-Wspaniały występ!-
-Wyglądałaś wspaniale!-
-Olśniewająco!-
Takie właśnie krzyki słyszałam przez cały tydzień i jeszcze
dłużej.
Fashion Week był naprawdę udany. Cudowny, ekstrawagancki,
niesamowity- zawierał wszystko co lubię. Tłumy ludzi, nieziemskie kolekcje,
klasę. A ja byłam niewątpliwa gwiazdą wszystkich ważnych pokazów. Chanel,
Prada, Lubottin, Miu Miu, Chloe… Można tak długo wymieniać.
Ale najlepsze odbywało się po pokazach. Niezrównane imprezy.
Ekstrawaganckie, eleganckie, zachwycające, tajemnicze. Sami
ważni ludzie, bez tłumu rozwydrzonych psychofanów.
Westchnęłam, wchodząc do swojego apartamentu.
Rzuciłam klucze na najbliższy stolik, a torebkę na obity
białą skóra fotel i udałam się do
kuchni.
Tam otworzyłam lodówkę, wyciągnęłam z niej wodę mineralna,
poczym zatrząsnęłam drzwiczki urządzenia.
-Jezu!- krzyknęłam, a serce podeszło mi do gardła. Gdy tylko
drzwi się zamknęły, ukazując mi resztę pomieszczenia, zauważyłam czająca się w
półmroku postać.
Wytężyłam wzrok, cofając się do blatu. Za plecami wymacałam
nóż.
Osoba była średniego wzrostu, odrobinę przysadzista. Z
postury nijak nie przypominała Rickiego, ale kto wie? Może wysłał kogoś aby
mnie porwał? Tak czy tak nie obejdę się bez walki.
Chwyciłam rękojeść noża obiema dłońmi, a w głowie układałam
szczegółowy plan, myślałam nad każdym możliwym scenariuszem.
Postać stała do mnie tyłem. To dobrze. Jeśli się pośpieszę,
zdążę ja zaskoczyć, i w tedy wygrana będzie dziecinnie łatwa.
Cichutko podeszłam do postaci, i z zaskoczenia ja
unieruchomiłam, jednocześnie wysyłając ja na drugi koniec pokoju, tak że odbiła
się z impetem od ściany.
-Auuu…- zabrzmiał okrzyk bólu. Ten głos… Ja znałam ten głos…
-Eddie?- zapytałam, podchodząc do poszkodowanego.
Owszem na podłodze leżał rozkraczony mój przyjaciel, z
purpurową plama na czole. Zakryłam usta dłonią.
-O matko, tak cie przepraszam!- powiedziałam, podbiegając do
niego, a po drodze zapalając światło.
Eddie powoli wstał z podłogi, lekko chwiejąc się na boki.
Cały czas przytrzymywałam go za łokieć, po czym usadziłam na jednej z sof i
pobiegłam po lód.
-Boże Eddie, czemu się tak skradałeś?- zapytałam,
przewracając oczami, jednocześnie podając mu pakunek.
-Nie skradałem się. Chciałem ci zrobić niespodziankę-
stwierdził, przykładając sobie lód do czoła.
Pokręciłam głowa z lekkim uśmiechem, i opadłam na sofę
naprzeciwko niego.
-Właściwie co ty tu robisz?- zapytałam, poprawiając biała
sukienkę.
-Wiesz….- zaczął.
-Wiemmmm…..?- zaśmiałam się, jednocześnie dając mu do
zrozumienia aby kontynuował.
-No byłem w pobliżu, i usłyszałem że tu jesteś, więc
postanowiłem cię odwiedzić- powiedział, uśmiechając się nieśmiało.
-Oooo… To takie miłe z twojej strony- odparłam,
odwzajemniając uśmiech. Chłopak rozejrzał się wokoło.
-A gdzie Jack?- zapytał, znów kierując swój wzrok na mnie.
Mój uśmiech momentalnie zbladł.
-Jack… On ze mną nie przyjechał- odpowiedziałam, przełykając
ślinę.- A właściwie skąd to pytanie?-
-No bo wy zawsze jesteście razem… Ale to nawet dobrze że go
nie ma. Bo chciałem z tobą porozmawiać sam na sam- odpowiedział, nie patrząc mi
w oczy.
Poczułam się niekomfortowo. Czyżby wiedział coś o czym ja
nie wiem?
-Tak?... A o czym?- zapytałam po krótkiej chwili ciszy.
Eddie nadal na mnie nie patrzył.
-O nas- padła odpowiedź, a ja niemal zakrztusiłam się
powietrzem.
-O nas?- powtórzyłam.
-Tak-
-Ok… Więc, zaczynaj- powiedziałam, zupełnie ogłupiała. Po
raz pierwszy w życiu nie wiedziałam jak mam zareagować.
Cisza pomiędzy nami przedłużała się. Chłopak błądził
wzrokiem gdzieś na wzorek dywanu, starannie unikając mojego spojrzenia. Powoli
moja irytacja zaczęła narastać.
-Wiec?- upomniałam się. Chłopak przełknął ślinę.
-Kim… Bo widzisz.. Ja cie lubię… Tak bardzo… Bardziej niż
przyjaciółkę.. Tak właściwie to jestem- zaczerpnął gwałtownie powietrza- w
tobie zakochany- wyrzucił wreszcie z siebie.
Zamurowało mnie. Tak po prostu, klasycznie mnie zamurowało.
Nie miałam bladego pojęcia jak zareagować.
Chłopak patrzył na mnie z nadzieją w oczach. Zaczerpnęłam
gwałtownie powietrza.
-Eddie.. Też cie bardzo lubię, ale dobrze wiesz że nie mogę-
powiedziałam w końcu, nie patrząc na niego.
Mój towarzysz wyglądał jakby dostał po twarzy. Nie mogłam
znieść tego widoku, więc po prostu wstałam i wyszłam na szeroki taras.
Mój apartament znajdował się na samym szczycie jednego z
najwyższych budynków Manhattanu.
Zrezygnowana podeszłam do bariery i spojrzałam na spowity nocą Nowy Jork.
Miasto wyglądało nieziemsko. Pomimo
późnej pory na ulicach nadal kłębiło się
mrowisko ludzi, a wszystkie budynki były porozświetlane. Zaczerpnęłam
głęboko rześkiego powietrza.
Nagle za moimi plecami pojawił się Eddie.
-Kim… Ja nie chciałem żeby to tak wyszło. Ale zrozum, już
nie mogłem wytrzymać- powiedział, zatrzymując się niecały metr ode mnie.
Westchnęłam ciężko.
-Rozumiem Eddie. Ale teraz ty zrozum mnie. Kocham Jacka.
Zawsze. Nie sadze by to się zmieniło-
-Wiem że go kochasz. Wszyscy wiedzą. Ale czy ty naprawdę nie
dostrzegasz, ze ta miłość cie niszczy? Jest dla ciebie jak narkotyk, im więcej
jej zażywasz, tym szczęśliwsza jesteś, ale tym bardziej się staczasz. To
uczucie niszczy cała twoją psychikę, rozwala cie od środka- rzucił z pasją,
odwracając mnie twarzą do siebie.
Momentalnie wyrwałam się z uścisku jego dłoni.
-Możliwe. Ale na boga Eddie, ja nie umiem bez niego żyć!-
-Nie umiesz życ bez czegoś co cie niszczy?!-
-Tak! Widocznie jestem już zbyt od tego narkotyku
uzależniona!- krzyknęłam, odwracając się z powrotem twarzą do miasta.
-Kim..-
-Kocham go Eddie. Nie zależnie od tego jak bardzo go
nienawidzę, niezależnie, do jakiś stanów mnie doprowadza, niezależnie od tego
jak mnie niszczy, kocham go. Nawet gdybym chciała nie umiałabym z niego
zrezygnować. Nie raz próbowałam. Próbuję, nadal. Dopóki jestem daleko od niego
może nawet funkcjonuje. Ale to też zmuszam się do jakiegoś funkcjonowania. A
wystarczy żeby powiedział choć słowo, cokolwiek… Zawsze będę przy nim. I mogę
się z nim kłócić, mogę go nienawidzić, mogę go wyzywać i powiedzieć, ze nie
chce go już więcej widzieć- mogę, ale i tak nie potrafię przestać go kochać-.
Przez chwile staliśmy w ciszy. Delikatny wiatr rozwiewał
moje włosy, owiewał ramiona, sprawiał, że czułam się wolna.
-Wiem, przepraszam, ja…- zaczął Eddie, ale przerwałam mu,
odwracając się twarzą do niego.
-Nie tłumacz się. To nic złego mnieć uczucia. Z nas obojga,
to ja powinnam się tłumaczyć. Przepraszam ze to tak wyszło. Ale powinieneś
wiedzieć że dla mnie istnieje jedynie Jack- uśmiechnęłam się słabo.
-Też nie do końca- odparł chłopak, czym wywołał moje gigantyczne
zdziwienie.
-Co?-
-Kim, może ty tego nie dostrzegasz, lecz ktoś, kto tak
dokładnie jak ja cie obserwuje to dostrzega. Widać że czujesz też coś do Nata.
Tylko nie jest to Az tak rozwinięte jak do Jacka- wytłumaczył, po czym
pocałował mnie w czubek głowy i zaczął kierować się do wyjścia.
-Eddie…!-
-Kim, nie zaprzeczaj. A, a co do Jacka, to on też cię kocha.
I czuje to samo. I przepraszam za moją dzisiejsza deklarację. Powinienem
wiedzieć, że nigdy nie zrezygnujesz z Jacka dla mnie. Wybacz…- posłał mi smutny
uśmiech i wyszedł, zostawiając mnie zupełnie sama z milionem myśli…
Rozdział wyszedł Ci BOSKO ! ;*
OdpowiedzUsuńEddie zakochał się w Kim ?! ;ooo
Dobiłaś mnie normalniee ... ;oooo
Ale wiadomo przecież, Kim należy do Jacka. :DD
Jeszcze raz boskii < 3
I nie mogę się doczekać next ;3
Eddy w Kim? To jakieś takie inne!!
OdpowiedzUsuńWuszedł ci świetny rozdział!
Czekam na nn <3
Wow! :O
OdpowiedzUsuńToo jest takie niesamowite :***
Eddie zakochał się w Kim :O Niespotykane i ciekawe :D
Rozdział boski ;***
Kiedy Kim wybaczy Jackowi? :D
Czekam na nn ;*****
Wow ale zwrot akcji!!
OdpowiedzUsuńSuper ale Eddie nie pasuje mi do Kim w takiej roli jako przyjaciel tak jako chłopak nie .
Dzięki za komentarz u mnie a co do mojego stylu to niw czy jest taki jak mówisz.:)
Mam nadzieje ze będziesz częściej na niego wpadać :)
super!
OdpowiedzUsuńczekam na nn <3
zapraszam do siebie!
http://kim-jack-one-shot.blogspot.com