piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 12

Przetańczyliśmy potem jeszcze wiele tańców. Obydwoje się nie odzywalismy, nie było takiej potrzeby, wszystko zostało miedzy nami wyjaśnione. Pod koniec balu stała się rzecz nieunikniona: ogłoszenia króla i królowej balu. Oczywiscie byłam to ja i Jack, nawet gdybysmy nie byli para i tak bysmy wygrali. Niechętnie weszliśmy na scene, aby odebrać korony cały czas szczelnie się obejmujac. Nie miałam zamiaru go puscić, nie teraz, gdy oddał mi straconą nadzieje na lepsze życie, i to on był do niej kluczem. Dyrektor chyba widział że nie mamy teraz szczególnej ochoty na wystapienia publiczne, wiec szybko i sprawnie uwinał sę z ceremonią, tak że za pieć minut ja i Jack mieliśmy juz korony na głowach, poczym zeszliśmy ze sceny. Uśmiechnełam się.
-Co cie tak bawi?- zapytał Jack.
-Kiedys marzyłam o tej koronie i tym balu. Wydawało mi sie to priorytetem. Ale teraz, po tym wszystkim co się zdzarzyło, widze ze to najmniej ważna rzecz. Ważne jest ze mam ciebie i ludzi którzy mnie kochaja i lubia- odpowiadam, gdy podchodzimy do Jerrego, Eddiego i Miltona. Usmiecham sie do nich. Koło Jerrego stoi Grace, wtulona w niego. Znam sposób w którym ona sie do niego tuli, a on ja obejmuje. Tak samo ja przytulam sie teraz z Jackiem. To miłość. Uśmiecham się szerzej.
-Jak długo wy jesteście razem?- pytam lekko.
-Prawie miesiąc- odpowiadają jednocześnie, po czym spoglądając sobie w oczy smieja sie jednocześnie. Pewnie z mojej miny, bo wieść ze są parą tak długo, kompletnie mnie zaskoczyła.
-Wiedziałeś o tym?- pytam Jacka ze swobodą. Chłopak przeczaco kręci głową.
-Byliście tak pochłonieci sobą i własnymi problemami, wcale sie nie smieję, nawiasem mówiąc i nie mam pretensji, ze nie zauważyliscie- odpowiada Milton, a ja wybucham smiechem. Prawdziwym, szczerym.
-Dziekuje Milton- mówie nagle. Rudowłosy chłopak spogląda ze zdziwieniem na mnie.
-Za to co urzadziłeś u Phila- prostuje krótko i widze jeszcze uśmiech na jego twarzy, lecz potem przychodzi Julia i obydwoje gdzieś znikają. Odwracam sie do Jacka. My też juz powinnismy sie zbierać.

                                                                             ***
Ponieważ na balu "spiknełam sie z Jackiem" (jak to okreslił Nate), Nate powiedział ze mnie nie odwiezie. I dobrze, bez łaski, nawet na to nie liczyłam. Oczywiscie Jack zaoferował sie że odwiezie mnie swoim czarnym porsche, ale ja wolałam sie przejść. Chłopak oczywiscie mi towarzyszył. Noc była chłodna i rzeska, co było dziwne, ale wkońcy było po pierwszej w nocy.
Lekko drżałam w mojej cienkiej sukience.
-Zimno ci?- zapytał Jack, poczym nie czekając na odpowiedź zdjął marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona. Uśmiechnełam się z wdzięcznością, a on tylko mnie objał. I tak szlismy wtuleni, aż dotarlismy do mojej ulicy. Już na niej cos mnie zaniepokoiło. W moim domu  paliły sie wszystkie światła, co jest dosć niespotykane. Ruciłam wystraszone spojrzenie Jackowi i razem weszlismy do środka. Scena którą ujrzałam napełniła mnie niedowierzeniem. Oto zapłakana matka stała w drzwiach kuchni i wywrzaskiwała dosć niecenzuralne słowa na ojca, który pośpiesznie się pakował. Obydwoje odwrócili głowy, gdy tylko spostrzegli że weszłam.
-Mamo co sie dzieje- zapytałam powoli i ostroznie. Matka tylko wybuchła większym płaczem. Skierowałam sie w strone ojca. Nie od razu mi odpowiedział.
-Odchodzę. Poznałem kogoś, zakochałem się. Nie martw sie słońce, nie zapomne o tobie. Bęziemy sie widywać- powiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, potem wstał z ziemi i podszedł do mnie. Najwyraźniej chciał mnie objać, ale ja odskoczyłam jak oparzona od niego i jego dotyku. Nie chciałam go dotknać. Zdrajca- podpowiadał mi wewnętrzny głos. Nagle poczułam na sobie dłoń Jacka. Przeniosłam swój wzrok na niego i uśmiechnełam sie słabo.
-Przepraszam Jack, ale nie chce bys oglądał moją rodzinę w takim stanie... Chyba powinieneś juz iść-powiedziałam cicho, ale on tylko stał i mnie obejmował.
-Nigdzie bez ciebie nie idę- odpowiedział.
-Jack...proszę- błagałam.
-Nie Kim. Juz raz cie zostawiłem. Nie zrobie tego ponownie. Spójrz prawdzie w oczy- nic tu nie zdziałasz, nie pomorzesz, nie wskurasz. Chodź, dzisz śpisz u mnie, musisz to sobie wszystko pewnie przemysleć- odpowiedział i zanim zdążyłam cokolwiek powiedziec, wział mnie na ręce i wyniósł z domu...

Jeszcze nie podjełam decyzji co zrobie z blogiem. Jak to zrobie to napewno was zawiadomie. Tak jak mówiłam krótki a miał byc jeszcze krótszy, bo miałam zacząć od powrotu do domu, ale troszke przedłuzyłam. Dzieki za miłe komentarze. 

Rozdział 11

„18. o6. 12
Drogi pamiętniku!
Życie jest trudne i nikt w to nie wątpi. Ale moje przecież zawsze było wyjątkowe - piękne i niepowtarzalne. Jak to możliwe, aby to wszystko zmieniło się w tak krótkim okresie czasu? Nie wiem. Wiem jednak jedno. Dziś jest bal, a co za tym idzie, moja zemsta się w końcu wypełni. Zbajerowanie przyjaciółki Gwen było bardzo łatwe. Na razie to wszystko co musisz wiedzieć. Zemsta dokona się przez jedyna osobę której teraz ufa. Tak jak ona zabrała mi jedyna osobę którą kocham. Nie, nie kocham. Kochałam. Nie mogę cały czas myśleć o tym w czasie teraźniejszym.”- Przerwałam pisanie i zamknęłam zeszyt. To najnowszy pomysł mojego psychologa. Mam pisać pamiętnik. No i po co mi to do jasnej cholery. Jeśli nawet sama w myślach nie przyznam się do czegoś, to już na pewno o tym nie napiszę. Za bardzo bym się bała ze to ktoś może przeczytać. Albo  mam problemy z wyrażaniem uczuć. Chyba jednak to drugie. Jeśli mam być szczera to uważam ten pomysł za kompletne idioctwo, bo przecież ja nawet w myślach się nie przyznam że GO kocham, a co dopiero napisać o tym. Nie, muszę przestać o tym myśleć. Z cztery godziny bal. Muszę się przyszykować. Nate przyjeżdża po mnie o siódmej. Mam być wcześniej, bo jestem  przewodniczącą samorządu.  Westchnęłam i wzięłam się w garść. Poszłam do łazienki i napuściłam całą wannę gorącej wody. Wsypałam do niej wszystkie sole i olejki do kąpieli jakie znalazłam. Gdy wreszcie się umyłam (co trwało dość długo. Chyba nawet tam przysnęłam), wysuszyłam włosy ( co także sporo zajęło dość dużo czasu, bo jakby nie patrzeć mam włosy do kolan) ,rozczesałam je i założyłam szlafrok , zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i wpuściłam fryzjerkę oraz kosmetyczkę (mama mi je zamówiła.) Potem tylko się położyłam, a one biegały wokół mnie, robiąc mi makijaż i jakieś niemożliwe do powtórzenia fryzury. Na sam koniec, gdy panie już wyszły, założyłam moją zniewalającą suknie. Była czarna, bez ramiączek, przylegająca przy piersiach, a potem luźno puszczona. Na  przylegającej części widniała "złota rosa" (jak ja zwykałam to nazywać). To znaczy były to takie złote zdobienia, które przypominały mi kształtem i rozmieszczeniem rosę. Nie była tez obcisła , miała przyszyty specjalny porarszczony materiał. Jak juz mówiłam dół był luźno puszczony i leciutko plisowany. Suknia była do ziemi. Załozyłam do tego złote sandały na 20-centymetrowym obcasie i spojrzałam w lustro. To co teraz powiem nie bedzie skromne, ael zawsze wyglądałam zjawiskowo. Zawsze, o kazdej porze dnia i nocy. Niezaleznie od makijażu i stroju, ale teraz... łał. Może to zasługa czarnej sukienki, bo rzadko nosze czarny kolor, ale wygladałam lepiej niz zwykle. (Muszę też dodać że miałam bardzo mało makijażu). Czerń podkreśliła bladość mojej skóry, więc teraz moja skóra przypominała mleko (tak blada byłam od 15 roku zycia, kiedy to zachorowałam na anemię). Na plecach puszczone były złote loki a nad czołem korona z włosów. Usta podkreslone moim ulubionym bladym odcieniem różu. Wielkie turkusowe oczy obramowane wachlarzem czarnych, niesamowicie długich rzęs. Złoty cień na powiekach. Do tego złota kopertówka, z efektem potłuczonego, zielonego szkła, małe złote kolczyki i drobny, złoty pierścionek z diamentem. Byłam gotowa. Zeszłam na dół i zamknełam dom, poczym wrzuciłam klucze do torebki. Nate juz na mnie czekał. Szybko podeszłam do samochodu (czarnego mustanga) i z gracją usiadłam na siedzeniu pasażera. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Dobrze wiem co sobie pomyslał. Juz pewnie robił sobie plany na tę noc. Nic z tego. Ale kto mi broni troche sie nim pobawić? Bal odbywał się w tym samym miejscu co Kotylion. Gdy się zjawilismy prawie nikogo jeszcze nie było. Pierwsze co zrobiłam, to udałam sie do gościa od oświetlenia. Wcześniej już zapoznałam go troche z moim planem więc teraz pozostało mi tylko przypomnienie. Podeszłam do starszego faceta z lekka łysiną.
-Pamieta pan, jak tylko zawołam tę dziewczynę na scenę, to skieruje pan wszystkie refrektory na nią. Jak ja wejde to tylko główny?- upewniłam się. Mężczyzna potwierdził. Uśmiechnełam się i podeszłam do stolika. Po godzinie byli juz chyba wszyscy. Poczekałam jeszcze pół, aż zabawa się trochę rozkręci i zaczęłam działać. Jako przewodnicząca samorządu miałam wygłosic przemówienie. Powoli skierowałam się pod scene i zaczekałam gdy dyrektor mnie wywoła. Potem z gracja stanełam przed mikrofonem i zaczełam.
-Witajcie koledzy, koleżanki i oczywiscie dyrektorze.  Zebraliśmy się tu dziś by świętować rychły koniec szkoły. Nie będę się tu rozgadywać, na to przyjdzie pora na rozdaniu świadetw. Chciałabym wam tylko przekazać że ponieważ to bal pozegnalny dla nas, uczniów ostatniej klasy, a ja w niej jestem będę tęsknić za wami. A najbardziej za moją droga koleżanka Gwen! Gwen, chodź do mnie! Pokaz nam się!- krzyknełam. Nagle uczniowie się rozsuneli, torujac prostą drogę dla przerażonej dziewczyny. Spojrzałam na nią i usmiechnełam się. Wszystko idzie zgodnie z planem. Brunetka zajeła w końcu miejsce obok mnie i wtedy wszystkie refrektory skierowały się na nią. Stało się tak jak podejrzewałam. Gwen stała całkiem naga. No nie całkiem. Miała na sobie sukienke która jej podsunełam za posrednictwem jej najlepszej przyjaciółki. Bo moja zemsta w skrócie wygladał tak: zakolegowałam się potajemnie z jej przyjaciółka, potem za jej posrednictwem przekazałam Gwen tę sukienkę a reszta, wiadomo. Sukienka była zrobiona ze specjalnego materiału, pod którego nie mozna zakładać bielizny, i który całkowicie prześwituje jesli skieruje sie na niego duzo światła. Tak więc cała szkoła mogła zobaczyć dziewczyne tak jak ja pan bóg stworzył. Momentalnie sala wybuchła smiechem, a Gwen zaczęto wytykać palcami. Dziewczyna z początu nie wiedziała o co chodzi, ale gdy tylko się skapła, zbiegła z płaczem ze sceny, a ja za nią. Dogoniłam ja na korytarzu i brutalnie odwróciłam.
-Pozwę cię...- groziła przez łzy, co wyszło komicznie. Zśmiałam się szyderczo.
-Pozwiesz mnie? Niby o co? To ja mogę cię pozwać. Po pierwsze, wykradłaś film z tajnego śledztwa, po drugie nękałas mnie emocjonalnie, a poza tym ja wciąż jestem pod opieką psychologa i nawet jesli byś mnie pozwała o nekanie emocjonalne, to ja nadal jestem uznawana jako niepoczytalna i chora, wiec umorzyli by śledtwo. Nic mi nie możesz zrobić, bo sama wpadniesz. Z kradzież filmu z policji grozi co naj mniej 10 lat, nekanie emocjonalne i publikacje kolejne tyle. Wsadzą cię. W szkole też mi nic nie zrobisz, za trzy dni rozdzanie świadect, a one juz sa napisane. Dostałam się na wymarzoną uczelnie. Nic mi nie zrobisz- odpowiedziałam, poczym odwróciłam się na piecie i weszłam z powrotem na sale balową. Okazało się że te scenę obserwowali wszyscy zgromadzeni. No i dobrze. Zaczęłam się kierowac w stronę mojego stolika. Muzyka znów zaczeła grać, a wszyscy zaczeli wracać do normalności.Byłam juz tuz, tuz  gdy nagle poczułam ze ktos mnie łapie od tyłu i podnosi. Krzyknełam delikatnie, ale nikt nie usłyszał przez muzykę. Oprawca wziął mnie na ręce i zaczał gdzieś nieść. Znałam to ciało, te ruchy. Jack.
-Postaw mnie Jack!- wrzeszczałam. Nagle muzyka całkowicie ucichła, a mnie otoczył przyjemny chłód nocego powietrza. Pod nogami za to znów poczułam twardy grunt. Odwróciłam się i nagle znalazłam sie twarzą twarz z Jackiem. Odsunełam sie szybko i rozejrzałam w około. Byliśmy na dachu. Ponownie się odwróciłam i stanełam na samym skraju budowli. Nie bałam sie że spadne, dach okalał mały murek.
-Kim, myslę ze przesadziłaś z Gwen- odzywa sie w końcu chłopak. Wzdycham.

-Myślisz?- mówię sarkastycznie, nie patrzac na niego.
-Kim mówię poważnie. Cos takiego za małe, nawet nie upokorzenie?- odpowiada a we mnie coś pęka.
-Tu nawet nie chodzi o upokorzenia Jack- odzywam sie cicho i spokojnie.- Od tygodni robie dosłownie wszystko aby o tym zapomnieć. Lecze się u psychologów, staram sie życ normalnie. Nie wiesz jak to jest gdy ze snu wyrywa cię co noc ten sam koszmar.-przerywam na sekunde i obejmuje się ramionami, wcale nie z zimna-  Bo tak jest ze mną. W realu jest coraz lepiej, ale wszystko co wydarzyło się w tej kopalni powraca co noc w koszmarach, tak realnych że czuje każde uderzenie ponownie i  krzyczę. Ale nikt mnie nie uspokaja. Nikogo przy mnie nie ma. Robię wszystko by było po staremu, by móc pójsć dalej, zyć normalnie i prawie mi sie to udało, a wtedy ona pokazała mi ten koszmar od nowa. Cału ten ból, wstyd...wszystko to czego chciałam tak uporczywie sie pozbyć, zapomnieć, wróciło. I to ze zdwojona siłą. Nie Jack, tu nie chodzi o to ze ona mnie w jakis sposób upokorzyła. Tu chodzi o to że odebrała mi nadzieję- zakończyłam lekko łamiacym sie głosem, patrząc w gwiazdy. Przez chwilę obydwije milczelismy.
-Kim, ja nie wiedziałem- odezwał sie wreszcie chłopak. Spojrzałam na niego.
-Nikt o tym nie wie. Nie chciałam tego przyznac nawet przed sobą- wyznaje, patrząc mu w oczy, lecz szybko z powrotem przenoszę wzrok na świecące punkty.
-Lepiej juz wracajmy, musze znaleźć Grace- mówię, usmiechając sie delikatnie.
-A ja Jerrego- mówi, także  usmiechając sie lekko. Tak więc zeszliśmy na dół i wszliśmy do sali. Własnie mielismy sie rozdzialić, kiedy spostrzegliśmy ich całujacych się w rogu sali balowej. Szybko odwróciłam wzrok. Ogarneło mnie jakies dziwne uczucie. Zazdrość? Chyba najszybciej. Odwróciłam sie na piecie i zaczełam pospiesznie oddalać. Nie mogłam znieść tego widoku. Nawet oni? Nagle poczułam że ktoś mnie chwycił z tyłu za rękę. No jasne, Jack. Odwróciłam się do niego twarzą.
-Kim, o co chodzi?- zapytał, lekko marszczac brwi.
-Powiedz mi Jack, dlaczego nawet naszym najlepszym przyjaciołą wyszło a nam nie?- odpowiedziała retorycznie, po czym wyrwałam rękę z uścisku i podeszłamdo stołu z ponczem.
-Zatańczysz ze mną- zapytał któś za moimi plecami. Znów sie odwróciłam. Jack.
-A co to zmnieni?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Chłopak spojrzał na mnie.
-Wiesz że mamy coś, czego tamtym para brak?- zapytał nagle. Pokręciłam głową i zaśmiałam się gorzko.
-Co takiego mamy?- niewytrzymałam w końcu. Chłopak wciąż na mnie patrzył, lecz w jego oczach nie widziałam kpiny czy żartu. Wręcz przeciwnie, był śmiertelnie powazny.
-Mamy te noc. Ten taniec- odpowiedział. Wiedziałam że mówi prawdę Widziałam to w jego oczach. I dlatego właśnie złapałam wyciągniętą rękę Jacka. Gdy tylko nasze palce sie zetkneły, poczułam się jakby piorun we mnie uderzył. Nie miałam siły mysleć logicznie, nawet nie chciałam. Liczył sie tylko Jack i jego silne ramiona oplatajace mnie. Jak to zwyke w takich momentach bywa. salęwypełniła powolna muzyka. Jack mocniej mnie objął, a ja jeszcze bardziej się w niego wtuliłam.
-A co pomysla ludzie?- rzuciłam ostatkami logicznego myslenia. Mój partner tylko usmiechnał sie łagodnie.
-A ludzie niech sobie myslą co chcą- powiedział i pocałował mnie, najpierw delikatnie, a potem mocniej, namietniej, a ja sie poddałam. Nie miałam juz sił siebie katować, odmawiać sobie tej przyjemnosci. Przecież oczywiste było że go kocham i nie obchodziło mnie teraz nic. Ani co bedzie dalej. Ani szkoła. Ani ludzie pokazujacy nas sobie palcami. Nagle zdałam sobie sprawe że tak naprawdę wszystko co robiłam od ponad miesiąca, prawie wszystko, miało związek z Jackiem. W wielkim skrócie mało nie zginełam, zraniona nożem w klatke piersiową. Po tym przeszłam przez dość bolesną rozmowę z Jackiem i długie leczenie. I tak oto jeteśmy tutaj, na balu maturalnym, a ja tańczę w jego ramionach, poraz pierwszy od półtora miesiąca majac prawdziwa nadzieję że wszystko bedzie dobrze...

Rozdział miał być dłuższy, ale juz nie chciałam nudzić. Jutro dodam kolejny, ale za to krótki. A co do zawieszenia bloga, to chodziło mi tu raczej o jego całkowite zakonczenie. Kilka rozdziałów, a potem koniec. Może tak być?

czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział 10

Zastanawialiście się kiedys jak umrzecie? Bo jestem pewna ze Gwen myślała o tym aż za dużo podczas tego tygodnia. Moja zemsta to zawsze wielka sprawa a jeśli jest publicznie ogłoszona ta tym bardziej. Nie dość ze wszyscy się od niej odwrócili, bo bali się że jeśli nawet z nia porozmawiaja to narażą się na mój gniew, to jeszcze w samotnosci musiała rozmyslac jakie to jej piekło zgotuje. No i dobrze. Niech się boi. Zasłurzyła. I właśnie wtedy, gdy w myslach zaczęłam ja wyzywać wszystkimi znanymi mi wyzwiskami, w karzdym języku jakim znam (a było ich łącznie 5) ktos zaczął wołać mnie po imieniu. Stałam właśnie przy moim kabriolecie z zamiarem wejścia do niego po zakupie kawy. Odwróciłam głowę w kierunku głosu. Ku mnie biegł Milton. Momentalie przywołałam promienny usmiech na twarz. Dawo z nim nie rozmawiałam. Ostatni raz chyba... w dniu gdy odkryłam że miłość Jacka była udawana. Kiedy to było? Miesiąc temu? Nie mogłam uwierzyc że nawet nie pomyslałam by się z nimi spotkać.
-Kim, cześć!- powiedział zdyszany chłopak. Uśmiechnełam sie szerzej.
-Milton co się stało?- zapytałam.
-Chciałem z tobą porozmawiać- powiedział starając zapanować nad swoim oddechem, co wyglądało tak komicznie że aż zachichotałam.
-Spoko, ale dlaczego tu?-.
-Od czasu tych wszystkich zdarzeń...- zaczął chłopak, ale mu przerwałam.
-Milton, mój terapełta mówi że w moim przypadku nawet wskazane jest mówienie o tym wszystkim otwarcie- zapewniłam go a on zrobił zdziwioną minę.
-Terapełta?- powtórzył. Pokręciłam głową na znak potwierdzenia.
-Kim, ja nie wiedziałem...- po raz kolejny zaczął się tłumaczyć.
-Milton to nadal ja. Ta sama Kim z która walczyłeś w dojo. Ta sama która pomogła ci z Julią. Ta sama dziewczyna która jest twoja przyjaciółką. To że wydarzenia ułożyły się tak a nie inaczej wcale nie oznacza że ja w jakis sposub się zmnieniłam. Dlatego nie chce aby ludzie wiedzieli o wszystkim co robię czy nawet o moim psychologu. Zaczynają wtedy mi współczuć, lub zachowywac się nienaturalnie, jakbym była jakimś psychopata i zaraz sie na nich rzuciła. Nie dociera do nich ze to nadal ja. Ta sama jak z przed miesiąca. Naprawdę- powiedziałam. Rudzielec spojrzał na mnie, z lekko widoczną doza zdziwnienia w oczach.
-Dobrze. Rozumiem Kim, a odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, akurat teraz bo tak trudno cie namierzyć w szkole- odpowiedział. Zaśmiałam się szczerze. Dawno juz się nie śmiałam tak naprawdę. Bardzo przyjemne uczucie. Takie prawdziwe. Nie udawane.
-Nmierzyć? A co ja jestem? Jakąś łodzią podwodną, która trzeba zlikwidować?- zapytałam ze smiechem. Chłopak też się uśmiechnał. Chyba wreszcie zdał sobie sprawę że ja się wcale nie zmnieniłam.
-Oczym chciałeś ze mną porozmawiać?- zapytałam.
-Aaa. tak. Prawie zapomniałaem. chciałem cię zapytać o prawdę- powiedział lekko zażenowany.
-Prawdę?- teraz to ja powtórzyłam. Jesli mam być szczera to nie za bardzo wiedziałam o co mu właściwie chodzi. Spojrzałam na zegarek. Było wpól do dziewiatej. Czyli i tak juz się spóźniliśmy na zajęcia.
-Spoko, mozemy o tym porozmawiać, ale nie tutaj. Blokujemy parking. Do szkoły już tez jesteśmy nieźle spóźnieni. Wsiadaj pojedziemy do Phila na falafele,lub na kawę. Co wybierasz?- zaproponowałam.
-Ale zajęcia...-zaczął, a ja westchnełam.
-Już i tak koniec roku, a dodatkowo co ci załeży? Uspokuj się. Jak chcesz to mogę cie odwieżć do szkoły i dostawic scenkę że źle się poczułam a ty bohatersko mi pomogłeś-. Dostrzegłam cień usmiechu na jego baldej twarzy.
-Ale wtedy nie porozmawiamy...- kusiłam. Wiedziałam że wygram. Zawsze wygrywam takie starcia. Zrezygnowany rudzielec wsiadł do samochodu. Biedak myslał ze choc raz mu się uda. Nie wyszło.
-Do Phila- odpowiedział na wcześniejsze pytanie a ja się uśmiechnełam. W naszej galeri tez dawno nie byłam. W końcu musi byc ten pierwszy raz. W drodze do restauracji wcale nie rozamwialismy. Dopiero gdy usiadlismy przy stoliku, wcześniej wysłuchując moim zdaniem zbyt wylewnego, przywitania Phila, Milton się odezwał.
-Kim, co jest między toba a Jackiem?- zapytał otwarcie. Uciekłam spojrzeniem gdzieś w bok.
-Nic nie ma- zapewniłam, ale najwyraźniej mi nie uwierzył.
-Kim widziałem was tydzień temu na szkolnym korytarzu- powiedział, przyglądając mi sie badawczo. Zerknełam na niego. Byłam pewna że nikt nas nie widział! Ale przecież to szkoła. Tak więc uparcie milczałam, nie wiedząc co mam powiedzieć, bo co można w takiej sytuacji?
-Kim, przedstawie ci jak to wygląda z mojego punktu widzenia. Najpierw chodzisz z Jackiem, jesteście szczęśliwi i wogule. Potem wpadasz do dojo jak wystrzelony pocisk i zrywasz z nim, bo na jaw wyszło jego kłamstwo. Kilka dni później szkołe obiega zdjęcie na którym się całujecie. Potem zostajesz porwana, a Jack idzie ci z pomocą. Mało nie umierasz, a zanim tracisz przytomność wyznajecie sobie dozgonną miłość tak przynajniej wynika z nagrania. Następnie przechodzisz leczenie i terapię, z Jackiem nie odzywasz się od rozmowy w szpitalu kiedy to w bardzo dziwny i dość bolesny sposób uświadomiliście sobie że nie umniecie bez siebie żyć- mówi dalej, a ja otwieram usta ze zdziwienia. Skąd on wie o szpitalu? Nikt o tym nie wie.- Następnie widzisz go jak całuje się z jakąś dziewczyna. Następnego dnia natomiast sie całujecie. O co chodzi?- wkońcy zakończył swoje przemówienie.
-Skąd wiesz o szpitalu?- pytam cicho.
- Czekałem pod salą aż sie ockniesz. Ale nie zmieniaj tematu- odpowiada krótko, a ja juz wiem że jestem bez szans. On nie odpuści, musze mu powiedzieć. Ale co?
-Co ja mam ci powiedzieć? Sama nie wiem, nie umiem połapać się w tej sytuacji- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-To może inaczej. Dlaczego nie mozesz poprostu mu wybaczyć?- pyta Milton. Zastanawiam sie nad jego słowami. Czemu?
- Nie wiem. Cos mnie powstrzymuje w środku. Nie mogę na niego patrzeć, a jednocześnie nie mogę bez niego żyć- wyznaję głosem cichym jakbym była myszką. Patrzę na Miltona, dla którego wybaczenie jest takie łatwe. Ale on nie przeszedłtego co ja. A tak swoją drogą to dlaczego nie wybaczyźć Jackowi? Po tym wszystkim chyba udowodnił że mogę mu zaufać. I tak oto siedząc w taniej restauracji, zdałam sobie sprawę co tak naprawdę mnie powstrzymuje. Bo gdybym wybaczyła Jackowi, to było by tak jakbym przegrała. Wiem głupie, bo przecież zyskałabym wspaniałego chłopaka i choć w części swoje dawne życie zmącone wydarzeniami z tego miesiąca. Ale dlaczego to ja mam pierwsza zrobić krok?
-Kim, on cię kocha- mówi nagle Milton. Unoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. Wiem ze nie kłamie, naprawdę jest o tym przekonany, ale mnie i tak momentalnie ogarnia wściekłość.
-A co ty możesz wiedzieć o naszej sytuacji? O jego uczuciach?- pytam cedząc słowa.
-Kim, on mi o wszystkim powiedział- odpowiada, a moja złość przeradza się w furie.
-Więc trzymasz jego stronę?- ledwo mówię, powstrzymujac sie ałą siłą woli aby nic nie rozwalić.
-Kim, to nie... ja nie jestem po rzadnej stronie.... może Jack ci to wytłumaczy- mówi i w tym momencie jak z pod ziemi wyrasta przed nami Jack. Patrzę na Miltona złowieszczym spojrzeniem.
-Ukartowaliście to? Specjalnie przywlokłeś mnie akurat tutaj! A ja cię miałam za przyjaciela!- wrzeszczę. I co?, mogę to robić, lokal jest pusty, chłopcy najwyrażniej wciągneli w swój spisek Phila. Widac że ostatnie zdanie zabolało Miltona.
-Jestem nim, dlatego zaaranżowałem to spotkanie.- odpowiada ze spuszczoną głową, a ja wstaje i biegne do drzwi. Ciągne za klamke. Zamknięte. Odwracam się twarzą do Jacka.
-Co się do cholery dzieje!- wrzeszczę.
-Nie wyjdziesz stąd. Milton zamknał wszystkie drzwi- mówi, a ja rozglądam się po lokalu. Rudowłosego chłopaka nignie nie ma. Mój były najwyraźniej wpadł na to samo bo wjaśnia:
-Jak ty w furi próbowałaś wyważyć drzwi on wyszed tylnym wyjściem i zamknął go. Nie wyjdziesz stąd- powtarza sie, ale ja mu nie wierzę i pędem lece do kolejnych drzwi. Po pięciu minutach musze jednak uwierzyć w słowa Jacka. Wszystkie drzwi są zamknięte. Zrezygnowana opadan na skurzeną, czerwona tapicerkę jednego z wygodniejszych foteli. Chłopak siada na przeciwko i patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Nikt nic nie mówi, cisza trwa w najlepsze. Atmosfera jest tak gęsta że mozna by ją kroić nożem, ale cierpliwie milczę. Niemam mu nic do powiedzenia. Nie po tym jak siła mnie tu zamknął. W końcu Jack się odzywa.
-To nie był mój pomysł- mówi. Nie wierzę mu.
-Nawet jeśli nie twój, to mogłeś się nie zgodzić- odpowiadam głosem pełnym jadu. Jack gwałtownie wstaje.
- I znów to robisz!- teraz to on wrzeszczy. Ja tagrze wstaje.
-Co znowu robie?!-
- Traktujesz mnie jakbym był całym zlem tego świata! A przecież to ty zaczełaś chodzić z Natem, zaraz po naszym zerwaniu! To ty nie chcesz mi wybaczyć!- wrzeszczy.
-Tak masz rację bo cała ta sytuacja to tylko moja wina!- krzyczę, ale wiem ze ma trochę racji. Ale nigdy mu tego nie przyznam.
-Nie dość że założyłeś się o mnie jak o zwykły przedmiot, zostawiłeś mnie gdy byłam na skraju załamania nerwowego to jeszcze teraz...- nie dokończyłam gdyż przerwał mi pocałunkiem. Owszem, może podświadomie spodziewałam sie tego, ale myślałam raczej że bedzie to pocałunek w stylu tego z salonu: pełen szaleństwa, wściekłości i namiętności. Ten, owszem, do najdelikatniejszych nie należał, ale też wcale nie miażdżył mi ust. Jednak gdy tylko nasze wargi się zetkneły, przeszedł nas prąd. Obydwoje, zupełnie jednocześnie oddaliśmy pocałunek z namietnością skrywana od tygodni. Długo sie całowaliśmy, ale gdy wreszcie sie od siebie odkleiliśmy Jack jak zwykle musiał cos powiedzieć.
-Kim, prosze nie mścij się na Gwen- poprosił, a ja zaczełam kojarzyć fakty. Wiedział jak na mnie działa, wiedział że jeszcze coś do niego czuje, dlatego niecnie to wykorzystał aby zapewnic bezpieczeństwo swojej dotychczasowej wybrance. On wcale nic do mnie nie czuł, tylko jak zwykle grał, ale trudno mu sie dziwić, uczył się od najlepszych: ode mnie. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, momentalnie poczułam jakby wybuchła we mnie wielka bomba atomowa. I nie miałam zamiaru jej zatrzymać w środku.
-A WIĘC TO TAK! TYLKO UDAWAŁEŚ ŻE COŚ DLA CIEBIE ZNACZĘ, ŻEBY ZAPEWNIĆ SWOJEJ DZIEWCZYNIE BEZPIECZEŃSTWO! NO TO SIĘ POMYLIŁEŚ! TERAZ BEDZIE MIEĆ NAWET BARDZIEJ PRZESRANE NIŻ PRZETEM!-wywrzeszczałam mu w twarz. Zdziwiony Jack zaczął się tłumaczyć:
-Kim ,to wcale nie tak...- ale ja juz miałam go dość. Podeszłam do drzwi i wywarzyłam je po czym pędem podbiegłam do samochodu. Wyjechałam na autostrade i pojechałam na plażę. Dopiero tam się rozpłakałam...

W końcu następny. Glupi i bez sensu, wogule nie planowany, ale zdałam sobie sprawe że w moich opowiadaniach rzadko umieszczam reszte bandy, więc postanowiłam napisać ten rozdział z Miltonem. Jednak, jak wiecie, kocham dramatyczne zakończenia, trzymajace w niepewności, dlatego takia a nie inna fabuła. Kolejny rozdział moze jutro jak znajde trochę czasu. Spoko, od następnego rozdziału znów powruci akcja.

A i jeszcze jedno. Z wiązku ze zblizającym sie nieubłaganie rokiem szkolnym, myślę że napiszę jeszcze z 3-4 rozdziały i zawiesze bloga. Co wy na to?

czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział 9

-Jack, matko boska, co ty robisz?- zapytałam z lekką irytacją. Wiedziałam że nie mogę mu pokazać jak bardzo mnie wczoraj wyprowadził z równowagi. Chłopak spojrzał na mnie, i przewrócił oczami.
-Co ja robię? To ty chciałaś mną rzucić o szafki- odpowiedział. Teraz to ja przewróciłam oczami.
-Czego chcesz?-.
-Dlaczego sądzisz że czegoś chcę?- zapytał,a ja spojrzałam na niego moim wzrokiem numer 10:"poważnie?". Jack tylko westchnął. Już wiedziałam że to coś poważnego.
-No, wyduś to z siebie...- ponagliłam go. Co prawda nigdzie mi się nie spieszyło, bo nadal miałam usprawiedliwiane nieobecności, ale chciałam to przyśpieszyć.
-Kim, przyszedłem poprosic cię żebyś nie mściła się na Gwen- powiedział po pięciu minutach ciszy.
-Na kim?- zadałam pytanie.
-Dziewczynie z którą mnie wczoraj widziałaś- wytłumaczył. Aaa...
-Skąd wogule pewność że będę chciała zemsty?- zapytałam lekkim tonem.
-Kim, znam cię. Nie odpuścisz- odpowiedział, a mnie opanowała złość.
-Jack, dlaczego wogule miało by mnie obchodzić co ty wyrabiasz z jakąś dziewczyną?- powiedziałam z irytacją. Chłopak nie odpowiedział.
-Niech zgadnę: myślałeś że jak zobaczę cię z inną to albo podejde i dam jej w twarz, albo załamana wrócę do domu. - mówiłam, jednocześnie odwracając się od Jacka i wyciągając książki z szafki- I jak zwykle nic nie wyszło z twoich przypuszczeń. To wręcz...- nie skończyłam, bo chłopak mocno złapał mnie za nadgarstek i brutalnie odwrócił w swoją stronę, tak że opierałam sie twarzą o jego klatke piersiową.
-Nie wmówisz mi Kim że już nic do mnie nie czujesz- powiedział, a ja byłam zbyt zajęta powstrzymywaniem sie całą siłą woli żeby go nie pocałować, aby od razu odpowiedziać.
- Jack, czuje coś do każdego człowieka. Ty nie jesteś wyjątkiem-.
-Wiesz o co mi chodzi-. Zdenerwowałam się.
-Nie Jack, nie wiem o co ci chodzi. Jednego dnia całujesz się z jakąś dziwczyną, a drugiego urządzasz mi taka scenę- próbowałam mu się wyszarpać, ale był silniejszy.
-Chcesz mi powiedzić Kim, że już nic do mnie nie czujesz? Nawet gdy zrobią tak...- zapytał po czym wpił się w moje usta. Zaskoczona, nie panując nad sobą, oddałam pocałunek.
-Nie Jack....Nie możemy- powiedziałam, odrywając się od niego.
-Dlaczego- zapytał, ponownie mnie całujac. Jęknełam cicho.
-Bo to nie ok. Może...ale to wcale nie znaczy że... nie wiem...- zaplątałam się.
-Wiesz że jeśli zemścisz się na Gwen, to przyznasz się przed całą szkołą że ci na mniem zależy?- zapowiedział. I miał rację. Zastanawiałam sie właśnie nad tym co powiedział, gdy zadzwonił dzwonek. Nagle podeszła do nas ta cała Gwen i powiedziała prosto z mostu:
-Kim, wiedziałam że będziesz chciała się na mnie zemścić za tę scenę z Jackiem, więc cię wyprzedziłam-.
Nie za bardzo wiedziałam o co jej chodzi, byłam też nadal skołowana po pocałunkach z Jackiem, więc spojrzałam na nią jak na wariatkę. Nagle za moimi plecami rozległ się dobrze mi znany dźwięk uderzania. Dowróciłam sie powoli i spojrzałam na ekran zamieszczony na korytarzu w celu puszczania nudnych przemówień dyrektora oraz wiadomości szkolnych. Czułam się jak w filmie. Jakby wszystko było w zwolnionym tempie. Na ekranie pojawił się ciemny obraz. Nagle wszystko się rozjaśniło. Pewnie kamera nagrywała na specjalnym trybie nocnym. Zobaczyłam na nim mnie. Po raz kolejny powróciły koszmary, tym razem w formie mocno skruconego filmu, zawierającego tylko "najlepsze" momenty. Zamarłam. To był film ukazujacy moje przetrzymywanie. Z niedowierzeniem patrzyłam po raz kolejny na to jak byłam bita, głodzona, poniżana, kopana. Jak pomimo bólu i cierpienia, wyraz mojej twarzy się nie zmieniał. W końcu doszliśmy do samego końca. W finale ukazany był każdy szczegół, dokładnie słychać było każde słowo. Rozejrzałam się po korytarzu. Wszyscy uczniowie wpatrywali się jak zaczarowani w ekran, z którego właśnie popłyneły moje ostatnie słowa. Na kilku twarzach dostrzegłam łzy. Zupełnie niespodziewanie ekran poczerniał. Wszystkie twarze skierowały sie w kierunku moim i Jacka. Spojrzałam na niego.
-Wiedziałeś o tym?!- zapytałam nadzwyczaj spokojnie. Chłopak pokręcił przecząco głową. Wiedziałam że nie kłamie. Jemu to nagranie też napewno pomieszało plany.
-Ty suko!- zwróciłam sie do dziewczyny- Nie miałam zamiaru nic ci zrobić, ale teraz to się zmnieniło! Już nie żyjesz!- wrzasnełam. Gwen spojrzała na mnie jak przestraszone dziecko.
-Kim, przepraszam...- zaczeła, ale nie dałam mu skończyć.
-Masz przerąbane!- wrzasnełam i zrobiłam krok w jej kierunku. Przerażona dziewczyna cofneła się. Wyjełam telefon i zaczełam kierować się w kierunku wyjścia. Ludzie odskakiwali na bok, wiedzieli ze lepiej teraz ze mna nie zaczynać. Dobrze że miałam juz wystawione oceny i usprawiedliwione nieobecności( wyniki przetrzymywania). Koło drzwi wyjściowych wystukałam numer i przyłożyłam aparat do ucha. Po trzecim sygnele w słuchawce rozległ sie głos. Uśmiechnełam się i wsiadłam do kabrioletu. Juz wiedziałam co zrobię.

No i kolejny. Nudny, ale zawsze.  

wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozdział 8

Podczas trwania, jak to ujeła Grace: "dnia opoczynku", wszystko było ze mną wporządku. Zachowywałam się normalnie, jakbym miała to wszystko gdzieś. Grace na pewno się nabrała, wszyscy się na to nabieraja. Od zawsze. Powinnam zostac aktorką. Dopiero po przyjeździe do domu ogarneła mnie wściekłość. Już nawet nie smutek, żal czy rozpacz. Te uczucia towarzyszyły mi gdy Jack chciał oddać za mnie życie. Ogarneła mnie poprostu furia. I nie miałam zamiaru tak łatwo się poddać. Nie po tym wszystkim co przeszłam. Może na serio Jack już się we mnie odkochał, ale to nie znaczy że ma się od razu całować z jakąś laską na moich oczach! Całą noc nie spałam, tylko doprawiałm szczegóły zemsty.  Następnego ranka wstałam rześka i wypoczeta, jakbym dopiero przespała 12 godzin. Nieśpiesznie zjadłam śniadanie, wziełam prysznic, umyłam zęby, pomalowała rzęsy tuszem, rozczesałam włosy, prysłam sie perfumami. Założyłam swoje zwyczajowe ubranie: białą sukienkę na ramiączka, z fioletowymi zdobieniami koło dekoltu, do tego zamszowe, granatowe sandały, złożone z pasków, na grubym, 8-śmio cemtymetrowym obcasie, małe srebrne kolczyki z kryształowym oczkiem, mały srebrny pierścionek z motywem kwiatów i kilka branzoletek w odcieniach róż- fiolet- granat. Było dziś gorąco, więc włosy związałam na czubku głowy i zaplotłam warkocz. Wychodząc, złapałam jeszcze moją torbe na książki którą spakowałam wczoraj wieczorem i zarzuciłam na nos duże, czarne okulary przeciw słoneczne. Ponownie pokropiłam sie perfumami i wyjechałam z domu. Wzoraj Grace wzieła moje auto i zostawiła mi je, dlatego dziś muszę po nią pojechać. I tak mieszka nie daleko. Przejeżdzając pomiędzy kolejnymi domami nagle zauważyłam coś niepokojącego. Zatrzymałam się. Oto przed jedym z domów stał samochód mojego ojca! Tak to napewno jego! Znam jego rejestrację na pamięć, i dodatkowo ma bardzo charakterystycznie zrobione wnetrze. Wiem dokładnie jakie, bo sama je projektowałam. Wybierałam obicie i dosłownie wszystko!! Ale co on  tutaj robi? Przecież powinien być w delegacji i wrócić dopiero jutro. Coś tu jest nie tak. Z zamyslenia i szoku wyrwał mnie dzwonek komórki. Podniosłam odbiornik. Grace, no jasne, juz dawno powinnam byc u niej. Dziewczyna nie chce się spóźnić. To taki typ kujona, troche jak Milton, ale gdy temu drugiemu pokazałam jak łatwo sie bajeruje nauczycieli, którzy robią wszystko co chcesz, to ten sobie trochę odpuścił.
-Cześć Grace, juz po ciebie jade, jestem ulice dalej. Zatrzymała mnie nagła sprawa rodzinna nic powarznego naprawdę.- powiedziałam szybko, zanim zaczęła wylewac swoje pretensje.
-Napewno Kim?- zapytała z watpliwością w głosie. Westchnełam głośno.
-Grace, naprawdę. Zobaczyłam mojego eks całującego sie z inną, wielkie rzeczy. Czemu miało by mnie to jakoś obchodzić? Naprawde sie nie załamałam- odpowiedziałam i przerwałam połaczenie. Westchnełam ponownie. Gdyby to wszystko było takie łatwe jak to tam przedstawiłam. Włączyłam samochud i wrzuciłam pierwszy bieg. Może mi się tylko przywidziała z tym samochodem. Tak, na pewno. Ojciec jest na delegacji, a ktoś ma wręcz identyczny wóz. Nic w tym dziwnego. Zatrzymałam się, a Grac szybko wślizgneła sie na fotel pasarzera. Spojrzała na mnie z niepokojem, a ja sie do niej uśmiechnełam.
-Grace, naprawdę nic mi nie jest. Zrozum to w końcu,  z Jackiem nic mnie już nie łączy. Nie płakałam gdy mnie bito i poniżano, nie będę płakać i teraz.- zapewniłam z uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-No dobrze, skoro tak twierdzisz- powiedziała dla świętego spokoju. Westchnełam głośno i znów odpaliłam samochud. były korki więc do szkoły dotarłyśmy spóźnione o jakieś 15-ście minut. Przerażona Grace odrazu pobiegła na lekcje, a ja spokojnie podeszłam do szafki. Już miałam ją otworzyć, gdy ktoś nagle złapał mnie za ramię. Lekko przestraszona, chwyciłam oprawcę za rękę, chcąc wykonać jeden z ciosów karate, ale ten go zablokował. Tylko jedna osoba na świecie umiała to zrobić. Jack.

Rozdział miał być dłuższy, ale chciałam juz opublikować coś, a nie mam czasu na napisanie dalej. Wiem że rozdział jest strasznie nudny i nieciekawy, oraz nic się w nim nie dzieje ale ostrzegałam. Wpadłam też na kilka nowych pomysłów, więc akcja rozpocznie się już jutro, a nie za dwa rozdziały. Oczywiście, tamta też będzie, ale wprowadzę kilka nowych pomysłów, przez co nie bedzie nudno, gdy będę zmierzała do tamtej akcji. Dobra, zamotałam się. Mam nadzieję że zrozumieliście. Uwielbiam was...

niedziela, 19 sierpnia 2012

Rozdział 7

Ocknęłam się...nawet nie wiem kiedy. Leżałam na łóżku szpitalnym, podłączona do miliona rurek, strzykawek i jakiś respiratorów. Na oddziale panowały egipskie ciemności, lecz moje oczy szybko sie do nich przyzwyczaiły. Obok mojego łóżka siedział Jack, patrząc na mnie zbolałym wzrokiem.
-Kim, musimy porozmawiać- powiedział, gdy tylko spostrzegł, że się ocknęłam.
-O czym?- Zapytałam lekko zachrypniętym głosem. Chłopak spuścił wzrok i poprawił sie na krześle.
-O nas- padła odpowiedź. Wiedziałam, że prędzej czy później dojdzie do tej rozmowy, więc dlaczego wstrzymałam z napięcia oddech? Może, dlatego że bolało mnie całe ciało? Chyba nie. I tak oto właśnie cisza sie przedłużała, gdy w końcu Jack nie wytrzymał.
-Powiedz coś!- Zażądał. Zacisnęłam wargi.
-Ale co?- Zapytałam cicho.
-Prawdę- odpowiedział, znów wlepiając we mnie wzrok. Poczułam złość, bezradność i coś jeszcze...Coś, czego nie umiałam opisać.
-Prawdy? Chcesz prawdy? Dobrze...Prawda jest taka, że prawie załamałam się, gdy odkryłam, że twoja miłość do mnie była udawana! Prawda jest tak, że kocham cie i potrzebuje bardziej niż przyznałabym to nawet przed sobą! Prawda jest taka, że tylko przy tobie czuje się bezpiecznie. Czuję, że potrzebuje cię każda komórka mojego ciała! Ale prawda jest też taka, że nienawidzę siebie za to ze to czuje. Prawdą jest, że nadal nie potrafię ci zaufać...Nie po tym wszystkim- wszystko to wykrzyczałam, tylko przy ostatnim zdaniu głos mi się złamał. Chłopak spojrzał na mnie z bólem w oczach, poczym wstał i zaczął sie kierować ku drzwiom. Chciałam krzyczeć, zatrzymać go jakoś, lecz z mych ust nie wydobył się żaden dźwięk. Nagle przy drzwiach Jack sie odwrócił.
-Ja też cię kocham Kim- powiedział i wyszedł, zostawiając mnie samą. Nawet nie wiem, kiedy popłynęła pierwsza łza, ale nagle zdałam sobie sprawę, że płaczę. Po kilku minutach zaczęły mną rzucać spazmy, a kiedy przekraczałam próg histerii, weszła pielęgniarka i wstrzyknęła mi środek uspokajający, po którym od razu zapadłam w ciemność...

                                                      ***
-Panno Crawford, zadałem pytanie- z zamyślenia wyrwał mnie głos nauczyciela. Spojrzałam na niego.
-Odpowiedź to: wybuchnie. Podrzany dwutlenek węgla, np. w napoju gazowanym poprostu eksploduje na skutek zbyt szybkiego drgania cząsteczek- powiedziałam. Dzeki Bogu za tę podzielną uwagę. Nauczyciel dziwnie na mnie spojrzał, pewnie był przekonany że nie usłyszałam nawet pytania. I tu sie chłopina pomylił. Grace moja druga, a raczej teraz juz pierwsza, najlepsza przyjaciółka spojrzała na mnie ciekawie. Pewnie chciała wiedziać o czym tak myślę. Nikomu nie powiedziałam całej prawdy o moim porwaniu, ani o rozmowie mojej i Jacka w szpitalu. Wszyscy wiedzieli tylko oficjalna wersję: porwano mnie dla zemsty, Jack mnie uratował, a potem przez ponad dwa tygodnie dochodziłam do siebie w szpitalu. Donnę zawieszono i skazano na areszt domowy. Rick'ego, za porwanie, znęcanie sie na de mną i nieudolne spowodowanie zabójstwa skazano na 25 lat za kratkami. Artura na 5 lat, za pomoc. Tamtego wieczoru w kopalni straciłam bardzo dużo krwi,  na szczęście Donna nie odeszła daleko i słyszała co się wydażyło po czym szybko zawiadomiła pogotowie i policję. Zdążyli dosłownie w ostatnim momencie. Od tamtego czasu staram sie żyć jak dawniej, powrócić do normalności. Po mału, ale udaje mi się. Na szczęście nadal jestem najpopularniejszą dziewczyną w mnieście. To smutne, ale do szpitala tylko raz przyjechała mama, ojciec nie odwiedził mnie ani razu, a wszyscy odwiedzający to tabuny koleżanek, kolegów, zajomych, chłopaków. Czułam sie troche dziwnie, leżąc tam w samej piżamie, cała w siniakach i strupach ale najwyraźniej nie robiło to na nich wrażenia. Będą mnieli o czym plotkować potem. Jack nie przyszedłani razu od naszej ostatniej rozmowy. Wogule sie unikamy. Do dojo narazie nie chodze, lekarz mi zabronił zbyt dużego wysiłku musze poczekać jeszcze przynajmniej tydzień, najlepiej dwa. W szkole sie nie wydujemy. Nie mam pojęcia co mu powiedzieć:" słuchaj Jack, naprawdę cię kocham, ale na razie nie możemy być razem, bo nie potrafię ci zaufać?". Nie sądze by to zbyt dobrze brzmiało. I tak pogrążona w myśleniu, usłyszałam dzwonek. Wstałam i szybko zebrałam swoje rzeczy. Grece czekała na mnie  koło drzwi. Wtedy ich zobaczyłam. Jacka całującego się z jakąś nieznaną dla mnie dziewczyną. Automatycznie przystanełam, zbyt zszokowana by cokolwiek zrobić. Grece spojrzała na mnie, a potem podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem, po czym znów na mnie. N a sam koniec  podniosła rękę, by położyć mi ją na ramieniu w geście pocieszenia lecz ja ja już się odwróciłam i szybkim krokiem zmierzałam w kierunku wyjścia.
-Kim!...Kim!- wołała za mną przyjaciółka, ale sie nie odwróciłam. W końcu koleżanka dogoniła mnie i złapała za ramiona.
-Kim, wszystko ok?- zapytała głupio. Bo czy wszystko było ok? Przecież jasne że nie! Nękano mnie, potem przetrzymywano, głodzono, bito i rażono prądem. W finale mało nie umarłam! Ale wszystko to było mniej bolesne niz ten widok. Widok osoby którą kocham z inną. Nie, nie chciało mi się płakać. Jeśli mam być szczera, wiadomość że Jack ma kogoś, i to nie jestem ja, jeszcze do mnie nie doszła. To jak w tedy gdy człowiek dowiaduje się o śmierci ukochanej osoby. Nie wierzy się w tedy, nie czuje żalu, czyrozpaczy. Człowiek czuje się pusty. Nie płacze, nie rzuca się w spazmach, po prostu... Czuje się ogłupiały. Spowolniony- nie to nie odpowiednie określenia. Czuje się jakby wyrwało się mu duszę. I tak tez się czułam. Pusta- jakbym była lalką. Jakby to wszystko było tylko snem. Ale wiedziałam że to rzeczywistość. Grace wciąż na mnie patrzyłs, trzymając mnie za ramiona, a ja stanełam jak słup soli. W końcu przyjaciółka objeła mnie.
-Chodź Kim potrzebujesz kofeiny- powiedziała prowadząc mnie do wyjścia. Zerknełam przez ramię. Jack patrzył na mnie tajemniczym wzrokiem, a jego twarz zastygła była w grymasie zamyślenia, połączonego z zaniepokojeniem. Nasze spojrzenia sie spotkały, na co szybko odwróciłam wzrok i dałam się zaprowadzić przyjaciółce do auta. Wiedziałam że na moją zemstę i rozmowę z Jackiem nie przyjdzie mi długo czekać, ale nie chciałam teraz o tym myśleć. Dlaczego to ja mam cierpieć?...

I jest. Przepraszam że tak długo czekaliście, ale miałam zwariowany tydzień. Mam nadzieję że rozdział się spodoba- wiem, nudny, co prawda mam juz kilka pomysłów na akcje, ale aby dojść do niej muszę jeszcze proche ponudzić, wiec następne rozdziały będą takie trochę nudnawe, przynajmiej z mojego punktu widzenia. Mam nadzieję że nie zniechącą was one i nie przestaniecie czytać, bo naprawdę niezwykle mi miło za wasze pochlebne komemtarze. 



wtorek, 14 sierpnia 2012

Rozdział 6

Jack spojrzał na mnie z mieszanimą wściekłości, przerażenia, bólu i czegoś jeszcze, w oczach. Nie dziwie mu się- nigdy wrzyciu nie krzyknełam z bólu. Chłopak znów spojrzal na mojego oprawcę. -Dobra, czago chcesz?- zapytał. Ricky obdarzył nas uśmiechem. - Narazie spełnie chyba sie nie pomyle jeśli powiem że ostatnią wolę twojej ukochanej- odpowiedział. Jack cały zesztywniał, a przeciwnik to zauważył. -Myślałeś Jack że poprostu ją przytrzymam, przygłodzę, a potem wypuszczę, żebyście mogli życ sobie długo i szczęśliwie? Nie mój kochany, tak dobrze to w tym życiu nie ma. Masz cierpieć, tak jak ja...- powiedział z fałszywą słodyczą. - A co my ci takiego zrobliliśmy Ricky? Co my wam wszystkim zrobiliśmy?!- zapytał wzburzony Jack. - Spokojnie Romeo, właśnie do tego dochodziłem. Mogęci mówić Romeo, prawda? To tak oddaje całą te scene. I Kim skończy podobnie- uśmiechnął sie na wspomnienie powieści, lub na mysl o zabiciu mnie. -Czekaj Ricky, chcesz ją zabić... Przecież to nie tak się umawialismy....- Donna nagle zapytała, najwyraźniej zszokowana ta wiadomością, i zanim Ricky zdąrzył odpowiedzieć zaczęła nawijać. - Boże Ricky, przeciez nas złapią. Wiesz ile jest za zabójstwo z premetytacja. Ja nie mogę iść do więzienia. Ja nie...- nie skończyła bo Ricky zatkał jej usta dłonią. -Słuchaj Donna, zabije ją a ty nic z tym nie zrobisz. Policja uznałaby cię za wspólwinna i poszłabys siedzieć. Więc narazie pysk na kłódkę i współpracuj ze mną, bo jak nie to po wszystkim pójde na policje i powiem że to ty ją zabiłaś, rozumiesz...!!!- zaczął krzyczeć, a przestraszona Donna tylko pokiwała głową na znak posłuszeństwa, na co chłopak powrócił do przerwanego wątku. -Powiedziałem że spełnie ostatnią wole twojej Juli. A ona ostatnie pytanie jakie zadała to:" dlaczego to robicie?". Więc teraz wam to wyjaśnie.- przerwał na chwilę- Pamiętasz jak przyjechałem do was do szkoły trzy lata temu- zapytał. Jack nic nie odpowiedział, a ja nie miałam sił, więc chłopak kontunłował. - Kim mnie poniżyła...-zaczął, ale Jack mu przerwał. - I tylko dflatego chcesz ją zabić!!- wrzasnął. - Nie, nie tylko dla tego. Po tem ty zwołałeś prasę i powiedziałeś jej prawdę o moim turnee po szkołach. Wytwórnia płytowa zerwała ze mną kontrakt, zabrał mi dom. Fanki się ode mnie odwróciły, straciłem wszystko...- głos mu się lekko załamał, ale szybko to zakrył.- Wtedy zaplanowałem zemste. Tylko potrzebny był mi ktoś z waszego środowiska. Przypadkowo natchnąłem sie na Donnę, która była tak o ciebie zazdrosna, że aż chciała się zemścić. Ale  może to już ona o tym opowie- zaśmiał się i wypchnął Donnę ma pierwszy plan. Dziewczyna niepewnie wyszła, odwróciła głowę do tyłu, a potem spojrzała na mnie, lecz szybko przeniosła wzrok gdzieś w bok. - Miałam juz dosyć być tą gorszą, zawsze drugą. Kim zawsze była tą pierwszą idealną i najlepszą we wszystki.: najlepsza cheerleaderka, najpiekniejsza dziewczyna w szkole, najbardziej popularna, przewodnicząca samorządu, główna reporterka, piątkowa uczennica, mistrzyni świata w karate i tak dalej. Miała wszystko: super ciuchy. powodzenie, urodę, mnóstwo talentów, szczęśliwą, zamożną  rodzinę, piątki w szkole, popularność no i ciebie Jack... Wszyscy od początku widzieli że macie sie ku sobie, choć wy staraliście się to ukryć. Wiedziałam że Kim jest jedyna dziewczyną, od której boisz się dostać kosza, dlatego zapłaciłam Danowi by się z tobą założył że ją poderwiesz. Potem zrobiłam wszystko, by tylko Kim dowiedziała się że cały wasz związek był oparty na kłamstwie: udawałam mdłości, aby zabrała mnie do pielęgniarkii usłyszała waszą rozmowę. Wykradłam ci telefon, tak aby mogła go znależć. Dobrze wiedziałam co robić, Kim już kiedys zrobiła identyczną akcje. Totem wysyłałam jej te wiadomości. Zgodnie z poleceniami Rickiego śledziłam was a potem wysłałam całej szkole zdjęcia. Na sam koniec zwabiłam tu Kim, ale myślałam że tylko ją lekko okaleczymy, nigdy nie chciałam jej zabić....- zaczęła szlochać, na co Ricky zerwał się z drewnianej belki. - Starczy!- krzyknął poczym wymierzył dziewczynie policzek. Zaskoczona Donna złapała sie za bolące miejsce i odsuneła. "Jest słaba"- pomyślałam. Jack słuchał tego wszystkiego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym nagle zapytał: - A Artur?-. Drugi chłopak podniósł wzrok. -Po tym jak prawie rozwaliłem wam dojo, ojciec pwiedział że mierka się przebrała i mnie wydziedziczył- odpowiedział krótko i zwięźle, za co byłam mu odrobinę wdzięczna, bo powoli zaczynałam tracić kontakt z rzeczywistością. W końcu Riky ponownie przejął stery. -I tak oto jesteśmy tutaj- zakończył swoja relacje. - Wyjaśnijmy coś sobie- powiedział Jack.  Blondyn spojrzał na niego. - Zemścisz się, zabijesz Kim, a co stanie sie ze mną? Myślisz że nie pujde na policje i nie poiem im o wszystkim?- zapytał z ironią. Ricky uśmiechnał sie po raz kolejny. No bo boże ileż można się szczerzyć? - Nie wypuszczę cię Jack. Będzieś światkiem śmierci swojej miłości, a potem sam umrzerz w cierpieniu- powiedział i wybuchnał złowieszczym śmiechem. - Dobra Ricky, zaczynam się o ciebie martwic. Leczyłeś sie ostatnio?- zapytała Jack. Ricky tylko nacisnąl pierwszy przycisk, a ja ponownie zaczęłam wrzeszczeć, na co Jack szybko zmnienił postawę. -Dobrze, dobrze, będzie po twojemu, tylko ją zostaw. Przeciez to ja jestem bardziej winny niz ona. To może mnie zabij,a ją wypuść- zaproponował. Podniosłam głowę, niprzejmując się bólem. Miałam gdzieś że jestem wyczerpana, cała obolała i ogólnie w kiepskim stanie. Spojrzałam na Jacka i całą siłą która mi pozostała krzyknełam: - Nie! Nie Jack. Nie możesz. Nie pozwole na to.- poczym zaczełam sie podnosić. Bolało okropnie a zesztywniałe mieśnie odmawiały współpracy, lecz nie obchodziło mnie to. Myśl że mogą zabic Jacka, jedyna osobę na której tak naprawde mi zależy dodawała mi sił. Chłopak podbiegł do mnie i z powrotem umieścił mnie na ziemi, choć sie opierałam. - O cóż za rozdzierająca scena miłosna. Dwójka młodych ludzi kłóci sie które ma oddać życie za drugie. Doprawdy wzruszające- powiedział z sarkamem blondyn, a ja wiedziałam że to juz koniec.  Ricky ma pilota, wystarczy że wciśnie guzik. Jack nic nie może mu zrobić bo tylko przyśpieszy ten proces. I właśnie wtedy, na zimnej, twardej ziemi,  cała obolała, w ramionach jedynej osoby ktorą kochałam oficjalnie straciłam nadzieje. Ale los bywa nieprzewidywalny. W jedej chwily wyszczerzony Ricky trzyma pilota a w drugiej Donna mu go wyrywa i roztrzaskuje o kamienie. - Co ty robisz suko!!- wrzeszczy rozwcieczony blondas, ale dziewczyna na niego nie patrzy. Za to patrzy na mnie i mówi cicho: -Przepraszam Kim. Nie chciałam ci zrobić krzywdy- po czym wychodzi, zostawiając mnie i Całą resztę w głębokim szoku. Nagle Ricky pada na ziemie obok mnie i zanosi się histerycznym śmiechem. Zdziwiona, patrzę na niego gdy cały w histrii tarza się po nawierzchni, gdy nagle podnosi głowę a w jego oczach widzę szaleństwo. Nie spodziewanie czuje rozdzierający ból w klatce piersiowej. Przenoszę tam swoje spojrzenie i nie dowierzam. Z mojej piersi wystaje nóż, a bluzka zaczyna przybierac szkarłatny kolor. Oby dwiema dłońmi ściskam sztylet i wyciągam go, po czym przykładam dłoń do rany i podnoszę ją do oczu. Jest cała w lepkiej, ciepłej, prawie czarnej cieczy. Patrzę na twarz Jacka i dostrzegam szok i ból. Chce go pocieszyć ale nie mogę otworzyć ust. On nagle bieże mnie w ramiona i łagodnie kołysze. -Kim?- mówi nagle. Zagladam do jego oczu. -Tak?- pytam słabo, na co się uśmiecha. -Chce żebys wiedziała że byłaś i jesteś, oraz zawsze będziesz moja jedyną miłością- odpowiada. Teraz to ja się delikatnie uśmiecham.- A ty moją-odpowiadam. Widzę jeszcze łzę spadającą po jego policzku, poczym zasypiam...

No troche się rozpisałam, ale nie chciałam tego skrócić, bo nie udało by mi się uchwycić wszystkich emocji. Genaralnie rozdział mi sie nie podoba ale uważam że jest troszkę lepszy niz wczorajszy. Jutro postaram sie dodac kolejny. Dziękuje za tak miłe komentarze.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Rozdział 5

Obudziłam się (o ile można tak powiedzieć)... nie mam pojęcia kiedy. Wiem tylko że siedziałam tam bardzo długo, bo moje mięśnie całe stęrzaly. Chciałam się poruszyć, lecz nie mogłam. Byłam do czegoś przywiązana, rękoma i nogami. Wytęrzyłam wzrok, bo w pomieszczeniu panowała całkowita ciemność i dostrzegłam szyny, drewniane i metalowe belki oraz całą masę zakrętów. Czyli byłam w  opuszczonej kopalni. Boże jacy oni sa nieorginalni. Kopalnia, poważnie? Jak z filmu z lat 80- siątych. "Żenada"- pomyslałam, walcząc z głodem. Siedziałam tam tak długo że ponownie zasnełam. I tak oto wpadłam w ciąg budzenia sie i ponownego zasypiania. Raz na kiedyś przychodziła Donna, dając mi coś do jedzenia, rzadziej przychodził Ricky, ale jeśli juz  to bił mnie. Robił to aby mnie jeszcze bardziej poniżyć. Aby zmusić mnie do płaczu i błagania o litość. Jednak to nie ból był najgorszy, wręcz przeciwnie, choć ciało całe w siniakach i zakrzepłej krwi bolało strasznie nie uroniłam ani jednej łzy ani razu sie nie odezwałam. Znośiłam go z godnością. Najgorsza była bezsilność. To najgorsze co mogło mnie spotkać. Wiedxiałam ze bym  łatwo pokonała Ricki'ego, więc za każdym razem gdy dostawałam policzek, w środku aż krzyczałam. Po kilku dniach dowiedziałam się że współpracuje z nimi Artur, ten syn właściciela galeri. Raz zapytałam sie dlaczego dokładnie to robią, ale odpowiedzieli że wytłumaczą wszystko w swoim czasie, a ja nie miałam ochoty z nimi debatować. Pewnego dnia Ricky pomiędzy kolejnymi kopniakami, zdradził mi że czekają z zabiciem mnie na Jacka. Wyśmiałam go, stwierdzając że Jack po mnie nie przyjdzie. On tylko się uśmiechnął i szepnął: "Zaufaj mi". I tak oto, gdy cała obolała, wygłodzona i skrajnie wyczerpana, straciłam nadzieję, przyszedł Jack. Byłam pewna że to tylko halucynacje, że mój wymęczony umysł ma juz dość. Lecz w tedy chłopak krzyknał: - Kim!- i podbiegł do mnie, świecąc mi latarką po oczach. Od tak dawna nie widziałam światła, że latarka wywoływała u mnie wręćz niewyobrażalny ból. Jack uklęknął obok mnie i zaczął odwiązywać sznury, które mnie trzymały. Widziałm to wsztstko jak przez mgłę.Chłopak odwiązał mnie i dał mi wody. Piłam łapczywie, lecz za chwilę sie nią zakrztusiłam. Jack pomógł mi wstać, gdy nagle za naszymi plecami rozległ się śmiech. Odwróciłam się w tamtym kierunku. -Mówiłem że przyjdzie- powiedział Ricky, nie wiem czy do mnie czy do Donny i Artura. Poczułam że Jack sztywnieje. -Ricky- powiedział. -Ano ja. Zaskoczony?- zapytał rozbawiony chłopak. Jack spojrzał na mnie potem na Rickiego i znów na mnie, poczym delikatnie mnie odłożył na podłogę.- No i co zamierzasz zrobić Ricky? Jest was tylko troje na mistrza świata w karate. Nie dacie mi rady- powiedział po wykonaniu tej czynności. Donna zaśmiała się. -wiesz że to samo powedziała twoja dziwczyna?- zapytała rozbawiona. Jack z początku nie zareagował, lecz potem rzucił się na Rickiego, ale ten w ostatnim momęcie odskoczył. -nie radził bym ci tego robić Jack- powiedział z uśmiechem. - A to niby dlaczego?- zapytał z sarkazmem Jack. - A dlatego że ja mam takie bardzo fajne urządzenie- odpowiedział z uśmiechem Ricky. Widać było że Jack traci cierpliwość. -No i...?- zadał pytanie. Przeciwnik sie tylko szerzej uśmiechnał. - No i jednym przyciskiem mogę porazic prądem twoją ukochaną Kim a drugim sprawic że rozerwie ją na strzępy. Nawet nie było by co zbierać.- odpowiedział, a ja ostatkiem sił szukałam w pamieci jakiejś podpowiedzi. No tak, jednego dnia zaraz na początku, gdy mnie już pobił, wstrzyknał mi coś  w nadgarstek. Teraz juz wiem co. Spojrzałam na Jacka, ale on patrzył na blondwłosego chłopaka (Ricki'ego). -Nie wierzą ci- powiedział, wywołując tym samym jeszcze większy śmiech przeciwnika. -To może ja zademonstruje- odpowiedział i wcisnął pierwszy guzik, a ja  najpierw poczułam jakby prąd mnie przeszedł, ale nie tak jak to jest po dotyku z Jackiem. To mnie bolało, wręcz parzyło. Czułam się jakby ktoś wciąż i na nowo mnie kopał, jednak najgorsze dopiero przyszło. Nagle poczułam jakby ktos na rzywca mnie ciął i rozrywał. Krzyknełam...

Przepraszam że taki byle jaki, ale śpieszyło mi się dlatego też podzieliłam ten rozdział na dwie części. Wiem że ta jest beznadziejna, przepraszam bardzo że zawiodłam wasze oczekiwania. Mam nadzieje że druga będzie lepsza. Postaram się ją dodać jutro.

piątek, 10 sierpnia 2012

Rozdział 4

-Jack, co ty tu robisz?- zapytałam zaskoczona. Chłopak podniósł wzrok znad mojego rodzinnego albumu, i spojrzał na mnie. W jego oczach dostrzegłam ulgę. -Kim, gdzieś ty była?- odpowiedział z wyrzutem. Spojrzałam na niego zszokowana. Czy on wogule zdawał sobie sprawę że jest po 22, a on włamał sie do mojego mieszkania? -Najpierw odpowiedz na moje pytanie: co ty tu robisz?- powtórzyłam. -Martwiłem sie o ciebie, tak nagle wybiegłaś ze szkoły, potem nikt cie nie widział, nie odbierałaś telefonów...- odpowiedział. Widzać było że jest lekko zmieszany. Za to we mnie aż zawrzało. - Martwiłeś sie o mnie?- zapytałam z niedowierzeniem. Chłopak tylko pokręcił głową. Zśmiałam sie szyderczo. - A powiedz mi może dlaczego tak się martwiłeś? Znów założyłeś się z jakimś kolegą?- wycedziłam. Wiedziałam że to cios poniżej pasa, ale nie mogłam sie powstrzymać. W końcu to przez niego są wszystkie moje dotychczasowe problemy. Jack spojrzał na mnie, widać było że jest lekko zraniony.- Kim, proszę...- nie dokończył, ale ja juz miałam dość. - O co mnie dokładnie prosisz?- zadałam pytanie. - Przestań zachowywać się jakbym był całym złem tego świata!- wykrzyknął, ale nie przestraszył mnie tym wybuchem. Sama byłam zbyt zdenerwowana. - Ale ty jesteś całym złem mojego świata- odpowiedziałam. -Nienawidzę cię- odpowiedział niespodziewanie. Zdziwiłam się. - To ty mnie nienawidzisz? A co ja ci takiego zrobiłam? To ja cie nienawidzę!- krzyknełam tracąc kontrole. -Nienawidze cię bardziej- odpowiedział. Znów sie zaśmiałam.- I tu sie mylisz kochanie. Nienawidzę cię najbardziej na świecie, tak bardzo że nawet...- nie skończyłam bo Jack nagle odwrócił się i mnie pocałował. Nie był to normalny pocałunek. Ten prawie miarzdżył mi usta, ale mimo to otworzyłam je szerzej, oddając go najmocniej jak umiałam. To było coś o czym marzyłam od kilku dni, i nie zanierzałam sobie tego rzałować. Gdy wkońcu oderwaliśmy się od siebie, obydwoje ciężko dysząc, Jack zapytał jeszcze raz. - Kim, co się dzieje?- Westchnełam ciężko, czując że się załamuje pod wpływem jego spojrzenia. Nagle, zupeł nie spodziewanie, rozpłakałam się. Tak poprostu, z bezsilności. Jack wziął mnie w ramiona i poprowadził do mojej sypialni, gdzie opadłam na łóżko, a on tylko siedział obok mnie i głaskał mnie po włosach, dopóki nie uspokoiłam sie na tyle aby mu odpowiedzieć. -Ja już sobie nie daję rady. To wszystko, telewizja, samorząd, egzaminy, bal, cheerleading, dojo, i jeszcze ty z tym kłamstwem, te esemesy... Ja juz nie mogę- Łkałam. -Poczekaj, te esemesy? Czyli dostałaś jeszcze jakieś?- zapytał. Pokiwałam głową, a on wziął ode mnie telefon i przeczytał wiadomość, poczym przytulił mnie mocniej do siebie. -Jack?- zapytałam głosem zachrypłym od płaczu. -Tak?- zapytał łagodnie. -Zostaniesz ze mną?- padło pytanie, nad którym nie potrafiłam zapanować. Chłopak uśmiechnął się lekko. -Zawsze- odpowiedział i położył sie koło mnie, a ja poprostu się w niego wtuliłam i poraz pierwszy od prawie roku spałam naprawdę spokojnie.

Następnego dnia.

Obudziłam się nadal wtulona w Jacka. Spojrzałam na zegarek. Była 5.23. O Boże, przecież dziś wtorek, trzeba iść do szkoły!! I tak juz sobie narobiłam kłopotów, nie mogę wagarować! - Jack! Jack!!- obudziłam chłopaka, który spojrzał na mnie nieprzytomnie- Jack, musimy iść do szkoły- powiedziałam, a on od razu oprzytomniał. -Muszę się dostać do domu- powiedział. -Spoko, zawiozę cię- odparłam i po dwóch minutach byliśmy w samochodzie. Jack mieszkał na drugiej stronie miasta. Właśnie... -Jack, jak ty się wogule dostałeś do mojego domu? Przeciez nie przyjechałeś autem- zapytałam. -Na desce- odpowiedział. No tak, zapomniałam. Stanełam na czerwonym świetle i westchnełam. Musieliśmy porozmawiać, więc równie dobrze mogliśmy to zrobić teraz. -Słuchaj Jack- zaczełam a on spojrzał na mnie- Ten pocałunek wczoraj... on nic nie znaczył, ok? Nikt nie może sie o nim dowiedzieć,ani o tej nocy. Dobra?- poprosiłam. Chłopak przeniósł wzrok na drogę, gdzie zapaliło sie już zielone. -Wszystko jedno- odpowiedział. Poczułam żal, ale o co? Przecież sama prosiłam. Szybko odstawiłam Jacka i pojechałam z powrotem do domu żeby się troche przygotować. Tak więc już o 7.30 byłam w szkole, idealnie na pierwszą lekcje. Właśnie miałam wejść do sali gdy dostałam esemesa. Wiadomość mówiła:" Upojna noc z byłym? Jeszcze dziś wszyscy będa wiedzieć" a pod nią zamieszczone zdjęcie Jacka i moje z wczorajszego pocałunku. Zrobiło mi się gorąco. Nie to jakiś koszmar, ja jeszcze śpię. Ale rzeczywistość przemówiła sama za siebie, bo nagle  cała szkoła rozbrzmiała sygnałem przychodzących wiadomości. Każdy kto miał w tej szkole telefon dostał tę wiadomość. Ludzie zaczeli sie na mnie gapić, lecz ja szukałam kogoś w tłumie. W końcu dostrzegłam znajomą burzę brązowych włosów. Jack tagże spojrzał na mnie i wzrokiem wskazał górę. Załapałam, chodziło o dach. Zaczełam sie przebijać przez tłum gapiących sie na mnie ludzi aż nareszcie dotarłam do schodów prowaqdzących na dach. Zaczełam sie na nie wspinać, naszczęście miałam dobrze wyrobianą formę. Po kilku minutach byłam u celu. Jack juz tam na mnie czekał. pewnie wjechał windą. Gdy tylko usłyszał że wchodzę odwrócił sie do mnie. -Jak to sie stało?- zapytał. Wzruszyłam ramionami i w milczeniu podałam mu telefon. Chłopak uważnie przestudiowałtreść wiadomości, poczym oddał mi odbiornik. -Co my teraz zrobimy? Przecież za chwilę rozpięta sie tam piekło, o ile juz sie nie rozpętało- powiedziałam. Jack wzruszył ramionami i odpowiedział: - Chyba naj rozsądniej będzie odpuscić sobie lekcje-. Niechętnie przyznałam mu rację, poczym wyszliśmy wspólnie na parking szkolny i każde odjechało w swoją stronę. Ja pojechałam do domu i zwinieta w kłebek na kanapie w salonie leżałam gapiąc się bezsensownie w okno, aż zrobiło sie z nim ciemno. Około 20.30 dostałam esemaesa. Niechętnie podniosłam zesztywniałe ciało i odczytałam wiadomość. Jak zwykle, ten sam zastrzeżony numer. "Jeśli niechcesz ujawnienia reszty sekretów przyjedź za pół godziny do swojej kryjówki pod  latarnią. Nie mów nikomu gdzie idzesz, bo inaczej prawda o twojej siostrze ujrzy światło dzienne"- przeczytałam. Poczułam że zaschło mi w ustach, więc w mgnieniu oka napiłam się, załozyłam buty i skierowałam samochud na plażę. Po piętnast minutach jazdy już tam byłam. Szybko wyszłam z samochodu. Dojście do latarni po ciemku zajeło mi około trzynastu minut. Więc byłom o czasie. Niespostrzeżenie przemknełam się do środka, gdzie panował jeszcze większy mrok. Nagle ktoś zapalił światło, a ja zmróżyłam oczy. Gdy mój wzrok wkońcu przyzwyczaił sie do jasności zauważyłam Donnę stojącą około pięciu metrów odemnie. -Donna, co tu sie dzieje? Czy to jakis kiepski żart?- zapytałam lekko chaotycznie, mało rozumiejac. Przyjaciółka tylko się uśmiechneła. Nagle poczułam sie nieswojo. -Donna, powiedz mi coś- zarządałam. -Cała ty. Nawet w sytuacji zagrożenia życi rozkazujesz- powiedziała. Zdziwiłam się. -Jakiej sytuacji zagrożenia... O czym ty mi mówisz?-  zapytałam nadal nic nie rozumiejąc. - Oczym wy mówicie- poprawił mnie ktoś za mną. Znałam ten głos. Należał on do...Rick'ego Weavera. O co tu chodzi? -Ricki, co ty tu robisz? Czego wy chcecie?-. Chłopak zaśmiał się. -Zemsty Kim, zemsty...- odpowiedział. Nadal nic nie rozumiałam. -Zemsty? Na mnie?- . -Nie całkiem, ale też. Głównie chodzi o Jacka... Chociaz nie, po równo na tobie i Jacku-  wyjaśnił, a ja powoli zaczęłam kojarzyć fakty. -Zdajecie sobie sprawe że wasz plan jest do kitu? Jest was tylko dwoje na wicemistrzynie świata w karate. Nie pokonacie mnie- odpowiedziałam niechętnie. Przegrałam tytuł mistrza świata z Jackiem. Ale co ja poradze? Życie. Donna zaśmiała się. -I tu sie mylisz-. Po tych słowach poczułam że coś twardego uderza w moją głowę, a mnie pochłoneła ciemność...

Jest już dziś!! Mam nadzieję że się wam spodoba. Następny dodam najszybciej w poniedziałek. Przepraszam za błędy, ale jestem dysortografem, i pracuje nad tym, ale i tak mam wielkie trudności. A i dziękuje za tak pozytywne komentarze...One naprawdę pomagają pisać.

czwartek, 9 sierpnia 2012

Rozdział 3

Weekend minął zaskakujaco szybko i bezboleśnie. Może dlatego że jako środek anty-bólowy zastosowałam jak najwięcej randek z Natem? Wieść o rozstaniu moim i Jacka rozniosła się z prędkością światła, jeszcze tego samego wieczoru w piątek dostałam chyba z 1000 wiadomości. Większość było zaproszeniami na randki, inne pytaniami czy to prawda, jeszcze inne pocieszeniami. Oczywiście nikt  nie wiedział co doprowadziło do naszego rozstania. Jedynymi świadomymi byli:  ja, Jack, Milton, Jerry, Eddi i Rudy a i jeszcze ten debil Dan, ale on nie chodził do naszej szkoły. Jasne jest że rzaden z chłopaków nie puści pary, za bardzo sie boją mojej zemsty, bo jestem bardzo mściwą osobą, a moje zemsty i intrygi przeszły do historii tej szkoły. Choć sama przed sobą nie chce tego przyznać, to prawda o Jacku zabolała. I to bardzo. Ale nigdy się do tego nie przyznam. Nie okażę słabości. Nie pokażę jak bardzo mnie zranił. A Nate mi w tym pomoże... Kurde, czy ten budzik sie wreszcie zamknie? Przecież nie śpię. Nie spałam wogule od dwóch dni. Nie mogłam. Dobra, dobra już wstaję... Ach, kolejny piękny dzień. Szybko zjadłam swoje musli, wziełam prysznic, umyłam zęby, pomalowałam rzęsy tuszem a usta balsamem i założyłam swój zwyczajny strój: czarną spódniczke mini, pastelowo- miętowo zieloną bluzkę z żabotem na ramiączka,  a na to zarzuciłam czarny żakiet z podwiniętymi rękawami 3/4. Do tego czarne pantofle na 10-centymetrowych obsasach, małe złote kolczyki z zielonym oczkiem i drobna pozłacana branzoletka. Włosy puściłam luźno, w miękko spadające fale, pozostałość po nocnym warkoczu. Byłam gotowa na przedstawienie. Złapałam swoją torbę z książkami i weszłam do garażu. Odpaliłam samochud, moje kochane bmw m3 z rozsuwanym dachem i wyjechałam. W szkole byłam na 2 minuty przed dzwonkiem i oczywiście gdy tylko podjechałam rozpętało się piekło. Pierwsza doskoczyła do mnie Donna, jak zwykle czekając na mnie z moim ulubionym latte w ręku. Odebrałam go od niej i podziękowałam usmiechem, a ta zaczeła trajkotać jak to się dowiedziała że zerwaliśmy, jak odrazu do mnie zadzwoniła ale miałam wyłączony telefon, jak sie o mnie martwiła, że Jack to dupek i nie był mnie wart i tak dalej. Gadała tak  cała drogę przez dziedziniec szkolny, a ja w samotności musiałam dzielnie znosić spojrzenia wszystkich mijanych ludzi. Bo wiecie dla nich sensacją jest jeśli najpopularniejsza para w szkole zerwie z niewyjaśnionych przyczyn. Ludzie wtedy zaczynają puszczać plotki, zgadywać i obgadywać. Ja naprzykład juz przed obiadem dowiedziałam sie z 5 różnych wersji naszego rozstania. Jedna mówiła że ponoć Jack zdradził mnie z nieznająmoą którą poznał w klubie, inna że to ja się puściłam z Natem, i dlatego już sie soptykamy, jeszcze inna że mój ojciec zakazał mi spotykać się z Jackiem. Niektóre były tak absurdalne że aż się tarzałam po podłodze ze śmiechu. Na przykład ktoś wymyślił że Jack dostał stypendium w Japoni w szkole karate, a ja byłam tak zazdrosna że  zadzwoniłam tam z pretensjami, przez co Jack mnie rzucił. Przez cały dzień był przy mnie Nate, i był chyba jedyna prawdziwą podporą. Ale co mi on da skoro jest tylko pocieszeniem, kimś w rodzaju zapominacza? Po obiedzie miałam historię. Powlokłam się na mnią, ale najchętniej poszłabym na wagary.Nie chodziło mi wcale o te plotki, przeciez one i tak nic nie zmnieną w mojej pozycji społecznej. Chodziło raczej o Jacka, który wciąż się na mnie gapił. A ja miałam tak wielką ochotę o tym wszystkim zapomnieć, podejść do niego i znów poczuć jego wargi na moich. Bałam sie że stracę nad sobą kontrolę. Ale przeciez Jack ma teraz francuski, dlatego weszłam do sali i zajełam swoje zwyczajowe miejsce w tylnej ławce. Lekcja była nudna, wynalazki 19-stego wieku, dlatego tylko bezsensu gapiłam sie w okno. Nagle ciszę lekcyjna przerwał dzwonek esemesa. Telefon dzwonił "Here I Am" Kelly Clarkson. Zaraz, przecież to mój telefon! Ale byłam pewna że jest wyciszony! Pewnie Donna znów sie nim bawiła. Szybko wyjełam go z torby i przeprosiłam nauczyciela, poczym dyskretnie przeczytałam wiadomość. Uśmiech wyparował z mojej twarzy. Zerwałam sięz krzesła, zabrałam swoje rzeczy i bez pytania wybiegłam z klasy. Jak on mógł? Zabiję go. Jak błyskawica wpadłam do sali językowej i ignorując zaskoczonego nauczyciela wskazałam na Jacka, który spojrzał na mnie dziwnie.- Mogę na chwilę zabrać Jacka?- zapytałam nauczyciela, a ten tylko pokręcił głową w geście potwierdzenia. Pewnie chciał mnieć poprostu spokuj. Zaskoczony chłopak wyszedł za mną z klasy, a gdy tylko drzwi sie za nami zamknęłym naskoczyłam na niego. - Co ty sobie wyobrażasz?- zapytałam, ledwo sie chamując. Spojrzał na mnie, najwyrażniej nie wiedząc o co mi chodzi. Zniecierpliwiona wyjełam telefon i pokazałam mu tekst wiadomości:" Jutro każdy sie dowie o przyczynie zerwania", wysłaną z zastrzeżonego numeru. Jack przeczytał ją, potem spojrzał na mnie i znów w wyświetlacz.- To nie ja ją wysłałem- powiedział w końcu.- Jak nie ty to kto?- odpowiedziałam. Wiedziałam że to nie rzaden z chłopaków, oni nie mieli motywu. - Nie wiem. Ale to napewno nie ja.- westchnełam. Ta cała sytuacja była ponad moje siły. Ale nie wiedzieć czemu wiedziałam że to nie Jack. Wierzyłam mu, wiedziałam że on taki nie jest. Chyba muszę sie leczyć psychicznie. Jack najwyraźniej nie dostrzegł że powoli się załamuje, bo jeszcze dowalił -A tak swoją droga to wiem że ten cały Nate jest tylko po to żeby mi dowalić. Niezły ruch-. O nie. Nie dam mu tej satysfakcji. - Nie Jack, on nie jest przykrywką. To tylko twoje przerośnięte ego ci to podpowiada. Nate jest naprawdę wspaniałym facetem. W odróżnieniu od niektórych-  wycedziłam. Miałam już dość tej rozmowy, więc odwróciłam sie i wyszłam ze szkoły, poczym pojechałam na plażę. Miałam tam swoja kryjówkę, odkryłam ją gdy jeszcze byłam mała. Mieściła się pod latarnią morską. Prowadziło tam tajne wejście, ukryte w krzakach. W mgnieniu oka przedostałam sie tam i usiadłam na starej kanapie. Kto jeszcze mógł wiedzieć o prawdziwych powodach naszego zerwania? Myślałam tak długo że w końcu usnełam. Spałam długo, chyba z 6 godzin, ale nic dziwnego, nie zmróżyłam oka od dwóch dni. Ze snu wybudził mnie dzwonek telefonu. Po tym co dzis przeszłam spodziewałam sie najgorszego. Z bijącym sercem otworzyłam wiadomość. Nie pomyliłam się, ten sam zastrzeżony numer. Wiadomość mówiła:" Nadal tu jestem suko. I znam wszystkie twoje sekrety". Wzdrygnełam się. Nagle zrobiło mi się zimno, i brakowało powietrza. Przełknęłam ślinę i pospiesznie wyszłam z kryjówki. Na dworze było już ciemno. Na plaży nie było nikogo. Zimne fale obijały sie o moje bose stopy, gdy biegłam jak opętana do samochodu. Tam czekały buty , które szybko założyłam i  wycofałam samochodem. Skierowałam się prosto do domu, ale wiedziałam że tam nie poczuję się bezpieczniej. Nikogo przecież w nim nie ma, obydwoje rodzice w delegacji. Zaparkowałam przed budynkiem i zdziwiłam sie że w salonie pali sie światło. Czyżby mama wcześniej wróciła? Zdziwiona otworzyłam drzwi kluczem i wpadłam do salonu. Ale nie zobaczyłam w nim mamy. Na kanapie siedział Jack...


I jest. Wiem że trochę chaotyczny, i jeszcze ten wątek ściągnięty trochę z Pretty Little Lairs, za co przepraszam, ale musiałam jakoś pociągnąć akcje, tak aby dotrzeć do momentu kluczowego. Jeszcze będzie jeden rozdział podobny do tego, a potem rozwiązanie bieżących problemów. Nic więcej nie zdradze, ale spokojnie- po rozwiązaniu jednych problemów pojawią się inne. Chciałbym bardzo podziękować wszystkim którzy komentowali moje dotychczasowe wpisy, te komentarze naprawdę dodały mi skrzydeł. Mam nadzieję że ten rozdział was nie zniechęci do dalszego czytania.



środa, 8 sierpnia 2012

Rozdział 2

"Jeszcze tylko dzisiaj, jeszcze tylko dziś..."- powtarzałam sobie w myślach, parkując swój czerwony kabriolet na szkolnym parkingu. Był piątek, czyli zostało mi równo 8 godzin w szkole. Plus do tego trening cheerleaderk. I spotkanie telewizji szkolnej. I samorządu. I dojo. I jeszcze obiecałam Donnie że wyskoczę z nią na zakupy. To będzie długi dzień. Ale nic nie mogę sobie odpuścić. Szkoła- obowiązkowa, trening- jestem kapitanem, telewizja- główny reporter, samorząd- przewodnicząca, a dojo, wiadomo, przyjaciele i oczywiście Jack. Wogóle co za debil ustawił mi na piątek 8 lekcji? Lepiej dla niego że nie znam jego nazwiska. Westchnełam, złapałam łyk mojego sojowego, bezcukrowego, karmelowego latte z cynamonem i podwójną pianką, poczym wyszłam z samochodu. Dzień był pochmurny, zapowiadała sie burza. Tak, tylko mi tego brakowało, aby piorun we mnie uderzył.Wzdrugnełam się i zaczęłam kierować w kierunku głównego budynku. Ze wszystkich stron ogarniało mnie wszechobecne:" cześć Kim!", "ślicznie dziś wyglądasz!" itp, itd. Przykleiłam na twarz sztuczny uśmiech, podniosłam głowę wysoko. Przecież ci ludzie brali ze mnie przykład, nie mogłam pokazac im i nikomu że ledwo daję sobie radę. Zmotywowaną tą myślą podeszłam do mojej szafki. Szybko ją otworzyłam, wyjełam potrzebne książki, sprawdziłam fryzurę w lusterku, i zatrzasłam, jednocześnie podskakując ze strachu. Złapałam sie za serce i pochyliłam by złapać oddech. Za drzwiami szafki stał Jack, czając sie na mnie, i gdy tylko zamknełam drzwiczki on wrzasnął:" Buuu!!". Zazwyczaj bym tylko się śmiała z tego, ale byłam tak pogrążona w myślach że ta sytuacja naprawdę mnie przeraziła.. Za to chłopak prawie tarzał się po ziemi ze śmiechu. Potem spojrzał na mnie, a uśmiech wyparował z jego twarzy. -Kim, wyszystko ok?- zapytał zmartwiony. Pokiwałam głową, w geście potwierdzenia, a on wziął mnie w ramiona i poprowadził do ławeczki. Usiadłam na niej i powoli dochodziłam do siebie, gdy nagle zadzwonił telefon Jacka. Chłopak spojrzał na numer, potem przeniusł wzrok na mnie i znów na ekran. Zdziwaiła mnie jego reakcja. Zawsze swobodnie odbierał przy mnie wszystkie połączenia, a teraz co? O co chodzi? I jeszcze ten jego wzrok. Zobaczyłam w nim lekką panikę. Coś tu jest nie tak. Jack zignorował telefon, lecz ten ciągle dzwonił. Wkońcu chłopak sie poddał. Wstał, rzucił do mnie "przepraszam" i odebrał, oddalając się jak najdalej odemnie. Chciałam iść i jak najszybciej to wytłumaczyć, lecz jak na złosć w tym momencie właśnie zadzwonił dzwonek, a ja chcąc nie chcąc musiałam powlec się na biologie. Lekcje mineły zaskakująco szybko, ale nie rozmawiałam z Jackiem. Chłopak najwidoczniej mnie unikał, a ja nie miałam nawet czasu go poszukać. Jedyną moją szansą na chwilę rozmowy jest dojo, ale dotrę tam dopiero za jakieś dwie godziny. Narazie czeka mnie męczący trening. Miałyśmy właśnie zacząć nowy układ, gdy Donnie zrobiło sie niedobrze, więc musiałam zaprowadzić ją do pielęgniarki. Właśnie wyszłyśmy z gabinetu pielęgniarki ( wyszłyśmy to znaczy ja ciągłam za sobą Donnę) gdy usłyszałam cichą rozmowę na korytarzu.   -Stary, wiedziałem że jesteś dobry, ale aż tak.... Jestem pod wrażeniem. Kim Crawford- zaśmiał się ktoś. Zaciekawiona wyjrzałam za róg. Przy wejściu do stołówki stał Jack i jakiś chłopak, którego nie znałam. Obydwaj śmiali się z czegoś. Zaniepokojona odesłałam Donnę do sali, a sama zostałam. Wiem że podsłuchiwałam, ale nie czułam sie winna. Przecież oni mówili o mnie. Miałam pełne prawo wiedzieć. -Mówiłem. A gdzie moja kasa?- zapytał Jack. Nieznajomy wyciągnął pieniądze i podał je chłopakowi. Patrzyłam na tę scenę zaszokowana. Co tu zaszło? Szybko wycofałam się z powrotem do sali gimnastycznej, i odwołałam trening. Byłam już po telewizji i samorządzie, a Donna i tak źle sie czuła, więc nici z zakupów. Wychodząc ze szkoły, potknełam się o jakiś przedmiot. Podniosłam go i okazało się że to... TELEFON JACKA!!! Widać los się dziś do mnie uśmiechnął. W mgnieniu oka weszłam w skrzynkę odbiorczą. To co tam zastałam napełniło mnie wściekłością. Z wręcz nad ludzką prędkościa doparłam do samochodu i wyjechałam z piskiem opon. Skierowałam sie prosto w strone galeri. Złość dodawała mi sił. Jak burza wpadłam do dojo. Faceci spojrzeli na mnie dziwnie, ale miałam to gdzieś. Skierowałam sie prosto do Jacka. - Spotykałeś sie ze mna tylko dlatego że założyłeś się z kolegą?- zapytałam, cedząc słowa. Chłopak zrobił dziwna minę. Był zaskoczony i spanikowany, to było widać. Ale nadal próbował udawać, łgać, walczyć. -O czym ty mówisz?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Miałam juz tego dosyć. Podeszłam bliżej niego. -Mówię o tym że byliśmy parą tylko dlatego ze założyłeś się z nijakim Danem że mnie poderwiesz- Wywrzeszczałam. Wszyscy gapili sie to na mnie to na Jacka, jak na meczu tenisowym.  -Nie zaprzeczaj widziałam was dziś w szkole, czytałam wiadomości!!!- rzuciłam w nigo telefonem. - Kim, to nie tak!!!...- zaczął sie bronić. Ale ja nie miałam na to ochoty. Ani sił. Wiedziałam że mam racje.   -Nie chcę tego słuchać!- krzyknełam i odwróciłam sie by wyjść, ale on złapał mnie za rękę. Odwróciłam sie. - Kim, proszę- błagał, ale mu sie wyrwałam. Jak on śmiał? Zrobić coś takiego i jeszcze się wypierać.  -Poprostu zostaw mnie w spokoju!!!- zarządałam i wybiegłam prosto w obięcia nocy. Po moim policzku popłyneła łza, jedna, ale ciężka i duża. Wytarłam ją szybko i wyjęłam telefon. Dlaczego ja mam cierpieć? Do Nata:" masz dziś czas?". Wysłano. Odpowiedź przyszła błyskawicznie:" jasne, a co?". Uśmiechnełam się. "Kino dziś wieczorem?". Po dwóch sekundach:" jasne, o 21?". Wsiadłam do kabrioleta. " O 20. Do zobaczenia."- wysłałam, poczym wsadziłam telefon do torebki i odjechałam w noc


Udało się i rozdział jest juz dziś. Wczoraj wpadłam na kilka pomysłów i postanowiłam je wykorzystać. Jednego możecie być pewni: napewno nie bedzie nudno. Wręcz przeciwnie_-intrygi, zbrodnie i wiele więcej:)  A co do tego rozdziału, to moim zdaniem jakiś taki na siłę, ale cóż...

wtorek, 7 sierpnia 2012

Rozdział 1

-Kim, mówię do ciebie. Czy ty mnie wogule słuchasz?- zapytała Donna Tabin, moja najlepsza przyjaciółka. Westchnełam i przeniosłam swoje turkusowe oczy na koleżankę.                                    -Oczywiście. Wtedu Brad powiedział że naprawdę cie lubi, a ty na to..?.-odpowiedziałam.                  -Przepraszam, byłam pewna że...Nieważne... A ja mu na to...- znów zaczęła trajkotać, a ja poraz kolejny się wyłączyłam. Dzięki Bogu za podzielną uwagę. Przez nią mogę robić nawet 10 rzeczy na raz, a i tak wiem dokładnie o co chodzi w każdej z nich. Tak więc mogę bezsensu gapić się w zegarek, odliczać minuty do dzwonka, być pogrążona  we własnych myślach o moim wspaniałym chłopaku Jacku Andersonie, kompletnie nie słuchac mojej przyjaciółki, a i tak wiem o czym mówi. -Przepraszam bardzo panno Tabin, czy ja pani przeszkadzam?- zapytał nauczyciel patrząc srodo ponad swoich okularów a'la Harry Potter, które w zestawieniu z jego napuchnietą , czerwona twarzą tworzyły wręcz komiczny efekt. Donna spojrzała na mnie z prośbą w oczach, błagając bezgłośnie o pomoc. Zawsze wszystko musze robic sama. Przywołałam na twarz uśmiech mówiący:" wszystko pod kontrolą" i odważnie spojrzałam nauczycielowi w oczy.                                                 -Bardzo przepraszam panie Marsel. Ta cała sytuacja to moja wina. Biorę na siebie pełną odpowiedzialność. Donna nie rozumiała tematu lekcji i poprosiła mnie o pomoc, a ponieważ ja nie mam dziś czasu, a jutro jest kartkówka, wiec zaproponowałam że wytłumaczę jej go teraz- powiedziałam jak zwykle idealnie panując nad mimiką, głosem i całą mową ciała. Przez lata doprowadziłam je do perfekcji. Mężczyzna spojrzał na mnie przenikliwie, starając się wyczytać z mojej gestykulacji, czy kłamie, lecz tak jak sądziłam, niczego podejrzanego sie nie dopatrzył. Po chwili na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech.                                                                                   -To miłe że chce pani pomóc koleżance,jednak następnym razem proszę robić to ciszej-                     -Naturalnie. Obiecuje że taka sytuacja się juz nie powtórzy- obiecałam i w tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Szybko zgarnełam książki, podniosłam torbę i wyszłam z sali. Tak jak myslałam Jack już tam czekał, oparty o ścianę, z błogim uśmiechem na twarzy.Gdy tylko mnie zobaczył, podniósł się i zaczął przebijać w moją stronę.                                                                                           -Witaj księżniczko- przywitał się.                                                                                                             -Cześć Jack- odpowiedziałam, a on owinął swoje ramie wokól mojej tali, przyciągając mnie.            -Słyszałem o zajściu na fizyce- powiedział. Uśmiechnełam się.                                                             -Znów zerwałeś się z histori?-                                                                                                                  -Po co mam sie uczyc o czymś co juz było?- zapytał. Spojrzałam na niego. Średniej długości, brązowe włosy,opadające lekko na opaloną twarz. Oczy w kolorze czekolady, idealny nos i dobrze wykrojone usta. Ogólnie cały był idealny, nie tylko z wyglądy, ale i z charakteru. Dlatego tak dobrze do siebie pasujemy. Dwoje najpopularniejszych, najpiękniejszych uczniów w szkole. Kiedys byliśmy najlepszymi przyjaciółmi, lecz od początku ciągneło nas do siebie. Zrobienie kroku dalej zajeło nam 3 lata. Ale opłacało sie czekać. Parsknełam śmiechem i mocniej przytuliłam się do niego, jednocześnie wciągając znajomy zapach wody kolońskiej.                                                          - Nie mam pojęcia, może zapytaj Miltona?- zaprponowałam.                                                                -Moim zdaniem powinniśmy uczyć się czegoś co przyda nam sie w przyszłości- odparł.                        -Masz na myśli jasnowidztwo? Chyba za dużo Harrego Pottera- zaśmiałam się, poczym niechętnie wyswobodziłam się z objęć chłopaka, aby wymienic książki, w końcu została jeszcze jedna lekcja. Nieśpiesznie wystukałam kod i otworzyłam szafkę, a Jack oparł sie o drziczki sąsiedniej.                   -Dobrze wiesz że go nie lubię- zrobił mine zranionego dziecka. Przewróciłam oczami.                        -Ale sam pomysł z lekcjami jest dobry- przerwał na chwilę i zamknął oczy- mam wizję..-                    -I co takiego widzisz?- zapytałam rozbawiona.                                                                                      -Widzę że mnie pocałujesz- odpowiedział z zamkniętymi oczami.                                                         -Musisz być w tym naprawdę kiepski- odparłam, zatrzaskując szafkę.                                                   -Zobaczymy- uśmiechnął się tajemniczo i rzucił na mnie, ale spodziewałam się tego. Szybko uskoczyłam w bok i zaczęłam biec przez korytarz. Jednak Jack był szybszy i złapał mnie w połowie schodów, poczym pocałował delikatnie.Czułam się jakby przeszedł mnie prąd. Rozwarłam wargi i mocno oddałam pocałunek, gdy nagle usłyszeliśmy za sobą głośne:" Hym...hym...". Szybko odskoczyliśmy od siebie, cali czerwoni. Z nami stał wicedyrektor. Przełknełam ślinę i zaczełam.       -Dzień dobry panie Russell- zaczęłam słodko i niewinnie. Mężczyzna spojrzał na mnie dziwnie.        -Nie powinniście byś na lekcji?- zapytał. O kurde! Byłam tak zajęta Jackiem że nawet nie zauważyłam że lekcja się zaczęła. Musiałam szybko coś wymyślić.                                                         -Tak, powinniśmy, ale bardzo źle się poczułam i Jack dostał nakaz zaprowadzenia mnie do pielęgniarki. Jednak po drodze zaczęło brakować mi powietrza więc musiał zastosować usta-usta- opowiedziałam z przejęciem. Nauczyciel spojrzał na mnie i najwyraźniej chciał mieć święty spokój, bo tylko przewrócił oczami i sobie poszedł. Gdy tylko zniknął za rogiem Jack podszedł do mnie.      -" Usta-usta?"-usłyszałam jego szept zaraz przy moim uchu. "No co musiałam improwizować" odpowiedziałam również szeptem, na wypadek gdyby mężczyzna nadal sie czaił. Jack zaśmiał sie cicho, i powiedział juz na głos:                                                                                                                -Chodź Kim muszę cie zabrac do szpitala- poczym złapał mnie za rękę i wyprowadził ze szkoły.        


Wiem że ten rozdział jest nudny i beznadziejny, ale musiałam jakos zacząć. Spokojnie dalsze rozdziały bedą dużo ciekawsze, obiecuje.