Boże, jak tu pięknie!- krzyknęłam, gdy tylko moje oczy
przyzwyczaiły się do jasności. Stałam na najwyższym balkonie widokowym latarni
morskiej i śmiałam się, tak naprawdę, za szczęścia. Rzeczywiście, mówiłam
prawdę, widok był niesamowity. Po moimi nogami, i jeszcze troszkę w zasięgu
wzroku, rozciągały się złote jak moje włosy piaski plaży, o które raz po raz
uderzały spiętrzone, granatowe fale oceanu. Było dopiero po piątej rano, więc
wszystko to było jeszcze spowite w lekkim mroku, lecz za horyzontu zaczęła już
wyłaniać się wielka ognista kula, nadając niebu czerwony, pomarańczowy, różowy, morelowy
i delikatnie łososiowy kolor, co pięknie kontrastowało z kobaltem nieba. Nad
woda i plażą unosiła się delikatna mgła, nadając im wygląd jakby żywcem wyjęty
z jakiegoś mitycznego opowiadania.
Patrzyłam zachłannie, chcąc zapamiętać ten widok na zawsze. Dawno nie
widziałam czegoś tak naturalnie pięknego. Wiadomość że są na tym świecie
jeszcze rzeczy naturalne, i życie które toczy się zwyczajnym, naturalnym, nie
wymuszonym rytmem, napawała mnie nieokreśloną euforią.
-O czym myślisz?- zapytał nagle tuż obok mojego ucha Jack.
Uśmiechnęłam się, czując jego oddech na mojej szyi.
-Czy to nie wspaniałe że życie toczy się dalej? Że istnieje
w ogóle życie normalne, które nie opiera się tylko na kolejnych dramatach, jak
moje?- pytam, śmiejąc się cicho.
-Twoje życie też jeszcze niedawno było całkiem normalne-
odpowiada, przypominając mi tym samym o wszystkim co się wydarzyło w ciągu
ostatnich tygodni.
-Nie Jack. Dopiero
teraz zaczynam normalne, szczęśliwe życie…- mówię, wtulając się w niego, i
razem oglądamy ten wspaniały wschód słońca.
***
-To jedziemy do dojo?- pyta mój ukochany trzy godziny
później, gdy z powrotem mkniemy autostradą . Uśmiecham się, czując na twarzy
gorące promiennie słońca, które
wypełniają cały samochód, i widząc nasze splecione dłonie.
-Jasne, tylko najpierw wpadnę do domu. Musze się przebrać-
odpowiadam ze śmiechem, choć wyprawa do domu wcale nie wydaje mi się zbyt
kusząca. Boję się zobaczyć w jakim stanie jest matka. Ale do tego mam jeszcze
ponad godzinę drogi. Jack specjalnie wywiózł mnie na plażę do innego miasta, bo
wie że jeszcze za wcześnie abym normalnie wchodziła na naszą latarnie.
-Po co masz się przebierać, wyglądasz niesamowicie-
odpowiada, a ja wiem że szczerze. Jak już kiedyś niezbyt skromnie wspominałam,
ja zawsze wyglądam dobrze. I tak oto siedzę w czarnym ferrari mojego chłopaka,
ubrana w czarne, materiałowe rurki, niebieską, troszkę na mnie za dużą koszulę
w kratkę, złote sandały na koturnie ( te z wczoraj), bez makijażu, którego i
tak rzadko używam, po prostu jest mi zbędny, i w mojej wczorajszej fryzurze.
Owszem, w całym tym zestawie prezentuję się całkiem dobrze, ale skoro chce
trenować, to muszę się przebrać . To samo mówię Jackowi, na co on się tylko
uśmiecha. Po godzinie drogi jesteśmy na miejscu, Jack właśnie zaparkował pod
moim domem. Pospiesznie daję mu całusa w policzek i wybiegam z samochodu. Chce
mieć to jak najszybciej za sobą. Jack nawet proponował że ze mną wejdzie, ale
się nie zgodziłam- nie wiedziałam jak zareaguje na to matka. Cichutko otwieram
drzwi, i wchodzę do przedpokoju. Już tu
słyszę jakieś jęki. Nieporuszona, pewna
że to tylko z bólu po stracie męża i nieprzespanej nocy, wchodzę do pokoju i
zabieram wszystko co jest mi potrzebne. Postanowiliśmy razem z Jackiem że na
razie będę nocować u niego. Staram się ignorować jęki, ale one są coraz
głośniejsze i częstsze. Zdziwiona, cicho wchodzę na górę i zaczynam kierować
się do sypialni rodziców. Drzwi są uchylone, tak że mogę zobaczyć dokładnie
całą scenę. Oto moja matka leży całkiem naga w łóżku z jakimś obcym mężczyzną i
wrzeszczy, ale nie z bólu. Chyba każdy wie z jakiego powodu. Wstrząśnięta tą
sceną, szybko się wycofuje, po drodze wpadając na doniczkę, która roztrzaskuje
się głośno o podłogę, na co słyszę z sypialni zachrypnięty głos matki:
-Kim?- woła, ale ja nie reaguję. Biegnę przed siebie,
skręcając w odpowiednich momentach, całkiem nieświadomie schodząc po kolejnych
schodach, a za sobą słyszę jeszcze głos matki i jej kroki. Mimo to nie
przystaję, aż w końcu docieram do wyjścia i wybiegam przed dom. W samochodzie
nadal siedzi Jack, i widząc całą te scenę, szybko otwiera mi drzwi do
samochodu. Wsiadam do niego, zatrzaskuje drzwi i odjeżdżamy z piskiem opon. W
bocznym lusterku jeszcze widzę moja matkę, stojącą w szlafroku w futrynie
drzwi, i patrzącą za samochodem. Odwracam szybko wzrok i koncentruje się na
opowiedzeniu całej historii Jackowi. Chłopak słucha uważnie, nie przerywa mi, a
gdy kończę pyta tylko:
-Jak to zniesiesz?-. Widać że przejmuje się tylko mną.
Uśmiecham się lekko.
-Już ci mówiłam dziś rano Jack. Nie ważne co jeszcze się
stanie, jakie jeszcze dramaty mnie czeka. Przejdę przez to wszystko z wysoko
uniesiona głową. Bo dopiero teraz mam jakieś pozory normalnego życia- odpowiadam,
i widzę uśmiech na twarzy chłopaka.
-Razem wszystko przetrwamy- mówi.
-Razem- odpowiadam jak echo, akurat w momencie, gdy Jack
parkuje przed wejściem do galerii. Wysiadam z samochodu i patrzę na wielki
zegar powieszony na ścianie galerii. 10. Super, zdarzyliśmy idealnie. Jack
podchodzi do mnie i obejmuje mnie i razem wchodzimy do dojo. Wszyscy już tam
są. Gdy tylko wchodzimy, wszystkie głowy odwracają się w naszą stronę. Na
twarzach Miltona, Jerrego, Eddiego, a nawet Rudiego widzę uśmiechy, cieszą się
że mnie widzą. Ja także się uśmiecham, naprawdę za nimi tęskniłam.
-Cześć wszystkim!- mówię.
-Cześć Kim!- wołają wszyscy w jednym momencie, co wywołuje
kolejny uśmiech na mojej twarzy.
-Kim, dawno cie nie było- odpowiada Rudi.
-Wiem, miałam trudny okres. Ale chyba jeszcze mogę tu
uczęszczać?- pytam.
-Oczywiście. A co do twojego trudnego okresu, to ze
wszystkiego musiałem się dowiadywać z gazet-mówi z wyrzutem, na co ja wybucham
śmiechem.
-Jak my wszyscy- odpowiada Eddie, i w tedy zaczynają, mną
targać wyrzuty sumienia.
-Przepraszam. Jesteście moimi przyjaciółmi, powinniście
wiedzieć o wszystkim ode mnie, a nie z jakiś szmatławców.- mówię ze skruszoną
miną, na co oni tylko podchodzą i wszyscy mnie obejmują. Tylko Jack stoi z
boku, uśmiechając się i grożąc w żartach:
-Odsunąć się od mojej dziewczyny, bo was uszkodzę- . Wszyscy
od razu się ode mnie odsuwają, z udawanym strachem, a ja zaśmiewając się
podchodzę do mojego chłopaka, który automatycznie mnie obejmuje. Widząc to Rudi
mówi:
-Dobra, zaczynajmy! Wasza dwójka, przebrać się, a Eddie z
Miltonem, Jerry….- mówi dalej sensej, lecz już go nie słyszę, bo zamykają się
za mną drzwi przebieralni. Wszystko robie przeraźliwie szybko, nie chce zostać
sama, bo wtedy zaczęłabym za bardzo roztrząsać tę całą sprawę. Tak więc w
mgnieniu oka mam na sobie dopasowane łososiowe, krótkie spodenki, białą, luźną
bluzkę na ramiączka, z 18 na piersiach i czarną podkoszulkę pod nią. Na
bardziej sportowy strój u mnie nie ma co liczyć. Choć jestem bardzo aktywna
(tańczę, trenuje karate, jestem cheerleaderką itp.) to nie ma nic sportowego u
mnie w szafie. Właściwie znajdują się w niej jedynie sukienki, spódniczki, żakiety, kardigany,
spodnie rurki, bluzki z żabotami, płaszcze, jakieś bolerka, kamizelki, marynarki,
i jeszcze, jak ktoś się uprze, to jakieś bluzki bez niczego, ale też o
eleganckim kroju. A i pełno butów na wysokich obcasach Bo taki jest już mój
styl. Nazwałam go słodka, lub dziewczęca elegancja. Czyli styl elegancki i
klasyczny, oraz słodki i dziewczęcy, taki romantyczny. W mojej szafie nie
znajdzie się żadnych trampek, adidasów, conversów, bluz z kapturem, czy bez,
dresu i tym podobnych rzeczy. Po prostu tego nienawidzę, i dostaje dreszczy gdy mam to założyć .
Poważnie, weźcie mnie za idiotkę, trampek nie założę! Wyjątek stanowią adidasy,
bo jestem zmuszona przy treningu cheerleaderk, oraz bieganiu. Otrząsnęłam się z
myśli, i zaczęłam sparing z Jackiem. Cała mata była nasza. Oczywiście, po
kilkunastu minutach waliki przegrałam. To było nieuniknione, on był mistrzem
świata, a ja wicemistrzynią. Tak musiało po prostu być .Uśmiechnęłam się promiennie, gdy nagle zaczęłam mocno
kaszleć. Kasłałam coraz mocniej i
głośniej, a ból rozsadzał mi klatkę piersiową. Nie mogłam złapać oddechu,
dusiłam się, ale nie mogłam przestać kaszleć. Pociemniało mi przed oczami, a ból stopniowo rozchodził się po
ciele, parząc jakby żywym ogniem i rozdzierając mnie od środka. Złapałam się za brzuch i pochyliłam ku ziemi.
Wiedziałam że wszyscy w dojo patrzą się na mnie z przerażeniem. Nagle poczułam
jak z moich ust coś wypływa wartkim strumieniem. Przerażona spojrzałam na matę,
która przybrała kolor szkarłatny. Szkarłatny od mojej krwi. Pomimo przerażenia
jaki ten widok we mnie wywołał, nie przestawałam kaszleć i się krztusić.
Upadłam na kolana i ponownie z mych ust popłynęła rzeka krwi, na przemian z
kolejnym kasłaniem i próbami złapania oddechu. Na policzkach poczułam coś
ciepłego, ale nie mam pojęcia czy to tylko normalne łzy, czy także krew. Wiem
na pewno że krwotok nie odpuszczał i w
momencie kiedy wypluwałam kolejne porcje krwi, z mojego nosa także zaczęła
kapać ta czerwona substancja. Doszło do tego że dosłownie prawnie pływałam we
własnej krwi. W dosłownie jednej minucie przed kolejnymi krwotokami podniosłam
lekko głowę. Wszyscy w dojo stali jak wmurowani, mając na twarzach prawie te
same emocje: szok, strach, przerażenie, niechęć i cos jeszcze. Tylko twarz
Jacka się troszkę różniła . Na niej było wypisane miłość i ból, widziałam to
dobrze, bo zmartwiony pochylał się nade mną z
przerażeniem w głosie mówiąc coś do gadającego przez komórkę senseja.
Widać było że Rudi jest zdenerwowany. Najwyraźniej wzywał karetkę, nie wiem nic
nie słyszałam, zbyt szumiało mi w uszach. W końcu poczułam obezwładniające
zmęczenie i czułam że zaraz zasnę. Krew powoli przestawała wypływać z moich ust
i nosa. Podniosłam dłoń do warg, po czym ją opuściłam. Nie miałam siły na nic,
nawet na to by podnieś rękę. Ból powoli zaczynał ustępować, a ja pomału
zapadałam się w ciemność…