-Tak, a jaką mam gwarancje, że nie uciekniesz, ani mnie nie
postrzelą gdy już oddam pilota?- zapytał Ricky z chytrym uśmieszkiem.
Spojrzałam mu prosto w oczy, wyciągając jednocześnie rękę.
Chłopak spojrzał na nią, potem w moja twarz, znów na ramię,
i ponownie w moje oczy. Na jego twarzy zakwitło zdumnienie. Westchnęłam. Moje
serce biło jak szalone. Wiedziałam, że właśnie podpisuje na sobie wyrok
śmierci. Lecz, co było dziwne, moja głowa była zupełnie pusta. Ani jednej
myśli….
-Złap mnie za rękę, i przykuj do słupa. Oddasz im pilota, a
ze mną zrobisz co tylko będziesz chciał- powiedziałam zaskakująco donośnie.
Chłopak przez chwilę rozważał te opcje. W końcu wyjął
skradzione kajdanki i jedną z nich założył mi na nadgarstek, a drugą na
metalowy słup. Potem rzucił tylko pilota w dół, nawet nie patrząc gdzie
upadnie. Na trawniku podniosła się mżawka, lecz my nie zwracaliśmy na nią
uwagi. Mierzyliśmy się tylko wzrokiem, stojąc niecały metr od siebie.
Wiedziałam że umrę. Wiedziałam to, od kiedy tylko się pojawiłam na tym dachu.
Wiedziałam, że już dłużej nie zdołam się wywinąć śmierci. Mimo wszystko moje
oczy były całkowicie suche. Głowę miałam uniesiona wysoko. Chce, by właśnie tak
mnie zapamiętano. Mogę zginąć, lecz nie umrę skulona, zapłakana. Nie umrę błagając
o litość. Umrę z wysoko uniesioną głową, z honorem, odwagą. Do samego końca
pozostanę sobą.
Po kilku chwilach ciszy Ricky uśmiechnął się
psychopatycznie.
-Oh, Kimi…. Taka piękna, taka odważna, taka doskonałą… Nie
szkoda ci umierać? Rozejrzyj się- rozkazał, lecz me spojrzenie nadal było
utkwione w jego twarzy. Chłopak roześmiał się donośnie i podszedł do mnie.
Wziął moją twarz w dłonie, ścisnął mocno
i obrócił. Moja głowa stawiała mocny opór, więc kiedy mnie w końcu puścił, cały
kark okropnie bolał. Ricky nadal ironicznie się uśmiechał.
-Taka dzielna. Taka twarda…. Boisz się pokazać słabość,
prawda? Uważasz że pokazanie uczuć, bólu, nienawiści, smutku, to słabość? A ty
się boisz słabości….- zaniósł się przerażającym chichotem.
-Nawet w tedy w kopalni, gdy cie biłem, gdy cie torturowałam
i głodziłem, nie pokazałaś żadnych emocji. Twoja cudowna buźka była z nich
całkowicie wyprana…. Jakbyś nic nie czuła. A ja tak pragnąłem zadać ci ból.
Więc męczyłem cie jeszcze bardziej… A tu nic!- wykonał jakiś dziwny ruch
dłońmi, po czym nimi klasnął- Ale to nic, to nic….-
-Ricky, czemu?- zapytałam tylko. Chłopak spojrzał mi prosto
w oczy.
-Przecież wiesz, czemu- odpowiedział wesołym głosem.
Pokiwałam głową.
-Ricky, ludzią co chwila przytrafiają się gorsze rzeczy.
Moim zadaniem to nie powód, by aż tak się mścić- wyjaśniłam, patrząc mu w
twarz, jednak jej wyraz się nie zmienił.
-Mylisz się kochanie. Dla mnie to idealny powód- odparł,
podchodząc bliżej.
-I szkoda, że tak to się musi skończyć… Widzisz, było mnie
pocałować te 4 lata temu… W tedy nawet nie przypuszczałaś, że to, ten jeden
głupi pocałunek, będzie powodem twojego upadku.
Nie przypuszczałaś, że zginiesz w wieku lat 18, zamordowana na oczach
całego świata przez była gwiazdę muzyki pop- zaśmiał się delikatnie, błądząc
dłońmi po mojej twarzy.
-Masz rację. Nie przypuszczałam że zginę tak- odparłam,
mierząc go spojrzeniem.
Może właśnie o to chodzi? Może to nie moje zachowanie było
przystosowane do tego, do tej konkretnej sytuacji, lecz to właśnie ta sytuacja
wyniknęła z mojego zachowania. A jeśli tak jest, to czy sama podpisałam na
sobie wyrok śmierci, te kilka lat temu, gdy całkowicie straciłam wiarę w ludzi?
Czym właściwie było dla mnie życie? Czy tylko bieżącymi problemami, które
musiałam rozwiązać, a może darzeniem do doskonałości i przyjemności? Cokolwiek
zrobiłam kiedykolwiek, i cokolwiek uważałam, to i tak już nie miało znaczenia.
Umierałam. Teraz, właśnie w tym momencie.
I nie ważne co teraz powiem czy zrobię, nie ważne, że będę szczerze
żałować i obiecam poprawę- to nic mi już nie pomoże
-Mam coś dla ciebie na pocieszenie… Zginiesz jako bohaterka.
Uratowałaś tyle słodkich dzieciaczków, tyle chorych pacjentów, tyle niewinnych
ludzi- pokręcił głową, wyciągając z kieszeni pistolet i strzykawkę. Złapałam
gwałtownie powietrze.
-Wiesz, że jak tylko mnie zabijesz, oni cię złapią? To aż
zabawne, ty… zniszczyłeś mi życie. Torturowałeś mnie, poniżałeś, porwałeś.
Zabiłeś mi matkę. Teraz zabijesz mnie. I co za to dostaniesz? Co najwyżej
dożywocie, lub karę śmierci… Wow, ale się namęczysz- zaśmiałam się delikatnie,
a w moim śmiechu zabrzmiały tysiące dzwoneczków.
Byłam już zmęczona. Nie miałam sił. Myśl, że już nigdy nie
otworzę oczu zaczęła mnie trochę przytłaczać. Jednak trzymałam się dzielnie.
-O nie Kimi! To nie takie łatwe, widzisz, ostatnio zdałem
sobie sprawę, że jedyne co mnie trzyma przy życiu, jest zemsta na tobie! I tak
sobie pomyślałem: a co będzie, kiedy w końcu ją zabiję? Hym… W tedy w końcu
zrozumiałem! Przy życiu podtrzymuje mnie jedynie żądza zemsty. Kiedy cię
zabiję, nie mam po co żyć! Tak więc, najpierw wykończę ciebie, a potem sam
zakończę swój kiepski żywot… Odpowiada?- zapytał, wskazując na leżące na szybie
przedmioty.
-Pistolet czy trucizna?- zapytał, jakby był miłym sprzedawcą
w centrum handlowym, a nie jakby pytał o środek jakim ma mnie wykończyć.
Zaśmiałam się z komizmu sytuacji.
Tak oto miałam sama sobie wybrać, czym wole być zgładzona.
Wow, miałam wpływ na to jak zginę! To i tak dużo.
-Trucizna- wybrałam szybko. Odpowiedź była łatwa. Chłopak
uśmiechnął się przebiegle.
-Tak myślałem że to weźmiesz. To chyba najlepiej oddaje
ciebie prawda? Działasz wolno, niszcząc od środka i zabijając powoli, aż w
końcu wykańczasz- zaśmiał się, podniósł strzykawkę i zbliżył się do mnie.
Stałam tam, z wysoko uniesiona głową, wiedząc, że właśnie nadchodzi mój koniec.
Nad czym myślałam? Nad tym, czy policjanci nie mogli by nic zrobić. Czy nie
mogliby pomóc. Nie, nie bałam się. Nie, nie łapałam się resztek życia, nawet
nie walczyłam. Czemu?... Bo wiedziałam cos, czego jeszcze nikt inny nie
wiedział. Że Ricky znów nie działał sam. Gdy na samym początku wychyliłam się z
dachu, patrzeć na trawnik, miałam konkretny cel. I zauważyłam to co chciałam. W
tłumie, praktycznie zaraz za Jackiem majaczyła twarz Artura. Przyjrzałam mu się
dokładnie. Zaciskał dłoń na kieszeni spodni, na dużej wypukłości. Wiedziałam co
to jest od razu. Pistolet. Już wiedziałam, jaki jest plan- jeśli Ricky mnie nie
wykończy, jeśli mu ucieknę, Artur ma zabić Jacka. A ja nie mogłam na to
pozwolić.
Chłopak doszedł do mnie, i powoli odwrócił moja wolna rękę
żyłą do twarzy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się psychopatycznie.
-Mam nadzieje, że nie boisz się strzykawek- zaśmiał się, i
jednym ruchem wepchnął mi igłę w ramie. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza.
Trafił w tętnice, a krew nie była niczym blokowana. Prędzej umrę z
wykrwawienia, niż od trucizny. Ricky również to załapał, bo szybko wyjął opaskę
uciskową z kieszeni, która, nie mam bladego pojęcia jak tam się znalazła. Potem
puścił moją rękę, odszedł kilka kroków dalej i stanął, przechylając lekko głowę
by ocenić swe dzieło. Trucizna zaczynała działać. Czułam ją, czułam jak się
porusza, lekko szczypiąc w żyły. Moje serce zaczęło walić cztery razy mocniej. Po kilku minutach zaczęło
mi się kręcić w głowie. Przytrzymałam się słupa, podczas gdy Ricky odpiął mi
kajdanki. I tak zginę, nikt nie zdąży mi podąć na czas odtrutki. Chłopak
odłożył kluczki ki na szybę koło pistoletu i wziął broń. Uśmiechnął się do
mnie.
-Wybacz, ze tak to się musiało skończyć- rzucił cicho, patrząc
na mnie, i przyłożył sobie pistolet do głowy. Patrzyłam prosto na niego. Prosto
w jego oczy. Były bez wyrazu, nie ukazywały nic. Już były martwe. Przełknęłam
ślinę, nie odrywając wzroku od chłopaka. Padł wystrzał. Z głowy Rickiego
popłynęła rzeka krwi, jednak nie wcelował tam gdzie zamierzał. Było pewne że
zginie w przeciągu niecałych pięciu minut, jednak nie zginał na miejscu, tak
jak planował. Teraz leżał na dachu, w kałuży własnej krwi, zanosząc się
niepohamowanym, histerycznym śmiechem. Stałam nad nim, lekko się kołysząc,
doskonale sobie zdając sprawę, że za chwilę również umrę.
-KIM!- wrzasnął Jack i pędem wbiegł do szkoły.
Spojrzałam w dół, patrząc na przerażone twarze ludzi. Teraz
nic im nie grozi. „Zadbałam o to”- pomyślałam, i uśmiechnęłam się smutno. Ból w
klatce piersiowej wciąż narastał.
-Kim!- krzyknął Jacka, wpadając na dach. Podbiegł od razu do
mnie.
-Kim, Kim, Kimi, Kim- mówił dławiącym się głosem, dłońmi
błądząc po mojej twarzy, wśród włosów. Uparcie patrzyłam w podłoże. Nagle usłyszeliśmy
okropny, ochrypły, psychopatyczny wręcz śmiech.
-Teraz już nic jej nie pomoże. Nawet ty, tak bardzo
zakochany nie zdołasz jej pomóc. Umrze. Tak jak powinna umrzeć w tedy w
kopalni- wychrypiał Ricky i znów zaniósł się psychopatycznym śmiechem, który
przeszedł w dławienie. Po sekundzie wypluł sporą dawkę krwi. Te słowa
podziałały na Jacka jak płachta na byka. Jego twarz wykrzywił grymas
wciekłości. Wiedziałam że chce odwrócić się i wykończyć Rickie’go. Za to że
zniszczył mi życie. Za to że nie dał nam możliwości. Za to że mnie zniszczył,
uśmiercił. Wiedziałam to. Ale mimo wszystko nie mogłam na to pozwolić.
-Jack, nie- powiedziałam łagodnie lecz stanowczo, kładąc mu
dłoń na ramionach.
Chłopak spojrzał na mnie z tak wielkim smutkiem, tak wielkim
bólem, i bezgraniczną miłością. Patrzyłam mu w oczy spokojnie, i gładziłam go
lekko po włosach. Trucizna powoli, lecz nie powstrzymanie rozchodziła się po
moim ciele, piecząc lekko w żyły. Wiedziałam że nie pozostało mi zbyt wiele
czasu. Może 15-ście minut. Może mniej. Odwróciłam wzrok od Jacka i zaczęłam się
po kolei przyglądać wszystkiemu co mnie otaczało. Przyjrzałam się słońcu
cudownie odbijającemu się od lekko poruszanych wiatrem liści. Soczystej zieleni
trawy, drgającej lekko. Byłam zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyła świat tak
jasno: był taki żywy, wspaniały i cudowny. Pełen barw, kolorów, dźwięków.
Czułam się oszołomiona, i tak niesamowicie szczęśliwa. Jakbym przez całe życie
oglądała świat jedynie przez pryzmat, a teraz widziała go po raz pierwszy. To
było cudowne. Widziałam wyraźnie wszystko. I czułam. Czułam delikatny, ciepły
wiatr, który owiewał moje gołe nogi, i odrobinę rozwiewał włosy. Widziałam
twarze ludzi, tak wyraźne, jakby były obrazem na płótnie, a nie realnymi
postaciami. Słyszałam szum wiatru, grającego na drzewach, trawach, kwiatach.
Zauważyłam że róża jest tak intensywnie czerwona. Pomyślałam o całym swym
życiu. O wszystkim, co kiedykolwiek zrobiłam źle. O wszystkich sytuacjach, gdy
postąpiłam okropnie. Mimo wszystko niczego nie żałowałam. Przypomniałam sobie
wszystkie te wspaniałe chwile. Dłonie Jacka w moich włosach. Jego usta na
moich. Jego usta, szepczące że mnie kocha. Nasz taniec na balu. Wszystkie
sytuacje, gdy tak chciałam go po prostu przytulić, lecz nie pozwalała mi na to
własna duma. Gdy się ze mną droczył. Ulgę, gdy zobaczyłam go w kopalni.
Spojrzałam w oczy chłopaka. Jack przyglądał mi się, a w jego oczach majaczyły
łzy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Nie chciałam umierać. Lecz tez nie
panikowałam, nie pytałam dlaczego ja. Byłam z tym pogodzona. Żałowałam że nie
pójdę na studia. Że nie stanę na ślubnym kobiercu. Że nie założę białej suknie
ślubnej. Że nie będę mieć dzieci. Że nigdy nie zobaczę jak one dorastają.
Zawsze, gdy myślałam o śmierci , nie bałam się jej. Bałam się, że odchodząc z
tego świata, nie pozostawię po sobie niczego. Lecz teraz wiem, że to nie
prawda. Pozostawię po sobie wspomnienia. Zostanę zapamiętana jako Kim Crawford.
Królowa balu maturzystów. Najpopularniejsza, najpotężniejsza dziewczyna w
mieście. I jedna z popularniejszych na świecie. Dziewczyna Jacka. Piękna,
wspaniała. Uratowała szkołę i wiele ludzkich istnień. Wiedziałam, ze pozostawię
po sobie ślad- w ludzkich sercach, w wspomnieniach
-Kim…- głos Jacka się załamał. Znów spojrzałam na niego.
-Jack… Kocham cię. Zawsze…-
-I na zawsze- powiedzieliśmy jednocześnie. Posłałam mu delikatny uśmiech. Już nigdy go nie zobaczę.
Już nigdy nie otworze oczu. Już nigdy nie napije się ulubionej latte. Nie
wiedziałam co ma być. Wiedziałam jedno: nie chce umierać. Lecz wiedziałam też
drugie: nie mam wyjścia. Więc lepiej się z tym pogodzić.
-Kim… Wiesz że jesteś, byłaś i zawsze będziesz moją jedyną,
prawdziwą miłością?- zapytał Jack, gładząc mój policzek dłonią. Uśmiechnęłam
się smutno.
-A ty moją…- odpowiedziałam cicho, patrząc na zachód słońca.
Patrzyłam na jego złote promienie, czułam je na twarzy. Uśmiechnęłam się lekko.
Przypomniała mi się scena w szpitalu, gdy tymi słowami wybudził mnie ze
śpiączki. I scena w kopani, gdy po raz pierwszy mi to powiedział. Byłam pewna
że odchodzę, a potem, gdy wybudziłam sie w szpitalu… Lecz teraz wiedziałam, że
żegnam się z nim już na zawsze.
-Kocham cie Jack- odparłam, patrząc w dal. Widziałam słońce
przebijające się przez gałęzie drzew. Lekko drgającą trawę. Do oczu nabiegły mi
łzy, lecz tak szybko jak się pojawiły, równie szybko znikły. Jack szybko mnie
pocałował, nie delikatnie, lecz zachłannie, namiętnie. Oderwał się ode mnie,
podczas gdy ja przypominałam sobie wszystkie cudowne sceny mojego życia. Taką
prywatną listę przebojów. Smak warg Jacka. Jego ramiona owinięte wokół mnie.
Sposób w jaki wymawiał moje imię. Uśmiechnęłam się. Miłość dodawała mi odwagi.
Szum fal na plaży. Słodki śpiew ptaków… Zapach nowego samochodu…
Wszystkie chwile zamknięte w tej jednej….
Boże płakałam taki cudowny rozdział kochana proszę napisz kolejnego nloga bo piszesz niesamowicie kocham czytać twoje opowiadanie <3 jesteś niesamowita :*
OdpowiedzUsuńproszę jak bd miała czas zajrzyj na mojego bloga :* http://kickinit-pamietnik-kim.blogspot.com/
O kurczę ;-;
OdpowiedzUsuńWzruszający koniec.. straszny w pewnym sensie. Jack cierpi.. bardzo nawet :/ A Kim umarła.. o ja nie wierzę, odebrało mi mowę ;-; Tylko szkoda, że tym razem znowu mnie nie wkręcisz i w następnym rozdziale Kim obudzi się i będzie opowiadać Jackowi o swoim okropnym śnie xd Pamiętam do tej pory, jak się emocjonowałam, że kończysz i nagle takie oszołomienie haha :D
Fajnie, że nie kończysz z pisaniem, bo chyba bym tego nie przeżyła :)
Czekam na serie "Z dawnych lat.." :D
Kocham, pozdrawiam! <3
Zabić to za mało !
OdpowiedzUsuńWzruszyłaś mnie !
Czemuuu nie mogło być happy endu ?
Jesteś wyjątkowa !
Przepraszam, że kom tak późno <3
Teraz żałuję, że nie mogę napisać czekam na nst, ale tą historię na pewno zapamiętam