Myślałam że ta łza to jakiś postęp, zresztą podobnie jak
Jack, który gdy tylko ją zobaczył, to postawił chyba cały szpital na nogi.
Myślałam, ba, byłam pewna, że lekarz powie że to wielki postęp, i ze za kilka
dni się wybudzę. Okazało się jednak inaczej. Lekarz od razu i bez skrupułów
zgasił moje szczęście, informując Jacka, a co za tym idzie i mnie, że łzy mogą
się zdarzać, i że nie ma w tym nic zaskakującego, ale to w cale niczego nie
zmienia. I właśnie po tym wyznaniu poczułam że naprawdę się załamuje. Bo nie ma
nic gorszego niż bezsilność. Ona strawia cię od środka, a ty nic z tym nie
możesz zrobić. I tak oto nadal tylko słuchałam, pozbawiona już wszelkich
nadziei na wybudzenie. Nie miałam już nic. Już wolałabym żeby mnie zabili,
przynajmniej bym się nie męczyła, i nie męczyłabym Jacka, bo on naprawdę
zasługuje na lepsze życie, którego ja mu na razie nie mogę dać. Bo wiem, że
dopóki żyje Jack nie zazna spokoju. Może
nawet nie że nie przestanie mnie kochać, bo to możliwe, tylko raczej to że
będzie miała na zawsze wyrzuty sumienia. A na to już nie mogę pozwolić. Gdyby
mnie zabili, to on mógłby od nowa ułożyć sobie życie: poznać kogoś, zakochać
się, ożenić, mieć dzieci, dobrą pracę i choć myśl ze może mieć kogoś innego niż
ja, i kochać inną kobietę, tylko pogarszała moje samopoczucie, to jednak
wolałabym aby był szczęśliwy. Właśnie
wtedy, gdy nad tym myślałam, usłyszałam że ktoś wchodzi do pokoju. Nie była to
jedna osoba, tylko trójka. Nie miałam pojęcia kto to może być, na ten oddział
wpuszczali tylko rodzinę i lekarzy. I w tedy usłyszałam ich głosy.
-Cześć stary- mówił Jerry. Kurde, jak on się tu dostał?
-WHOOOOO… Wyglądasz okropnie- dodał jeszcze, widocznie
dopiero teraz spojrzał na chłopaka.
-Sie macie - odpowiedział grzecznie Jack, nie zwracając
uwagi na docinek przyjaciela. A cha, czyli jest jeszcze Milton i Eddie.
-Jack, kiedy ostatnio spałeś?- pyta ostrożnie Milton. Cisza.
Jack nie odpowiada.
-Przecież wiesz że musisz odpoczywać- mówi jeszcze rudowłosy.
-Nie odejdę od Kim- odpowiada ze złością Jack.
-Stary, wiem że ją kochasz, wszyscy to wiedzą, ale…- zaczyna
Latynos, ale z nieznanych mi przyczyn urywa w połowie zdania.
-Sugerujesz coś?- cedzi przez zęby Jack.
-Stary, wiesz dobrze jak wygląda sytuacja. Siedzisz tu już
od dobrego miesiąca, nigdzie praktycznie nie wychodzisz. Jak długo chcesz tak
żyć? Wiesz ze my też kochamy Kim, znaczy nie tak jak ty tak po bratersku-
prostuje od razu chłopak- Ile jeszcze chcesz tu siedzieć? Jack jest bardzo mała
szansa że ona kiedykolwiek się wybudzi. Nie każę ci o niej zapominać, ani
układać sobie nowego życia bez niej, bo wiem że sobie go nie wyobrażasz, ale
twierdzę że powinieneś troszkę przystopować- mówi Jerry, a ja wiem że ma rację.
Ma rację, ale ja sobie nie wyobrażam życia bez Jacka. Jak nawet teraz pomyśle
że miałabym całymi dniami tylko tu leżeć, bez niego, bez jego uspokajającego
głosu, to, to…
-Chyba sobie ze mnie żartujesz? Miałbym zostawić Kim samą?
Nie ma takiej opcji- odpowiada wściekły Jack.
-Jack, myślę że Jerry ma jednak trochę racji. Nie możesz
spędzić całego życia na ślęczenie przy łóżku, nawet jeśli jest to miłość
twojego życia- odpowiada Milton.
-A jeśli to zdarzyłoby się tobie i Juli, co byś zrobił na
moim miejscu?- pyta ze złością Jack. Przez chwilę w Sali panuje cisza.
-Ja i Julia to coś kompletnie innego- odpowiada. Słyszę
drwiący śmiech Jacka.
-Nie sądzę- mówi- Kim jest, była i zawsze będzie moją
jedyną, prawdziwą miłością- dodaje, a ja wręcz czuje jak cos w moim umyśle się
przestawia. Wiem że to te same słowa, które Jack mówił do mnie w kopalni, gdy
walczyłam o życie po dźgnięciu nożem.
-Jack…- zaczyna Latynos, ale widocznie chłopak ma już dosyć.
-Najlepiej będzie jeśli na razie wyjdziecie- mówi spokojnie,
po czym słyszę trzepnięcie drzwi, ale nie zwracam na nie uwagi. Całą siłą woli
koncentruje się na tym wspomnieniu. Czuję ciepłe dłonie Jacka na swoich
ramionach, jego łaskoczący moją szyje oddech, rytmiczne bicie serca. Czuje
bijącą od niego wściekłość i rozpacz, oraz miłość. I właśnie wtedy, jeszcze raz
przeżywając to wspomnienie, zdaje sobie sprawę, ze chce żyć, chociażby po to
aby przynajmniej jeszcze raz spojrzeć na jego twarz. Czuję, że ta myśl,
połączona z tym wspomnieniem przebija się przez wszystkie bariery mojego
umysłu. Zupełnie niespodziewanie czuje oszałamiający ból całego ciała, który
przyjmuje z taką radością, jakbym otrzymała najlepszy prezent. Szybko otwieram
oczy, lecz równie szybko mrużę je pod wpływem jasności. W końcu widzę Jacka,
stoi plecami do mnie, patrzy przez okno. Tak bardzo się cieszę że go widzę.
-Jack…- szepcze słabo, na nic więcej mnie nie stać. Chłopak
odwraca się szybko i patrzy prosto na mnie. W pierwszym momencie w jego oczach
widzę niedowierzenie, ale zaraz zastępuje je euforia, szczęście i taka radość i
miłość, że aż mi się kręci w głowie. Momentalnie podbiega do mnie i chwyta mnie
za dłonie.
-Kim, to prawda?...- pyta, widocznie zbyt szczęśliwy by
uwierzyć. Jeśli mam być szczera, ja też nadal nie wierzę że to prawda.
Uśmiecham się tylko słabo, na co otrzymuje delikatny jak dotyk motyla
pocałunek.
-Doktorze, doktorze!!!-woła Jack, przyciskając przy tym
jakiś guzik, na co zaraz w sali pojawia się lekarz i kilka pielęgniarek.
-Tak panie Anderson? Jeśli po raz kolejny zawołał pan nas bo
wydawało się panu że ruszyła powieką, to jak boga kocham…- mówi, ale nagle przerywa,
widząc mnie całkowicie rozbudzoną.
-OO… Chyba że tak- kończy i podchodzi do mnie.
-Jak ma pani na imię?- pyta
-Kimberly Crouford. Mam rocznikowo osiemnaście lat, za miesiąc skończę. To jest mój chłopak
Jack Anderson. Mamy dziś 23 lipca 2012 roku, czyli byłam w śpiączce miesiąc-
mówię słabo. Jeszcze nie nabrałam sił. Lekarz widocznie jest zadowolony i
zaskoczony moją odpowiedzią, bo tylko zaczyna coś mówić że za godzinę pójdę na
jakieś tam badania, po czym wychodzi, a wraz z nim cała ta parada, tak że
ponownie ja i Jack zostajemy sami.
***
-Skąd wiedziałaś to wszystko?- pyta nagle Jack. Odrywam
wzrok od okna.
--Słuchałam cię- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Naprawdę? Jak długo?- zadaje kolejne pytania, widać że jest
ciekawy, a ja nie mam siły mu odmówić.
-Od 27 czerwca- mówię, i obserwuje jak jego twarz się
zmienia.
-Tak długo? To dlaczego nie wybudziłaś się wcześniej?-
-Nie mogłam. Dopiero dziś
gdy powiedziałeś że jestem, byłam i zawsze będę twoją jedyna miłością,
coś zaczęło się zmieniać. Jakby to wspomnienie rozwaliło wszystkie bariery.
Rozumiesz mniej więcej o co chodzi? – zapytałam pełna powątpienia, jednak Jack
tylko pokręcił potakująco głową, akurat w tedy gdy przychodzi lekarz z moimi
wynikami. Uśmiecham się na jego widok, lecz zaraz uśmiech zamiera mi na ustach.
Mina lekarza wnioskuje że nie ma on dobrych wieści. Jakby na potwierdzenie
moich słów, doktor mówi:
-Mam dla pani złą wiadomość…
Błagam jutro bonie wytrzymam boooooosko piszesz!
OdpowiedzUsuńJejku, jesteś boska. CIekawa jestem o co chodzi z tą złą wiadomością. Nie mogę się doczekać kolejnej części. Jeśli dasz radę dodaj kolejną część jutro. Nie naciskam ale mam nadzieję, że znajdziesz czas :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com/ <3
OdpowiedzUsuńNo po prostu cudownie bajeczny .
OdpowiedzUsuńja myslałam , że Kim się nie obudzi a tu proszę ; )
UWIELBIAM CIĘ < 69 . Czekam na kolejny : 3333
U mnie nowy <3
OdpowiedzUsuńhttp://kick-czyli-kim-i-jack.blogspot.com/2012/10/47-rozdzia_7.html
OMG! Jezu! Dawaj następny! ;O Aż się wzruszyłam! Tak to opisałaś, że ło! <3 Kocham Cię ! <3 Czekam na kolejny! <3
OdpowiedzUsuń