No bo nie wiem. Meczy mnie to. Nie wiem, czy po tylu
przejściach… coś jeszcze da się zrobić. Mogę być szczery?- zapytał, spoglądając
na mnie tymi swoimi piwnymi oczami.
-Musisz- odparłam, spuszczając wzrok na chodnik, i
uśmiechając się delikatnie, lecz z
przekorą.
-Choć nie mam ochoty tego słuchać- dodałam po chwili.
-Ja już nie wiem, co
robić. Dręczy mnie przeszłość. Czy po czymś takim mogę ci całkowicie zaufać?
Czy… dla tego wszystkiego jest jeszcze jakaś nadzieja? Czy ot tak możemy się
bawić we fluktuacje, raz jest tak, raz srak, raz się kochamy, raz się
nienawidzimy… Przepraszam że tak nagle. Po prostu… Ugh, nie wiem co robić z
ludźmi. Mam wrażenie że wszyscy są przeciwko mnie- nakręcił się mój towarzysz, a ja tylko słuchałam go,
zapatrzona w chodnik, i coraz smutniej się uśmiechałam.
Czyli to oficjalnie koniec pięknego dnia.
-Znam to. Zadawałam
sobie te same pytania. Próbowałam ustalić to samo odnośnie naszej relacji. Już
dawno, w marcu, kwietniu, a mamy lipiec! Do tej pory pamiętam twoje słowa gdy
chciałam coś wyjaśnić. Robie sceny, wymyślam, masz mnie dość- prychnęłam,
spoglądając na niego.
Nie wiedziałam do czego ta rozmowa zmierza, nie wiedziałam,
właściwie w tym momencie niczego.
Nawet tego, czy chce to wszystko ratować, czy mam to w
dupie.
Ale jeśli to w końcu ma być ten koniec, to przynajmniej się
nagadam.
-Kurde, Jack, nie wiem co ci niby takiego zrobiłam. Ty nigdy
nie chciałeś mi powiedzieć. Nawet nie wiem jak się bronić, co ci wytłumaczyć.
Nie wiem kto ci co nagadał, mogę się jedynie domyślać kto i co. Ale… ja sama
nie wiem, Dużo czasu minęło Jack. Już nie jest tak jak kiedyś- zakończyłam,
mrugając. Przecież nie można okazać emocji
-Ech… Jestem w dupie tak bardzo. Nawet nie wiem co
powiedzieć-.
-Bo powinniśmy załatwić to już dawni temu-
-Mam wrażenie że zamieniłaś mnie w kogoś, kim nie jestem-
wypalił nagle brunet. Stanełam jak wryta, i spojrzałam na niego.
-Zmieniłam cie? W jakim sensie?- powiedziałam, całkowicie
roztargniona.
Chłopak westchnął, i po chwili namysłu zaczął:
- Ty zawsze białas taka sama. To ja byłem inny. Czemu teraz
się ograniczam?-
W tamtym momencie zupełnie zgłupiałam. Stałam na chodniku
jak zupełna idiotka, niczego nie rozumiejąc. Przez głowę przebijało mi się
tysiące myśli. Ja…. Ja niczego takiego nie zrobiłam. Wręcz przeciwnie, byłam
jedyną osoba, która akceptowała go w pełni, takiego jakim jest, ze wszystkimi
jego wadami i spaczeniami. Nigdy nie chciałam go zmieniać, nigdy tego nie
próbowałam, nigdy mi to nawet przez myśl nie przeszło….
Może on próbował się zmienić, aby już więcej mnie nie ranić.
Ale skoro tak, skro zrobił to z własnej woli, i ja nawet o tym nie wiedziałam,
to czemu mi to wypomina? Czemu mówi że to moja wina?
- Jak się ograniczasz? Ja od ciebie przeciez niczego nie
wymagam…- zaczełam, ale on był już przy zupełnie innym temacie.
-A ty… mogłas nikomu nie rozpowiadać Dusiłem to w sobie. Ale
o to mam głównie żal. O prywatne sprawy. O wysmarowanie dupy.-
-Jack… Nie wiem co usłyszałeś. Nie umiem się bronić-
powiedziałam, ponownie uciekając wzrokiem. Tak bardzo nie wiedziałam co robić…
-I nie wiem, czy to ja mam problem ze sobą, czy to ty masz,
czy to otoczenie próbuje nas skłócić- zakończył swuj wywód chłopak.
Poczułam pod powiekami łzy. Nie, nikt nie zobaczy mnie w
rozsypce. A już na pewno on nie może zobaczyć, jaki ma na mnie wpływ. Jednak
nie mogłam powstrzymać potoku słów, który nagle przeciskał się przez moje usta.
-Nie rozumiesz tego? Miałeś mnie. Może nie jestem ideałem,
ale dla ciebie byłabym wszystkim, czego byś sobie zapragnął. Byłabym zawsze
przy tobie. Gdybyś trafił do szpitala, byłabym pierwsza która cie odwiedzi. Gdybyś
zadzwonił w środku nocy, i poprosił abym przyjechała, poruszyłabym niebo i
ziemie by się przy tobie znaleźć. Gdybym zobaczyła cię płaczącego, zrobiłabym
wszystko, aby polepszyć ci nastrój, i skopałabym tyłek temu kto cie zranił.
Byłabym aniołem, diabłem, motywacyjnym kopem w dupe, i lekiem na uspokojenie.
Byłabym kołysanką, obrońcą, kumplem,
przyjaciółką, dziwką i świętą. Wszystkim, czego bys potrzebował. Nie rozumiesz
naprawdę? Mogłabym dać ci wszytko, ale ty jesteś pierdolonym idiotą, i tego nie
doceniasz. Ty wolisz strzelać te swoje pierdolone fochy bóg wie o co, ty wolisz
robić sceny, i kazać wybierać osobą którym na nas obojgu zależy. Powiedz mi
tylko po co? O co walisz te fochy? Czemu wciąż się odcinasz, zostawiasz mnie?
Czemu….-
-Nie wiem. Naprawdę nie wiem, nie pamiętam. Przykro mi…-
odpowiedział, ale ja już nie miałam sił.
Czułam jak wściekłość powoli wyparowuje z mojego ciała. To
źle. Tak długo jak jestem wściekła, nie rozsypię się.
-Więc to koniec?-
-Nie wiem. Przemyślę to- rzucił Jack na odchodne.
Nie chciałam na niego patrzeć. Tak bardzo go w tamtym
momencie nienawidziłam. Ale jakaś siła nie pozwoliła mi odejść. W moim wnętrzu
toczyła się walka.
A co jest najśmieszniejsze, my nigdy nie byliśmy parą.
Oficjalnie jesteśmy przyjaciółmi. Nie ma nazwy na stan, w jakim się znajdujemy.
Nigdy nie będziemy para, ale zawsze czymś więcej niż przyjaciele…
-Ok., ale pamiętaj że nie tylko tobie jest ciężko, i nie
tylko ty masz nad czym myśleć- przypomniałam mu spokojnie.
-Wiem. Zdaję sobie z tego sprawę. Chyba niepotrzebnie tak z
tym nagle wyskoczyłem…-
-Jack, chce wiedzieć jedno. Czy tobie kiedykolwiek tak
naprawdę zależało?- padło pytanie, nad którym nie umiałam zapanować. To takie
chore, zawsze byłam pewna że gdy ono padnie, będę się czuła zdenerwowana, będę
czekać niecierpliwie na odpowiedź, będzie mi wręcz niedobrze. A tym czasem ja
stałam tam, całkowicie obojętna, jakby załatwiając formalność, która ciągnęła
się za długo.
Bo tak można nazwać naszą relacje Ciągłe fochy, i powroty,
kłótnie, dogryzanie sobie…
-Owszem. Ale potem… wszystko się popsuło…- odpowiedział po
chwili ciszy chłopak.
Nie umiem opisać co w tedy poczułam. Momentalnie ogarnęła
mnie pustka, a jednak nic mnie to nie obchodziło. Zrobiło mi się tak
niewyobrażalnie przykro, i miałam to zupełnie gdzieś.
Tak, ta relacje już od dawna nie miała sensu, ale mimo
wszystko żadne z nas nie umiało jej zakończyć.
Jak to kiedyś określił Jack: „zabawne jest to że występują
sytuacje, w których nikt nie rozumie nas lepiej niż my siebie. Może jakąś siła
wyższa sprawia, że niektórych relacji nie da się tak po prostu zakończyć.
Niektórzy, mimo sprzeczności, są sobie potrzebni. Sprzeczamy się, ale przy tym
potrzebujemy kogoś takiego samego. Kto w krytycznych sytuacjach będzie nas mimo
wszystko wspierać”.
I to by było najlepsze wytłumaczenie. My się na przemian
kochamy lub nienawidzimy. Nie ma nic pomiędzy. I to jest chore. I
nienawidzę siebie za to, że choć wierzę
w to że mam na niego wyjebane, i choć mnie wkurza, i choć go nienawidzę, i tak
zawsze mu wybaczę, i tak chce aby był obok, i tak będę przy nim mimo wszystko
zawsze. To słabość. A ja nienawidzę
wszelkich przejawów słabości.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Czy to już koniec? Tym razem
taki całkowity?
-Dobrze. Pa- powiedziałam w końcu, odwracając się.
Kurwa, jak to boli. Jak to cholernie boli.
Czemu to zawsze tak wygląda?
To chore. Już dawno powinnam to zakończyć. Więc czemu tego
nie zrobiłam?
To proste.
Bo chyba, cholera, mieliśmy racje. Musimy być jakimiś
pierdolonymi bratnimi duszami…
Jednak wena pisania jest większ odemnie. Macie tu obiecaną kiedyś serie "Z dawnych lat" XD
A, i dziekuję brdzo za miłe słowa. Kochani jesteście *_*I przepraszam, za oja ługa nieobecność, takze na waszych blogach. Postaram się to nadrobić :3