środa, 1 maja 2013

Rozdział 25


Uniosłam ciężkie powieki, i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było w nim tak dziwnie znajome, takie samo jak przed 3 miesiącami. Aż trudno mi było w to uwierzyć. Jak to możliwe że niektóre aspekty mojego życia pozostały niezmienione pod wpływem wydarzeń ostatnich miesięcy. Jak to możliwe? Naprawdę nie wiem. Uśmiechając się ponuro wstałam z mojego łoża z baldachimem i wsunęłam stopy w klapki na koturnie. Wygładziłam swoją satynową koszulę nocną i odrzuciłam do tyłu długie do kolan włosy. Właśnie w tym momencie zadzwonił mój smart fon.  Podeszłam do szafki nocnej i złapałam urządzenie, po czym przycisnęłam je do ucha.
-Halo?-  rzuciłam. Po drugiej stronie rozległ się ledwie słyszalny śmiech.
-Witaj. Jak się spało mojej księżniczce?- zapytał Jack. Na moja twarz momentalnie wpłynął ciepły uśmiech.
-Nijak. Znów miałam ten koszmar. Cały czas tak samo realny- powiedziałam, i w tym momencie aż poczułam że Jack ściąga brwi.
-Znów?- powtórzył. Przytaknęłam, a on ciężko westchnął.
-Nadal pogrzeb matki, twoja śmierć i moje przyłamanie?- upewnił się. Ponownie przytaknęłam.
-Owszem. Zaczynają mnie już męczyć. Ileż można?- zapytałam retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
-Ale przynajmniej dziś się odprężysz- odpowiada w końcu Jack, na co ja się uśmiecham. Bo dziś jedziemy do Yale. Poznamy innych, normalnych ludzi. Zobaczymy szkołę.  Wybierzemy zajęcia, na które chcemy uczęszczać. W końcu oderwiemy się od tego melodramatu, nazywanego potocznie moim życiem, i zrobimy coś w pełni normalnego.
-O której  po mnie podjedziesz?- zapytałam, lekko  się rozluźniając.
-O 10. Wyrobisz się?- zapytał mój chłopak, na co ja się zaśmiałam.
-Na pewno. To do zobaczenia- rzuciłam i przerwałam rozmowę. Odłożyłam smartfona na szafkę nocną, a sama udałam się  do kuchni. Zjadłam szybko śniadanie, wzięłam zimny prysznic, pomalowałam rzęsy tuszem i założyłam ciemno-granatową sukienkę ołówkową. Zarzuciłam na nią blado, ale naprawdę bardzo blado różowy żakiet, w odcieniu tak bladego różu, że na pierwszy Żut oka można było go pomylić z popielatym. Żakiet miał podwinięte do łokcia rękawy. Na nadgarstek włożyłam masywną, złotą bransoletkę, szyję przyozdobiłam sporym naszyjnikiem, a na stopy włożyłam sandały na szpilce, w odcieniu takim samym jak żakiet. Całą stylizację dopełniłam dużą torebką kuferek. Włosy puściłam luźno, pozwalając im opaść do kolan, w miękkie, złote fale. Przejechałam po ustach balsamem, i już, byłam gotowa. Spojrzałam na telefon. Była 9.54. Jack, powinien tu za chwilę być. W pośpiechu złapałam klucze z blatu stołu w salonie, wyszłam na podwórze, i zamknęłam dom. Akurat w tym samym czasie pod dom zajechało czarne porsche Jacka. Pośpiesznie wrzuciłam klucze do torby, i podbiegłam do samochodu.
-Witaj- powiedział Jack z szelmowskim uśmiechem, gdy tylko wsiadłam. Posłałam mu spojrzenie spod rzęs.
-Hej- powiedziałam jednak tylko, i zatrząsnęłam drzwi. Mój chłopak uśmiechnął się ujmująco i odpalił auto. Ja w tym czasie zarzuciłam na nos moje ukochane, wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne od Chanel. Podróż minęła nam spokojnie, i bez zbytnich niespodzianek. Na miejsce dotarliśmy po 4 godzinach. Chodząc po kampusie, rozkoszowałam się uczuciem normalności. Wszystko tu było takie jak trzeba: spieszący się na wykłady studenci, grupki porozwalanej na ziemi młodzieży, słyszalny ze wszystkich stron śmiech. Czułam się tu tak dobrze, tak… Trudno mi to wytłumaczyć. Bo widzicie, podanie na Yale złożyłam ponad pół roku temu. Zanim się to wszystko zaczęło. Po prostu chodzenie po tej szkole, zwiedzanie jej, przypominało mi jak bardzo się zmieniłam. Jak wiele w moim życiu się zmieniło. Owszem, było to dosyć bolesne odczucie. Lecz po całym dniu tam zdałam sobie sprawę że przeszłość to już historia. Liczy się tylko to co jest tu i teraz. Owszem, odnajdę zabójcę matki. Jasne że zemszczę się na nim. Ale na resztę wydarzeń z mojego życia nie mam już wpływu. Nie odwrócę czasu. I musze się z tym pogodzić, przestać żyć przeszłością. Nie wiem co tak nagle pomogło mi uporać się z moimi wewnętrznymi demonami. Może ten słoneczny, piękny dzień, otaczająca mnie wokół normalność, a może Jack trzymający mnie cały czas za rękę, naprawdę nie mam pojęcia. Po prostu przychodzi czasem w życiu człowieka taki moment, zupełnie niespodziewania, że zdaję sobie sprawę z tego co wiedział już od dawna tylko nie chciał tego przyjąć. U mnie nastąpił właśnie dzisiaj. A wraz z nim pewność że wszystko będzie dobrze. Dopóki mam przy sobie Jacka, dopóki jesteśmy razem, wszystko musi być dobrze. A już niedługo zacznę żyć od nowa. Znów będę sobą: tą najpopularniejszą, najpiękniejszą, najlepszą… Co prawda cały czas w oczach innych byłam sobą. Jednak ja przestałam czuć siebie. Nie wiedziałam kim jestem. A pod koniec tego dnia wiedziałam to już doskonale: byłam Kim Crouford, wicemistrzynią karate, dziewczyną Jacka, najpiękniejszą, najpopularniejszą dziewczyną w mieście, a nawet i w tej szkole. Na tyle silną i zdeterminowaną by znaleźć zabójcę matki. I właśnie w tedy, gdy zdałam sobie z tego wszystkiego sprawę, poczułam się taka lekka, tak szczęśliwa… Poczułam się po prostu wolna


Dobra ludzie. Rozdził strasznie nudny, ale postanowiłam dać wam troszke odpocząć od tych cięgłych dramatów, i chwilę odsapnąć. Spokojnie, będzie jeszcze wiele akcji, to jest tylko taki przerywnik. Przepraszam jeśli was zawiodłam. A oto jak mniej więcej wyglądała Kim:


4 komentarze:

  1. Rozdział cudowny!!
    Czekam na new<33

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha ! Śmiać mi się chce xD
    Nabrałaś mnie z tą śmiercią Kim ;o Jeny ! XD
    Rozdział fantastyczny :* Naprawdę udany :))
    Nikogo nie zawiodłaś :* Cieszę się, że znów piszesz <3
    Czekam na nowy rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Boooosz. cudowny !! ♥
    Tęskniłam za twoim opowiadaniem !!
    Czekam na next :3

    OdpowiedzUsuń
  4. CUDEŃKo.!!
    Dopiero dzisiaj przeczytałam to opowiadanie od początku i jest
    B O S K I E, a Ty, Ty masz ogromny talent.! Już Cię kocham ♥
    CZekam na kolejne rozdziały.!! <33
    Zapraszam do mnie: http://kick-milosc-czy-ninawisc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń