-Jack! Jack!- usłyszałem najpiękniejszy na świecie głos.
Głos, na którego dźwięk moje serce zaczynało bić szybciej. Głos,
który przypominał mi wszystko co dobre, który dawał mi… Szczęście. Odwróciłem
się szybko. Byłem na latarni morskiej. Słońce zaczynało dopiero wschodzić,
odbijając się delikatnie w granatowej wodzie, jednak nie zwracałem na to uwagi.
Przede mną stała Kim. Moja Kimi. Cała i zdrowa. Stałem jak zaczarowany. Jak
zawsze była olśniewająco piękna. Długie do kolan, złote włosy delikatnie
rozwiewał ciepły, czerwcowy wiatr. W turkusowych oczach iskrzyły się wesołe, a
zarazem lekko złośliwe chochliki, gdy ich właścicielka wpatrywała się we mnie z
taka miłością, że aż zapierało mi dech. Jej wspaniałe ciało przyobleczone było
w długą do ziemi, czarną suknie, identyczną do tej, którą miała na balu. W
ogóle wyglądała prawie identycznie jak w tedy na balu.
-Jackie, czemu przede mną uciekasz?- zapytała, a jej
idealnie wykrojone, pełne, blado różowe usta poruszyły się. Jezu, tak bardzo
chciałbym ja pocałować!
Mimo wszystko nie zrobiłem ani jednego ruchu. Bałem się, że
gdy tylko chociaż poruszę palcem, moja ukochana zniknie. Dziewczyna, jakby
czytając w moich myślach, zaśmiała się. Wpatrywałem się w nią oszołomiony. Była
taka piękna, taka olśniewająca, taka doskonała! Gdy się zaśmiała, słychać było
jakby miliony malutkich dzwoneczków. Byłem oczarowany. Jak zawsze zresztą.
Zupełnie niespodziewanie Kim zrobiła kilka dużych kroków, i
znalazła się niecały metr przede mną. Właściwie, dzieliło nas kilka
centymetrów. Dokładnie teraz widziałem bladość jej skóry, złote refleksy
czające się gdzieś w tych nieziemskich oczach. Moja towarzyszka uśmiechała się
do mnie jednocześnie słodko i przebiegle, przekrzywiając rozkosznie głowę. W
tedy poczułem że już dłużej nie wytrzymam. Po prostu musiałem ją pocałować.
Pragnęła tego każda komórka mojego ciała. Nie myśląc długo, pochyliłem się i wpiłem
usta w jej idealne wargi. Całowałem ją namiętnie, łapczywie, jakby świat właśnie
się kończył. A ona nie pozostawała mi dłużna. Oddawała każdy pocałunek, z taką
żarliwością, jakby był jej ostatnim. I w tedy nagle, wszystko zniknęło.
Zniknęła biała ścian latarni, do której była przyparta moja
ukochana. Zniknęły metalowe kraty pod naszymi stopami. A w końcu zniknęła sama
Kim, a ja obudziłem się.
Była 6 rano, 15 wrzesnia
2033r.- 20 rocznica śmierci Kim.
Westchnąłem. Minęło już 20 lat, a ja wciąż się czuję, jakby
to było wczoraj. Tak naprawdę, pomimo tych 20 lat, nadal do mnie nie dotarło
tak do końca, że Kimi nie żyje. Owszem, przyjąłem to do świadomości. Wiedziałem
o tym. Pogodziłem się z tym. Lecz nadal czułem się, jakby moja ukochana tylko
wyjechała, tak jak w tedy, do Nowego Jorku, a ja czekał aż wróci. I mimo że
wiedziałem że nie wróci, już nigdy, to i tak nie mogłem się pozbyć tego
uczucia.
Westchnąłem ciężko, podnosząc się jednocześnie z mojego
gigantycznego, królewskiego łoża.
Pierwsze pięć miesięcy po śmierci Kim było koszmarem.
Chodziłem nieprzytomny, zamroczony wspomnieniami. Wciąż, wszędzie i na nowo
widziałem ukochaną. Gdy szedłem ulicą, podczas zakupów, w dojo- wszędzie.
Widziałem jak się uśmiecha, jak podchodzi do mnie… Nie mogłem znieść życia bez
niej. Chwała bogu, pomogli mi rodzice, a także Jerry i Milton. Eddi po śmierci
Kim wyjechał do szkoły z internatem. Myślę, że kochał się w niej, i musiał
poukładać sobie kilka spraw.
Pogrzeb Kim był jak ona: piękny, wspaniały, niesamowity.
Biała trumna, niewyobrażalna liczba ludzi, marsz żałobny, a na sam koniec,
zgodnie z jej życzeniem, puszczono Queen „ Who wants to live forever”
Kim w trumnie… „NIE”- powiedziałem sobie. Nie będę
rozdrapywać ran.
Tak więc wróciłem na chwile do rzeczywistości. Przez ostatnie
20 lat nauczyłem się żyć z tym wszystkim. Jednak zawsze w rocznice śmierci, nie
wiedzieć czemu, bawiłem się w masochistę, i wspominałem wszystko. Ciężar ciała
dziewczyny, gdy odparowały z niej resztki życia w tedy na dachu. Sposób, w
który ostatni raz powiedziała że mnie kocha. Nasz ostatni pocałunek.
Świadomość, że już nigdy jej nie zobaczę. Jej pogrzeb. Ją w trumnie. Gdy
chowano tę trumnę pod ziemią. Gdy zasypywano moja biedną Kim. Pierwsze dni bez
niej. Ten ból, pustkę, rozpacz…
Złapałem gwałtownie powietrze. Te wspomnienia nadal bolały.
Minęło 20 lat. Pewnie zapytacie co się podczas tych 20 lat
zmieniło? Wszystko i nic.
Jerry i Grace zamieszkali w Nowym Jorku. Obydwoje
odziedziczyli firmy po swoich rodzicach. Maja trójkę dzieci: 2 chłopców i jedną
dziewczynkę, Kimberly Dianę Anastazje Martinez. Owszem nazwano ja na cześć Kim.
Jerry i Grece wzięli ślub. Dziewczyna nie wzięła sobie
pierwszej druhny. Miejsce obok mnie było puste. Jak stwierdziła, zgodnie z
Jerrym: „To miejsce należy do Kim. Nikt nie może jej zastąpić”. Byłem im za to
dozgonnie wdzięczny.
Milton razem z Julią w końcu się odważyli i również założyli
rodzinę. Mają jak na razie jedno dziecko, chłopczyka, Aleksandra. Nie sądzę by
zdecydowali się na większą rodzinę.
Oboje zostali uznanymi lekarzami. Milton został
neurochirurgiem, a jego żona kardiochirurgiem. Nikogo to nie zdziwiło.
Z Eddi’m urwał nam się troszkę kontakt. Nie wrócił już po
śmierci Kim. Po szkole zamieszkał gdzieś w Arizonie. Podobno tam założył
rodzinę, lecz dokładnych informacji nie posiadam.
A ja? Nadal tu jestem. Gdzie indziej miałbym mieszkać? To tu
spoczywa Kim, to tu, właśnie w tym mieście przeżyłem najpiękniejsze chwile mego
życia. Jedyne co zrobiłem, to przeniosłem się z mojej willi, do posiadłości
Crawfordów. Co prawda, należała ona do ojca Kim, lecz ten, po śmierci córki,
nie chciał mieć z nią nic wspólnego.
Owszem, bardzo często mnie nie ma. Poszedłem w ślady ojca i zostałem
ambasadorem. Dodatkowo nadal trenuję karate. Ale teraz profesjonalnie. Jestem
uznanym olimpijczykiem. Tak wiec całymi tygodniami potrafiłem nie być w domu.
Mimo to, nie zniósł bym myśli, że domem mógłbym nazywać inne miejsce.
Jestem sam. I będę sam aż do końca życia. Nie, nie robię z
siebie męczennika. Po prostu nie czuję potrzeby z nikim być. Kim była moja
bratnią duszą, a gdy odeszła, wiedziałem, ze nie chce nikogo innego. Nie, nie
żyję w ciągłym żalu. Jak już mówiłem, pogodziłem się ze stratą ukochanej.
Naturalnie, wciąż za nią tęsknie i nadal mi smutno z tego powodu, lecz nie
rozpaczam. Wieże, że Kim patrzy teraz na mnie z nieba, uśmiecha się i szepcze
że mnie kocha. Że jest szczęśliwa. Ta myśl dodaje mi codziennie sił.
Przeszedłem długą, wyczerpującą terapię. Nadal jestem pod obserwacją
psychologów, lecz mogę w pełni powiedzieć, że jestem szczęśliwy. To trudne to
wytłumaczenia. To inny rodzaj szczęścia, niż ten, który byłby, gdyby Kim żyła i
założylibyśmy rodzinę. To szczęście płynie z wiary, że ona nadal tam gdzieś
jest, czeka na mnie, i nakazuje mi cieszyć się życiem. Cieszyć się tym, że dziś
wzeszło słońce. Że róża jest tak intensywnie czerwona. Że mam ludzi, których
kocham. Że mam po co żyć.
Czy śmierć Kim cos zmieniła w naszym życiu? Na pewno.
Uświadomiliśmy sobie wszyscy, że trzeba Cieszyc się z najbardziej błahych
spraw. Kim nauczyła nas, że nie wolno odczuwać strachu. Że nie trzeba bać się
śmierci, tylko dzielnie stawić jej czoła. Że życie jest tak piękne, wspaniałe i
wyjątkowe, że nie wolno go zmarnować. Dzięki niej wszyscy nauczyliśmy się
lepiej żyć.
Naturalnie, najwięcej zmieniło się w moim życiu. Z początku
na gorsze. Jednak teraz, z perspektywy czasu, widzę, że tak naprawdę dzięki
temu jestem silniejszy. Widzę, co mam, i doceniam to każdego dnia. Nadal kocham
Kim. Moje uczucie do niej pozostaje niezmienne. Nie zmieniło się przez 20 lat,
i wciąż jest tą samą, gorącą, płomienną miłością jaką była na początku.
Tak naprawdę, śmierć Kim wszystkich nas do siebie zbliżyła.
Nawet teraz, gdy wszyscy mieszkają w różnych miejscach, czasem i krajach, nadal
się spotykamy.
Często też wspominamy Kim. Wszyscy wiemy, że tego by
pragnęła: abyśmy po jej śmierci nie załamywali się, byli silni, a jednak
pamiętali o niej. I tak jest. Pamiętamy. Nie tylko my, lecz wszyscy. Cały
świat.
Kim zmarła jako bohaterka. Poświęciła swe życie w zamian za
tysiące innych. Świat był poruszony. Dodatkowo Kimi sama w sobie była celebrytką. Gazety
rozpisywały się o pechu prześladującym rodzinę Crawfordów, o tym, jak bohatersko zginęła moja ukochana.
Przy grobie Kim zawsze leży pełno kwiatów, zniczy,
podziękowań. Ta dziewczyna nauczyła nie tylko nas jak żyć, lecz wskazała drogę
całemu kraju. Co chwila w gazetach pojawia się jakiś artykuł, jak to Kim
natchnęła kogoś do życia, do spełnienia marzeń. Przy jej grobie powstała nawet
specjalna, zakopana w ziemi skrzynka, z otworem jak przy skarbonce, tylko
większym. Ludzie wypisują na kartach swe podziękowania, lęki, marzenia, prośby
i tam wrzucają.
Przez śmierć Kimi zdałem sobie także sprawę że w
dzisiejszych czasach ludzie potrzebują przewodnika. Kogoś, kto wskaże im drogę,
pokaże jak żyć. Kim zawsze marzyła, by być kimś takim. Jej marzenie się
spełniło.
Westchnąłem, i wyszedłem z pod prysznica. Tak, zawsze będę
kochał Kim. I dlatego spełniam jej prośbę. Nie załamuje się. Cieszę się życiem.
Nagle po domu rozległ się sygnał mojej komórki. Szybko
zarzuciłem na siebie granatowy szlafrok, i popędziłem do przedpokoju.
-Halo?- odebrałem
-Hej Jack, dziś jak zawsze, o 15 w dojo?- zapytał Jerry
wesołym głosem. Uśmiechnąłem się delikatnie.
-Owszem-
-Super. To do zobaczenia!- rzucił i rozłączył się. W tle
usłyszałem jeszcze płacz dziecka.
Westchnąłem, i
wszedłem do salonu. Jak zawsze mój wzrok pokierował się najpierw na gigantyczne
zdjęcie przedstawiające mnie i Kim podczas balu, zaraz po koronacji.
Uśmiechnąłem się i udałem do sypialni. Tam również widniało wielkie, misternie
oprawione w masywna, złota ramę zdjęcie. Wisiało ono akurat na wprost mego
łoża, tak że za każdym razem, gdy tylko się budziłem, spoglądałem akurat na
nie. Co przedstawiało zdjęcie? Naturalnie moją ukochana Kimi. Zdjęcie było
zrobione podczas naszej wycieczki po Yale. Rozpromieniona Kim wpatrywała się w
aparat swymi roześmianymi, pięknymi oczami, a jej wspaniałe usta wykrzywione
były w radosnym uśmiechu. Wiatr lekko rozwiewał jej włosy, tworząc z nich jakby
aureolę. Słońce delikatnie oświetlało jej twarz, tworząc wspaniały światłocień.
Stałem chwilę pod zdjęciem, przyglądając mu się ze smutnym uśmiechem.
-Już w tedy byłaś moim aniołem-
rzuciłem w przestrzeń, przymykając oczy i przypominając sobie jak wypowiadała
swe ostatnie słowa…