Z punktu widzenia Jacka:
Minoł równo tydzień od śmierci Kim. Pamiętam ten dzień jak
przez mgłę. Zresztą nie, praktycznie wcale go nie pamiętam. Tylko jakieś
przebłyski. Ale za to aż za dobrze pamiętam dzień pogrzebu jej matki. Chwilę w
której ją zobaczyłem. „Nie, nie chcę tego wspominać”- mówię sobie w myślach,
ale mimo to mój umysł mnie nie słucha, już podsuwając mi pod oczy te okropne
sceny.
-Aaaa….- usłyszałem nagle krzyk jakiejś kobiety. Dobiegał z
kaplicy. Odwróciłem się zirytowany. Jak można przeszkadzać w takiej chwili?
Właśnie grali marsza żałobnego. Westchnąłem, pewny ze zaraz histeryczka się
uspokoi. Jednak krzyk wcale nie ustał, wręcz przeciwnie był coraz wyraźniejszy.
Zupełnie niespodziewanie ta wrzeszcząca baba wlazła na sam środek okręgu,
stanęła zaraz koło trumny i znów zaczęła swą symfonie grozy. Westchnąłem zły,
ale postanowiłem dać kobiecie jeszcze minutę. Jeśli nie przestanie, ja już ja
uspokoję. Przecież nie mogę pozwolić aby Kim się zdenerwowała. Właśnie, gdzie w
ogóle podziała się Kimi? Przecież już dawno powinna wrócić. Tchnięty nagłym niepokojem
ruszyłem w stronę krzykaczki.
-Co się stało?- zapytałem na pozór spokojnie. Kobieta
spojrzała na mnie wielkimi ze strachu, orzechowymi oczami.
-Ja, tam, ale to nie ja…- zaczęła chaotycznie, ale jej
przerwałem.
-O co chodzi?- zapytałem ponownie. Kobieta zaczęła szybciej
oddychać.
-W kaplicy jest trup!- zawołała, na co ja się zaśmiałem.
-To kaplica, w niej prawie zawsze są trupy. Tym bardziej że
za godzinę ma się odbyć tu drugi pogrzeb- wytłumaczyłem, ale ona zaczęła
potrząsać głowa w geście zaprzeczenia.
- Nie chodzi mi o trupa w trumnie. Na podłodze leży panna
Crouford- krzyknęła, na co ja zamarłem. Nie to nie możliwe. Jednak ta myśl mnie
zmroziła.
-Co?- zapytałem głupio. Słyszałem szepty wokół mnie, ale nie
obchodziło mnie to.
-W kaplicy?- zapytałem zdezorientowany. Kobieta
potwierdziła. Poczułem się jakby ktoś mi przyłożył. Od razu pobiegłem do
budynku, a cały tłum za mną. Do kaplicy dotarłem w niecałą sekundę. Strach o
ukochaną osobę dodawał mi siły i szybkości. Jak pocisk wpadłem do środka, rozglądając
się na boki. I w tedy to zobaczyłem. Najgorszy widok jaki kiedykolwiek
widziałem. Widok który miał mnie już prześladować do końca życia. Oto na marmurowej posadzce leżała moja
kochana Kim. Prawym policzkiem dotykała podłogi, a jej złote włosy rozsypane
były wokół. Miała otwarte oczy, ale nie było już w nich życia. Brakowało im
tego uroczego błysku. Podszedłem do niej, i upadłem na kolana. Odgarnąłem włosy
z jej ślicznej twarzy i szyi. Zauważyłem że jej kark ma bardzo dziwne ułożenie.
I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę że ta kobieta mówiła prawdę. Kim była
martwa, to było morderstwo. Ktoś skręcił jej kark. Ale nie mogłem się poddać.
Szybko złapałem jej lewy nadgarstek, ale nie było pulsu. Nie oddychała, i
robiła się coraz zimniejsza z minuty na minutę. Ale ja, zbyt zdezorientowany by
w to uwierzyć, tylko wziąłem ją w ramiona, i kołysząc, szeptałem ze wszystko
będzie dobrze. Chociaż wiedziałem ze nie będzie. A robisz to wszystko ponieważ
obiecałeś to osobie którą kochasz najbardziej na świecie. Bo gdy klęczysz nad
jej nieruchomym ciałem, zastygłym w geście przerażenia nagle cały świat rozpada ci się na kawałki.
Czujesz jakby coś w tobie umarło. I to większa i ważniejsza część ciebie. Ból
jest nie do opisania. . I choć setki ludzi podchodzi do ciebie i płacząc mówią
że nic się nie stało, obejmują cię i pocieszają, to tak naprawdę nic do ciebie
nie dociera. Nawet nie chcesz ich dotyku. Chcesz się im wyrwać i zanim
zemdlejesz podbiec do tego trupa i jeszcze raz go uścisnąć, póki jest ciepły,
póki nie odparowały z niego jeszcze resztki życia. Chcesz wierzyć że on za chwilę
się podniesie, otrzepie i zacznie śmiać z wyrazu twojej twarzy, ale nic takiego
się nie dzieje. I właśnie wtedy, gdy w końcu wszyscy zostawiają cię w spokoju,
samego z ciałem, abyś mógł się pożegnać, a ty spazmatycznie płacząc osuwasz się
na kolana, zastanawiasz się czy czas kiedyś wyleczy rany.