-Jezu, patrzcie, to Kim Crawford!- krzyknął ktoś za moimi
plecami. Przewróciłam oczami, starając się nie zwracać na tłum gapiów uwagi.
Ekspedientka westchnęła ciężko i zaczęła przepędzać tłumek
gapiów z butiku. Podziękowałam jej uśmiechem.
-Pani popularność jeszcze wzrosła po występach na Faschion
Week- stwierdziła, mierząc mnie profesjonalnym spojrzeniem.
-Ta sukienka podkreśla biel skóry. Nie woli pani czegoś
bardziej… Neutralnego? Zapytała, przekrzywiając głowę.
Zaśmiałam się, i obróciłam w lustrze.
-Nie, ta jest odpowiednia. Uwielbiam kolor swojej skóry-
odparłam, na co kobieta się uśmiechała.
-Wie pani, większość moich klientek jest wręcz brązowa, i
nie nawiedzi bladości- wyjaśniła.
-Większość ludzi nie lubi być bladym. Ale ja jestem tu wyjątkiem.
Im bledsza, tym lepsza- powiedziałam, śmiejąc się, po czym odwróciłam się i
weszłam do przebieralni.
Znów założyłam swoje ubrania, składające się dziś z szarego,
cienkiego sweterka, szarej spódniczki z motywami kwiatowymi i pomarańczowymi
oraz czarnymi pasami taktycznie rozmieszczonymi na spodzie ubrania, czarnych
rajstop, szarej marynarki z elementami czarnego na kołnierzu i mankietach. Do
tego karmelowe botki na grubym obcasie, drobne kolczyki, oraz ogromny, wręcz
gigantyczny pierścień z czarnym oczkiem. Było dziś zaskakująco ciepło. Włosy
spadały mi kaskadą po plecach, spływając aż do kolan. Niebiesko- zielone oczy
uśmiechały się smutno. Znów złapałam dołka.
Zapłaciłam za zakupy, poczym wyszłam na nieziemsko ruchliwe
ulice Manhattanu.
Kochałam to miasto. Zresztą, kochałam wszystkie wielkie
miasta. Uwielbiałam ich wielkość, potęgę, to że gromadzą tak wiele ludzi.
Westchnęłam głęboko.
To było Az wspaniałe, że wokół ciebie jest tyle ludzi, a tak naprawdę
mogłoby nie być nikogo. Zero kontaktu, niczego.
Uśmiechnęłam się do siebie, i ruszyłam chodnikiem w stronę
mojej ulubionej restauracji. Tam miał już na mnie czekać Milton.
Miałam dziś jeden dzień wolnego. Zgodnie z umową
przyjmowałam większość zleceń jakie mi proponowano, tak, że nie miałam nawet
czasu jeść.
Tak więc, gdy Milton zadzwonił żeby się ze mną umówić na
spotkanie, musiałam się mocno nagłówkowa, jak poprzekładać swoje zajęcia. W
końcu jednak mi się udało.
Za chmur wyszło słońce, akurat w momencie gdy mistrz Sali
otworzył przede mną drzwi z kłaniając się przy tym nisko.
-Witam, panno Crawford- rzucił, posyłając mi uśmiechy.
Podziękowałam skinieniem głowy, i udałam się do stolika,
przy którym już siedział chudy rudzielec.
Położyłam swoją karmelową torebkę- kufer na podłodze koło
krzesła, po czym usiadłam.
-Witaj Miltonie- powiedziałam oficjalnie, uśmiechając się
uroczo. Chłopak przewrócił oczami, i pokręcił głowa w geście niedowierzania.
-Hej Kim- rzucił, uśmiechając się łobuzersko. Zaśmiałam się.
-No Milton, co wywęszyłeś?- zapytałam, rozglądając się po
Sali.
Ogromna, jasna przestrzeń, wystrój w kolorach biel- purpura-
czerń, misterne wykończenia, eleganccy, zamożni klienci.
Kochałam takie miejsca.
-A skąd przypuszczenie że coś wywęszyłem?- zapytał,
przyglądając mi się. Przygryzłam wargę.
-Po pierwsze, gdybyś nic nie znalazł, nie sprawiałbyś sobie
tyle kłopotu, aby przyjechać do Nowego Jorku-
-A może przyjechałem jedynie po to, by się z Toba zobaczyć?-
-Milton, to prawda, jesteśmy przyjaciółmi, ale oboje dobrze
wiemy, że coś takie gonie miało by miejsca- zaśmiałam się.
Chłopak uniósł brwi w geście rozbawienia, i potrząsnął głowa
na znak zgody.
-A po drugie, zapominasz że jestem mistrzynią czytania mowy
ciała. A ty wręcz kipisz dumą- odparłam, przeglądając jednocześnie menu.
-Poproszę kaczkę z pomarańczami, oraz sałatkę „La france”.
Do tego lampkę czerwonego wina, Francja,
rocznik 2005, najlepiej Rhone. Potem
zastanowię się nad deserem- rzuciłam do kelnera.
Młody, przystojny mężczyzna skinął głową, szybko zapisując
moje zamówienie, i spojrzał wymownie na Miltona.
- Homara- rzucił tamten, nawet nie patrząc w stronę
pracownika.
Mężczyzna oddalił się, a ja skarciłam Miltona.
-To, że nie lubisz takich miejsc nie oznacza, że możesz się
tak karygodnie zachowywać-
-Gdy to wszystko jest takie fałszywe- stwierdził z przekąsem
chłopak, spoglądając na mnie.
-Teraz wszystko jest fałszywe. Zresztą, nie po to tu się
spotkaliśmy. Mów co wiesz!- rozkazałam
Rudzielec wyciągnął ze swej torby notebooka oraz tablet.
-Kim, Jack cię nie zdradził- powiedział prosto z mostu, za
co byłam mu wdzięczna.
-Skąd ta pewność?-
-Ściągnąłem ten film o który prosiłaś. Pobawiłem się trochę
z jakością i kolorami, wyszło całkiem zadawalająco. Nie wiem kto jest na tym
filmie oprócz tej…- zatrzymał się na chwilę, aby nie wyrazić się zbyt
wulgarnie- ..Ladacznicy, ale to z pewnością nie Jack. Po za tym, czas nagrania
nie pokrywa się z wydarzeniami, w których udział brał Jack. Nagranie zostało
utworzone w momencie, gdy ty się wybudziłaś. Jack był cały czas przy tobie. A
gdyby jeszcze było ci mało dowodów, to test na ojcostwo wyszedł dla Jacka
negatywnie- odparł Milton.
Całą siłą woli powstrzymywałam się, aby nie rzucić mu się na
szyję, nie zacząć piszczeć, ani w ogóle nie dać po sobie poznać emocji. Lata
praktyki.
-Och, to cudownie- rzekłam tylko, biorąc w dłoń kieliszek na
cienkiej, ozdobnej nóżce, i pociągając łyk czerwonego, cierpkiego płynu.
Milton przyglądał mi się zagadkowym spojrzeniem.
-Gdybym cię nie znał, powiedziałbym że nic cię to nie
obchodzi- powiedział, wkładając sobie do ust kawałek homara. Uśmiechnęłam się.
-Lata praktyki-
-Tylko po co? Kim, od lat staram się zrozumieć twoją
psychikę. I nie potrafię-
Spuściłam wzrok.
-Nie wiem Milton-
-A pamiętasz czas kilka lat temu. Gdy mieliśmy po 16 lat?
Już w tedy nie ufałaś nikomu i byłaś dość skryta w sobie, ukrywając to pod
pozorna błahością. Ale jeszcze w tedy umiałaś zwrócić się do kogoś o pomoc.
Powiedzieć prawdę. Teraz… Kim, będę szczery. Dążysz do autodestrukcji. Nikomu
nie ufasz, chcesz sobie ze wszystkim Radzic sama. Jesteś często bezsilna, ale…-
zaczął, lecz mu przerwałam.
-Milton. Wiem. Ja to wszystko wiem-
-Kim, ile czasu minie zanim się wykończysz. Sama siebie?-
-Zobaczymy. Na razie jak widać, jeszcze funkcjonuję-
Chłopak pokręcił głowa w geście rezygnacji.
-Jak uważasz. To twoje życie- zakończył.
Reszta posiłku upłynęła nam na spokojnej i błahej
konwersacji o wszystkim i o niczym. Mimo to wyszłam z restauracji z jeszcze
większym natłokiem myśli. Czułam się okropnie.
Wezwałam taksówkę, i podałam nazwę hotelu.
Po kilkudziesięciu minutach byłam już na miejscu. Głupie
korki.
Westchnęłam, otwierając drzwi kluczem. Wślizgnęłam się do
apartamentu, i w ciemnościach zamknęłam drzwi, odwracając się tyłem do
korytarza.
Spokojnie przekręcałam zamki, gdy poczułam nagle obecność
drugiej osoby, ale zajęta zacinającym się zamkiem, zorientowałam się za późno.
Chciałam krzyknąć, lecz ktoś momentalnie zakrył mi usta
dłonią, i mocno złapał za nadgarstek, po czym brutalnie odwrócił twarzą do
siebie.
Stałam unieruchomiona, przyglądając się twarzy oprawcy…
Super...a czy to był Jack?? mam nadzieję!!!
OdpowiedzUsuńKC i czekam na new!!
Boski rozdział jak wszystkie zreszta
OdpowiedzUsuńTo super ze Jack nie zdradził Kim
Te jej oprawcy to pewnie Jack .W najgorszym scenariuszu Ricki
Czekam na new z niecierpliwością
Jak to jeszcze tylko 4 rozdziały ??
Nie!!!!!!!!!!!
Świetny rozdział! Gratuluję:)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że to Jack tylko wystraszył Kim i się w końcu pogodzą. A jak to Ricky to.. sama wiesz, że nie będzie fajnie ;)
Czekam na kolejny rozdział:*
Aw no boski *-*
OdpowiedzUsuńCieszę się że dodałaś rozdział. <3
Ja kto tylko 4 ? ;ooo nieee, ja kocham tą historię i nie chcę aby się kończyła :c
I kto to był ? :c ;o omg, ciarki mam ! ;o
Czekam na next. ;3
ps .zapraszam na mojego new bloga. ;*
Usuńwpadnij jak bd miała czas ;)
http://leolivia-different-love-story.blogspot.com/
Omg. Niesmowite ! :*
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie
http://damn-near.blogspot.com
wspaniały rozdział. :*
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że to Jack, a nie Ricky :)
jak to 4 i epilog? :O
a potem nowa historia, tak? :>>
czekam na nn :*
i zapraszam do mnie, jakbyś miała czas :D