rodzicielki. Jeszcze nikt w życiu jej tak nie potraktował.
-Nie przyszłam się tu kłócić- mówi, a ja śmieje się w środku. Wie że przegra tę rozmowę, więc woli jej nie ciągnąć.
-Więc po co pani tu przyszła?- pyta chłopak, nadal chłodno i z dystansem.
-Przyszłam ją przeprosić- mówi moja matka, a ja wręcz słyszę jak Jack wpada w wściekłość.
-JĄ!- krzyczy- JĄ! TO NIE :”ONA”, TO KIM, MA IMIE, JEST KIMŚ, NIE OBCĄ OSOBĄ SPOTKANĄ W SKLEPIE!- wrzeszczy, ale i tak nikt go nie usłyszy. Kabina jest dźwiękoszczelna.
-Wiem- odpowiada cicho moja matka.
- Dlaczego akurat teraz?- pyta już spokojniej Jack.
-Znalazłam to- mówi i słyszę że rzuca coś ciężkiego.
-Co to?- pyta chłopak.
-Jej pamiętnik- mówi, a ja mam ochotę ją udusić. Przecież z własnej woli nigdy bym nie pisała czegoś tak debilnego, i odsłaniającego mnie, ukazującego moją osobę taką jaką jest- bo bez sieci kłamstw, swoich szantażów, pozycji społecznej i popularności byłabym po prostu naga. Byłabym łatwym celem. I właśnie to jest napisane na pierwszej stronie.
-I co?- odpowiada zdezorientowany Jack.
-Przeczytaj- pada polecenie.
-Nie, to własność prywatna. Nie mam prawa tego czytać- odpowiada mój ukochany, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Znaczy, nie ma tam nic o czym by nie wiedział, ale myśl że ktoś inny oprócz Jacka wie tyle o mnie i moich słabych stronach, mnie przerażała.
-To nie, sam przeczytam- mówi i po chwili słyszę:
„- Drogi Pamiętniku!
Czuje się pusta, jak laleczka. Niby wszystko jest takie samo. Ten sam dom, ta sama szkoła. Ta sama pozycja społeczna. Ci sami ludzie. To samo odbicie w lustrze. Ale coś już nie gra, coś….-„ nie kończy, bo chyba Jack wyrywa jej zeszyt z rąk.
-Znalazła pani to i co?- pyta.
-Przeczytałam cały i, i…- mów i nagle przerywa.
-I…?-
-I zobaczyłam co czuje- odpowiada.
-Co czuje?- pyta z sarkazmem- nie wiem pani co czuje. Te wszystkie słowa były starannie przemyślane zanim je napisała. Owszem odzwierciedlają to co czuła w ogóle, ale nadal nic pani nie wiem o córce.- cedzi.
-Wiem teraz o niej wszystko- odpowiada z przekonaniem kobieta, na co słyszę tylko drwiący śmiech.
-A wie pani że miewała stany depresyjne? Że szantażowała i upokarzała na najwyższym stopniu wtajemniczenia? Wie pani jak wygląda gdy wstaje? Dlaczego zerwaliśm? Wie pani że ona wie prawdę o swojej siostrze?- zadaje pytanie, ale nie pada odpowiedź.
-To po co pani tu przyszła?- mówi Jack po kilku minutach ciszy- Tylko po to aby pokazać jaką to jest pani super matką? Jeśli tak, jeśli przyszła tu pani wyłącznie na pokaz, to lepiej by pani już wyszła- mówi, a za chwilę słyszę trzepnięcie drzwi, i oddalające się kroki. I właśnie wtedy zaczynam coś czuć. Po moim policzku płynie łza…

Przepraszam że tak długo, ale sami rozumiecie szkoła zajecia dodatkowe itp. Postaram sie dodawać częściej. I mam do was prośbe. Jeśli to czytacie, to pozostawcie po sobie jakis ślad. Pa pa jutro dodam nowy(jeśli sie wyrobię:))