sobota, 21 grudnia 2013

Wielki Finał cz. 4- Zupełny koniec


-Tak, a jaką mam gwarancje, że nie uciekniesz, ani mnie nie postrzelą gdy już oddam pilota?- zapytał Ricky z chytrym uśmieszkiem. Spojrzałam mu prosto w oczy, wyciągając jednocześnie rękę.
Chłopak spojrzał na nią, potem w moja twarz, znów na ramię, i ponownie w moje oczy. Na jego twarzy zakwitło zdumnienie. Westchnęłam. Moje serce biło jak szalone. Wiedziałam, że właśnie podpisuje na sobie wyrok śmierci. Lecz, co było dziwne, moja głowa była zupełnie pusta. Ani jednej myśli….
-Złap mnie za rękę, i przykuj do słupa. Oddasz im pilota, a ze mną zrobisz co tylko będziesz chciał- powiedziałam zaskakująco donośnie.
Chłopak przez chwilę rozważał te opcje. W końcu wyjął skradzione kajdanki i jedną z nich założył mi na nadgarstek, a drugą na metalowy słup. Potem rzucił tylko pilota w dół, nawet nie patrząc gdzie upadnie. Na trawniku podniosła się mżawka, lecz my nie zwracaliśmy na nią uwagi. Mierzyliśmy się tylko wzrokiem, stojąc niecały metr od siebie. Wiedziałam że umrę. Wiedziałam to, od kiedy tylko się pojawiłam na tym dachu. Wiedziałam, że już dłużej nie zdołam się wywinąć śmierci. Mimo wszystko moje oczy były całkowicie suche. Głowę miałam uniesiona wysoko. Chce, by właśnie tak mnie zapamiętano. Mogę zginąć, lecz nie umrę skulona, zapłakana. Nie umrę błagając o litość. Umrę z wysoko uniesioną głową, z honorem, odwagą. Do samego końca pozostanę sobą.
Po kilku chwilach ciszy Ricky uśmiechnął się psychopatycznie.
-Oh, Kimi…. Taka piękna, taka odważna, taka doskonałą… Nie szkoda ci umierać? Rozejrzyj się- rozkazał, lecz me spojrzenie nadal było utkwione w jego twarzy. Chłopak roześmiał się donośnie i podszedł do mnie. Wziął  moją twarz w dłonie, ścisnął mocno i obrócił. Moja głowa stawiała mocny opór, więc kiedy mnie w końcu puścił, cały kark okropnie bolał. Ricky nadal ironicznie się uśmiechał.
-Taka dzielna. Taka twarda…. Boisz się pokazać słabość, prawda? Uważasz że pokazanie uczuć, bólu, nienawiści, smutku, to słabość? A ty się boisz słabości….- zaniósł się przerażającym chichotem.
-Nawet w tedy w kopalni, gdy cie biłem, gdy cie torturowałam i głodziłem, nie pokazałaś żadnych emocji. Twoja cudowna buźka była z nich całkowicie wyprana…. Jakbyś nic nie czuła. A ja tak pragnąłem zadać ci ból. Więc męczyłem cie jeszcze bardziej… A tu nic!- wykonał jakiś dziwny ruch dłońmi, po czym nimi klasnął- Ale to nic, to nic….-
-Ricky, czemu?- zapytałam tylko. Chłopak spojrzał mi prosto w oczy.
-Przecież wiesz, czemu- odpowiedział wesołym głosem. Pokiwałam głową.
-Ricky, ludzią co chwila przytrafiają się gorsze rzeczy. Moim zadaniem to nie powód, by aż tak się mścić- wyjaśniłam, patrząc mu w twarz, jednak jej wyraz się nie zmienił.
-Mylisz się kochanie. Dla mnie to idealny powód- odparł, podchodząc bliżej.
-I szkoda, że tak to się musi skończyć… Widzisz, było mnie pocałować te 4 lata temu… W tedy nawet nie przypuszczałaś, że to, ten jeden głupi pocałunek, będzie powodem twojego upadku.  Nie przypuszczałaś, że zginiesz w wieku lat 18, zamordowana na oczach całego świata przez była gwiazdę muzyki pop- zaśmiał się delikatnie, błądząc dłońmi po mojej twarzy.
-Masz rację. Nie przypuszczałam że zginę tak- odparłam, mierząc go spojrzeniem.
Może właśnie o to chodzi? Może to nie moje zachowanie było przystosowane do tego, do tej konkretnej sytuacji, lecz to właśnie ta sytuacja wyniknęła z mojego zachowania. A jeśli tak jest, to czy sama podpisałam na sobie wyrok śmierci, te kilka lat temu, gdy całkowicie straciłam wiarę w ludzi? Czym właściwie było dla mnie życie? Czy tylko bieżącymi problemami, które musiałam rozwiązać, a może darzeniem do doskonałości i przyjemności? Cokolwiek zrobiłam kiedykolwiek, i cokolwiek uważałam, to i tak już nie miało znaczenia. Umierałam. Teraz, właśnie w tym momencie.  I nie ważne co teraz powiem czy zrobię, nie ważne, że będę szczerze żałować i obiecam poprawę- to nic mi już nie pomoże
-Mam coś dla ciebie na pocieszenie… Zginiesz jako bohaterka. Uratowałaś tyle słodkich dzieciaczków, tyle chorych pacjentów, tyle niewinnych ludzi- pokręcił głową, wyciągając z kieszeni pistolet i strzykawkę. Złapałam gwałtownie powietrze.
-Wiesz, że jak tylko mnie zabijesz, oni cię złapią? To aż zabawne, ty… zniszczyłeś mi życie. Torturowałeś mnie, poniżałeś, porwałeś. Zabiłeś mi matkę. Teraz zabijesz mnie. I co za to dostaniesz? Co najwyżej dożywocie, lub karę śmierci… Wow, ale się namęczysz- zaśmiałam się delikatnie, a w moim śmiechu zabrzmiały tysiące dzwoneczków.
Byłam już zmęczona. Nie miałam sił. Myśl, że już nigdy nie otworzę oczu zaczęła mnie trochę przytłaczać. Jednak trzymałam się dzielnie.
-O nie Kimi! To nie takie łatwe, widzisz, ostatnio zdałem sobie sprawę, że jedyne co mnie trzyma przy życiu, jest zemsta na tobie! I tak sobie pomyślałem: a co będzie, kiedy w końcu ją zabiję? Hym… W tedy w końcu zrozumiałem! Przy życiu podtrzymuje mnie jedynie żądza zemsty. Kiedy cię zabiję, nie mam po co żyć! Tak więc, najpierw wykończę ciebie, a potem sam zakończę swój kiepski żywot… Odpowiada?- zapytał, wskazując na leżące na szybie przedmioty.
-Pistolet czy trucizna?- zapytał, jakby był miłym sprzedawcą w centrum handlowym, a nie jakby pytał o środek jakim ma mnie wykończyć. Zaśmiałam się z komizmu sytuacji.
Tak oto miałam sama sobie wybrać, czym wole być zgładzona. Wow, miałam wpływ na to jak zginę! To i tak dużo.
-Trucizna- wybrałam szybko. Odpowiedź była łatwa. Chłopak uśmiechnął się przebiegle.
-Tak myślałem że to weźmiesz. To chyba najlepiej oddaje ciebie prawda? Działasz wolno, niszcząc od środka i zabijając powoli, aż w końcu wykańczasz- zaśmiał się, podniósł strzykawkę i zbliżył się do mnie. Stałam tam, z wysoko uniesiona głową, wiedząc, że właśnie nadchodzi mój koniec. Nad czym myślałam? Nad tym, czy policjanci nie mogli by nic zrobić. Czy nie mogliby pomóc. Nie, nie bałam się. Nie, nie łapałam się resztek życia, nawet nie walczyłam. Czemu?... Bo wiedziałam cos, czego jeszcze nikt inny nie wiedział. Że Ricky znów nie działał sam. Gdy na samym początku wychyliłam się z dachu, patrzeć na trawnik, miałam konkretny cel. I zauważyłam to co chciałam. W tłumie, praktycznie zaraz za Jackiem majaczyła twarz Artura. Przyjrzałam mu się dokładnie. Zaciskał dłoń na kieszeni spodni, na dużej wypukłości. Wiedziałam co to jest od razu. Pistolet. Już wiedziałam, jaki jest plan- jeśli Ricky mnie nie wykończy, jeśli mu ucieknę, Artur ma zabić Jacka. A ja nie mogłam na to pozwolić.
Chłopak doszedł do mnie, i powoli odwrócił moja wolna rękę żyłą do twarzy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się psychopatycznie.
-Mam nadzieje, że nie boisz się strzykawek- zaśmiał się, i jednym ruchem wepchnął mi igłę w ramie. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Trafił w tętnice, a krew nie była niczym blokowana. Prędzej umrę z wykrwawienia, niż od trucizny. Ricky również to załapał, bo szybko wyjął opaskę uciskową z kieszeni, która, nie mam bladego pojęcia jak tam się znalazła. Potem puścił moją rękę, odszedł kilka kroków dalej i stanął, przechylając lekko głowę by ocenić swe dzieło. Trucizna zaczynała działać. Czułam ją, czułam jak się porusza, lekko szczypiąc w żyły. Moje serce zaczęło walić  cztery razy mocniej. Po kilku minutach zaczęło mi się kręcić w głowie. Przytrzymałam się słupa, podczas gdy Ricky odpiął mi kajdanki. I tak zginę, nikt nie zdąży mi podąć na czas odtrutki. Chłopak odłożył kluczki ki na szybę koło pistoletu i wziął broń. Uśmiechnął się do mnie.
-Wybacz, ze tak to się musiało skończyć- rzucił cicho, patrząc na mnie, i przyłożył sobie pistolet do głowy. Patrzyłam prosto na niego. Prosto w jego oczy. Były bez wyrazu, nie ukazywały nic. Już były martwe. Przełknęłam ślinę, nie odrywając wzroku od chłopaka. Padł wystrzał. Z głowy Rickiego popłynęła rzeka krwi, jednak nie wcelował tam gdzie zamierzał. Było pewne że zginie w przeciągu niecałych pięciu minut, jednak nie zginał na miejscu, tak jak planował. Teraz leżał na dachu, w kałuży własnej krwi, zanosząc się niepohamowanym, histerycznym śmiechem. Stałam nad nim, lekko się kołysząc, doskonale sobie zdając sprawę, że za chwilę również umrę.
-KIM!- wrzasnął Jack i pędem wbiegł do szkoły.
Spojrzałam w dół, patrząc na przerażone twarze ludzi. Teraz nic im nie grozi. „Zadbałam o to”- pomyślałam, i uśmiechnęłam się smutno. Ból w klatce piersiowej wciąż narastał.
-Kim!- krzyknął Jacka, wpadając na dach. Podbiegł od razu do mnie.
-Kim, Kim, Kimi, Kim- mówił dławiącym się głosem, dłońmi błądząc po mojej twarzy, wśród włosów. Uparcie patrzyłam w podłoże. Nagle usłyszeliśmy okropny, ochrypły, psychopatyczny wręcz śmiech.
-Teraz już nic jej nie pomoże. Nawet ty, tak bardzo zakochany nie zdołasz jej pomóc. Umrze. Tak jak powinna umrzeć w tedy w kopalni- wychrypiał Ricky i znów zaniósł się psychopatycznym śmiechem, który przeszedł w dławienie. Po sekundzie wypluł sporą dawkę krwi. Te słowa podziałały na Jacka jak płachta na byka. Jego twarz wykrzywił grymas wciekłości. Wiedziałam że chce odwrócić się i wykończyć Rickie’go. Za to że zniszczył mi życie. Za to że nie dał nam możliwości. Za to że mnie zniszczył, uśmiercił. Wiedziałam to. Ale mimo wszystko nie mogłam na to pozwolić.
-Jack, nie- powiedziałam łagodnie lecz stanowczo, kładąc mu dłoń na ramionach.
Chłopak spojrzał na mnie z tak wielkim smutkiem, tak wielkim bólem, i bezgraniczną miłością. Patrzyłam mu w oczy spokojnie, i gładziłam go lekko po włosach. Trucizna powoli, lecz nie powstrzymanie rozchodziła się po moim ciele, piecząc lekko w żyły. Wiedziałam że nie pozostało mi zbyt wiele czasu. Może 15-ście minut. Może mniej. Odwróciłam wzrok od Jacka i zaczęłam się po kolei przyglądać wszystkiemu co mnie otaczało. Przyjrzałam się słońcu cudownie odbijającemu się od lekko poruszanych wiatrem liści. Soczystej zieleni trawy, drgającej lekko. Byłam zaskoczona. Po raz pierwszy zobaczyła świat tak jasno: był taki żywy, wspaniały i cudowny. Pełen barw, kolorów, dźwięków. Czułam się oszołomiona, i tak niesamowicie szczęśliwa. Jakbym przez całe życie oglądała świat jedynie przez pryzmat, a teraz widziała go po raz pierwszy. To było cudowne. Widziałam wyraźnie wszystko. I czułam. Czułam delikatny, ciepły wiatr, który owiewał moje gołe nogi, i odrobinę rozwiewał włosy. Widziałam twarze ludzi, tak wyraźne, jakby były obrazem na płótnie, a nie realnymi postaciami. Słyszałam szum wiatru, grającego na drzewach, trawach, kwiatach. Zauważyłam że róża jest tak intensywnie czerwona. Pomyślałam o całym swym życiu. O wszystkim, co kiedykolwiek zrobiłam źle. O wszystkich sytuacjach, gdy postąpiłam okropnie. Mimo wszystko niczego nie żałowałam. Przypomniałam sobie wszystkie te wspaniałe chwile. Dłonie Jacka w moich włosach. Jego usta na moich. Jego usta, szepczące że mnie kocha. Nasz taniec na balu. Wszystkie sytuacje, gdy tak chciałam go po prostu przytulić, lecz nie pozwalała mi na to własna duma. Gdy się ze mną droczył. Ulgę, gdy zobaczyłam go w kopalni. Spojrzałam w oczy chłopaka. Jack przyglądał mi się, a w jego oczach majaczyły łzy. Uśmiechnęłam się do niego delikatnie. Nie chciałam umierać. Lecz tez nie panikowałam, nie pytałam dlaczego ja. Byłam z tym pogodzona. Żałowałam że nie pójdę na studia. Że nie stanę na ślubnym kobiercu. Że nie założę białej suknie ślubnej. Że nie będę mieć dzieci. Że nigdy nie zobaczę jak one dorastają. Zawsze, gdy myślałam o śmierci , nie bałam się jej. Bałam się, że odchodząc z tego świata, nie pozostawię po sobie niczego. Lecz teraz wiem, że to nie prawda. Pozostawię po sobie wspomnienia. Zostanę zapamiętana jako Kim Crawford. Królowa balu maturzystów. Najpopularniejsza, najpotężniejsza dziewczyna w mieście. I jedna z popularniejszych na świecie. Dziewczyna Jacka. Piękna, wspaniała. Uratowała szkołę i wiele ludzkich istnień. Wiedziałam, ze pozostawię po sobie ślad- w ludzkich sercach, w wspomnieniach
-Kim…- głos Jacka się załamał. Znów spojrzałam na niego.
-Jack… Kocham cię. Zawsze…-
-I na zawsze- powiedzieliśmy jednocześnie. Posłałam mu  delikatny uśmiech. Już nigdy go nie zobaczę. Już nigdy nie otworze oczu. Już nigdy nie napije się ulubionej latte. Nie wiedziałam co ma być. Wiedziałam jedno: nie chce umierać. Lecz wiedziałam też drugie: nie mam wyjścia. Więc lepiej się z tym pogodzić.
-Kim… Wiesz że jesteś, byłaś i zawsze będziesz moją jedyną, prawdziwą miłością?- zapytał Jack, gładząc mój policzek dłonią. Uśmiechnęłam się smutno.
-A ty moją…- odpowiedziałam cicho, patrząc na zachód słońca. Patrzyłam na jego złote promienie, czułam je na twarzy. Uśmiechnęłam się lekko. Przypomniała mi się scena w szpitalu, gdy tymi słowami wybudził mnie ze śpiączki. I scena w kopani, gdy po raz pierwszy mi to powiedział. Byłam pewna że odchodzę, a potem, gdy wybudziłam sie w szpitalu… Lecz teraz wiedziałam, że żegnam się z nim już na zawsze.
-Kocham cie Jack- odparłam, patrząc w dal. Widziałam słońce przebijające się przez gałęzie drzew. Lekko drgającą trawę. Do oczu nabiegły mi łzy, lecz tak szybko jak się pojawiły, równie szybko znikły. Jack szybko mnie pocałował, nie delikatnie, lecz zachłannie, namiętnie. Oderwał się ode mnie, podczas gdy ja przypominałam sobie wszystkie cudowne sceny mojego życia. Taką prywatną listę przebojów. Smak warg Jacka. Jego ramiona owinięte wokół mnie. Sposób w jaki wymawiał moje imię. Uśmiechnęłam się. Miłość dodawała mi odwagi. Szum fal na plaży. Słodki śpiew ptaków… Zapach nowego samochodu…
Wszystkie chwile zamknięte w tej jednej….


Więc oto koniec :). Wiem, zabijecie mnie XD. Jeszcze epilog, myślę że wyrobię sie na poniedziałek. Dziekuję wszystkim osoba które wytrwały w tej histori od poczatku do końca, a tagże tym którzy dopiero zaczeli przygodę z tym blogiem. Nie kończę całkowicie działaności, caś wymyślę na pewno. Myślę że seria: "Z dawnych lat..." przejdzie, mam również kilka innych pomysłów. Ale wszystkie one są wcześniejszą wersją tej histori, i wszystkie i tak kończa sie w tym momencie. Zobaczymy. Zawiodła mnie tochę ilość komentarzy pod ostatnim postem, lecz trudno, nie można mniec wszystkiego. Dziekuje jeszcze raz, i kocham was, na zawsze :) :*

3 komentarze:

  1. Boże płakałam taki cudowny rozdział kochana proszę napisz kolejnego nloga bo piszesz niesamowicie kocham czytać twoje opowiadanie <3 jesteś niesamowita :*

    proszę jak bd miała czas zajrzyj na mojego bloga :* http://kickinit-pamietnik-kim.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. O kurczę ;-;
    Wzruszający koniec.. straszny w pewnym sensie. Jack cierpi.. bardzo nawet :/ A Kim umarła.. o ja nie wierzę, odebrało mi mowę ;-; Tylko szkoda, że tym razem znowu mnie nie wkręcisz i w następnym rozdziale Kim obudzi się i będzie opowiadać Jackowi o swoim okropnym śnie xd Pamiętam do tej pory, jak się emocjonowałam, że kończysz i nagle takie oszołomienie haha :D
    Fajnie, że nie kończysz z pisaniem, bo chyba bym tego nie przeżyła :)
    Czekam na serie "Z dawnych lat.." :D
    Kocham, pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabić to za mało !
    Wzruszyłaś mnie !
    Czemuuu nie mogło być happy endu ?
    Jesteś wyjątkowa !
    Przepraszam, że kom tak późno <3
    Teraz żałuję, że nie mogę napisać czekam na nst, ale tą historię na pewno zapamiętam

    OdpowiedzUsuń