Obudziłam się z krzykiem. Kolejna koszmarna noc, w całkiem
pustym domu. Od kiedy poznałam przyczyny śmierci matki, nic nie było takie
samo. Znaczy… Jako córka chyba powinnam czuć żal, smutek czy rozpacz po śmierci
jednego z rodziców, ale… Chociaż bardzo się starałam, nie udało mi się odnaleźć choć krzty rozpaczy. To smutne,
owszem, ale czułam że mało mi do tego. Tak jakby zginęła zupełnie obca osoba.
Bo jeśli się przyjrzeć moim relacją z rodzicami, to oni są dla mnie jak obcy
ludzie. Widuje ich przez tydzień co roku, tylko. A to co wypisują o nas w
prasie? Zawsze jesteśmy przedstawiani jako szczęśliwa rodzinka, kochająca się,
nadzwyczaj piękna ( bo wszyscy oprócz mojej siostry jesteśmy nadzwyczaj
urodziwi. Ale moją siostra prasa się nie interesuje. Za to mną jak najbardziej)
i spędzająca ze sobą każdą minutę. Jasne, bo zaraz uwierzę. Zresztą możecie
sobie wyobrazić, jakie skandale powybuchały podczas ostatnich miesięcy. Te
wszystkie nagłówki: „Córka Crofordów zaginęła!”, „Skandal u Crofordów: To
koniec idealnej rodziny?” itp. itd. Zresztą, już dawno przestałam czytać
gazety. Bardzo rzadko tez wchodziłam do Internetu. Za dużo w tym wszystkim było
mnie, mojej rodziny, matki, ojca, mojego
życia zarówno publicznego jak i prywatnego. Oczywiście Jack, jako syn ambasadora
Włoch tez nie miał łatwiej, ale na pewno lżej ode mnie. Bo polityk i top
modelka to jednak co innego. Tym bardziej że ja już od dawna obracam się wśród
celebrytów, i każdy chce mnie na swoim pokazie, oczywiście w roli modelki, ale
jeśli odmawiam, to przynajmniej abym usiadła w pierwszym rzędzie. Akurat nie sądzę aby moja pozycja wśród
gwiazd się zmieniła, chyba że na wyższą. Zresztą dość o mnie. Jak zwykle
zagalopowałam się i zaczęłam myśleć o sobie. Boże jaka ja jestem głupia. Dziś pogrzeb mojej
matki, a ja siedzę tu, i myślę o jakiś szmatławcach. Westchnęłam i w końcu
zwlokłam się z łóżka. Podeszłam do wielkiego okna, i jednym energicznym ruchem
odsunęłam ciężkie kotary. Zazwyczaj robi to pokojówka lub gosposia, ale z
powodu dzisiejszej uroczystości maja wolne. Dzień jest szary, nijaki,
najprawdopodobniej będzie padać. I choć
groźba zmoknięcia jest, łagodnie ujmując, niezbyt przyjemna, to i tak wiem że
na pogrzebie będą tłumy. Przeciągam się,
poprawiam moją satynową koszulę nocną i schodzę na dół do kuchni. Nienawidzę
takiej pogody, zawsze popadam przy niej w melancholię. Tak więc bez zbytniego
entuzjazmu jem sałatkę z łososiem, popijając zieloną herbatą. Potem wchodzę na
górę, biorę szybki prysznic, Robię sobie delikatny makijaż, i wchodzę do garderoby. Jak zawsze na widok
mojego imponującego zbioru ubrań, butów i dodatków, poprawia mi się nastrój. Na
początku nie mogę się zdecydować. W końcu zakładam czarną, luźną, koronkową
sukienkę, z białym, okrągłym kołnierzykiem, krótkim rękawkiem, sięgającą przed
kolano, a do tego czarne, eleganckie pantofle na 10-centymetrowym obcasie.
Włosy upinam tuż nad szyją, w elegancką fryzurę, i wplątuje w nie czarną wstążkę.
Na dłonie zakładam czarne, krótkie rękawiczki, a na nie srebrna bransoletkę. W
uszy wsadzam drobne, srebrne kolczyki z brylantowymi oczkami. Całości dopełniam
koronkowa kopertówką. Patrzę na zegarek. Matko, powinnam już wyruszać!
Błyskawicznie wybiegam z domu, i wsiadam do srebrnego porsche. Nie pamiętam
drogi na cmentarz, po prostu jakimś nieznanym mi sposobem tam się znalazłam. Na
szczęście pogrzeb zaczynał się dopiero
za godzinę, ale rodzina miał się pojawić wcześniej, tak aby w spokoju pożegnać
się z ciałem. Westchnęłam, i ociągając się wyszłam z samochodu. Spokojnie
podeszłam do kaplicy, a przy wejściu do niej, tak jak się spodziewałam, stał
Jack. Ubrany w czarny garnitur wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle, o ile
to w ogóle możliwe. Jego ciemne włosy zaczesane były do tyłu, na ustach widniał
smutny uśmiech.
-Witaj- powiedział pierwszy. Uśmiecham się słabo, na co
chłopak podchodzi do mnie i mnie obejmuje. Wtulam się w jego ramię, a po moim
policzku płynie łza. Jedna, przelana nie za matkę, a za dotychczasowe życie,
które odeszło bezpowrotnie. Chłopak to wie, i tylko głaszcze mnie po włosach. W
końcu jednak musimy się od siebie oderwać, za chwile przybędą tu tłumy ludzi,
tym bardziej ze jestem prawie pewna ze fotoreporterzy są tu już od dawna, i
kilka z nich już narobiło nam z tysiąc zdjęć. Razem wchodzimy do kaplicy,
poczym Jack staje w odległości kilku metrów od trumny, a ja do niej podchodzę.
Z bijącym sercem zajrzałam do ciemno brązowej trumny. Wszystko w tamtym
momencie wydawało mi się nierealne. To na pewno tylko sen, kolejny koszmar.
Przecież to nie możliwe, aby ta kobieta leżąca na białym atłasie, była moją
matką. Owszem, z wyglądu jest identyczna. Te same blond włosy sięgające ramion,
ta sama twarz i budowa, ale to nie ona. Ona na pewno teraz gada z jednym ze
swoich agentów lub szaleje na zakupach w Londynie. Odwróciłam głowę, aby tylko
nie patrzeć na jej twarz. Twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia, ale i spokoju.
Nagle czuje czyjaś dłoń na ramieniu. To Jack, próbuje mnie odciągnąć od ciała.
Uśmiecham się do niego delikatnie, na znak że wszystko w porządku i ponownie
spoglądam na zwłoki. Podchodzę bliżej, i wyjmuje z torebki telefon komórkowy.
Nie, nie mój. Jej. Wiem że to głupie, ale ona nigdy, nigdzie nie ruszała się
bez telefonu. Miała je dwa, jeden został zniszczony w wypadku, drugi zostawiła
w domu. Tak więc, choć wiem że to totalna głupota, chowam jej telefon pod
splecione dłonie. To niestety wszystko co mogę dla niej zrobić. Dopiero teraz
odwracam się do Jacka, i wychodzimy na cmentarz, gdzie ma się odbyć msza i
pochówek. Plac zalany jest ludźmi.
Oczywiście wszyscy do mnie podchodzą, składają mi kondolencje i wyrażają swój
żal, ale dla mnie są tylko tłumem czarnych postaci. Nawet nie chce ich żalu i
dotyku. Nie chce ich współczucia, niech sobie je wezmą. Jedyne co teraz chce,
to wyjść stąd. Po prostu zapomnieć,
zatrzeć wszystkie wspomnienia. W końcu jednak przechodzimy do mszy. Nawet nie
wiem o czym mówi ksiądz, nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Tylko szukam
kogoś oczami. Przetrząsam ten tłum postaci, aż w końcu znajduje to na czym mi
zależy. Ojciec. Ale nie jest sam. U jego boku zwisa jakaś wymalowana
ladacznica. To pewnie ta jego miłość. Czuje jak zbiera się we mnie złość. Jak
on mógł? Na pogrzeb matki przyjść z kimś, dla kogo ją zostawił? Jestem tak
wściekła i zszokowana, że boję się ze zrobię coś głupiego. Z frustracji aż mi
zaschło w gardle. „Kurde, gdzie ja mam tę wodę?”- zastanawiam się w myślach,
przeszukując torebkę. Nagle sobie przypomniałam że została w kaplicy. Przeprosiłam Jacka
uśmiechem, cichutko wytłumaczyłam mu o
co chodzi, po czym szybko skierowałam się w strona budynku. Po kilku minutach w
końcu weszłam do chłodnego pomieszczenia. Tak jak przypuszczałam, zostawiłam ma
własność tutaj. Zadowolona, szybko się napiłam
po czym odstawiłam butelkę na ziemie, i podtrzymałam się na podeście na
trumny. Zaczęło mi się bardzo kręcić w głowie, wargi mi zdrętwiały. Poczułam że
nie mogę ruszać rękoma, ani nogami, przez co za chwilę, jak można się domyśleć,
upadłam na marmur. Nagle drzwi kaplicy się otworzyły, i do środka wszedł jakiś
kształt. Nie widziałam jego twarzy, ale po budowie poznałam że jest to
mężczyzna. Uniosłam lekko głowę. Instynkt przetrwania podpowiadał mi abym
uciekała, ale nie mogłam się ruszyć. I to wcale nie ze strachu, po prostu
naprawdę straciłam władze nad własnym ciałem. Mężczyzna podszedł do mnie i
sprawił że usiadłam. Potem wykonał gest, jakby chciał mnie objąć, i to zrobił.
Objął moja głowę i szyję w swoje wielkie łapska, poczym jednym szybkim ruchem
pociągnął. Zdążyłam tylko poczuć oszałamiający ból, i dźwięk łamanych kości, po
czym już nie było nic...
Cudowny rozdział :)
OdpowiedzUsuńNormalnie płakać mi się chciało. Nie dlatego, że rozdział smutny i wzruszający, ale dlatego, że znam tak utalentowaną osobę jak ty. Naprawdę jesteś wielka !