wtorek, 28 maja 2013

Rozdzial 26


Wiatr rozwiewał moje złote włosy na wszystkie strony. Zachwycona, uśmiechałam się szeroko. Dawno już zapomniałam jakie to uczucie. Uczucie euforii. Kiedyś tak często je odczuwałam, a teraz… Westchnęłam delikatnie, przyglądając się gwiazdą. Noc była piękna. Czarno- granatowe niebo wspaniale kontrastowało ze złotem gwiazd, a wspaniały, srebrzysty rogal księżyca górował na niebie.
-Wszystko dobrze?- zapytał z uśmiechem Jack. Zaśmiałam się.
-Nawet lepiej niż dobrze. Jest wspaniale. Dawno się tak nie czułam. Tak…-
-Wolna- dokończył za mnie. Posłałam mu najpiękniejszy z uśmiechów.
-Tak, właśnie tak. Przez kilka ostatnich miesięcy czułam się jak zamknięta w klatce.  Jakby nic nie było realne. Czułam się jakby ktoś mnie wyjął, i zastąpił zupełnie inną osobą. Podczas tych wszystkich wydarzeń zatraciłam gdzieś siebie. Moją chęć walki, moją osobowość. Prawdziwe ja. Dziś je odnalazłam. Już się nie boję. Jestem znów sobą. Znów jestem silna- wyjaśniłam tak dobrze jak tylko potrafiłam. Bo prawdą jest, że nie umiałam odpowiednio dobrać w słowa, co dziś poczułam. Co się zmieniło. Po prostu się nie dało. Jack ze zrozumieniem pokiwał głową.
-Wiem co poczułaś. Miałem podobnie. To kilka miesięcy porządnie dało nam w kość. Czułem się jak w koszmarze. Ja, a co dopiero ty! A dziś, gdy zobaczyłem to wszystko, poczułem się tak… Normalny. Jakbym się przebudził z głębokiego snu- powiedział. Westchnęłam.
-Wiesz że nic już nigdy nie będzie takie samo?- powiedział lekko zasmucona., Znaczy, nie byłam smutna…  Nadal byłam szczęśliwa, lecz wiedziałam że musze się zmierzyć z tym co mnie najbardziej przerażało. Z przyznaniem na głos, że moje życie zmieniło się bezpowrotnie.
-Wiem- odpowiedział chłopak.
-Już nigdy nie będę tą samą Kim, Kim sprzed porwania. Zbyt wiele się zmieniło-
-Taj samo jak już nigdy nie wrócimy do liceum, tak samo jak już nigdy nie odzyskamy zużytej chusteczki. Kim, przeszłość to już historia. Nie warto patrzeć za siebie- mówi Jack, mocniej ściskając moje palce. Odwracam wzrok i przez chwilę jedziemy w ciszy. Przyglądam się mijającym krajobrazom. Akurat przejeżdżamy koło plaży. Tej samej, na którą Jack zabrał mnie zaraz po wyprowadzce ojca. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tamtych chwil.
-Skręć tu- zarządziłam. Jack spojrzał w bok i się uśmiechnął.
-Jak sobie życzysz milady- powiedział poważnym tonem i posłusznie skręcił. Uśmiechnęłam się. Po chwili samochód stanął. Jack wysiadł pospiesznie i podbiegł do drzwi od mojej strony, po czym otworzył je dla mnie szarmancko. Zupełnie to nie przypominało naszej ostatnie wizyty tutaj. Chłopak wyciągnął rękę w moja stronę. Zawahałam się chwile.
-Zaufaj mi- poprosił Jack, a ja się uśmiechnęłam, przyjmując wyciągnięta dłoń. Chłopak nagrodził mnie zniewalającym spojrzeniem, a ja rozejrzałam się w około.
-Aż trudno uwierzyć że byliśmy tu dopiero cztery miesiące temu- mówię. Pomimo całego szczęścia nadal trudno mi pogodzić się z tym jak czas leci. I jak wiele się wydarzyło.
-Wiem, trudno w to uwierzyć. Tyle się wydarzyło od naszego ostatniego pobytu tu. Twoja śpiączka, wyjazd, próba samobójcza Grace, śmierć twojej matki…- wymienia, lecz przerywam mu pocałunkiem.
-Nie mówmy już o tym. W tedy, cztery miesiące temu, obiecałam sobie na tej latarni morskiej że zaczynam nowy etap życia. Nie do końca tego przestrzegałam. Ale od dziś naprawdę zamierzam cieszyć się każdą minutą życia. I nieważne co mnie spotka- mówię. Jack patrzy na mnie przez chwilę, aby za sekundę znów wpić się w moje usta. Z chęcią oddaje pocałunek, gdy nagle dzwoni mój telefon. Zrezygnowana, odrywam się od chłopaka i sięgam do torebki. Jack przewraca oczami.
-Halo?- odbieram.
-Kim, wracaj szybko do szpitala!!!- woła głos w telefonie.
-Jerry?- pytam. Słyszę śmiech.
-A kto?- odpowiada pytaniem na pytanie. Zdziwiona, podnoszę brwi.
-Wszystko ok.? Co się stało?- pytam. Kolejna salwa radości.
-Po prostu przyjedź- odpowiada chłopak i rozłącza się. Z niedowierzeniem kręcę głową.
-Kto to był?- pyta Jack, przyglądając mi się.
-Jerry- odpowiadam. Jack uśmiecha się delikatnie
-No co?-
-Nic, ale on chyba teraz nie odstępuje od Grace?- zadaje pytanie. Kręcę potakująco głową. Jack parska śmiechem.
-Co cie tak bawi?- pytam
-Bo widzisz, jak ja czuwałem przy tobie, to on namawiał mnie bym odszedł od ciebie, bym poszedł się zabawić. Mówił że moje siedzenie nie ma sensu. I twierdził że on nigdy by się tak nie dał przykuć do łóżka. A teraz? Zachowuje się tak samo jak ja- wyjaśnia. Ja też się uśmiecham.
-Tak, tylko widzisz, Jerry się śmiał. A to może oznaczać tylko jedno. Że Grace się wybudziła-


 Dobra, kolejny. Myślę że moja przygoda z tym blogiem powoli dobiega końca. Zkończe wszystkietkie wątki i chyba skończę pisać. Ale spokojnie, zostałojeszcze koło 10- 20 rozdziałów, więc... A co do rozdziału, to dla wytłumaczenia, bohaterowie wracają do domu z Yale.

środa, 1 maja 2013

Rozdział 25


Uniosłam ciężkie powieki, i rozejrzałam się po pokoju. Wszystko było w nim tak dziwnie znajome, takie samo jak przed 3 miesiącami. Aż trudno mi było w to uwierzyć. Jak to możliwe że niektóre aspekty mojego życia pozostały niezmienione pod wpływem wydarzeń ostatnich miesięcy. Jak to możliwe? Naprawdę nie wiem. Uśmiechając się ponuro wstałam z mojego łoża z baldachimem i wsunęłam stopy w klapki na koturnie. Wygładziłam swoją satynową koszulę nocną i odrzuciłam do tyłu długie do kolan włosy. Właśnie w tym momencie zadzwonił mój smart fon.  Podeszłam do szafki nocnej i złapałam urządzenie, po czym przycisnęłam je do ucha.
-Halo?-  rzuciłam. Po drugiej stronie rozległ się ledwie słyszalny śmiech.
-Witaj. Jak się spało mojej księżniczce?- zapytał Jack. Na moja twarz momentalnie wpłynął ciepły uśmiech.
-Nijak. Znów miałam ten koszmar. Cały czas tak samo realny- powiedziałam, i w tym momencie aż poczułam że Jack ściąga brwi.
-Znów?- powtórzył. Przytaknęłam, a on ciężko westchnął.
-Nadal pogrzeb matki, twoja śmierć i moje przyłamanie?- upewnił się. Ponownie przytaknęłam.
-Owszem. Zaczynają mnie już męczyć. Ileż można?- zapytałam retorycznie, nie oczekując odpowiedzi. Po drugiej stronie zapadła chwila ciszy.
-Ale przynajmniej dziś się odprężysz- odpowiada w końcu Jack, na co ja się uśmiecham. Bo dziś jedziemy do Yale. Poznamy innych, normalnych ludzi. Zobaczymy szkołę.  Wybierzemy zajęcia, na które chcemy uczęszczać. W końcu oderwiemy się od tego melodramatu, nazywanego potocznie moim życiem, i zrobimy coś w pełni normalnego.
-O której  po mnie podjedziesz?- zapytałam, lekko  się rozluźniając.
-O 10. Wyrobisz się?- zapytał mój chłopak, na co ja się zaśmiałam.
-Na pewno. To do zobaczenia- rzuciłam i przerwałam rozmowę. Odłożyłam smartfona na szafkę nocną, a sama udałam się  do kuchni. Zjadłam szybko śniadanie, wzięłam zimny prysznic, pomalowałam rzęsy tuszem i założyłam ciemno-granatową sukienkę ołówkową. Zarzuciłam na nią blado, ale naprawdę bardzo blado różowy żakiet, w odcieniu tak bladego różu, że na pierwszy Żut oka można było go pomylić z popielatym. Żakiet miał podwinięte do łokcia rękawy. Na nadgarstek włożyłam masywną, złotą bransoletkę, szyję przyozdobiłam sporym naszyjnikiem, a na stopy włożyłam sandały na szpilce, w odcieniu takim samym jak żakiet. Całą stylizację dopełniłam dużą torebką kuferek. Włosy puściłam luźno, pozwalając im opaść do kolan, w miękkie, złote fale. Przejechałam po ustach balsamem, i już, byłam gotowa. Spojrzałam na telefon. Była 9.54. Jack, powinien tu za chwilę być. W pośpiechu złapałam klucze z blatu stołu w salonie, wyszłam na podwórze, i zamknęłam dom. Akurat w tym samym czasie pod dom zajechało czarne porsche Jacka. Pośpiesznie wrzuciłam klucze do torby, i podbiegłam do samochodu.
-Witaj- powiedział Jack z szelmowskim uśmiechem, gdy tylko wsiadłam. Posłałam mu spojrzenie spod rzęs.
-Hej- powiedziałam jednak tylko, i zatrząsnęłam drzwi. Mój chłopak uśmiechnął się ujmująco i odpalił auto. Ja w tym czasie zarzuciłam na nos moje ukochane, wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne od Chanel. Podróż minęła nam spokojnie, i bez zbytnich niespodzianek. Na miejsce dotarliśmy po 4 godzinach. Chodząc po kampusie, rozkoszowałam się uczuciem normalności. Wszystko tu było takie jak trzeba: spieszący się na wykłady studenci, grupki porozwalanej na ziemi młodzieży, słyszalny ze wszystkich stron śmiech. Czułam się tu tak dobrze, tak… Trudno mi to wytłumaczyć. Bo widzicie, podanie na Yale złożyłam ponad pół roku temu. Zanim się to wszystko zaczęło. Po prostu chodzenie po tej szkole, zwiedzanie jej, przypominało mi jak bardzo się zmieniłam. Jak wiele w moim życiu się zmieniło. Owszem, było to dosyć bolesne odczucie. Lecz po całym dniu tam zdałam sobie sprawę że przeszłość to już historia. Liczy się tylko to co jest tu i teraz. Owszem, odnajdę zabójcę matki. Jasne że zemszczę się na nim. Ale na resztę wydarzeń z mojego życia nie mam już wpływu. Nie odwrócę czasu. I musze się z tym pogodzić, przestać żyć przeszłością. Nie wiem co tak nagle pomogło mi uporać się z moimi wewnętrznymi demonami. Może ten słoneczny, piękny dzień, otaczająca mnie wokół normalność, a może Jack trzymający mnie cały czas za rękę, naprawdę nie mam pojęcia. Po prostu przychodzi czasem w życiu człowieka taki moment, zupełnie niespodziewania, że zdaję sobie sprawę z tego co wiedział już od dawna tylko nie chciał tego przyjąć. U mnie nastąpił właśnie dzisiaj. A wraz z nim pewność że wszystko będzie dobrze. Dopóki mam przy sobie Jacka, dopóki jesteśmy razem, wszystko musi być dobrze. A już niedługo zacznę żyć od nowa. Znów będę sobą: tą najpopularniejszą, najpiękniejszą, najlepszą… Co prawda cały czas w oczach innych byłam sobą. Jednak ja przestałam czuć siebie. Nie wiedziałam kim jestem. A pod koniec tego dnia wiedziałam to już doskonale: byłam Kim Crouford, wicemistrzynią karate, dziewczyną Jacka, najpiękniejszą, najpopularniejszą dziewczyną w mieście, a nawet i w tej szkole. Na tyle silną i zdeterminowaną by znaleźć zabójcę matki. I właśnie w tedy, gdy zdałam sobie z tego wszystkiego sprawę, poczułam się taka lekka, tak szczęśliwa… Poczułam się po prostu wolna


Dobra ludzie. Rozdził strasznie nudny, ale postanowiłam dać wam troszke odpocząć od tych cięgłych dramatów, i chwilę odsapnąć. Spokojnie, będzie jeszcze wiele akcji, to jest tylko taki przerywnik. Przepraszam jeśli was zawiodłam. A oto jak mniej więcej wyglądała Kim:


czwartek, 4 kwietnia 2013

Informacja

Dobra, będę całkowicie szczera.... Długo nie dodaję, wiem. Ale nie czuje takiej potrzeby. Ja naprawdę rozumniem że każdy ma swoje życie i sprawy, i nie oczekuję pod rozdziałami niewiadomo ile komentarzy, bo dobrze wiem jak jest, sama też często wchodzę, nie chce mi się logowac i pisac komentarza, a uważam że rozdział jest świetny. Ale wiecie, trochę mnie blokuje ten całkowity brak zainteresowania. Mam poczucie że straciłam wiele czytelników, nawet takich którzy nie pisali komentarzy. O komentarzach już nie wspomne, po 2 do 5 pod rozdziałem. Ja naprawdę nie oczekuję jakiś niebotycznych liczb, ale chociaż do tych 10 moglibyście dociągnąć. Dla mnie taka mała ilość komentarzy jest sygnałem że powinnam sobie odpuścić bo już wszystkich męczę. I żeby nie było, wcale nie biorę was na litość. Stwierdzam tylko że mam bardzo mało komentarzy i czytelników, i że przez to czuję lekki dyskonfort, a tak szczerze, to całkowity brak chęci do pisania. Mimo wszystko dokończe tę historię. Kolejny rozdział?.... Gdzieś koło niedzieli, wcześniej nie wyrobię. Przepraszam, i kocham was,...
Ola

PS: Naprawdę dziękuje takim czytelnikom jak Ida Howard. Dziewczyno, jestes niesamowita. Uwielbiam twoje blogi, i naprawdę je czytam, a teraz postaram się częściej pisac komentarze. Dziekuje że czytasz te głupoty i komentujesz. Gdyby nie ty, to ten blog już dawno przestałby istnieć. Dziekuje także wszystkim innym którzy to czytają.

niedziela, 3 marca 2013

Rozdział 24


Z punktu widzenia Jacka:
Minoł równo tydzień od śmierci Kim. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę. Zresztą nie, praktycznie wcale go nie pamiętam. Tylko jakieś przebłyski. Ale za to aż za dobrze pamiętam dzień pogrzebu jej matki. Chwilę w której ją zobaczyłem. „Nie, nie chcę tego wspominać”- mówię sobie w myślach, ale mimo to mój umysł mnie nie słucha, już podsuwając mi pod oczy te okropne sceny. 
-Aaaa….- usłyszałem nagle krzyk jakiejś kobiety. Dobiegał z kaplicy. Odwróciłem się zirytowany. Jak można przeszkadzać w takiej chwili? Właśnie grali marsza żałobnego. Westchnąłem, pewny ze zaraz histeryczka się uspokoi. Jednak krzyk wcale nie ustał, wręcz przeciwnie był coraz wyraźniejszy. Zupełnie niespodziewanie ta wrzeszcząca baba wlazła na sam środek okręgu, stanęła zaraz koło trumny i znów zaczęła swą symfonie grozy. Westchnąłem zły, ale postanowiłem dać kobiecie jeszcze minutę. Jeśli nie przestanie, ja już ja uspokoję. Przecież nie mogę pozwolić aby Kim się zdenerwowała. Właśnie, gdzie w ogóle podziała się Kimi? Przecież już dawno powinna wrócić. Tchnięty nagłym niepokojem ruszyłem w stronę krzykaczki.
-Co się stało?- zapytałem na pozór spokojnie. Kobieta spojrzała na mnie wielkimi ze strachu, orzechowymi oczami.
-Ja, tam, ale to nie ja…- zaczęła chaotycznie, ale jej przerwałem.
-O co chodzi?- zapytałem ponownie. Kobieta zaczęła szybciej oddychać.
-W kaplicy jest trup!- zawołała, na co ja się zaśmiałem.
-To kaplica, w niej prawie zawsze są trupy. Tym bardziej że za godzinę ma się odbyć tu drugi pogrzeb- wytłumaczyłem, ale ona zaczęła potrząsać głowa w geście zaprzeczenia.
- Nie chodzi mi o trupa w trumnie. Na podłodze leży panna Crouford- krzyknęła, na co ja zamarłem. Nie to nie możliwe. Jednak ta myśl mnie zmroziła.
-Co?- zapytałem głupio. Słyszałem szepty wokół mnie, ale nie obchodziło mnie to.
-W kaplicy?- zapytałem zdezorientowany. Kobieta potwierdziła. Poczułem się jakby ktoś mi przyłożył. Od razu pobiegłem do budynku, a cały tłum za mną. Do kaplicy dotarłem w niecałą sekundę. Strach o ukochaną osobę dodawał mi siły i szybkości. Jak pocisk wpadłem do środka, rozglądając się na boki. I w tedy to zobaczyłem. Najgorszy widok jaki kiedykolwiek widziałem. Widok który miał mnie już prześladować do końca życia.  Oto na marmurowej posadzce leżała moja kochana Kim. Prawym policzkiem dotykała podłogi, a jej złote włosy rozsypane były wokół. Miała otwarte oczy, ale nie było już w nich życia. Brakowało im tego uroczego błysku. Podszedłem do niej, i upadłem na kolana. Odgarnąłem włosy z jej ślicznej twarzy i szyi. Zauważyłem że jej kark ma bardzo dziwne ułożenie. I właśnie wtedy zdałem sobie sprawę że ta kobieta mówiła prawdę. Kim była martwa, to było morderstwo. Ktoś skręcił jej kark. Ale nie mogłem się poddać. Szybko złapałem jej lewy nadgarstek, ale nie było pulsu. Nie oddychała, i robiła się coraz zimniejsza z minuty na minutę. Ale ja, zbyt zdezorientowany by w to uwierzyć, tylko wziąłem ją w ramiona, i kołysząc, szeptałem ze wszystko będzie dobrze. Chociaż wiedziałem ze nie będzie. A robisz to wszystko ponieważ obiecałeś to osobie którą kochasz najbardziej na świecie. Bo gdy klęczysz nad jej nieruchomym ciałem, zastygłym w geście przerażenia  nagle cały świat rozpada ci się na kawałki. Czujesz jakby coś w tobie umarło. I to większa i ważniejsza część ciebie. Ból jest nie do opisania. . I choć setki ludzi podchodzi do ciebie i płacząc mówią że nic się nie stało, obejmują cię i pocieszają, to tak naprawdę nic do ciebie nie dociera. Nawet nie chcesz ich dotyku. Chcesz się im wyrwać i zanim zemdlejesz podbiec do tego trupa i jeszcze raz go uścisnąć, póki jest ciepły, póki nie odparowały z niego jeszcze resztki życia. Chcesz wierzyć że on za chwilę się podniesie, otrzepie i zacznie śmiać z wyrazu twojej twarzy, ale nic takiego się nie dzieje. I właśnie wtedy, gdy w końcu wszyscy zostawiają cię w spokoju, samego z ciałem, abyś mógł się pożegnać, a ty spazmatycznie płacząc osuwasz się na kolana, zastanawiasz się czy czas kiedyś wyleczy rany.


Dobra, dodałam dwa nowe rozdziały: to tak jako rekonpensata że tak długo nie dodawałam. A co do przyszłości bloga: spokojnie, wszystko jest ok, blog nadal bede pisać, więc prosze nie zwazajcie na śmierć Kim, bo to jeszcze nie koniec historii.




Rozdział 23


Obudziłam się z krzykiem. Kolejna koszmarna noc, w całkiem pustym domu. Od kiedy poznałam przyczyny śmierci matki, nic nie było takie samo. Znaczy… Jako córka chyba powinnam czuć żal, smutek czy rozpacz po śmierci jednego z rodziców, ale… Chociaż bardzo się starałam, nie udało mi się  odnaleźć choć krzty rozpaczy. To smutne, owszem, ale czułam że mało mi do tego. Tak jakby zginęła zupełnie obca osoba. Bo jeśli się przyjrzeć moim relacją z rodzicami, to oni są dla mnie jak obcy ludzie. Widuje ich przez tydzień co roku, tylko. A to co wypisują o nas w prasie? Zawsze jesteśmy przedstawiani jako szczęśliwa rodzinka, kochająca się, nadzwyczaj piękna ( bo wszyscy oprócz mojej siostry jesteśmy nadzwyczaj urodziwi. Ale moją siostra prasa się nie interesuje. Za to mną jak najbardziej) i spędzająca ze sobą każdą minutę. Jasne, bo zaraz uwierzę. Zresztą możecie sobie wyobrazić, jakie skandale powybuchały podczas ostatnich miesięcy. Te wszystkie nagłówki: „Córka Crofordów zaginęła!”, „Skandal u Crofordów: To koniec idealnej rodziny?” itp. itd. Zresztą, już dawno przestałam czytać gazety. Bardzo rzadko tez wchodziłam do Internetu. Za dużo w tym wszystkim było mnie, mojej rodziny, matki, ojca, mojego  życia zarówno publicznego jak i prywatnego. Oczywiście Jack, jako syn ambasadora Włoch tez nie miał łatwiej, ale na pewno lżej ode mnie. Bo polityk i top modelka to jednak co innego. Tym bardziej że ja już od dawna obracam się wśród celebrytów, i każdy chce mnie na swoim pokazie, oczywiście w roli modelki, ale jeśli odmawiam, to przynajmniej abym usiadła w pierwszym rzędzie.  Akurat nie sądzę aby moja pozycja wśród gwiazd się zmieniła, chyba że na wyższą. Zresztą dość o mnie. Jak zwykle zagalopowałam się i zaczęłam myśleć o sobie.  Boże jaka ja jestem głupia. Dziś pogrzeb mojej matki, a ja siedzę tu, i myślę o jakiś szmatławcach. Westchnęłam i w końcu zwlokłam się z łóżka. Podeszłam do wielkiego okna, i jednym energicznym ruchem odsunęłam ciężkie kotary. Zazwyczaj robi to pokojówka lub gosposia, ale z powodu dzisiejszej uroczystości maja wolne. Dzień jest szary, nijaki, najprawdopodobniej będzie padać.  I choć groźba zmoknięcia jest, łagodnie ujmując, niezbyt przyjemna, to i tak wiem że na pogrzebie będą tłumy.  Przeciągam się, poprawiam moją satynową koszulę nocną i schodzę na dół do kuchni. Nienawidzę takiej pogody, zawsze popadam przy niej w melancholię. Tak więc bez zbytniego entuzjazmu jem sałatkę z łososiem, popijając zieloną herbatą. Potem wchodzę na górę, biorę szybki prysznic, Robię sobie delikatny makijaż,  i wchodzę do garderoby. Jak zawsze na widok mojego imponującego zbioru ubrań, butów i dodatków, poprawia mi się nastrój. Na początku nie mogę się zdecydować. W końcu zakładam czarną, luźną, koronkową sukienkę, z białym, okrągłym kołnierzykiem, krótkim rękawkiem, sięgającą przed kolano, a do tego czarne, eleganckie pantofle na 10-centymetrowym obcasie. Włosy upinam tuż nad szyją, w elegancką fryzurę, i wplątuje w nie czarną wstążkę. Na dłonie zakładam czarne, krótkie rękawiczki, a na nie srebrna bransoletkę. W uszy wsadzam drobne, srebrne kolczyki z brylantowymi oczkami. Całości dopełniam koronkowa kopertówką. Patrzę na zegarek. Matko, powinnam już wyruszać! Błyskawicznie wybiegam z domu, i wsiadam do srebrnego porsche. Nie pamiętam drogi na cmentarz, po prostu jakimś nieznanym mi sposobem tam się znalazłam. Na szczęście  pogrzeb zaczynał się dopiero za godzinę, ale rodzina miał się pojawić wcześniej, tak aby w spokoju pożegnać się z ciałem. Westchnęłam, i ociągając się wyszłam z samochodu. Spokojnie podeszłam do kaplicy, a przy wejściu do niej, tak jak się spodziewałam, stał Jack. Ubrany w czarny garnitur wyglądał jeszcze przystojniej niż zwykle, o ile to w ogóle możliwe. Jego ciemne włosy zaczesane były do tyłu, na ustach widniał smutny uśmiech.
-Witaj- powiedział pierwszy. Uśmiecham się słabo, na co chłopak podchodzi do mnie i mnie obejmuje. Wtulam się w jego ramię, a po moim policzku płynie łza. Jedna, przelana nie za matkę, a za dotychczasowe życie, które odeszło bezpowrotnie. Chłopak to wie, i tylko głaszcze mnie po włosach. W końcu jednak musimy się od siebie oderwać, za chwile przybędą tu tłumy ludzi, tym bardziej ze jestem prawie pewna ze fotoreporterzy są tu już od dawna, i kilka z nich już narobiło nam z tysiąc zdjęć. Razem wchodzimy do kaplicy, poczym Jack staje w odległości kilku metrów od trumny, a ja do niej podchodzę. Z bijącym sercem zajrzałam do ciemno brązowej trumny. Wszystko w tamtym momencie wydawało mi się nierealne. To na pewno tylko sen, kolejny koszmar. Przecież to nie możliwe, aby ta kobieta leżąca na białym atłasie, była moją matką. Owszem, z wyglądu jest identyczna. Te same blond włosy sięgające ramion, ta sama twarz i budowa, ale to nie ona. Ona na pewno teraz gada z jednym ze swoich agentów lub szaleje na zakupach w Londynie. Odwróciłam głowę, aby tylko nie patrzeć na jej twarz. Twarz zastygła w wyrazie zaskoczenia, ale i spokoju. Nagle czuje czyjaś dłoń na ramieniu. To Jack, próbuje mnie odciągnąć od ciała. Uśmiecham się do niego delikatnie, na znak że wszystko w porządku i ponownie spoglądam na zwłoki. Podchodzę bliżej, i wyjmuje z torebki telefon komórkowy. Nie, nie mój. Jej. Wiem że to głupie, ale ona nigdy, nigdzie nie ruszała się bez telefonu. Miała je dwa, jeden został zniszczony w wypadku, drugi zostawiła w domu. Tak więc, choć wiem że to totalna głupota, chowam jej telefon pod splecione dłonie. To niestety wszystko co mogę dla niej zrobić. Dopiero teraz odwracam się do Jacka, i wychodzimy na cmentarz, gdzie ma się odbyć msza i pochówek.  Plac zalany jest ludźmi. Oczywiście wszyscy do mnie podchodzą, składają mi kondolencje i wyrażają swój żal, ale dla mnie są tylko tłumem czarnych postaci. Nawet nie chce ich żalu i dotyku. Nie chce ich współczucia, niech sobie je wezmą. Jedyne co teraz chce, to wyjść  stąd. Po prostu zapomnieć, zatrzeć wszystkie wspomnienia. W końcu jednak przechodzimy do mszy. Nawet nie wiem o czym mówi ksiądz, nie zwracam na to najmniejszej uwagi. Tylko szukam kogoś oczami. Przetrząsam ten tłum postaci, aż w końcu znajduje to na czym mi zależy. Ojciec. Ale nie jest sam. U jego boku zwisa jakaś wymalowana ladacznica. To pewnie ta jego miłość. Czuje jak zbiera się we mnie złość. Jak on mógł? Na pogrzeb matki przyjść z kimś, dla kogo ją zostawił? Jestem tak wściekła i zszokowana, że boję się ze zrobię coś głupiego. Z frustracji aż mi zaschło w gardle. „Kurde, gdzie ja mam tę wodę?”- zastanawiam się w myślach, przeszukując torebkę. Nagle sobie przypomniałam  że została w kaplicy. Przeprosiłam Jacka uśmiechem, cichutko wytłumaczyłam  mu o co chodzi, po czym szybko skierowałam się w strona budynku. Po kilku minutach w końcu weszłam do chłodnego pomieszczenia. Tak jak przypuszczałam, zostawiłam ma własność tutaj. Zadowolona, szybko się napiłam  po czym odstawiłam butelkę na ziemie, i podtrzymałam się na podeście na trumny. Zaczęło mi się bardzo kręcić w głowie, wargi mi zdrętwiały. Poczułam że nie mogę ruszać rękoma, ani nogami, przez co za chwilę, jak można się domyśleć, upadłam na marmur. Nagle drzwi kaplicy się otworzyły, i do środka wszedł jakiś kształt. Nie widziałam jego twarzy, ale po budowie poznałam że jest to mężczyzna. Uniosłam lekko głowę. Instynkt przetrwania podpowiadał mi abym uciekała, ale nie mogłam się ruszyć. I to wcale nie ze strachu, po prostu naprawdę straciłam władze nad własnym ciałem. Mężczyzna podszedł do mnie i sprawił że usiadłam. Potem wykonał gest, jakby chciał mnie objąć, i to zrobił. Objął moja głowę i szyję w swoje wielkie łapska, poczym jednym szybkim ruchem pociągnął. Zdążyłam tylko poczuć oszałamiający ból, i dźwięk łamanych kości, po czym już nie było nic...

niedziela, 3 lutego 2013

Rozdział 22

- Jak to nie żyje!- pytam, a raczej krzyczę skrzekliwie.
-Właśnie wracała z Berlina, gdy uderzył w nich rozpędzony tir. Nie wiedzieć czemu nie zahamowali, zderzenie czołowe. Zginęli na miejscu. Przykro mi- mówił jak automat, głosem całkowicie wypranym z emocji. Ja za to skamieniałam. Przecież to nie możliwe. Nie, ja sobie tylko spokojnie śnie. Zaraz się obudzę, i wszystko będzie dobrze. Obudzę się w Mediolanie, w willi Stevena Andersona, za chwilę wyjdę, z łóżka, i wszystko będzie po staremu. Jednak rzeczywistość bywa bolesna.
-Chcielibyśmy by pani zidentyfikowała zwłoki- dodaje policjant. Spoglądam z niepokojem na Jacka. Nie patrzy na mnie, tylko na mężczyznę, wzrokiem mówiącym: „Facet, nie widzisz ze ona ledwo żyje?”. Ale obydwoje dobrze wiemy że będę musiała to zrobić.
-Dobrze, kiedy?- pytam, nadzwyczaj spokojnie.
-Najlepiej dzisiaj- pada odpowiedź.
-To niestety nie zależy od niej. Musi pan pogadać z jej lekarzem- wtrąca się do rozmowy Jack. Nieznajomy się uśmiecha.
-Już to zrobiłem. Może pójść, tylko musi mieć podpięta kroplówkę- odpowiada. Moja głowa jest pusta. Nie mam w niej żadnych myśli, nawet najmniejszej. Czuje się jak człowiek którego dopiero wyrwano ze snu, i kazano przeliterować jakiś niemożliwy wyraz. Na szczęście mam Jacka.
-Dobrze, za godzinę będzie gotowa- mówi. Policjant obleśnie się uśmiecha.
-W kostnicy- rzuca jeszcze, po czym wychodzi, a ja z powrotem padam na poduszkę. Wierzyć mi się nie chce, to nie możliwe.
-Kim, musimy się zbierać- mówi nagle mój ukochany.
-Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić- odpowiadam. Jack wie o co mi chodzi.
-Pamiętaj, będę przy tobie- pociesza mnie i przytula.
***
Identyfikacja zwłok to cos okropnego. Tym bardziej kostnica. Ten chłód przyprawiał mnie o dreszcze, ale to nic w porównaniu z leżącym przede mną ciałem. Tak, to na pewno była moja matka. Poznałabym ją wszędzie, nawet pod ta warstwą brudu i krwi. Była prawie identyczna, jak ja. Bardzo charakterystyczna. Ale przez to ze tak szybko ją poznałam, dreszcze zaczęły mnie przeszywać z podwójną siłą.  Myślałam że zwymiotuje, było mi niedobrze. Jeszcze w dodatku ten odór przypalonego mięsa, brudu i krwi niczego nie ułatwiał. Tak więc, jak można się domyśleć, było to najgorsze dziesięć minut w moim życiu. Tym bardziej że Jacka nie wpuszczono na salę, i ze wszystkim musiałam sobie poradzić całkiem sama. Czułam się jak zwierzę umieszczone w klatce, i poddawane strasznym eksperymentom, dlatego gdy w końcu mnie wypuścili z tej Sali tortur, pierwsze co zrobiłam, to wtulenie się w Jacka. Nadal nie mogłam w to uwierzyć. Ale dlaczego nie zahamowali, co się stało? Te pytania wciąż mnie nurtowały. A jak wiadomo, nie byłabym sobą, gdybym na nie,  nie odpowiedziała. Dlatego, mimo ogólnego rozbicia i mdłości, zażądałam pokazania mi pojazdu w którym przebywała moja rodzicielka podczas wypadku. Policjanci co prawda byli na początku bardzo niechętni do współpracy ze mną, ale nigdy nie wolno lekceważyć mojej siły perswazji. Tak więc już za dwie godziny stałam przed srebrnym, całkowicie zniszczonym mercedesie.  Zajrzałam pod maskę. Dokładnie penetrowałam każdy zakamarek pojazdu, jednak nic nie znalazłam. Zawiedziona, już miałam zatrzasnąć klapę lub przy najmniej to co z niej zostało, gdy nagle TO zauważyłam. Praktycznie niezauważalnie przecięte kable od hamulca. To nie mogło się stać podczas wypadku, robota była zbyt fachowo wykonana.  Przerażona spojrzałam na Jacka. Przecięcie hamulców mogło oznaczać tylko jedno.
- To morderstwo…-

sobota, 2 lutego 2013

Tak, wiem...

Wiem że strasznie długo nie dodaje. Po prostu nie mam czasu, a dodatkowo całkowicie mnie wciagneła historia którą będe opisywac na moim najnowszym blogu. Mam nadzieje że wejdziecie, i przyjmiecie go tak entuzjastycznie jak ten. Oto on:

http://www.szpieg-towszystko.blogspot.com/.

A co do tego bloga, to jutro pojawi sie rozdział...