-Co?- zapytałam, patrząc z niedowierzeniem na policjantów.
Nie, to niemożliwe.
-Ricky Wiwer uciekł- powtórzył tamten drugi, kuląc się
jednocześnie, jakby w oczekiwaniu na cios. O, już nawet policja się mnie bała.
-Kiedy?- padło moje pytanie. Puzzle układanki powoli zaczęły się dopasowywać.
-Uciekł jakoś… Cos koło miesiąca temu. Może dłużej-
odpowiedział, a raczej wypiszczał funkcjonariusz.
Na te słowa gwałtownie wstałam. Zaczerpnęłam głęboko
powietrza i podeszłam do ogromnego okna wychodzącego na panoramę miasta.
Stanęłam. W szybie majaczyło moje mgliste odbicie. Wyraz
twarzy miałam zacięty i groźny. Nie, w żaden sposób nie dałam po sobie poznać
strachu.
-Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?- rzuciłam lodowato
i donośnie, delikatnie spoglądając przez swoje ramię.
-Bo… Na początku nas nieźle oszukał, a potem….- nie
dokończył, bo przerwałam mu szyderczym i lodowatym śmiechem.
-Oszukał was? A co takiego zrobił? Podstawił zamiast siebie
szmaciana lalkę?-
-Nie, on… Współpracował z psychologiem i jednym z
policjantów… Przekupił ich i…-
-Nie istotne na razie. A czemu nie zostałam o tym
poinformowana wcześniej?- powiedziałam, ponownie przyglądając się
rozświetlonemu miastu.
-Bo… Przełożony… On zabronił panią informować tak długo, jak
to nie będzie konieczne…- odpowiedział, a ja przewróciłam oczami.
-I tak oto właśnie załamała mnie wasza głupota. Nie przyszło
mu do głowy, że pierwsze co zrobi, to będzie chciał zabić mnie. I sprawić mi
ból?- rzuciłam zimno.
-Ja… My… Nie wiem- odpowiedział któryś.
Piękną twarz odbijającą się w szybie wykrzywił okropny
grymas. Szybko zapanowałam nad swoja mimiką, i przyozdobiłam swa buźkę w
promienny, wspaniały uśmiech, jednak oczy pozostały lodowate.
Odwróciłam się powoli. Mężczyźni skurczyli się na widok
mojej miny. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Panowie… Chyba czas pojechać na komisariat- zadecydowałam,
kręcąc delikatnie głową.
***
Na komisariat zajechaliśmy za niecałe piętnaście minut. Gdy
tylko weszłam do budynku, automatycznie wszystkie spojrzenia skierowały się na
mnie. Zaśmiałam się. Oj, komuś się dziś oberwie.
-Z przełożonym poproszę- powiedziałam do kobiety siedzącej
przy najbliższym biurku. Ta tylko wskazała drzwi po przeciwnej stronie
pomieszczenia. Uśmiechnęłam się do niej zniewalająco.
-Dziękuję- powiedziałam, i przeszłam przez salę. Delikatnie
zastukałam do wskazanych drzwi, poczym weszłam.
Zastałam przełożonego złączonego w uścisku z jakąś półnaga
kobietą. Oparłam się o fakturę drzwi, i skrzyżowałam stopy, uśmiechając się
pogardliwie, rozbawiona, w wysoko uniesiona głową.
Funkcjonariusz w tempie błyskawicznym zrzucił z siebie
kobietę, a ta, zasłaniając się rękoma, biegała po pomieszczeniu, zbierając
części garderoby. Zaśmiałam się.
-Dzień dobry- odparłam rozbawionym tonem, nadal się
opierając, podczas gdy policjant poprawiał włosy.
Znaliśmy się już. To on prowadził sprawę mojej matki.
Kobieta zdążyła już zarzucić na siebie kremowa bluzkę, a teraz, cała czerwona,
podniosła na mnie wzrok.
Uśmiechnęłam się do niej. Była może z 2 lata ode mnie
starsza. Pokręciłam głową.
-Wyjdź już- powiedziałam łaskawie, tym samym dając jej wolna
drogę. Dziewczyna spuściła głowę i przemknęła koło mnie, a ja zatrząsnęłam za
nią drzwi, i cały czas się uśmiechając, zasiadłam wygodnie w fotelu.
-A więc tak rozwiązujesz najtrudniejsze sprawy- zaśmiałam
się, spoglądając na niego.
Twarz mężczyzny przybrała szkarłatny kolor, co jeszcze
bardziej mnie ucieszyło. Przyda mi się trochę rozrywki.
-Słyszałam że mój stary kolega wam zwiał- zauważyłam
beztrosko, wciąż mu się przyglądając. Jego twarz momentalnie wykrzywił grymas
niedowierzenia.
-Owszem…- zaczął, ale mu przerwałam. Porzuciłam również
udawana beztroskę i rozbawienie. Ponownie stałam się lodowatą, wściekła Kim. A
taka jest najgorsza.
-Więc ja się pytam, czemu nie zostałam wcześniej poinformowana-
-Wiesz…- ponownie zaczął, lecz ja znów nie dałam mu dojść do
głosu.
-Jesteś idiotą? Przecież nie jesteś głupi. Wiesz, że chce na
mnie zemsty. Wolałeś narazić mnie, i złapać jego, nawet moim kosztem-
stwierdziłam lodowato.
Mężczyzna przez chwilę siedział z rozdziawioną buzia,
trawiąc to co właśnie powiedziałam. Bo trafiłam w samo sedno. Wiedziałam że mam
rację.
-Nieprawda…- zaprzeczył jednak nieudolnie policjant-
Bezpieczeństwo ludzi jest dla mnie najważniejsze…- tłumaczył.
-Marks, kogo ty próbujesz oszukać? Nie wystarczy ci że przez
twa głupotę moja matka jest martwa?- zauważyłam przyglądając się jego reakcji.
-C..Co?-
-Błagam, nie wpadłeś na to? Przecież to Ricky zabił mi
matkę. To było dla mnie ostrzeżenie. I jednocześnie cios. To on przeciął jej hamulce. Wszystko się zgadza- odparłam z uśmiechem.
Marks przyglądał mi się, analizując moje słowa.
-Dobrze, i tak już teraz z tym nic nie zrobię. Ale musimy
ustalić działanie. Nie mogę tu zostać-
odparłam, przymykając oczy.
Znalazłam się w niezłych kłopotach. Dopóki Ricky jest na
wolności…. Matko.
-Myślę, że najlepszym rozwiązaniem jest, byś w końcu
przyjęła wszystkie oferty pracy jako modelka itp. i wyjechała. Na pokazach
będziesz mieć zapewniona ochronę. A poza tym w Nowym Jorku odbywa się teraz
Fashion Week. Z tego, co nam wiadomo otrzymałaś oferty wystąpienia w roli
modelki na praktycznie wszystkich ważniejszych pokazach. Przyjmij je i wyjedź-
zaproponował, a ja rozważałam wszelkie za i przeciw. Ten pomysł nie był tak
głupi, ale był jeden szczegół…
-Musicie zapewnić bezpieczeństwo wszystkim najbliższym mi
osobą. Ricky będzie ich mordował tak długo, aż dojdzie do mnie. A tego sobie
nie przebaczę- odpowiedziałam spokojnie, tworząc w głowie listę osób: Jack,
tata, Grace, Milton, Eddie, Jerry, Rudy. Możliwe Nate. Nikt więcej nie
przychodził mi do głowy.
-Tym już się zajęliśmy. Jerry i Grace SA odpowiednio
chronieni. Jack wyjeżdża do swego ojca do Włoch. Tam na pewno zapewnia mu
odpowiednią ochronę. Milton jest już na studiach, zadbamy o niego. Eddi- nie
znamy jego chwilowego miejsca położenia. Rudy- poradzimy sobie. Ktoś jeszcze?-
-Nate Bruner- dodałam, a policjant zapisał nazwisko kiwając
głową.
-Dobrze. Teraz pojedziesz do domu, i się spakujesz. Będzie
ci towarzyszyć eskorta, to samo do lotniska. Niestety, w samolocie będziesz
zdana wyłącznie na siebie, podobnie jak w Nowym Jorku- powiedział, wstając. Ja
również się podniosłam i westchnęłam.
-Złapcie go- rzuciłam tylko na pożegnanie i wyszłam, z pełną
świadomością, że moje życie właśnie się diametralnie zmienni…