Ok, pewnie każdy się zastanawia o co chodzi. Więc, to nie jest rozdział, jako taki. To jest zupełni odrębny akcent. Od czasu do czasu bede pisała własnie coś w serii: "Z dawnych lat...". Seria ta bedzie przedstaiwała nam poszczególne sytuacje wyrwane z okresu życia Kim i Jacka, gdy jeszcze ze sobą nie chodzili, tzn, mieli tak po 15-16 lat (teraz maja 18-19). Wiec, żeby wszystko było jasne: to praseqel histroii, która publikuje w rozdziałach :).
-Jestem
taka wkurzona- stwierdziłam, głośno wypuszczając powietrze, i jednocześnie
odbijając lotkę. Z moich ust wyleciał obłoczek mlecznej pary.
-Na kogo?- zapytał idiotycznie Nate, posyłając pocisk z
powrotem w moja stronę.
Podbiegłam do siatki, lecz nie zdążyłam. Szybko chwyciłam z
ziemi zgubę i ponownie wyrzuciłam ja w powietrze, z całym impetem uderzając w
lotkę, próbując dać sobie choć trochę ulgi.
-Przecież doskonale wiesz na kogo!- odpowiedziałam, mocniej
zaciskając palce na rakietce, gotowa do ponownego ataku.
-Na Andersona?- raczej stwierdził niż zapytał, znów posyłając
lotkę w moją stronę. Odbiłam ją mocno, i westchnęłam.
-Nikt nie umie mnie tak wkurzyć jak on- potwierdziłam i
zaczerpnęłam głęboko zimnego, wilgotnego powietrza.
Zadrżałam, rozglądając się szybko, podczas gdy Nate szukał
lotki.
Na huśtawkach siedzieli porozwalani moi koledzy i koleżanki
z klasy, zbyt weseli by mogli być 100% trzeźwi. Z lasu, skąd dopiero wróciłam
dobiegały lekko przytłumione przez drzewa szepty. Spojrzałam w tamta stronę.
Było już dobrze po 20, więc ciemność pochłonęła dosłownie wszystko wokół nas,
rozproszona jedynie światłami na podwórzu oraz blaskiem ognia z domku
pozostawionego na środku trawnika.
-Co zrobił?- zapytał Nate, nagle posyłając lotkę w moją
stronę. Nie zdążyłam jej odbić, i przedmiot upadł na ziemie, kilka metrów od
siatki. Westchnęłam ciężko.
-Chwila przerwy- zaproponowałam, idąc po lotkę. Nate przeszedł pod siatką i podszedł do mnie. Spojrzałam w jego brązowe oczy.
-Nienawidzę palaczy. Znaczy, jak wiem że ktoś pali, to mnie
to wkurza, ale jeśli nie robi tego przy mnie, to mnie to obojętne. Ale nie
znoszę nie asertywności, jak ktoś nie potrafi odmówić- wyjaśniłam krótko, z
nadzieją że sam się domyśli o co dokładnie chodzi. Nie pomyliłam się.
-Znów?-
-Nie, spokojnie, dziś nie zioło. Zwykła cygaretka. Ale i tak
mnie wnerwił- odparłam, podnosząc biały plastik z czerni trawnika pod moimi
nogami.
-On strasznie chce być fajny- odpowiedział chłopak, zdaje mi
się, lekko zrezygnowanym głosem. Pokręciłam głową.
-Ale to nie sposób- odparłam, schodząc z boiska.
Podeszłam do małego, drewnianego zamku dla dzieci i
odłożyłam paletki na podłogę, poczym odwróciłam się twarzą do Nata i oparłam
o drewniana ścianę.
Właśnie w tedy z lasu wyszła Aleks i Milton. Oboje tak
roześmiani, że to wręcz nie realne. Aleks kołysała się lekko na boki, śmiejąc się
sama do siebie, a Milton szedł obok niej, wyszczerzony jak u dentysty. Szybko
podeszli do nas.
-Hejjj… - powiedziała Aleks, uśmiechając się jeszcze szerzej,
o ile to możliwe. Spojrzałam na nią.
-Aleks, ile wypiłaś?- zapytałam. Dziewczyna położyła mi głowę
na ramieniu.
-Tylko troszkę więcej od Ciebie- odpowiedziała, poprawiając
głowę na moim barku.
-Aaaa, bo ty wypiłaś jeszcze te browary- szybko skojarzyłam.
Dziewczyna uniosła głowę.
I nagle, nie wiedzieć jak, wszystko stało się tak szybko, że
nawet nie przyuważyłam. Milton objął Aleks, a Aleks mnie i oboje mnie przytulali.
Wzdrygnęłam się lekko, i spojrzałam błagalnie na Nata.
-Oni mnie przytulają- powiedziałam prawie płaczliwym głosem,
połączonym z prośbą. Chłopak się uśmiechnął.
-Ona bardzo nie lubi się przytulać- stwierdził, podczas gdy
ja sama wyswobodziłam się z uścisku rówieśników. Stanęłam obok Nata.
-Chodź idziemy usiąść?- zapytał, a ja pokręciłam głowa w
geście zgody. Nadal byłam zła, lecz moje rozwścieczenie powoli przemieniało się
na zrezygnowanie. Usialiśmy na huśtawce. Czułam się okropnie. Złość nadal
całkiem nie przeminęła, lecz wymieszała się teraz z zrezygnowaniem i
obojętnością. Musiałam, po prostu musiałam się do kogoś przytulić. Chwała bogu,
obok mnie siedział Nate.
-Mogę się przytulic?- zapytałam, uśmiechając się lekko na
widok jego zdziwionej miny.
-Jasne- odpowiedział jednak i wyciągnął ręce. Oplotłam go
rękoma w pasie, a on jedną ręką gładził mnie po głowie, a druga obejmował. I
tak siedzieliśmy.
Nagle poczułam się tak…. Nie wiem jak to nazwać. Po prostu
dobrze. Bezpiecznie i jakoś… Miło.
-Ooooo… Zrobię wam zdjęcie- powiedziała Wiktoria, wychodząc
z budynku. Zaśmiałam się.
-Ani mi się waż- powiedziałam, troszkę rozczarowana.
Wiktoria zniszczyła ten wspaniały stan, w którym przez krótką chwile się
znajdowałam. Powoli odsunęłam się od chłopaka, uśmiechając się delikatnie, gdy
nagle z budynku doszły nas słowa głośnej
debaty.
Przeniosłam wzrok na
Nata. Nasze spojrzenia się spotkały, i zgodnie wstaliśmy z huśtawki, po czym
razem weszliśmy do środka.
Stanęłam przy ogniu, dołączając tym samym do grupki
dziewczyn stłoczonych koło grilla, otaczających naszą szanowną wychowawczynie.
Nie przysłuchiwałam się zbyt rozmowie. Przymknęłam lekko
oczy, czując jak błogie ciepło powoli przemieszcza się z moich dłoni do reszty
ciała. Nie odczuwałam już gniewu.
Było
mi teraz wszystko obojętne. A przynajmniej Jack.
W pewnym momencie drzwi do domku gwałtownie się otworzyły, i
stanął w nich Jerry.
-Jack wymiotuje-
powiedział cicho, tak aby tylko nieliczni słyszeli.
Rozejrzałam się po Sali.
-Nie, znowu?- powiedziałam do siebie i szybko wyszłam z
budynku.
Skręciłam w lewo i od razu go zobaczyłam. Stał tam,
opierając się o niski dach domku, lekko pochylony. Na ten widok jednocześnie
zachciało mi się płakać, i zagotowałam się ze złości. Koło niego stała
Julia. Szybko do nich podeszłam.
-Jack, co jest?- zapytałam, chyba bardziej ostro niż
łagodnie.
Chłopak podniósł na sekundę głowę, i spojrzał na mnie.
-Nic…-. Przewróciłam oczami, czując jak narasta we mnie
złość.
-Julia, w środku, w mojej torbie są chusteczki, przynieś
je- powiedziałam, podchodząc do dachu i opierając się o niego.
Brunetka już prawie weszła do budynku, gdy nagle odwróciła
się.
-Jak wygląda twoja torba?-
-Taka czarna…- nie dała mi skończyć.
-A, w kwiatki? To wiem!- krzyknęła i zniknęła za rogiem.
Oparłam się o dach budynku, łokcie położyłam na mokrym drewnie, a palce
wplatałam we włosy tuz nad czołem. Czułam jak deszcz spływa mi po twarzy. Jak
spodnie zaczynają mi się powoli przyklejać do nóg.
-Jack… Co ja mam z tobą zrobić?- zapytałam cicho,
bardziej siebie niż jego. Właśnie w tej samej chwili wróciła Julia, podając
mi torbę, poczym znów uciekła do budynku.
Moja złość powoli ustępowała miejsca zrezygnowaniu i
rozgoryczeniu. Katem oka zobaczyłam, że ktoś jest na podwórku. I dobrze. Ja już
nie miałam siły tam dłużej stać. Szybko wyciągnęłam chusteczki.
-Jack… Mam do ciebie jedna prośbę- powiedziałam wyraźnie.
Chłopak spojrzał na mnie.
-Jaką?-. Podałam mu chusteczki.
-W poniedziałek nie odzywaj się do mnie, ok.?- powiedziałam
szybko, zgarnęłam swoja torbę i ruszyłam chodnikiem w kierunku domu.
-Co?- usłyszałam jeszcze ze sobą, ale się nie odwróciłam. Nie
powtórzyłam. Nie miałam na to ani ochoty, ani sił.
Weszłam do domku i rzuciłam torbę na jeden z bocznych
stołów. Aleks i Milton tańczyli na głównym stole w rytm piosenki bodajże Britney
Spears. Obrzuciłam ich obojętnym spojrzeniem i podeszłam do ognia. Przyjemne
ciepło zaczęło się rozpływać po moim ciele. Spojrzałam w bok. Karen stała
koło stołu z jakimś piwem.
-Kar, kogo to?- zapytałam, wskazując na butelkę.
-Moje- odparła, podchodząc bliżej.
-Mogę?- poprosiłam, a dziewczyna podała mi ciężka butelę.
Przyłożyłam szkło do ust i po chwili na moje podniebienie wylał się słodki
posmak. Przymknęłam oczy i oddałam koleżance jej własność.
-Dzieki- powiedziałam, znów zapatrując się w ogień.
W mojej głowie kołatało się tysiące myśli. Nie chciałam ich.
Nie chciałam nic czuć, żadnych emocji, a one właśnie pożerały mnie od środka.
Spojrzałam na środek Sali, gdzie moi rówieśnicy kontynuowali swój taniec.
„Cokolwiek”- pomyślałam, i weszłam na stół.
Akurat z wieży popłynęła jakaś szybsza piosenka. Aleks do mnie
podeszła, i zaczęłyśmy ponownie tańczyć.
Właśnie w tym momencie do środka wszedł Jerry.
-Anders znów ma przypał- stwierdził i zaczął podrygiwać w
takt muzyki.
Przystanęłam na skraju stołu, i przymknęłam oczy. Wypełniały
mnie mieszane i mocno skrajne uczucia. Jednak i tak od początku wiedziałam co
zrobię.
Zeskoczyłam ze stołu. Moje stopy uderzyły w kamienne,
brukowane podłoże. Intensywny ból przywrócił mniej więcej trzeźwość myślenia.
Wyszłam szybko z budynku i udałam się w stronę toalet. Przy
drzwiach drugiej już z daleka dostrzegałam Julie, i palące się w środku,
pomarańczowe światło. Podeszłam do nich.
-Kim, zawołaj Jerre'go- poprosiła. Uśmiechnęłam się
sarkastycznie.
-Jerry jest tak narypany że nic nie zrobi- odpowiedziałam,
podchodząc jeszcze bliżej.
-Wiesz tu chodzi tylko o to, żeby ktoś z nim stał- wskazała
na przymknięte drzwi. Westchnęłam.
- Ja zostanę. Co z nim?- zadałam pytanie. Rówieśniczka
spojrzała na mnie znacząco.
-Kim?- zapytał Jack, delikatnie unosząc głowę.
Przeniosłam wzrok na dziewczynę i wypuściłam powietrze.
-Dziewczyny, przyniesiecie mi trochę wody?- poprosiła słabo
chłopak.
-Julia, idź po wodę. Idź, ja z nim zostanę- odparłam
głosem nieznoszącym sprzeciwu, a Julia odwróciła się, aby po chwili zniknąć
w czeluściach domku.
Rozsunęłam drzwi pomieszczenia. Jack siedział na
toalecie, z pochylona głową. Nogi miał rozsunięte, pośrodku nich, na ziemi,
leżał kosz na śmieci. Widocznie nadal wymiotował.
Stałam tak, a w głowie miałam zupełny mętlik. Było tak wiele
rzeczy które chciałam powiedzieć. Które mogłabym powiedzieć. Ale nic nie
przychodziło mi do głowy. Nic nie było odpowiednie, wystarczająco dobre.
Czułam, jak opuszczają mnie siły. Zrezygnowana, oparłam głowę o fakturę drzwi,
i przymknęłam oczy.
-Jack, nie ma już wody, więc przyniosłam ci herbatę. Może
być?- zapytała Julia, idąc przez trawnik z białym plastikowym kubeczkiem,
znad którego unosiła się para.
-Może- odpowiedział słabo chłopak, a ja odebrałam od
dziewczyny kubek. Napój przyjemnie parzył moje dłonie, sprawiając, że ciepło
stopniowo rozchodziło się po moich dłoniach, ale również ten ból przywoływał
mnie do rzeczywistości.
-Julio, zostaw nas na chwile samych, ok- bardziej
rozkazałam niż poprosiłam.
-Jasne- odpowiedziała i odwróciła się, odchodząc. Znów
zostaliśmy sami. Cisza się przedłużała.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Z jednej strony byłam tak na
niego wściekła, a z drugiej… Nie, nie było mi go żal. Nie umiem nazwać tego
uczucia.
Ukucnęłam obok niego, wsłuchując się w szum drzew na dworze,
rytm jakiejś tandetnej pioseneczki, dochodzący z budynku, oraz mój własny
oddech. Czułam się bezsilna i zrezygnowana. Oparłam głowę o fakturę drzwi a
dłonie przycisnęłam mocno do czoła. Chwile kucałam w takiej pozycji, aż w końcu
nie wytrzymałam.
-Jack, Jack- powiedziałam, głośno i łagodnie. Chłopak
ledwie widocznie się poruszył.
-Jack, spójrz na mnie- rozkazałam. Mój towarzysz uniósł
powoli głowę.
Patrzyłam w jego ciemne, prawie czarne oczy i nie wiedziałam
co powiedzieć. Po chwili głowa chłopaka znów opadła na dół. Odwróciłam głowę w
drugą stronę i przygryzłam wargę. Deszcz wzmógł się na sile, a ja stałam w nim,
jeszcze nie mokra, ale wyziębiona i skostniała. Jednak w tamtym momencie nie
odczuwałam zbytnio bólu. Ani tego stawów, ani mięśni, ani zimna. Czułam się jakby
oderwana od rzeczywistości, gdzieś pomiędzy jawą a snem. Zaczerpnęłam głęboko
powietrza, aby nie zemdleć. Nagle zdałam sobie sprawę, że Jack płacze.
Zaskoczona, spojrzałam na niego. Nadal był pochylony, tak że widziałam jedynie
jego włosy, ale nie miałam wątpliwości. Jego ciałem wstrząsał powstrzymywany
szloch. Położyłam mu
dłoń na kolanie.
-Jack, nie płacz…- zaczęłam, lecz łzy już zdążyły
popłynąć. Szybko wstałam i go przytuliłam.
-Jack, proszę, nie płacz…- mówiłam spokojnie, gładząc go
po włosach, gdy już się od niego odsunęłam. Chłopak wyjął chusteczki i
wydmuchał nos, ale nie przestał. Przygryzłam wargę.
-Jack, spójrz na mnie- rozkazałam łagodnie ale stanowczo.
Chłopak uniósł głowę i spojrzał mi w oczy.
-Dlaczego płaczesz?- zapytałam nie spuszczając z niego
wzroku.
Twarz miał bladą, oczy i nos czerwone, a w kącikach oczu
świeże łzy.
-Dlaczego?- powtórzyłam.
-Bo jestem żałosny- odparł i znów upuścił głowę. Westchnęłam
i przymknęłam na chwile oczy.
-Nie jesteś żałosny. Gdybyś był, nie siedziałabym tu teraz z
tobą- zapewniłam, biorąc jego dłoń w moje obie.
-Jestem-
-Nie jesteś-
-Co z nim?- niespodziewanie odezwał się Milton, podchodząc do
nas, i stając za moimi plecami.
-Ok., będzie żyć. Ale mam prośbę, zostaw nas samych, ok.?-
powiedziałam. Chłopak pokręcił głową.
-Jasne, nie ma problemu- rzucił i odszedł, chichotko
podśpiewując. Pokręciłam zdegustowana głową.
-Wiesz dlaczego piję?- zapytał nagle Jack, ale, co mnie
teraz dziwni, w tedy to pytanie wydało mi się w żaden sposób dziwne czy
zaskakujące.
-Dlaczego?-
-Żeby zapomnieć- wypalił. Ale, kolejna dziwna rzecz, to
również wcale mnie nie zaskoczyło. Raczej pogłębiło zrezygnowanie.
-Zapomnieć o czym?-
zapytałam, przyglądając mu się. Chłopak
pokręcił lekko głową. Cierpliwie czekałam.
-Zapomnieć, o czym?- powtórzyłam dobitniej, lecz nadal
łagodnie. Odpowiedź padła po chwili ciszy.
-Nie wiem-.
Zirytował mnie troszkę tym. Zirytował?... Nie, to złe słowo.
Raczej rozbawił. Nie wie? Czy on właściwie ma jakiś konkretny powód, czy po
prostu po alkoholu robił się melodramatyczny?
-Tak, masz o czym zapominać? Lekarze powiedzieli ci że na
99% będziesz mieć chemioterapię?- padło moje pytanie. Ton miałam spokojny, z
delikatna nutą wesołości. Od zawsze gdy mówię o jakiś okropnych rzeczach, które
mnie spotykają, staram się mówić wesoło.
To mój własny sposób na ukrycie smutku i
rozgoryczania. Chłopak pokręcił przecząco głową. Ale ja kontynuowałam.
-Wykryto u ciebie ciężką, nieuleczalna chorobę?-
mój towarzysz znów zaprzeczył.
-Rodzice cie olewali, zawsze skupieni na młodszym, od zawsze
chorym rodzeństwie?- padło trzecie przeczenie. Miałam ochotę mu powiedzieć, że
tego można mnożyć. Że jest pełno powodów, z których to ja powinnam się
przyłamać, a jednak ja się trzymam. Owszem, możliwe że miał problemy. Wszyscy
je mają. Ale czy one są tak wielkie by przez to zawodzić przyjaciół? Zawodzić
mnie? Bo właśnie tak się czułam. Już nie byłam zła, ani wściekła, nie było mi
go żal. Byłam zawiedziona. I zrezygnowana. W tedy, gdy tam kucałam jeszcze to
mnie nie dotarło. Nie potrafiłam nazwać tych uczuć. Dopiero teraz, gdy to
piszę, mogę je zidentyfikować. Jednak nic takiego nie powiedziałam. Kucałam
tam, patrząc na jego ciemne włosy, całkowicie spokojna.
-Zdziwiłeś się
gdy
powiedziałam ci o chemioterapii- stwierdziłam cicho i spokojnie, a on pokręcił
potakująco głową.
-Czemu?- zapytałam, ze wzrokiem wlepionym w brudne płytki
pod jego stopami.
-Nie sądziłem że to aż tak poważne- odparł, a ja się
uśmiechnęłam lekko.
- Jack, o czym zapomnieć?- powtórzyłam cicho, po kilku
minutach ciszy, obserwując jego reakcje. Przez chwilę widziałam że się wacha.
-Że się boję- odparł w końcu. Zacisnęłam delikatnie usta.
-Czego się boisz?- ponownie zaczęłam przepytywankę.
Wiedziałam, że nigdy mu nie pomogę, jeśli go nie zrozumiem.
A żeby go zrozumieć, musiałam zajrzeć do jego psychiki.
Cisza przedłużała się prze chwile, ale nie było w tej ciszy
nic złego. Powtórzyłam pytanie, i tym razem doczekałam się odpowiedzi.
-Wszystkiego- padło, a ja się uśmiechnęłam. Do głowy wpadł
mi pewien pomysł.
-Dobrze. Więc pobawimy się tak: Ja będę proponować jakiś
strach, a ty odpowiesz czy się go boisz, czy nie. Dobrze?-
-Ok.- padła odpowiedź, a ja ponownie przykucnęłam.
-Boisz się… Pająków- rzuciłam na pozór lekkim i wesołym
głosem.
Jack przecząco pokiwał głową. Uśmiechnęłam się.
-Boisz się… Latać?- identyczny ton co przed chwilą. Ta sama
odpowiedź. Westchnęłam cicho, a uśmiech zgasł.
-Boisz się braku akceptacji wśród ludzi?- wiedziałam jaka
będzie odwiedź. Mówił mi o tym. Ale musiałam od czegoś zacząć.
Nagle wpadło mi cos do głowy.
-Boisz się że odejdę i cie zostawię?-
Odpowiedź przecząca. Uśmiechnęłam się blado.
-Czemu?- naprawdę byłam ciekawa. Skąd miał pewność że
zostanę?
-Bo jesteś moja przyjaciółką- powiedział, a ja poczułam
ciepło rozchodzące się po całym ciele. Uśmiechnęłam się.Opuściłam wzrok.
Zupełnie niespodziewanie, koło mnie pojawił się Jerry.
-I jak tam Anders?- rzucił wesoło, przyglądając się
Jackowi. Chłopak podniósł na chwilę wzrok, lecz ponownie opuścił głowę.
-Dobrze. Ale zostaw nas na razie samych- powiedziałam po raz
trzeci tego wieczoru. Jerry zaśmiał się i zaczął biegać po trawniku. Koło
mnie za to pojawił się Milton.
-I co, lepiej?- zapytał. Westchnęłam.
-Tak. Weź ogarnij Jerre'go, i zostawcie nas samych-
powiedziałam prosząco. Chłopak spojrzał na mnie niepewnie.
-Jerry jest tak najebany, że raczej nic nie zdołam zrobić-
powiedział. Przekręciłam oczami.
-Dasz sobie rade- obiecałam.
-Dobra, postaram się, ale ja tez jestem już nieźle narypany-
stwierdził, i odszedł. Spojrzałam na Jacka.
W tamtym momencie po głowie przeleciała mi myśl, że jestem
okropna egoistką. Że może gdybym postąpiła jak Nate, zostawiła go, może w
tedy by cos zrozumiał. Ale ja zbyt go lubiłam. Lubię. Zbyt lubiłam przebywać w
jego towarzystwie, zbyt lubiłam z
nim
rozmawiać, aby całkowicie się od niego odciąć. Zamiast mu pomóc, może trochę
radykalnie, lecz skutecznie, wolałam z nim zostać i zapewnić mu opiekę. I to
czyniło ze mnie egoistkę. Jednak szybko odsunęłam od siebie tę myśl.
Przecież nie mogłam być taka zła. Zostałam z nim, nie
zważając na to, że kilkakrotnie, w ciągu jednego wieczora, doprowadził mnie do
stanów, których żaden normalny człowiek nie powinien przeżywać. Nie wiedziałam
co czuje, nie potrafiłam rozpoznać emocji,
czułam się jak wrak człowieka. Wszechogarniająca wściekłość mieszała się
z obojętnością, smutek z rozczarowaniem. Przezywałam milion emocji naraz,
czułam, jakbym miała zaraz wybuchnąć. Chciało mi się płakać, nie, chciało mi
się wyć, ale nie mogłam nic zrobić. Dobrze wiedziałam, że jeśli za długo będę
się tak czuła, doprowadzi to do autodestrukcji. Mimo to, zostałam z nim.
Chyba to nie egoizm. Przynajmniej tak siebie
tłumaczyłam.
Spojrzałam na swoje dłonie. Ile już tu siedzimy? Wyjęłam
telefon z kieszeni, i nacisnęłam przycisk. 22.03. Nie mam zbyt wiele czasu.
Nagle mój telefon
zaczął dzwonić. Mama. Odebrałam połączenie.
-Hej mamo- rzuciłam wesoło, jakbym przez cały wieczór
świetnie się bawiła, a nie zmarznięta bawiła się w psychologa.
-Hej kochanie. Szofer już jedzie, będzie za jakieś dziesięć
minut. Jeszcze raz, jaka to ulica?- zapytała. Podałam nazwę.
-Ok., to pa- zakończyła moja rodzicielka. Uśmiechnęłam się
słabo.
-Pa- odpowiedziałam, i zakończyłam rozmowę. Podniosłam wzrok
na mojego towarzysza.
-Jack, ja za chwilę musze już iść- powiedziałam
rozglądając się.
-Czemu?- zapytał chłopak, lekko podnosząc głowę.
-Moi rodzice zaraz tu będą- odpowiedziałam, podnosząc się.
Zdrętwiałam od ciągłego kucania.
-Nie zostawiaj mnie- usłyszałam głos Jacka. Na te słowa
wręcz poczułam, jak mi się serce kraje. Zrobiło mi się niedobrze.
-Musze iść. Kogoś przyślę żeby z Toba posiedział-
odpowiedziałam jednak, starając się nie zwracać uwagi na okropne poczucie winy.
Odwróciłam się i szybko udałam do budynku. Zgarnęłam swoja torbę i powiedziałam
Dianie, aby poszła do Jacka. Pożegnałam się szybko i wybiegłam. Moje obsasy bebniły w chodnik, gdy biegłam posród nocy na oslep. Szofer już na
mnie czekał z włączonym silnikiem. Wślizgnęłam się na tylne siedzenie i zatrząsnęłam
za sobą drzwi. Dopiero teraz poczułam jak bardzo zmarzłam i skostniałam. Zdałam
sobie również sprawę, że mam mokre włosy.
-I jak tam ognisko?- zapytał Dave, kierowca. Odwróciłam twarz do
okna.
-Świetnie- odpowiedziałam wesoło i ukryłam twarz w
dłoniach….
Pierwsza prośba jest, abyscie komentowali ten post. Piszcie co na ten temt myslicie. Mówię o histori, nie o serio. Wasze szczere komentarze przy tym opowiadaniu sa dla mnie okropnie, podkreslam, OKROPNIE ważne. Proszę. I jak, cos wskazuje na to, że Jack i Kim beda taka parą? A jak relacja Kim- Nate? Prosze, piszcie :)