niedziela, 7 października 2012

Rozdział 16

Myślałam że ta łza to jakiś postęp, zresztą podobnie jak Jack, który gdy tylko ją zobaczył, to postawił chyba cały szpital na nogi. Myślałam, ba, byłam pewna, że lekarz powie że to wielki postęp, i ze za kilka dni się wybudzę. Okazało się jednak inaczej. Lekarz od razu i bez skrupułów zgasił moje szczęście, informując Jacka, a co za tym idzie i mnie, że łzy mogą się zdarzać, i że nie ma w tym nic zaskakującego, ale to w cale niczego nie zmienia. I właśnie po tym wyznaniu poczułam że naprawdę się załamuje. Bo nie ma nic gorszego niż bezsilność. Ona strawia cię od środka, a ty nic z tym nie możesz zrobić. I tak oto nadal tylko słuchałam, pozbawiona już wszelkich nadziei na wybudzenie. Nie miałam już nic. Już wolałabym żeby mnie zabili, przynajmniej bym się nie męczyła, i nie męczyłabym Jacka, bo on naprawdę zasługuje na lepsze życie, którego ja mu na razie nie mogę dać. Bo wiem, że dopóki żyje  Jack nie zazna spokoju. Może nawet nie że nie przestanie mnie kochać, bo to możliwe, tylko raczej to że będzie miała na zawsze wyrzuty sumienia. A na to już nie mogę pozwolić. Gdyby mnie zabili, to on mógłby od nowa ułożyć sobie życie: poznać kogoś, zakochać się, ożenić, mieć dzieci, dobrą pracę i choć myśl ze może mieć kogoś innego niż ja, i kochać inną kobietę, tylko pogarszała moje samopoczucie, to jednak wolałabym aby był szczęśliwy.  Właśnie wtedy, gdy nad tym myślałam, usłyszałam że ktoś wchodzi do pokoju. Nie była to jedna osoba, tylko trójka. Nie miałam pojęcia kto to może być, na ten oddział wpuszczali tylko rodzinę i lekarzy. I w tedy usłyszałam ich głosy.
-Cześć stary- mówił Jerry. Kurde, jak on się tu dostał?
-WHOOOOO… Wyglądasz okropnie- dodał jeszcze, widocznie dopiero teraz spojrzał na chłopaka.
-Sie macie - odpowiedział grzecznie Jack, nie zwracając uwagi na docinek przyjaciela. A cha, czyli jest jeszcze Milton i Eddie.
-Jack, kiedy ostatnio spałeś?- pyta ostrożnie Milton. Cisza. Jack nie odpowiada.
-Przecież wiesz że musisz odpoczywać-  mówi jeszcze rudowłosy.
-Nie odejdę od Kim- odpowiada ze złością Jack.
-Stary, wiem że ją kochasz, wszyscy to wiedzą, ale…- zaczyna Latynos, ale z nieznanych mi przyczyn urywa w połowie zdania.
-Sugerujesz coś?- cedzi przez zęby Jack.
-Stary, wiesz dobrze jak wygląda sytuacja. Siedzisz tu już od dobrego miesiąca, nigdzie praktycznie nie wychodzisz. Jak długo chcesz tak żyć? Wiesz ze my też kochamy Kim, znaczy nie tak jak ty tak po bratersku- prostuje od razu chłopak- Ile jeszcze chcesz tu siedzieć? Jack jest bardzo mała szansa że ona kiedykolwiek się wybudzi. Nie każę ci o niej zapominać, ani układać sobie nowego życia bez niej, bo wiem że sobie go nie wyobrażasz, ale twierdzę że powinieneś troszkę przystopować- mówi Jerry, a ja wiem że ma rację. Ma rację, ale ja sobie nie wyobrażam życia bez Jacka. Jak nawet teraz pomyśle że miałabym całymi dniami tylko tu leżeć, bez niego, bez jego uspokajającego głosu, to, to…
-Chyba sobie ze mnie żartujesz? Miałbym zostawić Kim samą? Nie ma takiej opcji- odpowiada wściekły Jack.
-Jack, myślę że Jerry ma jednak trochę racji. Nie możesz spędzić całego życia na ślęczenie przy łóżku, nawet jeśli jest to miłość twojego życia- odpowiada Milton.
-A jeśli to zdarzyłoby się tobie i Juli, co byś zrobił na moim miejscu?- pyta ze złością Jack. Przez chwilę w Sali panuje cisza.
-Ja i Julia to coś kompletnie innego- odpowiada. Słyszę drwiący śmiech Jacka.
-Nie sądzę- mówi- Kim jest, była i zawsze będzie moją jedyną, prawdziwą miłością- dodaje, a ja wręcz czuje jak cos w moim umyśle się przestawia. Wiem że to te same słowa, które Jack mówił do mnie w kopalni, gdy walczyłam o życie po dźgnięciu nożem.
-Jack…- zaczyna Latynos, ale widocznie chłopak ma już dosyć.
-Najlepiej będzie jeśli na razie wyjdziecie- mówi spokojnie, po czym słyszę trzepnięcie drzwi, ale nie zwracam na nie uwagi. Całą siłą woli koncentruje się na tym wspomnieniu. Czuję ciepłe dłonie Jacka na swoich ramionach, jego łaskoczący moją szyje oddech, rytmiczne bicie serca. Czuje bijącą od niego wściekłość i rozpacz, oraz miłość. I właśnie wtedy, jeszcze raz przeżywając to wspomnienie, zdaje sobie sprawę, ze chce żyć, chociażby po to aby przynajmniej jeszcze raz spojrzeć na jego twarz. Czuję, że ta myśl, połączona z tym wspomnieniem przebija się przez wszystkie bariery mojego umysłu. Zupełnie niespodziewanie czuje oszałamiający ból całego ciała, który przyjmuje z taką radością, jakbym otrzymała najlepszy prezent. Szybko otwieram oczy, lecz równie szybko mrużę je pod wpływem jasności. W końcu widzę Jacka, stoi plecami do mnie, patrzy przez okno. Tak bardzo się cieszę że  go widzę.
-Jack…- szepcze słabo, na nic więcej mnie nie stać. Chłopak odwraca się szybko i patrzy prosto na mnie. W pierwszym momencie w jego oczach widzę niedowierzenie, ale zaraz zastępuje je euforia, szczęście i taka radość i miłość, że aż mi się kręci w głowie. Momentalnie podbiega do mnie i chwyta mnie za dłonie.
-Kim, to prawda?...- pyta, widocznie zbyt szczęśliwy by uwierzyć. Jeśli mam być szczera, ja też nadal nie wierzę że to prawda. Uśmiecham się tylko słabo, na co otrzymuje delikatny jak dotyk motyla pocałunek.
-Doktorze, doktorze!!!-woła Jack, przyciskając przy tym jakiś guzik, na co zaraz w sali pojawia się lekarz i kilka pielęgniarek.
-Tak panie Anderson? Jeśli po raz kolejny zawołał pan nas bo wydawało się panu że ruszyła powieką, to jak boga kocham…- mówi, ale nagle przerywa, widząc mnie całkowicie rozbudzoną.
-OO… Chyba że tak- kończy i podchodzi do mnie.
-Jak ma pani na imię?- pyta
-Kimberly Crouford. Mam rocznikowo osiemnaście  lat, za miesiąc skończę. To jest mój chłopak Jack Anderson. Mamy dziś 23 lipca 2012 roku, czyli byłam w śpiączce miesiąc- mówię słabo. Jeszcze nie nabrałam sił. Lekarz widocznie jest zadowolony i zaskoczony moją odpowiedzią, bo tylko zaczyna coś mówić że za godzinę pójdę na jakieś tam badania, po czym wychodzi, a wraz z nim cała ta parada, tak że ponownie ja i Jack zostajemy sami.
***
-Skąd wiedziałaś to wszystko?- pyta nagle Jack. Odrywam wzrok od okna.
--Słuchałam cię- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Naprawdę? Jak długo?- zadaje kolejne pytania, widać że jest ciekawy, a ja nie mam siły mu odmówić.
-Od 27 czerwca- mówię, i obserwuje jak jego twarz się zmienia.
-Tak długo? To dlaczego nie wybudziłaś się wcześniej?-
-Nie mogłam. Dopiero dziś  gdy powiedziałeś że jestem, byłam i zawsze będę twoją jedyna miłością, coś zaczęło się zmieniać. Jakby to wspomnienie rozwaliło wszystkie bariery. Rozumiesz mniej więcej o co chodzi? – zapytałam pełna powątpienia, jednak Jack tylko pokręcił potakująco głową, akurat w tedy gdy przychodzi lekarz z moimi wynikami. Uśmiecham się na jego widok, lecz zaraz uśmiech zamiera mi na ustach. Mina lekarza wnioskuje że nie ma on dobrych wieści. Jakby na potwierdzenie moich słów, doktor mówi:
-Mam dla pani złą wiadomość…


No i jest. Przepraszam że nie dodałam wczoraj nie miałam czasu. Następny chyba jutro, najpóźniej we wtorek;)

5 komentarzy:

  1. Błagam jutro bonie wytrzymam boooooosko piszesz!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jesteś boska. CIekawa jestem o co chodzi z tą złą wiadomością. Nie mogę się doczekać kolejnej części. Jeśli dasz radę dodaj kolejną część jutro. Nie naciskam ale mam nadzieję, że znajdziesz czas :) Pozdrawiam i zapraszam do siebie http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com/ <3

    OdpowiedzUsuń
  3. No po prostu cudownie bajeczny .
    ja myslałam , że Kim się nie obudzi a tu proszę ; )
    UWIELBIAM CIĘ < 69 . Czekam na kolejny : 3333

    OdpowiedzUsuń
  4. U mnie nowy <3
    http://kick-czyli-kim-i-jack.blogspot.com/2012/10/47-rozdzia_7.html

    OdpowiedzUsuń
  5. OMG! Jezu! Dawaj następny! ;O Aż się wzruszyłam! Tak to opisałaś, że ło! <3 Kocham Cię ! <3 Czekam na kolejny! <3

    OdpowiedzUsuń