Wpadłam do znajomego budynku jak burza. Liczyła się każda
minuta, nie mogłam sobie pozwolić na żadne opóźnienia. Pierwszy problem pojawił
się już przy samym wejściu. Wszędzie stali porozstawiani policjanci. Widocznie
dostali odgórny nakaz, że mają mnie trzymać z daleka od budynku do odwołania,
bo nie chcieli mnie wpuścić. Podirytowana, ze przerywają mi w tak ważnym
momencie, szybko ich znokautowałam. Podbiegłam pędem do windy. I tu pojawił się
problem numer dwa. Winda była zepsuta. Zaklnełam głośno, wbiegając na schody.
Przeskakiwałam po kilka stopni na raz, kilka razy o mało się nie zabiłam. Wciąż
miałam okropne, palące uczucie, że marnuje czas. Że właśnie w tym momencie
Ricky może kogoś zabijać, że to wszystko moja wina….
Byłam już na samym szczycie schodów, gdy pojawiła się powtórka
problemu numer jeden. Rozwiązanie również było podobne, lecz brutalniejsze.
Doszło do tego, że w napadzie szału rozwaliłam mężczyźnie delikatnie tył głowy o
metalową obręcz, jednak nawet się tym nie przejęłam, za to gwałtownie, z całej
siły jaka posiadałam pchnęłam drzwi, wkładając w to całą złość i frustracje
jakie się we mnie gromadziły.
Z początku nie zobaczyłam nic. Oślepiło mnie słońce. Przez
tę jedną, króciutką chwilę, wyszłam jakby ze swojego ciała, i przestała
całkowicie odczuwać cokolwiek. Zero emocji, zero pośpiechu, żadnego strachu czy
stresu. Czułam jedynie łagodny wiatr rozwiewający moje włosy, przyspieszone,
nierówne bicie mojego serca, ciepło słońca na twarzy i błogi spokój. Jednak
bolesny krzyk po mojej prawej stronie boleśnie przywrócił mnie do rzeczywistości,
sprawiając wrażenie, jakby ktos wylała na mnie kubeł lodowatej wody. Wszystkie
uczucia wróciły zwielokrotnione, a ja usłyszałam jeszcze inne odgłosy.
Spojrzałam w dół. Obserwowała nas ogromna widownia. Ludzie stali zgromadzeni wokół szkoły, niektórzy nawet
rozłożyli sobie namioty. Domyśliłam się że to rodzice dzieci przetrzymywanych w
tej szkole. Wypuściłam wolno powietrze. Przeszukiwałam tłum w poszukiwaniu
Jacka. Moje serce przyśpieszyło, gdy go zobaczyłam. Stał tam, cały i zdrowy.
Nagle moje serce zamarło…
-Jak miło że raczyłaś nas zaszczycić swą obecnością Kimi-
rzucił przyjaznym tonem Ricky.
Odwróciłam twarz w jego kierunku.
Scena którą ujrzałam przyprawiła mnie o zawroty głowy. I to
bynajmniej nie z obrzydzenia.
Pod ścianą na dachu ( pozostałością po nieudolnym planie
powiększenia szkoły o jedno piętro) stali w szeregu moi bliscy. Znajdowali się
tam wszyscy, którzy mogli cos dla mnie znaczyć. Ojciec, siostra, kilka bliższych
koleżanek… Wszyscy ze śladami pobicia i torturowania. Nad samą krawędzią dachu
leżały ułożone dwa ciała. Oba wystawiona na widok publiczny, tak by każdy mógł
je zobaczyć. Postacie miały włosy całe w krwi, siniaki na twarzy wręcz uniemożliwiały
rozpoznanie osoby. Cały dach zalany krwią, w mniejszych lub większych ilościach.
Po środku tego wszystkiego stał Ricky, uśmiechając się do mnie szelmowsko, a u
jego stóp spoczywał Nate. Leżał bezwładnie, twarz miał zakryta rękoma. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Zakręciło
mi się w głowie.
Widać było, że chłopak najwięcej przeszedł. Jego ciało pokrywały
liczne rany i zadrapania, pełno
granatowych siniaków, postrzępione ubranie całe było w błocie i osoczu.
Chłopak na dźwięk mojego imienia podniósł delikatnie, ledwo
zauważalnie głowę. Przełknęłam ślinę.
Co ten potwór mu zrobił? Cała twarz była napuchnięta,
czerwono- żółto- granatowa. Praktycznie nie dało się dostrzec oczu, usta były
jedna wielka sieczką. Zupełnie nad sobą nie panując, rzuciłam się w jego
stronę, jednak blondyn zastąpił mi drogę.
-Nie Kimi- powiedział słodkim jak miód tonem, uśmiechając się
uroczo.
Posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Jestem tu Ricky. Wypuść ich- zażądałam z mocą, silna i pewna siebie, choć w
środku trzęsłam się jak mała dziewczynka.
Oprawca poszerzył swój uśmiech.
-Ale nie sądzisz, ze bez nich było by nudno?- zapytał, podchodząc
do Clary, i chwytając jej twarz w dłonie.
Dziewczyna miała łzy w podkrążonych oczach. Pod prawym okiem
widniał wielki, już lekko żótniejący siniec. Uniosłam głowę wysoko.
-No powiedz jej Clary, czy nie dobrze się razem bawimy?- zaśmiał
się szaleniec, błądząc dłońmi wśród jej włosów, po czym pociągnął je mocno.
Koleżanka krzyknęła przeraźliwie, a Ricky trzymał w dłoni pukiel
ciemnych loków.
-To tak na pamiątkę- powiedział, wyciągając z kieszeni nóż.
-Ricky! Jaka była nasza umowa? Ty nie dotrzymujesz swojej
strony, to ja również nie dotrzymuje mojej- syknęłam, wyrywając mu z
zaskoczenia nóż.
Chłopak przez chwile się wahał, po czym psychopatycznie się
uśmiechnął.
-Dobrze, puszczę ich. Ale jedynie dachem- odparł, śmiejąc się
obrzydliwie.
Szybko przeanalizowałam jego propozycję. Szkoła miała trzy
pietra, a my znajdowaliśmy się na samym dachu. Nawet jeśli się nie zabiją, to z
pewnością połamią.
Uśmiechnęłam się.
-Dobrze. Ale ja ich zrzucę- zaśmiałam się, przekrzywiając
głowę.
Po twarzy blondyna przebiegło zdumienie, lecz równie szybko
jak się pojawiło, tak znikło, a zastąpił je dobrze mi znany uśmiech psychopaty.
-Jak sobie życzysz- odparł, odsuwając się na bok, by zrobić
mi przejście.
Wszystkie moje myśli i zmysły były wytężone. Aż za dobrze
zdawałam sobie sprawę, że wystarczy jedne błąd, jeden zły ruch, a wszystko
pójdzie w diabły.
Podeszłam najpierw do szeregu przy ścianie. Wszyscy słyszeli
nasza rozmowę, i teraz na ich twarzach rysowała się panika. Uśmiechnęłam się do
nich uspokajająco.
-Spokojnie, mam plan- powiedziałam, prowadząc ich przez
dach.
Na samej krawędzi ustawiłam ich w kolejce, i każdego po kolei
spychałam w dół. Inni sami skakali.
Nie, nie odbiło mi. Przy tej części szkoły rozłożona była
trampolina na placu. Niejednokrotnie używaliśmy jej do treningów. Nigdy nawet
nie przypuszczałam, że może okazać się tak przydatna.
Na sam koniec podeszłam do leżącego na ziemi chłopaka.
-Nate, Nate…- szepnęłam, klękając koło niego, i jednocześnie
delikatnie dotykając jego ramienia.
Mój towarzysz spojrzał na mnie z trudem. Do oczu nabiegły mi
łzy. Czyli jednak Eddie miał trochę racji…
-Nate, już wszystko dobrze- powiedziałam, głaszcząc go uspokajająco
po ramieniu i głowie.
Chłopak przełknął ślinę.
-Nie zostawię cię tu- powiedział. Na mojej twarzy pojawił
się delikatny, ledwie zauważalny uśmiech.
-Musisz Natie. Ale obiecuję, jeszcze się spotkamy-
zapewniłam łagodnie.
Nate pokręcił głową.
-Nie Kimi, tak nie…- zaczął, lecz po prostu go pocałowałam. Delikatnie
jak skrzydła motyla, ledwo musnęłam jego wargi swoimi.
-Obiecuje- powtórzyłam z mocą. Wiedziałam, że się podda. Uśmiechnęłam
się łagodnie, i pomogłam mu wstać, po czym jego również zrzuciłam z dachu.
Stałam tak na krawędzi, próbując nad sobą zapanować.
W głowie miałam zupełny mętlik. Nie wiedziałam co mam zrobić,
nie mogłam znaleźć wyjścia z tej sytuacji. Nic. Czułam się tak okropnie
bezradna. Momentalnie zachciało mi się płakać, lecz zacisnęłam zęby. Nie mogę płakać.
Nie wolno mi okazać słabości. Nigdy.
-Ricky! Możesz mi powiedzieć łaskawie po co to robisz?-
zapytałam, przyglądając się chłopakowi.
-Oh Kimi! Taka inteligentna, a taka głupiutka! Czemu…? To
proste. W tej szkole- tu wskazał na czarne obicie dachu- zakończyła się moja
kariera. Przypomnę, że to ty ją zniszczyłaś- przerwał na chwilę
-W tamtej galerii handlowej miałem wystąpić miesiąc po
tourne po szkołach. Jednak przez ciebie, nie chcieli mnie tam!- kolejna przerwa
na złapanie gwałtownego oddechu.
-A tam!- wskazał palcem kierunek szpitala- Tam wylądowałaś
po tym jak o mało cię nie zabiłem. Odratowali cię. Zniszczyli wszystko, co mi
pozostało. Zniszczyli mą zemstę! Więc teraz to ja zniszczę ich!-
Wykrzyknął, zanosząc się jednocześnie psychopatycznym
śmiechem. Przez chwile mu się przyglądałam, po czym zamknęłam oczy. Musiałam
sobie wiele spraw przemyśleć. Miałam bardzo mało czasu. Wiedziałam, że on to
zrobi. Był do tego zdolny. Było tylko jedno wyjście.
-Ricky, może się potargujemy?- zaproponowałam na pozór
wesoło, otwierając oczy. Podjęłam już decyzję.
Blondyn przez chwilę patrzył na mnie, jakbym to ja
zwariowała.
-A co ty mi możesz zaoferować? Nie chce twoich pieniędzy-
powiedział, spluwając.
Na sekundę przymknęłam powieki, jednak szybko je rozwarłam.
Odwróciłam wzrok od jego twarzy.
-A co powiesz na taki układ?: Ty rozbroisz bomby i oddasz
pilota policji, a w zamian…- zrobiłam chwile pauzy. Te słowa nie chciały mi
przejść przez gardło.
-A w zamian?...- powtórzył z drwiącym uśmieszkiem chłopak.
-A w zamian weźmiesz mnie. Zrobisz ze mną co zechcesz.
Będziesz mógł mnie w końcu zabić- dokończyłam wyraźnie i donośnie, z wysoko
uniesiona głową, wpatrując się bez cienia strachu w zaskoczone oczy Ricki’ego…
No, to mamy kolejny rozdział. Jeszcze jedna część wielkiego finału, a potem epilog. Dziekuje bardzo za komentarze, a aby jeszcze bardziej was zachęcić do komentowanie, postanowiłam, że im więcej komentarzy, tym szybciej dodam Finał. Mam nadzieję, że checie poznac zakończenie :3
Kocham Was :*Olcia
Genialny <3333
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następną część ;******
Boski
OdpowiedzUsuńJuż chce kolejny
Jak ty to robisz co????
Zapraszaszam cię do siebie (adres już chyba znasz)
Super!
OdpowiedzUsuńNie spodziewałam się takiej akcji z Kim i Rickym! Ale w ogóle zachowanie Kim.. nie podobne do niej. Chyba ma jakiś plan, bo przecież nie dałaby się tak łatwo!
Czekam na koleją część finału!
Kocham, pozdrawiam! <3
Cudowne ! :*:*:*
OdpowiedzUsuńI chcę następny ! ♥
weź kobieto...
OdpowiedzUsuńnie rób mi tego , on nie może jej zabić... Proszę, bo ja zabiję ciebie !!!
masz talent <3