poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział 14

Boże, jak tu pięknie!- krzyknęłam, gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Stałam na najwyższym balkonie widokowym latarni morskiej i śmiałam się, tak naprawdę, za szczęścia. Rzeczywiście, mówiłam prawdę, widok był niesamowity. Po moimi nogami, i jeszcze troszkę w zasięgu wzroku, rozciągały się złote jak moje włosy piaski plaży, o które raz po raz uderzały spiętrzone, granatowe fale oceanu. Było dopiero po piątej rano, więc wszystko to było jeszcze spowite w lekkim mroku, lecz za horyzontu zaczęła już wyłaniać się wielka ognista kula, nadając  niebu czerwony, pomarańczowy, różowy, morelowy i delikatnie łososiowy kolor, co pięknie kontrastowało z kobaltem nieba. Nad woda i plażą unosiła się delikatna mgła, nadając im wygląd jakby żywcem wyjęty z jakiegoś mitycznego opowiadania.  Patrzyłam zachłannie, chcąc zapamiętać ten widok na zawsze. Dawno nie widziałam czegoś tak naturalnie pięknego. Wiadomość że są na tym świecie jeszcze rzeczy naturalne, i życie które toczy się zwyczajnym, naturalnym, nie wymuszonym rytmem, napawała mnie nieokreśloną euforią.
-O czym myślisz?- zapytał nagle tuż obok mojego ucha Jack. Uśmiechnęłam się, czując jego oddech na mojej szyi.
-Czy to nie wspaniałe że życie toczy się dalej? Że istnieje w ogóle życie normalne, które nie opiera się tylko na kolejnych dramatach, jak moje?- pytam, śmiejąc się cicho.
-Twoje życie też jeszcze niedawno było całkiem normalne- odpowiada, przypominając mi tym samym o wszystkim co się wydarzyło w ciągu ostatnich tygodni.
-Nie Jack.  Dopiero teraz zaczynam normalne, szczęśliwe życie…- mówię, wtulając się w niego, i razem oglądamy ten wspaniały wschód słońca.

                                                                      ***
-To jedziemy do dojo?- pyta mój ukochany trzy godziny później, gdy z powrotem mkniemy autostradą . Uśmiecham się, czując na twarzy gorące promiennie słońca, które  wypełniają cały samochód, i widząc nasze splecione dłonie.
-Jasne, tylko najpierw wpadnę do domu. Musze się przebrać- odpowiadam ze śmiechem, choć wyprawa do domu wcale nie wydaje mi się zbyt kusząca. Boję się zobaczyć w jakim stanie jest matka. Ale do tego mam jeszcze ponad godzinę drogi. Jack specjalnie wywiózł mnie na plażę do innego miasta, bo wie że jeszcze za wcześnie abym normalnie wchodziła na naszą latarnie.
-Po co masz się przebierać, wyglądasz niesamowicie- odpowiada, a ja wiem że szczerze. Jak już kiedyś niezbyt skromnie wspominałam, ja zawsze wyglądam dobrze. I tak oto siedzę w czarnym ferrari mojego chłopaka, ubrana w czarne, materiałowe rurki, niebieską, troszkę na mnie za dużą koszulę w kratkę, złote sandały na koturnie ( te z wczoraj), bez makijażu, którego i tak rzadko używam, po prostu jest mi zbędny, i w mojej wczorajszej fryzurze. Owszem, w całym tym zestawie prezentuję się całkiem dobrze, ale skoro chce trenować, to muszę się przebrać . To samo mówię Jackowi, na co on się tylko uśmiecha. Po godzinie drogi jesteśmy na miejscu, Jack właśnie zaparkował pod moim domem. Pospiesznie daję mu całusa w policzek i wybiegam z samochodu. Chce mieć to jak najszybciej za sobą. Jack nawet proponował że ze mną wejdzie, ale się nie zgodziłam- nie wiedziałam jak zareaguje na to matka. Cichutko otwieram drzwi, i wchodzę do  przedpokoju. Już tu słyszę jakieś jęki.  Nieporuszona, pewna że to tylko z bólu po stracie męża i nieprzespanej nocy, wchodzę do pokoju i zabieram wszystko co jest mi potrzebne. Postanowiliśmy razem z Jackiem że na razie będę nocować u niego. Staram się ignorować jęki, ale one są coraz głośniejsze i częstsze. Zdziwiona, cicho wchodzę na górę i zaczynam kierować się do sypialni rodziców. Drzwi są uchylone, tak że mogę zobaczyć dokładnie całą scenę. Oto moja matka leży całkiem naga w łóżku z jakimś obcym mężczyzną i wrzeszczy, ale nie z bólu. Chyba każdy wie z jakiego powodu. Wstrząśnięta tą sceną, szybko się wycofuje, po drodze wpadając na doniczkę, która roztrzaskuje się głośno o podłogę, na co słyszę z sypialni zachrypnięty głos matki:
-Kim?- woła, ale ja nie reaguję. Biegnę przed siebie, skręcając w odpowiednich momentach, całkiem nieświadomie schodząc po kolejnych schodach, a za sobą słyszę jeszcze głos matki i jej kroki. Mimo to nie przystaję, aż w końcu docieram do wyjścia i wybiegam przed dom. W samochodzie nadal siedzi Jack, i widząc całą te scenę, szybko otwiera mi drzwi do samochodu. Wsiadam do niego, zatrzaskuje drzwi i odjeżdżamy z piskiem opon. W bocznym lusterku jeszcze widzę moja matkę, stojącą w szlafroku w futrynie drzwi, i patrzącą za samochodem. Odwracam szybko wzrok i koncentruje się na opowiedzeniu całej historii Jackowi. Chłopak słucha uważnie, nie przerywa mi, a gdy kończę pyta tylko:
-Jak to zniesiesz?-. Widać że przejmuje się tylko mną. Uśmiecham się lekko.
-Już ci mówiłam dziś rano Jack. Nie ważne co jeszcze się stanie, jakie jeszcze dramaty mnie czeka. Przejdę przez to wszystko z wysoko uniesiona głową. Bo dopiero teraz mam jakieś pozory normalnego życia- odpowiadam, i widzę uśmiech na twarzy chłopaka.
-Razem wszystko przetrwamy- mówi.
-Razem- odpowiadam jak echo, akurat w momencie, gdy Jack parkuje przed wejściem do galerii. Wysiadam z samochodu i patrzę na wielki zegar powieszony na ścianie galerii. 10. Super, zdarzyliśmy idealnie. Jack podchodzi do mnie i obejmuje mnie i razem wchodzimy do dojo. Wszyscy już tam są. Gdy tylko wchodzimy, wszystkie głowy odwracają się w naszą stronę. Na twarzach Miltona, Jerrego, Eddiego, a nawet Rudiego widzę uśmiechy, cieszą się że mnie widzą. Ja także się uśmiecham, naprawdę za nimi tęskniłam.
-Cześć wszystkim!- mówię.
-Cześć Kim!- wołają wszyscy w jednym momencie, co wywołuje kolejny uśmiech na mojej twarzy.
-Kim, dawno cie nie było- odpowiada Rudi.
-Wiem, miałam trudny okres. Ale chyba jeszcze mogę tu uczęszczać?- pytam.
-Oczywiście. A co do twojego trudnego okresu, to ze wszystkiego musiałem się dowiadywać z gazet-mówi z wyrzutem, na co ja wybucham śmiechem.
-Jak my wszyscy- odpowiada Eddie, i w tedy zaczynają, mną targać wyrzuty sumienia.
-Przepraszam. Jesteście moimi przyjaciółmi, powinniście wiedzieć o wszystkim ode mnie, a nie z jakiś szmatławców.- mówię ze skruszoną miną, na co oni tylko podchodzą i wszyscy mnie obejmują. Tylko Jack stoi z boku, uśmiechając się i grożąc w żartach:
-Odsunąć się od mojej dziewczyny, bo was uszkodzę- . Wszyscy od razu się ode mnie odsuwają, z udawanym strachem, a ja zaśmiewając się podchodzę do mojego chłopaka, który automatycznie mnie obejmuje. Widząc to Rudi mówi:
-Dobra, zaczynajmy! Wasza dwójka, przebrać się, a Eddie z Miltonem, Jerry….- mówi dalej sensej, lecz już go nie słyszę, bo zamykają się za mną drzwi przebieralni. Wszystko robie przeraźliwie szybko, nie chce zostać sama, bo wtedy zaczęłabym za bardzo roztrząsać tę całą sprawę. Tak więc w mgnieniu oka mam na sobie dopasowane łososiowe, krótkie spodenki, białą, luźną bluzkę na ramiączka, z 18 na piersiach i czarną podkoszulkę pod nią. Na bardziej sportowy strój u mnie nie ma co liczyć. Choć jestem bardzo aktywna (tańczę, trenuje karate, jestem cheerleaderką itp.) to nie ma nic sportowego u mnie w szafie. Właściwie znajdują się w niej jedynie  sukienki, spódniczki, żakiety, kardigany, spodnie rurki, bluzki z żabotami, płaszcze, jakieś bolerka, kamizelki, marynarki, i jeszcze, jak ktoś się uprze, to jakieś bluzki bez niczego, ale też o eleganckim kroju. A i pełno butów na wysokich obcasach Bo taki jest już mój styl. Nazwałam go słodka, lub dziewczęca elegancja. Czyli styl elegancki i klasyczny, oraz słodki i dziewczęcy, taki romantyczny. W mojej szafie nie znajdzie się żadnych trampek, adidasów, conversów, bluz z kapturem, czy bez, dresu i tym podobnych rzeczy. Po prostu tego nienawidzę, i  dostaje dreszczy gdy mam to założyć . Poważnie, weźcie mnie za idiotkę, trampek nie założę! Wyjątek stanowią adidasy, bo jestem zmuszona przy treningu cheerleaderk, oraz bieganiu. Otrząsnęłam się z myśli, i zaczęłam sparing z Jackiem. Cała mata była nasza. Oczywiście, po kilkunastu minutach waliki przegrałam. To było nieuniknione, on był mistrzem świata, a ja wicemistrzynią. Tak musiało po prostu być .Uśmiechnęłam się  promiennie, gdy nagle zaczęłam mocno kaszleć.  Kasłałam coraz mocniej i głośniej, a ból rozsadzał mi klatkę piersiową. Nie mogłam złapać oddechu, dusiłam się, ale nie mogłam przestać kaszleć. Pociemniało mi przed  oczami, a ból stopniowo rozchodził się po ciele, parząc jakby żywym ogniem i rozdzierając mnie od środka.  Złapałam się za brzuch i pochyliłam ku ziemi. Wiedziałam że wszyscy w dojo patrzą się na mnie z przerażeniem. Nagle poczułam jak z moich ust coś wypływa wartkim strumieniem. Przerażona spojrzałam na matę, która przybrała kolor szkarłatny. Szkarłatny od mojej krwi. Pomimo przerażenia jaki ten widok we mnie wywołał, nie przestawałam kaszleć i się krztusić. Upadłam na kolana i ponownie z mych ust popłynęła rzeka krwi, na przemian z kolejnym kasłaniem i próbami złapania oddechu. Na policzkach poczułam coś ciepłego, ale nie mam pojęcia czy to tylko normalne łzy, czy także krew. Wiem na pewno że krwotok nie odpuszczał i  w momencie kiedy wypluwałam kolejne porcje krwi, z mojego nosa także zaczęła kapać ta czerwona substancja. Doszło do tego że dosłownie prawnie pływałam we własnej krwi. W dosłownie jednej minucie przed kolejnymi krwotokami podniosłam lekko głowę. Wszyscy w dojo stali jak wmurowani, mając na twarzach prawie te same emocje: szok, strach, przerażenie, niechęć i cos jeszcze. Tylko twarz Jacka się troszkę różniła . Na niej było wypisane miłość i ból, widziałam to dobrze, bo zmartwiony pochylał się nade mną z   przerażeniem w głosie mówiąc coś do gadającego przez komórkę senseja. Widać było że Rudi jest zdenerwowany. Najwyraźniej wzywał karetkę, nie wiem nic nie słyszałam, zbyt szumiało mi w uszach. W końcu poczułam obezwładniające zmęczenie i czułam że zaraz zasnę. Krew powoli przestawała wypływać z moich ust i nosa. Podniosłam dłoń do warg, po czym ją opuściłam. Nie miałam siły na nic, nawet na to by podnieś rękę. Ból powoli zaczynał ustępować, a ja pomału zapadałam się w ciemność…


Wiem ze obiecałam cos innego, ale... Szczerze? Nie mogłam sie doczekać by to wrzucić. A jeszcze szczerzej? Obiecałam przyjaciółce ze dzis nie napiszę że rozdział był nudny, więc piszę coś innego. Dla mnie wszystkie moje rozdziały sa nudne i o niczym, bo ja wiem zawsze jak to sie bedzie kończyć, i w momencie gdy ja wrzucam jakis rozdziałna bloga, myślami juz jestem przy następnych dziesięciu... No taka prawda!! A teraz mam dla was zadanie! Moze mi troszke pomożecie i napiszecie w komentarzach, jakąś akcje chcielibyscie tu jeszcze zobaczyć? To nie tak że ja nie mam pomysłów, bo mam ich az za duzo, tylko chce zobaczyc co wy wykombinujecie.Pozdrowienia i papatki;)


piątek, 14 września 2012

Rozdział 13

Nie wiem czy spałam tej nocy, podobnie jak Jack. Nasz sen można by raczej nazwać letargiem. Obydwoje motaliśmy się gdzieś pomiędzy snem a rzeczywistością, przytulając się nawzajem, i nie przeszkadzając sobie, zdeterminowani by złapać chodź odrobinę odpoczynku. Najgorszy okazuje się jednak poranek. Gdzieś koło drugiej w nocy dostaje spazm. Jack tylko trzyma mnie w ramionach i uspokajająco głaszcze po włosach, gdy ja rzucam się w agonii. W końcu po godzinie ni przechodzi, ale nie poszłam spać. Nie mogłam. Przez moją głowę przelatywało tysiące myśli.  Kiedy to się stało, dlaczego tego nie zauważyłam?- pytałam siebie. W końcu przypomniałam sobie że przecież widziałam znaki:  częste nieobecności ojca i ten samochód. Zaczęły mną targać wyrzuty sumienia. Jack najwyraźniej wiedział co mnie gryzie, i jak  przez łzy zaczęłam opowiadać mu o tym że powinnam się domyślić i że to moja wina, on tylko przecząco kiwał głową.
-Kim, nie mogłaś nic zrobić. Zrozum to wreszcie, to nie twoja wina. Nawet jeśli byś wcześniej odkryła co się dzieje, nie zatrzymałabyś go, tylko przyspieszyła ten proces. Nie ma co się zadręczać- mówił łagodnie, ale ja nie chciałam tego słuchać i tylko bezsilna upadłam z powrotem na łóżko. Widać patrzenie jak się męczę było ponad siły Jacka, dlatego  wstał i zaczął zakładać buty.
-Co ty robisz?- zapytałam lekko zdezorientowana, ale on tylko przykłada mi palec do ust, po czym rzuca we mnie czymś. Zaskoczona, obrywam w twarz i spoglądam zaciekawiona na napastnika.
-Załóż to- mówi, a ja przenoszę wzrok z powrotem na pocisk. Są to moje spodnie i jakąś koszula. Domyślam się że to jego.
-Skąd masz moje spodnie?- pytam, na co on lekko się uśmiecha.
-Kiedyś je u mnie zostawiłaś- odpowiada a ja sobie przypominam. Owszem, kiedy byliśmy jeszcze para po raz pierwszy, często tu nocowałam. NIE, nie w takim sensie. Nocowałam, jak u koleżanki. Tyle ze u chłopaka. Po prostu zasypialiśmy w jednym łóżku, a potem rano się budziliśmy i szliśmy razem do szkoły. Nigdy do niczego nie doszło, co najwyżej parę pocałunków na dobranoc. Naprawdę. Uśmiecham się blado, po czym wstaje z łóżka i kieruje w kierunku łazienki. Doskonale wiem gdzie ona jest, jak już wspomniałam często tu bywałam. Sytuacja Jacka jest niezwykle podobna do mojej chwilowej: rodzice się rozeszli, tylko z tą różnicą że to matka Jacka zdradziła ojca, a nie na odwrót. Tak więc Jack wraz z matka przeprowadzili się tutaj, by od nowa ułożyć sobie życie, ponieważ przedtem mieszkali w małej miejscowości, gdzie wszyscy zaczęli pogardzać  byłą mężatką. Matka Jacka dużo o pracuje i często nie ma jej w domu, podobnie jak moich rodziców, więc… To normalne że spędzaliśmy dużo czasu w swoim towarzystwie. W łazience szybko zdjęłam suknie wieczorową,  wzięłam prysznic, rozczesałam włosy i ogólnie się ogarnęłam. Nie musiałam się śpieszyć, dom Jacka jest tak wielki jak mój, czyli nie mówimy tu o domach, tylko o willach. Na pewno skorzysta z jednej z czterech łazienek, ale mimo to pospiesznie założyłam ubranie. Spodnie był moje, czarne, materiałowe, obcisłe rurki, do tego koszula Jacka, błękitna, w kratkę, trochę na mnie za duża, ale co tam. Wyszłam z łazienki, i tak jak się spodziewałam Jack  siedział już odświeżony  na łóżku. Posłałam mu słaby uśmiech, po czym spojrzałam na zegarek. Było wpół do piątej.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział z błogim uśmiechem na ustach chłopak. Przeniosłam swój wzrok na niego, ale w jego oczach nie znalazłam żartu, czy sarkazmu.
-I mówisz mi to dzisiaj, o godzinie piątej rano, gdy stoję w twojej koszuli, cała czerwona od płaczu?- pytam, bez złośliwości. Naprawdę jestem ciekawa.
-Zawsze jesteś piękna. Nawet z tymi zapłakanymi oczami, a koszula tak swoją drogą cudownie podkreśla ich kolor- odpowiada z delikatnym uśmiechem, chyba lekko zawstydzony. Podchodzę do niego i całuje go delikatnie. Zaskoczony, oddaje pocałunek, równie delikatnie. Wie że na nic więcej na razie sobie nie może pozwolić. Ledwo co zatamował łzy, nadal jestem jak motyl: słaba i delikatna, ale wie tez że to tylko przy nim. Przed nikim nie okażę słabości. Nigdy.   Tak już jestem. W środku mogę krzyczeć o pomoc, ale nigdy nie pokażę jak bardzo ktoś mnie zranił, albo upokorzył. Nic dziwnego że niektórym musze wydawać się bezduszną suką. Ale to po prostu mój mechanizm obronny. Nic na to nie poradzę. Kiedyś byłam słabsza. Ale te czasy minęły, jakieś trzy, cztery lata temu. I nigdy do nich nie wrócę. Siadamy z Jackiem na łóżku, a on chyba domyśla się o czym myślę, bo pyta mnie nagle:
-Kim, obiecaj mi że od dzisiaj, od teraz będziemy ze sobą w 100% szczerzy-
-Naturalnie- odpowiadam, bo bardzo chce w końcu się uwolnić od tych wszystkich uczuć, które tak mnie ranią. Chłopak spogląda na mnie jeszcze raz, po czym mówi :zamknij oczy. Chwilę patrzę na niego nieufnie, nieprzyzwyczajona do ufania komukolwiek, ale on tylko wzdycha. Zna mnie, wie że mam problemy z zaufaniem.
-Proszę?- mówi- dla mnie?- pyta gdy przecząco kiwam głową. Poddaję i zamykam oczy, a on nagle coś zawiązuje mi na nich, po czym bierze na ręce i dopiero kładzie gdzieś w pozycji siedzącej. Pod dłońmi czuje skurzaną tapicerkę . Czyli jesteśmy w jego ferrari. Po chwili słyszę trzepnięcie drzwi kierowcy i odwracam tam głowę, ale naturalnie nic nie widzę.
-Co ty robisz?- pytam przestraszona gdy odpala auto. Przez myśli przebiegają mi bolesne wspomnienia. Słyszę że chłopak wzdycha.
-Kim, naprawdę nic ci nie zrobię. Obiecuje. Chciałem za ciebie oddać życie, a ty bolisz się wsiąść ze mną do samochodu?- odpowiada pytaniem na pytanie. Wzruszam ramionami.
-Nie, nie boję w normalnych warunkach, ale mam zawiązane uczy. Może w normalnym życiu było by to romantyczne, ale ja mam bardzo złe wspomnienia i alergie na takie akcje. Przepraszam, ale obiecałam że będę z tobą zawsze szczera- odpowiadam lekko zakłopotana, bo dopiero teraz zdaję sobie sprawę że moje słowa mogły być źle odebrane. Czuje że chłopak się uśmiecha.
-Kim, cieszę się że  jesteś ze mną szczera. I naprawdę nic ci nie zrobię. Z bardzo cie kocham- odpowiada, a ja przez chwile wstrzymuje oddech. Po raz pierwszy od tej akcji w szpitalu mówi to głośno. I choć słyszałam to już od niego kilka razy, ten wydaje mi się niezwykły. Ponieważ nie wiąże się z żadną bolesna sytuacją. Ponieważ już jesteśmy razem i wreszcie mu ufam. Ponieważ teraz musi być dobrze. Ponieważ po raz pierwszy nie czuję się okropnie z myślą że ja czuje to samo.
-Naprawdę?- pytam cicho, jakby bojąc się że nagle usłyszę odpowiedź przeczącą. Jack tylko się śmieje głośno.
-Kimberly Croford, naprawdę cię kocham. Nie udaje, z nikim się nie założyłem- wzdrygam się na to wspomnienie- naprawdę- zapewnia, a ja delikatnie się uśmiecham.
-Dlaczego pytasz?- zadaje nagle pytanie chłopak, a ja automatycznie zamykam się w sobie. Nagle samochód staje.
-Kim…- czeka na odpowiedź, ale ja nie wiem jaka mu dać.  I już mam mu zaserwować jedno z moich wyśmienitych kłamstw  gdy nagle mówi:
-Nie chce żadnych kłamstw. Umówiliśmy się-. Wzdycham.
-Ale jeśli odpowiem szczerze na wszystkie twoje pytania, ty odpowiesz na moje?- zagaduje.
-Jasne- mówi i następuje cisza, podczas której staram się znaleźć właściwe słowa.
-Bo wiesz, mnie nigdy nikt tak naprawdę nie kochał, tak …wiesz, bezinteresownie. Rodzice interesują się mną gdy tylko wygrywam kolejne konkursy i tym podobne. Nawet gdy leżę w szpitalu nigdy mnie nie odwiedzą. Nigdy nikogo nie miałam. Zawsze tylko stwarzałam pozory. Znaczy miałam: całą chmarę nianiek i kilka służących: lokaja, gosposię i sprzątaczkę. Zawsze starałam się wyróżniać. A potem poznałam ciebie. Przybyłeś akurat w okresie wielkich zmian. Właśnie wtedy dowiedziałam się ze moja siostra… nie ważne.- ucinam szybko temat. Chce jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
-Właśnie Kim. Donna napisała że masz przyjść, albo wszystkim powie o twojej siostrze. O co jej chodziło?-  pada kolejne pytanie, a ja wiem ze się od niego nie wywinę.
-Zaraz po tym jak poznałam ciebie dowiedziałam się że moja siostra, ona…- przerywam na chwile i biorę głęboki oddech. Nikt nie wie oprócz mnie i mamy, nigdy o tym nikomu nie mówiłam.- ona nie jest moja siostrą- wyrzucam w końcu z siebie. Cisza, która przerywa tylko miarowe tykanie zegarka.
-Jak to nie jest twoją siostrą?- pyta w końcu Jack.
-Odkryłam to badając krew na biologie. Cała moja rodzina ma krew A Rh+, a ona 0. Przeprowadziłam testy genetyczne i okazało się że  moja matka przespała sie z bratem taty. To jego córka. Ojciec nic o tym nie wiem. Matka też nie ma pojęcia że wiem.  Ale dlatego moja siostra jest w całorocznej szkole z internatem,  skąd przyjeżdża  tylko raz w roku na dwa dni. Myślę że po prostu matka nie chce jej widzieć, bo za bardzo przypomina jej co zrobiła. Bo wiesz, Jessica jest bardzo podobna do swojego biologicznego ojca- odpowiadam cicho, ale wreszcie czuję się wolna, jakbym pozbyła się wielkiego ciężaru, który dźwigałam przez tyle lat.
-I sama trzymałaś to w tajemnicy przez tyle lat? -pyta w końcu mój chłopak. Kręcę potakująco głową, a on przytula mnie nad skrzynia biegów. Nagle się odrywa, słyszę trzepniecie drzwi samochodowych i ręce Jacka na moich plecach. Ponownie bierze mnie na ręce i gdzieś niesie, ale teraz sprawia mi to przyjemność. Przez chwilę cały świat ze wszystkimi problemami przestaje istnieć, liczy się tylko ta chwila. Potem Jack stawia minie na nogi i odwiązuje mi opaskę z oczu. Mrożę oczy pod wpływem jasności…


 Wiem, nudny i bezsensu, ale che jakoś dotrzec do kolejnej akcji. Przepraszam  że tak długo nie pisałam! W następnym poście umieszcze dokładne opisy bohaterów, tak aby historia była bardziej zrozumiała. 


poniedziałek, 3 września 2012

Sprostowanie

Postanowiłam nie kończyć bloga. Posty poprostu będę wrzucać rzadziej, więc nie dziwcie się że nie będzie rozdziału przez tydzień lub więcej. Postaram sie jak najcześciej je dodawać, ale nic nie moge obiecać, mam dużo zajęć. Dziekuje za to że czytacie te moje głupoty i tak optymistycznie (nie to złe określenie, miałam inne ale mi wypadło z głowy) je oceniacie. Mam nadzieje że nie stracę was tak szybko. Pa, pa i powodzenia w nowym roku szkolnym. :-(    ( :-) )