sobota, 5 lipca 2014

Z dawnych lat

-
No bo nie wiem. Meczy mnie to. Nie wiem, czy po tylu przejściach… coś jeszcze da się zrobić. Mogę być szczery?- zapytał, spoglądając na mnie tymi swoimi piwnymi oczami.
-Musisz- odparłam, spuszczając wzrok na chodnik, i uśmiechając się delikatnie, lecz  z przekorą.
-Choć nie mam ochoty tego słuchać- dodałam po chwili.
 -Ja już nie wiem, co robić. Dręczy mnie przeszłość. Czy po czymś takim mogę ci całkowicie zaufać? Czy… dla tego wszystkiego jest jeszcze jakaś nadzieja? Czy ot tak możemy się bawić we fluktuacje, raz jest tak, raz srak, raz się kochamy, raz się nienawidzimy… Przepraszam że tak nagle. Po prostu… Ugh, nie wiem co robić z ludźmi. Mam wrażenie że wszyscy są przeciwko mnie- nakręcił się  mój towarzysz, a ja tylko słuchałam go, zapatrzona w chodnik, i coraz smutniej się uśmiechałam.
Czyli to oficjalnie koniec pięknego dnia.
-Znam to.  Zadawałam sobie te same pytania. Próbowałam ustalić to samo odnośnie naszej relacji. Już dawno, w marcu, kwietniu, a mamy lipiec! Do tej pory pamiętam twoje słowa gdy chciałam coś wyjaśnić. Robie sceny, wymyślam, masz mnie dość- prychnęłam, spoglądając na niego.
Nie wiedziałam do czego ta rozmowa zmierza, nie wiedziałam, właściwie w tym momencie niczego.
Nawet tego, czy chce to wszystko ratować, czy mam to w dupie.
Ale jeśli to w końcu ma być ten koniec, to przynajmniej się nagadam.
-Kurde, Jack, nie wiem co ci niby takiego zrobiłam. Ty nigdy nie chciałeś mi powiedzieć. Nawet nie wiem jak się bronić, co ci wytłumaczyć. Nie wiem kto ci co nagadał, mogę się jedynie domyślać kto i co. Ale… ja sama nie wiem, Dużo czasu minęło Jack. Już nie jest tak jak kiedyś- zakończyłam, mrugając. Przecież nie można okazać emocji
-Ech… Jestem w dupie tak bardzo. Nawet nie wiem co powiedzieć-.
-Bo powinniśmy załatwić to już dawni temu-
-Mam wrażenie że zamieniłaś mnie w kogoś, kim nie jestem- wypalił nagle brunet. Stanełam jak wryta, i spojrzałam na niego.
-Zmieniłam cie? W jakim sensie?- powiedziałam, całkowicie roztargniona.
Chłopak westchnął, i po chwili namysłu zaczął:
- Ty zawsze białas taka sama. To ja byłem inny. Czemu teraz się ograniczam?-
W tamtym momencie zupełnie zgłupiałam. Stałam na chodniku jak zupełna idiotka, niczego nie rozumiejąc. Przez głowę przebijało mi się tysiące myśli. Ja…. Ja niczego takiego nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, byłam jedyną osoba, która akceptowała go w pełni, takiego jakim jest, ze wszystkimi jego wadami i spaczeniami. Nigdy nie chciałam go zmieniać, nigdy tego nie próbowałam, nigdy mi to nawet przez myśl nie przeszło….
Może on próbował się zmienić, aby już więcej mnie nie ranić. Ale skoro tak, skro zrobił to z własnej woli, i ja nawet o tym nie wiedziałam, to czemu mi to wypomina? Czemu mówi że to moja wina?
- Jak się ograniczasz? Ja od ciebie przeciez niczego nie wymagam…- zaczełam, ale on był już przy zupełnie innym temacie.
-A ty… mogłas nikomu nie rozpowiadać Dusiłem to w sobie. Ale o to mam głównie żal. O prywatne sprawy. O wysmarowanie dupy.-
-Jack… Nie wiem co usłyszałeś. Nie umiem się bronić- powiedziałam, ponownie uciekając wzrokiem. Tak bardzo nie wiedziałam co robić…
-I nie wiem, czy to ja mam problem ze sobą, czy to ty masz, czy to otoczenie próbuje nas skłócić- zakończył swuj wywód chłopak.
Poczułam pod powiekami łzy. Nie, nikt nie zobaczy mnie w rozsypce. A już na pewno on nie może zobaczyć, jaki ma na mnie wpływ. Jednak nie mogłam powstrzymać potoku słów, który nagle przeciskał się przez moje usta.
-Nie rozumiesz tego? Miałeś mnie. Może nie jestem ideałem, ale dla ciebie byłabym wszystkim, czego byś sobie zapragnął. Byłabym zawsze przy tobie. Gdybyś trafił do szpitala, byłabym pierwsza która cie odwiedzi. Gdybyś zadzwonił w środku nocy, i poprosił abym przyjechała, poruszyłabym niebo i ziemie by się przy tobie znaleźć. Gdybym zobaczyła cię płaczącego, zrobiłabym wszystko, aby polepszyć ci nastrój, i skopałabym tyłek temu kto cie zranił. Byłabym aniołem, diabłem, motywacyjnym kopem w dupe, i lekiem na uspokojenie. Byłabym kołysanką,  obrońcą, kumplem, przyjaciółką, dziwką i świętą. Wszystkim, czego bys potrzebował. Nie rozumiesz naprawdę? Mogłabym dać ci wszytko, ale ty jesteś pierdolonym idiotą, i tego nie doceniasz. Ty wolisz strzelać te swoje pierdolone fochy bóg wie o co, ty wolisz robić sceny, i kazać wybierać osobą którym na nas obojgu zależy. Powiedz mi tylko po co? O co walisz te fochy? Czemu wciąż się odcinasz, zostawiasz mnie? Czemu….-
-Nie wiem. Naprawdę nie wiem, nie pamiętam. Przykro mi…- odpowiedział, ale ja już nie miałam sił.
Czułam jak wściekłość powoli wyparowuje z mojego ciała. To źle. Tak długo jak jestem wściekła, nie rozsypię się.
-Więc to koniec?-
-Nie wiem. Przemyślę to- rzucił Jack na odchodne.
Nie chciałam na niego patrzeć. Tak bardzo go w tamtym momencie nienawidziłam. Ale jakaś siła nie pozwoliła mi odejść. W moim wnętrzu toczyła się walka.
A co jest najśmieszniejsze, my nigdy nie byliśmy parą. Oficjalnie jesteśmy przyjaciółmi. Nie ma nazwy na stan, w jakim się znajdujemy. Nigdy nie będziemy para, ale zawsze czymś więcej niż przyjaciele…
-Ok., ale pamiętaj że nie tylko tobie jest ciężko, i nie tylko ty masz nad czym myśleć- przypomniałam mu spokojnie.
-Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Chyba niepotrzebnie tak z tym nagle wyskoczyłem…-
-Jack, chce wiedzieć jedno. Czy tobie kiedykolwiek tak naprawdę zależało?- padło pytanie, nad którym nie umiałam zapanować. To takie chore, zawsze byłam pewna że gdy ono padnie, będę się czuła zdenerwowana, będę czekać niecierpliwie na odpowiedź, będzie mi wręcz niedobrze. A tym czasem ja stałam tam, całkowicie obojętna, jakby załatwiając formalność, która ciągnęła się za długo.
Bo tak można nazwać naszą relacje Ciągłe fochy, i powroty, kłótnie, dogryzanie sobie…
-Owszem. Ale potem… wszystko się popsuło…- odpowiedział po chwili ciszy chłopak.
Nie umiem opisać co w tedy poczułam. Momentalnie ogarnęła mnie pustka, a jednak nic mnie to nie obchodziło. Zrobiło mi się tak niewyobrażalnie przykro, i miałam to zupełnie gdzieś.
Tak, ta relacje już od dawna nie miała sensu, ale mimo wszystko żadne z nas nie umiało jej zakończyć.
Jak to kiedyś określił Jack: „zabawne jest to że występują sytuacje, w których nikt nie rozumie nas lepiej niż my siebie. Może jakąś siła wyższa sprawia, że niektórych relacji nie da się tak po prostu zakończyć. Niektórzy, mimo sprzeczności, są sobie potrzebni. Sprzeczamy się, ale przy tym potrzebujemy kogoś takiego samego. Kto w krytycznych sytuacjach będzie nas mimo wszystko wspierać”.
I to by było najlepsze wytłumaczenie. My się na przemian kochamy lub nienawidzimy. Nie ma nic pomiędzy. I to jest chore. I nienawidzę  siebie za to, że choć wierzę w to że mam na niego wyjebane, i choć mnie wkurza, i choć go nienawidzę, i tak zawsze mu wybaczę, i tak chce aby był obok, i tak będę przy nim mimo wszystko zawsze.  To słabość. A ja nienawidzę wszelkich przejawów słabości.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy to już koniec? Tym razem taki całkowity?
-Dobrze. Pa- powiedziałam w końcu, odwracając się.
Kurwa, jak to boli. Jak to cholernie boli.
Czemu to zawsze tak wygląda?
To chore. Już dawno powinnam to zakończyć. Więc czemu tego nie zrobiłam?
To proste.
Bo chyba, cholera, mieliśmy racje. Musimy być jakimiś pierdolonymi bratnimi duszami…


Jednak wena pisania jest większ odemnie. Macie tu obiecaną kiedyś serie "Z dawnych lat" XD

A, i dziekuję brdzo za miłe słowa. Kochani jesteście *_*
I przepraszam, za oja ługa nieobecność, takze na waszych blogach. Postaram się to nadrobić :3

3 komentarze:

  1. * swój
    I super napisane! Zdarzały się literówki, ale nie jakoś szczególnie rażące. Liczy się, że wątek ciekawy ;)
    Trzymaj tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń