środa, 23 października 2013

Rozdział 33


-To było chamskie z twojej strony. Wylać jej na białą sukienkę sok pomidorowy… I to bez powodu…- rzucił głos za mną.
Wypuściłam głośno powietrze. Wiedziałam dokładnie kto to.
-Nie bez powodu. Nazwała mnie zazdrosną suką- wyjaśniłam, krzywiąc się lekko i wzięłam do ręki szklankę z Wiski. Pociągnęłam spory łyk.
-Nazwała cie suka dopiero gdy zniszczyłaś jej sukienkę i resztki reputacji-  w głosie tym kryła się pretensja.
Zagotowało się we mnie. Serce zaczęło bić w rekordowym tempie, a oddech stał się nierówny.
-A co ciebie to obchodzi Jack? Nadal ją lubisz?- włożyłam w to zdanie tyle jadu, ile tylko potrafiłam, i przekręciłam głowę, by móc zobaczyć jego reakcję.
Wyglądał jakby dostał po twarzy, lecz szybko się otrząsnął. Na jego twarz wpłynął kwaśny uśmiech.
-A co, zazdrosna?-
Przewróciłam oczami.
-Naturalnie Jack- zaczęłam sarkastycznie- jestem tak zazdrosna, że zaraz się popłaczę. Nie widać?- zapytałam, znów spoglądając na niego, i uśmiechając się ironicznie.
Jack patrzył się na mnie przez dłuższą chwilę niewidzącym wzrokiem. Ja również mu się przyglądałam, z zaciętym wyrazem twarzy.
Piosenka się skończyła, lecz po niecałej sekundzie z głośników zaczął płynąć „Applause” Lady Gagy. Uśmiechnęłam się krzywo.
-Musimy porozmawiać Kim- rzucił Jack, a ja powiększyłam swój uśmiech. Gaga właśnie śpiewała : „Applause, Applause, Applause”.
-Naprawdę? Bo moim zdaniem nie mamy o czym- odpowiedziałam słodko, i przekręciłam się na stołku w druga stronę.
Jednak on nie odpuścił. Przeszedł z drugiej strony i usiadł koło mnie na sąsiednim stołku barowym. Przewróciłam oczami, i odwróciłam twarz w drugą stronę.
-I tak się mnie nie pozbędziesz- odpowiedział, a raczej wypluł te słowa.
Spojrzałam na niego.
-Skoro tak bardzo nie masz ochoty mnie widzieć, to po co tu siedzisz?- odparłam drwiąco.
-Bo nieważne że nie mam ochoty cie widzieć. Ja musze cię widzieć. Musze wiedzieć, że jesteś. Musze być przy tobie- rzucił od niechcenia, jakby sam nie mógł się z tym pogodzić. Wkurzył mnie tymi słowami.
-Wybacz, nie mam ochoty rozmawiać z kimś w kim mój widok wywołuje niechęć! To nic miłego słyszeć, że człowiek cie potrzebuje, wbrew swojej woli, wszystkiemu- rzuciłam wściekle, szybko zgarnęłam swoja kopertówkę, i wstałam. Z prędkością błyskawicy zaczęłam się kierować w stronę salonu.
Nagle poczułam mocne szarpniecie za nadgarstek. To Jack mnie zatrzymał, i brutalnie obrócił w swoja stronę.
Lady gaga śpiewała akurat : „Give me that thing that I love (I'll turn the lights on)”
Spojrzałam w jego oczy. 
-Ta piosenka idealnie do ciebie pasuje- podsumował Jack, z drapieżnym błyskiem w oku. Uśmiałam się krzywo.
-Naprawdę?- zapytałam. Przecież wiedział że wolałam rocka.
-Ty tez żyjesz dla braw- powiedział tonem, który trudno mi było zidentyfikować.
Ja miałam dość. Nie dość, że nie mogłam tak po prostu się do niego przytulić, ba, nie mogłam na niego patrzeć, to on wciąż mi się naprzykrzał. I jeszcze był na mnie zdenerwowany! Niby za co, ja się pytam? Ta cała szopka jest przez niego.
-Skoro jestem taka okropna, to dlaczego mnie kochałeś?- zapytałam z pasją, i odsunęłam się od niego. Nie mogłam polegać na własnym ciele. Zbyt pragnęłam jego dotyku.
Chłopak spojrzał na mnie wściekły.
-Kochałem? To czas przeszły? Cos się zmieniło?- zapytał, a ja uśmiechnęłam się niedowierzająco.
-No nie wiem. Może gdybyś mnie kochał, nie zdradziłbyś mnie. Chyba że tak naprawdę nigdy mnie nie kochałeś- wysyczałam, wpuszczając w te słowa całą wściekłość, jaka mną targała.
Jack wyglądał jakby dostał po twarzy.
-Nie kochałem? Nieba bym ci przychylił. Zrobiłbym wszystko….- zaczął, ale mu przerwałam.
-Widzisz. Sam używasz czasu przeszłego- stwierdziłam zwycięsko.
Tego już dla Jacka było widocznie za wiele. Powoli zaczął iść na mnie. Jednak ja się nie cofnęłam, tylko uparcie patrzyłam mu w oczy. Miałam już dość całej tej sytuacji.
Zatrzymał się kilka centymetrów przede mną. Wystarczyło abym stanęła na palcach, i mogłabym go pocałować. Jednak ja wstrzymywała się całą siłą woli, aby tego nie uczynić. Mój oddech zwolnił. Nie mogłam…. Ja…
-Kim, nie wmówisz mi że już nic do mnie nie czujesz- rzucił stary, dobrze mi znany tekst.
Moje serce biło nieznośnie szybko. Co do niego czułam? Przecież odpowiedź była oczywista. Ale ja nie mogłam powiedzieć tego nagłos.  Jeśli mnie zdradził… Nie mogłam mu dać tej satysfakcji. Satysfakcji, jak na mnie działa.
-Jack, zdradziłeś mnie, co mogłabym do ciebie czuć?- zapytałam słodko, patrząc na niego spod rzęs. Chłopak patrzył na mnie. Wręcz widziałam, jak się powstrzymuje, aby mnie nie pocałować. Wiedziałam, że przeżywa te same katusze. Ale co mogłam poradzić?
-Jak zawsze!- powiedział, a raczej cicho krzyknął. Wypuściłam gwałtownie powietrze.
-Jak zawsze, to ja jestem ten zły! Jak zawsze to ja wszystko zniszczyłem. Zawsze stawiasz mnie w tej roli!- zaczął mi wyrzucać. Teraz to ja poczułam złośc.
-A co, może to moja wina, że mnie zdradziłeś?!-
-Ale ty nawet nie próbowałaś o nas walczyć! Gdyby ci zależało…-
-Gdyby mi zależało?! Nawet nie wiesz, co czułam, jakie męczarnie przeżywałam, ze świadomością, że mnie zdradziłeś! Nawet nie wiesz…- zaczęłam, lecz Jack stracił nad sobą zupełnie kontrolę.
Jednym szybkim ruchem uchwycił mój podbródek w swoje silne dłonie i wpił się w moje usta. Całował mnie gwałtownie, zachłannie i namiętnie. Wręcz miażdżył mi usta. Przez chwilę próbowałam się opanować. Naprawdę. Tłumaczyłam sobie, że nie mogę. Lecz to nic nie dało. Nie mogłam z tym walczyć.
Dobrze wiedziałam, że Jack to moja bratnia dusza. Nieważne co mi zrobi, jak bardzo mnie zrani, do jakiego stanu mnie doprowadzi. Nieważne, jak bardzo będę go nienawidzić. Zawsze tez będę go kochać. Nie  mogłam z tym walczyć. Nie chciałam.
Dlatego właśnie z pasją oddawałam każdy pocałunek. Jack przygwoździł mnie do ściany i oparł swoje ręce po obu stronach mojej głowy, uniemożliwiając mi w ten sposób jakikolwiek ruch, i jednocześnie nadal mnie całując. Za plecami czułam zimno białej ściany. Jej twardość. Docierały tez do mnie jakieś pokrzykiwania, wiwaty, muzyka. Jednak to wszystko dochodziło jakby zza mgły, z innego świata. Liczył się tylko tu i teraz, wargi Jacka na moich ustach, jego ciało koło mojego.
Całowaliśmy się naprawdę długo. Jeśli tylko oderwaliśmy usta na choćby sekundę, by zaczerpnąć powietrza, od razu znów je złączaliśmy. Nie mogłam tego zatrzymać. Moja cała silna wola, cały mój umysł poszedł na wakacje, pozwalając mojemu ciału przejąć kontrolę.
W końcu jednak się od siebie oderwaliśmy. Jack odsunął się ode mnie na kilka kroków. Obydwoje patrzyliśmy na siebie.  Chłopak nadal nie zabrał rąk. Po chwili spojrzałam na bok. Staliśmy przy samej ścianie, a kilka metrów od nas zgromadził się tłum gapiów. Ludzie robili zdjęcia, i nagrywali filmy. Mój oddech powoli wracał do normy. Nie wiedziałam co mam zrobić. I właśnie w tedy moja inteligencja wróciła z urlopu. Lepiej późno niż wcale. Szybko podniosłam upuszczoną kopertówkę, i ruszyłam na tłum. Ludzie rozstępowali się przede mną, torując mi przejście. Nikt nie chciał mi się narazić. Niektóre rzeczy się nie zmieniają. Nie, nie mogłam wyjść z imprezy. Było by że uciekłam. Lecz nie mogłam też tu zostać.
Przystanęłam na zewnątrz.
Noc była wspaniała. Ciepła, pogodna, z milionem gwiazd. Zaczerpnęłam głęboko powietrza.
Wokół basenu zgromadziło się pełno ludzi. Tu również płynęła muzyka. Tym razem było to Lady Gaga: „Born this way”.
Co oni maja z ta Lady Gagą?
Nagle ktoś do mnie podszedł od tyłu.
-Przepraszam, panna Kim Crawford?- zapytał donośny, poważny głos. Odwróciłam się.
Przede mną stało dwóch policjantów. Jeden wysoki i chudy, drugi o kilka centymetrów niższy od pierwszego i bardziej przy kości. Obaj w służbowych mundurach. Oho, kłopoty.
-Owszem, w czym mogę pomóc- zapytałam jednak uprzejmie.
-Musimy porozmawiać. Sprawa jest naprawdę poważna. Lecz nie możemy tego zrobić tutaj- odpowiedział niższy, rozglądając się. Ja również to zrobiłam.
W szklanych, gigantycznych drzwiach wychodzących na ogród stał Jack, przyglądając się mi. Szybko spuściłam wzrok i spojrzałam na funkcjonariuszy.
-Dobrze panowie. Chodźcie za mną- powiedziałam, i zaczęłam iść w kierunku głównego wejścia do domu. Mężczyźni posłusznie ruszyli za mną. Niezauważona weszłam do domu i równie szybko przemknęłam się do drugiej części domu, w której impreza się nie odbywała. Dobrze wiedziała co gdzie jest, jak już mówiłam, Nate był moim chłopakiem. Wprowadziłam funkcjonariuszy do małego, nowoczesnego biura, po czym usiadłam w wielkim fotelu za biurkiem. Policjanci przycupnęli na skórzanych fotelach przede mną.
-Więc o co chodzi? Są jakieś postępy w sprawie mojej matki?- zapytałam z chłodna uprzejmością. 
Mężczyźni przez chwilę kręcili się na fotelach, nie patrząc mi w oczy. Wyglądali jak ofiary złapane w pułapkę przez drapieżnika. Jakby za chwile mieli zginąć. Moja cierpliwość powoli się kończyła.
-Więc?....- zaczęłam, tym samym rozkazując, by któryś w końcu zaczął.
-Więc… nie do końca. Chodzi nam o panią- wykrztusił z siebie w końcu wyższy. Uśmiechnęłam się ironicznie.
-Naprawdę?- zapytałam, zaciekawiona. Gestem nakazałam mu kontynuować.
-Bo widzi pani…- zrobił chwile przerwy, i zaczerpnął głęboko powietrza. Ciepliwie czekałam. Cóż takiego przerażającego mógł mi powiedzieć?
-Bo… Ricky Wiwer uciekł z więzienia- zakończył wreszcie, a ja poczułam jak moje serce momentalnie staje….


Dobra, po pierwsze, jestem okropnie zawiedziona. Tyle czasu, a tylko 4 komentarze. Może jestem przewrażliwiona, ale... Troszke mi przykro :(. Po drugie, opowiadanie ma sie ku końcowi... Jeszcze kilka rozdziałów i wielki finał. A potem zobaczymy co bedzie z tym blogiem. Mam co prawda kilka pomysłów, ale... Wszytko sie okaże :)


niedziela, 1 września 2013

Rozdział 32


Przyznam szczerze, że Milton dał mi dużo do myślenia. Jasne jest, że wszystko co powiedział było prawdą, i co prawda wiedziałam niby o tym od dawna, lecz… Serio, zabrzmiało to zupełnie inaczej gdy ktoś, po raz pierwszy powiedział o tym głośno. Moje serce biło niesamowicie szybko, prawie wyrywało mi się z piersi. W ustach czułam nieprzyjemny posmak, kręciło mi się w głowie. Jezu, jak ja tego nienawidziłam. Bo Milton właśnie zupełnie nie świadomie wykonał rzecz, której bałam się najbardziej. Zdemaskował mnie. Zajrzał za tę starannie dobraną maskę, za moją misternie zbudowaną sieć kłamstw, szantażów, niedomówień, i odkrył mnie. A kim, a raczej czym byłam bez moich kłamstw, manipulacji, szantażów? Zadrżałam, a po plecach przeszły mi ciarki, chociaż na dworze było dobrze ponad 20 stopni. Głowa mnie okropnie rozbolała, a ja zapragnęłam po prostu… Wrócić do normalności. Znów do liceum, do czasów sprzed Ricki’ego. Zapragnęłam pójść na zakupy i karmelowe latte z Grace. Zapragnęłam znaleźć się przy mojej szafce w szkole, wypakowując książki i jednocześnie gadając z Donną. Zapragnęłam nawet udać się na te cholerne lekcje z fizyki, podczas których dostawałam najwięcej zaproszeń na randki. A co miałam? Zdradziecką, zazdrosną przyjaciółkę małpę, odsiadującą teraz wyrok za porwanie i torturowanie. Drugą najlepsza przyjaciółkę wychodząca dziś ze szpitala, z brzuchem i narzeczonym przy boku. Owszem, jako najpopularniejsza dziewczyna w tym mieście miałam wiele koleżanek. A raczej znajomych. Jak łatwo się domyślić, moja dziwaczna obsesja na punkcie zaufania sprawiała, że otaczałam się bardzo małym wianuszkiem najbliższych osób. Znaczy… Wszyscy zawsze do mnie lgnęli, a ja byłam dla nich miła, lecz nie pozwalałam się im do mnie zbliżyć. Zawsze zachowywałam dystans. Uważałam, że im mniej osobami się otaczam, tym mniej potencjalnych osób które mogą mnie zranić. Nadal tak uważam.
Lubię Grace, lubiłam Donnę, lecz choć pozwoliłam im się do siebie zbliżyć bardziej niż innym, nigdy ich do siebie nie dopuściłam w 100%. Miały dostęp do jakiejś małej, praktycznie nic nie znaczącej części mnie. Nie wiedziały co czuję, nie znały moich myśli, emocji, nic. Nie znały mnie. Tak jest do tej pory. Tak naprawdę jedyna osoba której w miarę zaufałam, jest Jack. Wydawało mi się, że nawet go do siebie dopuściłam. Jednak teraz, siedząc u Phila Falafela, i rozmyślając dokładnie o tym wszystkim, zdałam sobie sprawę, że tez nie do końca. Może ja po prostu jestem tak wypaczona, i nikomu nie potrafię zaufać? Nie wiem. Jedyne czego teraz pragnęłam, to choć na chwilę przenieść się z powrotem do drugiego września. Aby znów moim największym problemem był natłok obowiązków, sprawdzian z niemieckiego i to, gdzie i z kim spędzę weekend. Westchnęłam ciężko. Najprostszym rozwiązaniem wydawało się teraz zadzwonić po jakaś koleżankę. Dobrze wiedziałam że wszyscy stawili by się na moje żądanie w mgnieniu oka. W końcu wszyscy daliby się pokroić za spędzenie w moim towarzystwie choć godziny. A jeśli nie wszyscy, to i tak nikt nie chce się naprzykrzyć Kim Crawford. Nawet gdy skończyliśmy liceum i tak byłam mistrzynią zemst. Ta cała Gwen do tej pory boi się wychodzić z domu. Nabrałam tak ogromnej ochoty na to, by choć na chwile poudawać że wszystko jest jak dawniej, że już nie miałam sił walczyć. Wyjęłam szybko telefon z torby i wybrałam numer Clary. Odebrała po drugim sygnale.
-Halo, Kim?- zapytała niepewnie. Uśmiechnęłam się.
-Hej Clary. Masz jakieś plany na dziś?- zapytałam swobodnie. Widać było że dziewczyna przez chwilę się wacha.
-No wiesz, dziś jest ta impreza u Nata i się wybieram..- zaczęła, lecz jej przerwałam.
-Naprawdę, to świetnie, ja również się wybieram! To co, widzimy się na miejscu?- rzuciłam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
-Jasne!- rzuciła wesoło dziewczyna, na co się uśmiechnęłam i po prostu skończyłam rozmowę.
Impreza u Nata. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, od jak dawna nie byłam na żadnej imprezie. Od jak dawna byłam w ogóle odcięta od życia towarzyskiego. Tylko dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Odpowiedź na to pytanie pojawiła się od razu. Cynk o imprezie był na facebooku. A ja na swojego nie wchodziłam, od, chwile…  dwóch miesięcy? Co najmniej.
Zrezygnowana weszłam przez telefon na portal. 2056 nieprzeczytanych wiadomości. Sześć razy więcej powiadomień. 583 zaproszenia na wydarzenia. 234 zaproszeń do znajomych. Przewróciłam oczami i szybko wyszłam ze strony. Jak ja nienawidziłam tego badziewia!!!!! Spojrzałam przelotnie na zegarek. Jezu, już 17? Za niecałą godzinę zaczynała się impreza!
Nie myśląc dużo zerwałam się z miejsca i pognałam do samochodu. Po kilku minutach byłam już w zupełnie pustym domu. Westchnęłam, i wzięłam błyskawiczny prysznic. Potem szybkie przygotowania i już byłam w drodze do mojego eks. Dla tych, którzy już zapomnieli, Nate był tak jakby moim chłopakiem… To znaczy… Gdy okazała się że Jak założył się o mnie, zaczęłam się od razu spotykać z Natem, by jakoś sobie zrekompensować stratę Jacka. A potem, gdy na balu znów do siebie wróciliśmy ( ja i Jack) to Nate zerwał ze mną. Albo ja z nim… Nie ważne!
Po drodze zaliczyłam chyba wszystkie czerwone światła jakie tylko istnieją w tym mięście, tak, że na imprezę dotarłam w sam raz spóźniona.
Willa Nata znajdowała się po drugiej stronie miasta. Była mniejsza od mojej czy Jacka, lecz równie imponująca. Zaprojektowana w nowoczesnym stylu, dużo schodów, szarości i biel. Interesująca. Teraz z środka dobiegały głośnie dźwięki jakiejś popowej pioseneczki, a trawnik zalany był ludźmi. Uśmiechnęłam się, i wyszłam z samochodu. Tak, tego mi było trzeba. Normalności.
Nagle ktoś podszedł od tyłu i objął mnie. Szybko wyrwałam się z objęć, jednocześnie ledwo widocznie się wzdrygając. Nie lubiłam gdy ktoś mnie dotykał. Tylko dotyk Jacka mi nie przeszkadzał.
-Kimi!- zawołał Nate z błogim uśmiechem. Przewróciłam oczami, lecz przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech.
-Nate!- odpowiedziałam równie radośnie co on. Wspominałam kiedyś że jestem świetną aktorką?
-Wyglądasz wspaniale!- stwierdził gospodarz, pożerając mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się na pozór skromnie.
-Oh, dziękuję- udałam zakłopotaną. Lecz dobrze wiedziałam, ze chociaż wcale się nie starłam, efekt był piorunujący. 
Moje długie do kolan, złote włosy puściłam luźno w wielkie fale. Użyłam troszkę kolektora pod oczy i odrobinę czarnego tuszu do rzęs. Usta pociągnęłam szminka w kolorze nude.
Bladość skóry podkreśliłam czarną, prostą sukienką ze sporym dekoltem w kształcie litery V, z wcięciem pod biustem, a dalej luźno puszczoną, sięgającą lekko przed kolano. Na stopy zarzuciłam delikatne czarne sandałki złożone z wielu paseczków, na średniej szpilce (średniej jak dla mnie).  Do tego gigantyczny, złoty pierścionek oraz równie złota, wielka kopertówka.
-Ty również wyglądasz wspaniale!- zapewniłam, i wcale nie kłamałam. Nate, podobnie jak Jack, należał do grupy chłopaków, którzy nieważne co założyli, ani w jakiej byli sytuacji, wyglądali zawsze świetnie.
Tym razem chłopak miał na sobie czarne spodnie i czerwona koszulę w czarną kratkę, z podciągniętymi do łokci rękawami. Patrzyłam tak na niego, gdy cos gadał o szkole, i wcale się nie zdziwiłam, ze to jego wybrałam na zastępcę Jacka. Nie, nie był nawet do niego podobny. Jedyne co ich łączyło, to to o czym wcześniej wspomniałam. Podczas gdy Jack był moim zupełnym przeciwieństwem, Nate…
On miał normalną karnacje. Nie był okropnie blady, jak ja, ani nie miał ciemnej karnacji jak Jack. Był po prostu normalny.
Włosy też miał takie pomiędzy. Podczas gdy moje były jasno złote, a Jacka hebanowo czarne, jego były kasztanowe.
Nawet oczy były jakby żywcem wyjęte z połączenia naszych. Ja miałam turkusowo- zielone, ze złotymi refleksami, Jack praktycznie czarne (taki ciemny brąz że niemal), a Nate miał dziwny odcień zielono- piwny.
Poza tym posturą i budową przypominał Jacka, no, może był tylko trochę mniej wysportowany.
-I w tedy ojciec powiedział, żebym się starał o to stypendium sportowe- zakończył, uśmiechając się powalająco. Ja również się uśmiechnęłam.
Chłopak spojrzał na chwile w górę, ponad moje ramię i uśmiech zszedł mu z twarzy.
-Wiesz co Kim, musze przywitać wszystkich gości. Pogadamy później- pożegnał się pospiesznie i odszedł, mało nie potykając się o własne nogi.
Zmarszczyłam brwi i zaskoczona podążyłam za jego wzrokiem. Za mną, w rogu pokoju, stał Jack wpatrując się intensywnie we mnie. Przełknęłam ślinę, gotowa do kolejne rundy.
-Hej Kim! Cudownie wyglądasz!- zawołał nagle wesoły głosik zaraz koło mojego ucha. Odwróciłam głowę. Clary.
-O witaj!- powiedziałam, i pocałowałyśmy się w policzek… No tak jak by.
Ja jak zawsze musnęłam powietrze koło jej policzka i sama też tak się nadstawiłam. Clary jednak to nie przeszkadzało. Samo to że tak się z nią przywitałam było dla niej wyróżnieniem.
-Wiesz co się stało?!- zapytała podekscytowana. Pokręciłam przecząco głową.
-Gwen tu jest!- krzyknęła, starając się przekrzyczeć muzykę, widocznie szczęśliwa, że może mnie uraczyć tak ważną wieścią.
Odwróciłam się szybko twarzą do mniej.
-Gwen tu jest?- powtórzyłam. Dziewczyna potrzasnęła głową z błogim uśmiechem na twarzy.
Moje usta momentalnie wykrzywiły się w chytrym i przebiegłym uśmieszku. Już miałam zarys pomysłu.
-Ponoć usłyszała że od kilku miesięcy już nie pojawiasz się na imprezach i dziś po raz pierwszy zaryzykowała- dodała koleżanka, przyglądając mi się z rozanieloną miną. Mój uśmiech jedynie się poszerzył.
-No to na co my czekamy? Trzeba ja w końcu powitać!- powiedziałam słodko i zaczęłam przedzierać się przez tłum.
Pierwszym moim przystankiem był barek z drinkami. Szybko zamówiłam Martini i krwawą mery. Clary za to wzięła kokosowe malibu. Powoli sączyłyśmy swoje napoje, czekając aż obiekt sam się napatoczy. Chyba nikt nie przypuszczał że będę za nią biegała po całej posiadłości?
Nie musiałyśmy długo czekać. Nasza kochana przyjaciółeczka  weszła do pokoju obok po niecałych pięciu minutach. Stała odwrócona do nas plecami i rozmawiała z jakąś grupką. Ta po chwili wybuchła śmiechem, lecz za chwilę wszyscy posłami jej pełne politowania spojrzenia i odeszli.
-Dowiedz się o czym ona z nimi rozmawiała- rozkazałam, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
Clary prędko wstała z wysokiego, przy barowego stołka, i pognała za  dziewczyną, która ostatnia odeszła od Gwen. Dziewczyny przez chwile rozmawiały, widać było że się całkiem dobrze znają, a po chwili Clary  zaczęła iść w moją stronę z najszerszym uśmiechem jaki w życiu widziałam. Po kilku sekundach wróciła z powrotem na swoje miejsce i nachyliła się nad moim uchem.
-Mówiła im, jaką to jesteś zazdrosną suką i że chwała bogu że jednak nie przyszłaś- zdała mi relacje, pomijając to co mnie nie interesowało.
Moje serce zaczęło bić szybciej. Wiedziałam, że moja towarzyszka nie zmyśla. To dlatego ludzie popatrzyli na Gwen z takim politowaniem. Wiedzieli, że jeśli się o tym dowiem, to nie dam jej żyć. Że ją zniszczę.  Widocznie dziewczyna musiała mieć już naprawdę dużo w alkoholu we krwi, by chodzić i wygadywać takie głupstwa. Pokręciłam smutno głową. Myślałam że jest mądrzejsza.
-Gwen!-  wrzasnęłam słodko, przekrzykując  muzykę.
Nawoływana przystanęła w półmroku i powoli, jakby w zwolnionym tempie odwróciła się twarzą w moją stronę. Ja w tym czasie zdążyłam porwać z blatu zamówioną wcześniej krwawą mery i spokojnie, pewnym siebie krokiem zaczęłam kierować się w stronę nieszczęśnicy. Nie chciało mi się myśleć. Jedyne czego teraz pragnęłam, to dać jej nauczkę.
Dziewczyna stała pośrodku pokoju blada jak ściana, bojąc się nawet poruszyć. Pewnie domyśliła się, że już wiem co na mój temat mówiła.
Wokół niej zebrał się spory tłum, torujący mi do niej drogę. Wszyscy chcieli zobaczyć jak się z nią rozprawiam.
Ja za to szłam spokojnie i wolno, z wysoko uniesiona głową, uśmiechając się uroczo.
-Gwen, kochana, jak ja cię dawno nie widziałam!- wykrzyknęłam wesoło, jednocześnie przytulając się do dziewczyny, po czym przechyliłam krwisto czerwonego drinka prosto na jej tyłek.
-Upss… Przepraszam, ale ze mnie niezdara- zaśmiałam się sztucznie odsuwając się od niej i patrząc jej prosto w oczy. Dobrze wiedziałam jaki mają wyraz.
Zaraz po tym jak się odsunęłam, rozpoczęły się pierwsze salwy śmiechu, by po chwili opanować cały pokuj, cały dom, całą posiadłość. Wszyscy się śmieli, tylko Gwen stała przez chwile zdezorientowana.
W końcu przycisnęła sobie dłoń do tyłka i spojrzała na nią. Na jej twarzy odmalowało się przerażenie. Uśmiechnęłam się.
-O nie, to sukienka mamy!- szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy, jednak szybko zniknęły, gdy spojrzała na mnie.
-Za co to?- zapytała, a raczej krzyknęła. Wszyscy momentalnie umilkli, czekając na rundę drugą.
-Dobrze wiesz za co- odpowiedziałam spokojnie, przyglądając się jej twarzy. Teraz pojawił się na niej uśmiech szaleńca.
-To za tę sukę?! Ale przecież nie kłamałam! Ty jesteś suką!- zawołała na całe gardło.
W pokoju panowała wręcz nienaturalna cisza. Wszyscy z zapartym tchem czekali na moja reakcje. Jednak ja się nie przejęłam. Stałam tam, całkiem spokojna, chłodna, zimna, opanowana, z szyderczym uśmiechem na twarzy, patrząc, jak moja ofiara zaczyna szybko oddychać. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Lepiej być suką niż nikim- odparłam, po czym odwróciłam się na pięcie i skierowałam z powrotem do baru…


Kolejny głupi rozdział który niczego nowego nie wnosi, lecz naszła mnie okropna ochota by znów napisac rozdział o Kim za czasów liceum... Sami rozumniecie. :) A oto jak mniej wiecej wyglądała Kim (naturalnie znacznie dłuzsze włosy i bledsza): 



piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 31


-Hej Milton- rzuciłam, wchodząc do pokoju.
Uśmiechnęłam się. Dawno tu nie byłam. Mimo wszystko praktycznie nic się nie zmieniło. Te same ściany w kolorze błękitu, poobklejane jakimiś artykułami ze „Świata Wiedzy”, wzorami i cytatami. To samo spore łóżko w rogu pokoju. Ta sama szafka nocna i równie brązowa komoda. To samo stare, ręcznie rzeźbione, wspaniałe biurko wykonane z Machoniu. Wszystko. Westchnęłam, i spojrzałam na chłopaka siedzącego przy biurku.
-Hej Kim- powiedział, nie odrywając wzroku od monitora komputera.
 Tak, on wciąż używał komputera. Nie rozumiałam tego. Jego rodzinę było stać na miliony laptopów, netbook’ów i tym podobnych rzeczy. Lecz Milton się uparł. A ja szanowałam jego decyzję.
-Co tam u ciebie?- zagadnęłam, przysiadając na skraju łóżka.
Chłopak nadal nie odrywał wzroku od ekranu.
-Wiesz, całkiem nieźle. Dostałem się na Harvard, lecz to już wiesz. Z Julią też wszystko ok. Ale przejdź do rzeczy- zaproponował neutralnym tonem. Zdziwiłam się.
-Kim, oboje dobrze wiemy, że nie przyszłaś tu na pogaduszki. O co chodzi?-  Milton w końcu spojrzał na mnie, lecz tylko przez chwile, by ponownie wbić swój wzrok w maszynę. Zagryzłam lekko wargę.
-Widzisz Milton, chodzi o to, że potrzebuję takiego jednego filmu…- zaczęłam.
-Więc w czym problem?-
-Problem polega na tym, że potrzebny mi film z jednej z kamer szpitalnych. Nie mógłbyś się włamać przypadkiem do systemu i… bo ja wiem? Chociaż by ściągnąć go?- zaproponowałam, uśmiechając się słodko.
-Mhm-
-Serio, to jedyne co masz do powiedzenia?- rzuciłam sarkastycznie. Chłopak uśmiechnął się.
-Chodzi o tę sytuacje z Jackiem, prawda?- wypalił nagle Milton. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Nie przeczę- odparłam.
Przecież wmawianie wszystkim że nic do niego nie czuję nie ma sensu. Mój przyjaciel uśmiechnął się jeszcze szerzej. Złapałam gwałtownie powietrza.
-Jak wy to z Julią robicie?- w końcu z siebie wydusiłam.
-Ale co?- chłopka zrobił zdziwioną minę.
-Jesteście tak długo razem, i odbywa się to wszystko bez żadnych dramatów. Bez kłótni, bez niczego…- powiedziałam, na co Milton odwrócił głowę
-Kim, w każdym związku są kłótnie. Mnie i Juli też to dotyczy. Co prawda bardzo rzadko, ale widzisz… Ja i Julia, a ty i Jack… To dwa różne światy. Różnimy się, i nie można naszych związków porównywać-
-Niby dlaczego?!- zaprotestowałam, na co chłopak westchnął, i teatralnie odsunął się od biurka, po czym wbił swe przenikliwe piwne oczy we mnie. Ja również patrzyłam się na niego, a mój mózg zarejestrował tysiące faktów na raz.
-Kim, ty i Jack… Jesteście inni niż ja i Julia. Zupełnie inne charaktery. Związek mój i Juli opiera się na wzajemnym zrozumieniu, wręcz na przyjacielstwie. Za to ty i Jack. Wasz opiera się na wzajemnej miłości łamanej na nienawiść. Wasz związek to ciągła gra. Słowna, fizyczna, psychiczna. Manipulujecie sobą, szantażujecie się, kłamiecie. Wy nie potraficie tak po prostu pójść razem do kina. Wyobrażasz to sobie? Kim i Jack idą razem do kina. Kim i Jack są razem na plaży. To po prostu nie dla was. Nie potrafilibyście żyć monotonnie- wytłumaczył.
Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy, a ja przetwarzałam w mózgu jego słowa. Miał rację. W 100%.
-Tak, zarówno ja i Jack boimy się monotonni. Ja… ta gra..- zamotałam się, na co chłopak tylko pokręcił głową z delikatnym pół-uśmiechem.
-Kimi, bądźmy szczerzy. Nie umiałabyś przeżyć bez tej gry. Grasz w nią od zawsze. To cała ty: władcza, dystyngowana, olśniewająca, wspaniała. Cudowne stroje, ciągłe przyjęcia, gierki, ponadprzeciętna inteligencja, bycie nieustanie zdobywaną… To cała ty. A Jack cie właśnie taką kocha. Pełną kontrastów. Jednocześnie delikatną i silną, słodka i mroczną. On cie kocha taką jaka jesteś. Ze wszystkimi twoimi gierkami, kłamstwami, szantażami. Kocha cię, lecz jednocześnie chce być lepszy. W waszym związku odbywa się nieustana walka o dominację. I właśnie to kochacie oboje. Te grę. On kocha ciebie, a ty jego. Ale wiesz co jest ciekawe? – zapytał, na co ja pokręciłam głową.
–Wy wzajemnie budzicie w sobie mroczne strony. Podsycacie ten ogień który jest w was… I uwielbiacie w sobie te mroczne obszary- zakończył, obserwując moją reakcje.
Miał rację. Przypomniałam sobie wszystkie sytuacje w których manipulowałam Jackiem. W których on mnie szantażował. Przypomniałam sobie, jak pomimo okropnej, palącej nienawiści, nie mogłam mu się oprzeć. Jak zawsze podczas kłótni dochodziło między nami do pocałunków. Zadrżałam, na wspomnienie tych namiętnych, wręcz miażdżących wargi pocałunków.
-Masz racje. Ze wszystkim. I właśnie dlatego nie mogę stracić Jacka. Gdzie ja znajdę takiego drugiego?- wysiliłam się na żart.
Milton uniósł brwi i pokręcił głową w zabawnym geście.
-Do ściągnięcia tego filmu będzie mi potrzebna kamer która to zarejestrowała. Gdzie to było?- zapytał, na co ja otrząsnęłam się z zamyślenia.
-Schowek na środki czystości. Czwarte Pietro, pokój…. Chyba 201- doprałam, podchodząc się do biurka. Pochyliłam się nad ramieniem Miltona.
Chłopak wchodził na jakieś strony, klikał coś szybko na komputerze, lecz po około 10-ciu minutach przestał, i przeniósł wzrok na mnie.
-Kim, to może troszkę potrwać. Zadzwonię do ciebie, gdy będę już go miał- odparł, dając mi jasno do zrozumienia, że powinnam wyjść. Przewróciłam oczami, ale wyprostowałam się.
-Ok., będę czekać. Dziękuję- rzuciłam tylko na odchodne, po czym wyszłam z morelowej willi, stukając obcasami…



Dobra, kolejny. Nudny i bezsensu, lecz uwieszcie mi, wielki finał was totalnie zaskoczy...

czwartek, 29 sierpnia 2013

Rozdział 30


Stałam tam jak największa na świecie idiotka. Ba, wręcz jak debilka. Kto to widział? Stać w takiej zadumie, wpatrując się w starego manekina do ćwiczeń…. Westchnęłam, i zebrałam się w końcu w sobie. Zrobiłam krok na przód, pchnęłam drzwi i weszłam do dojo. Złapałam gwałtownie powietrza. Sala była całkowicie pusta, co mnie odpowiadało. Nadal utrzymywałam kontakty z Miltonem, Eddim oraz oczywiście Jerrym, więc wiedziałam kiedy, w jakich godzinach trenują. Tak więc wybrałam się akurat po treningu. Jak jakaś psychopatka stałam nieopodal w sklepie, patrząc zza wieszaków z ubraniami, jak moim przyjaciele wychodzili. Najpierw naturalnie Eddi. Potem oczywiście Milton, co ciekawe z Julią. Pewnie przyszła popatrzeć na trening. Gdy tylko oni zniknęli za rogiem, z dojo wyszli Jerry i Jack. Pochłonięci byli w rozmowie. Na widok chłopaka serce przyśpieszyło rytm, jednocześnie boleśnie się skurczając. Jednak nie odwróciłam wzroku. Dokładnie przyjrzałam się mojemu eks: włosy lekko rozczochrane, ciemna skóra oraz wyrzeźbione mięśnie, doskonale widoczne pod opinającą ciało koszulką. Ale twarz…. Nie, na pierwszy rzut oka nie było widać że coś jest nie tak. Jack dużo się ode mnie nauczył, w tym panowanie nad mimiką. Jednak, nigdy nikt nie opanuje tego tak perfekcyjnie jaki ja. Tak więc, dokładnie widziałam ciemne sińce i ten ból w oczach. Co chwila też rozglądał się na boki, jakby kogoś wypatrywał wzrokiem. Nagle jego spojrzenie pomknęło w moją stronę. Szybko schowałam się wśród wieszaków, i poczekałam tam, do momentu gdy byłam pewna że sobie poszli. Nie, nie poszłam tam obserwować Jacka. Poszłam tam, by wrócić do treningu. Tak, właśnie tak. Wrócić. Wiem, że lekarz zabronił, lecz ja nie umiałam długo bez tego żyć. Tak więc oto, po tak wielu miesiącach nieobecności, znów weszłam do dojo Bobiego Wasabiego. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Czułam się dziwnie. Byłam jednocześnie wzruszona i lekko podenerwowana. Bałam się, że Jack za chwilę tu wejdzie i zacznie się cyrk, jednak nic takiego się nie stało. Wolno podeszłam do pucharów, i przejechałam po nich dłońmi. Na większości widniały nazwiska moje i Jacka. Uśmiechnęłam się delikatnie, poczym spojrzałam w górę. Nasze wspólne zdjęcie, z jednego z turniejów. Staliśmy na nim wszyscy, przytuleni do siebie, uśmiechnięci, tak bardzo szczęśliwi… Nie zdawałam sobie jeszcze w tedy sprawy, co mnie czeka w ciągu tego roku. Jakie katusze i tortury przeżyję, że kilka razy ledwo wyrwą mnie ze szponów śmierci, że ja i Jack… Że my…
-Kim?- zawołał nagle głos za mną. Odwróciłam się z lekkim uśmiechem.
-Witaj Rudi-
Sensej wyglądał na zaskoczonego… Nie, nawet na zszokowanego. Uśmiechnęłam się szerzej.
-Przepraszam, chciałabym potrenować. Mogę?- zapytałam słodko, przyglądając się mężczyźnie. Z jego twarzy zszedł wyraz zaskoczenia, a zastąpił go ciepły uśmiech.
-Jasne, tylko wiesz, zmieniły nam się godziny treningów…- zaczął, lecz mu przerwałam.
-Nie chcę trenować z grupą. Chciałabym zacząć trening indywidualny. I to najlepiej tak, by nikt o tym nie wiedział- rzuciłam stanowczo. Mężczyzna pokiwał głową, choć w jego oczach dostrzegłam wahanie.
-Wiesz, nie chce spowalniać grupy, a ja nadal nie mogę trenować tak ostro jak oni- wyjaśniłam, bo już otwierał usta by zalac mnie pytaniami.
-Aha,… No tak, masz rację- wyraźnie się speszył, po czym się uśmiechał.
-Dobrze, to może pokaż co pamiętasz?- zaproponował, ustawiając się w pozycji bojowej na macie. Wykonałam dokładnie to samo.
Przez chwilę walczyliśmy. Wykonałam parę półobrotów, trochę kopnięć i kilka innych figur. W końcu, po kilku minutach stwierdziłam że musze odpocząć. Serce kołatało okropnie w mojej piersi, a mnie ciężko było złapać oddech. Wyszłam z wprawy, musiałam od nowa złapać formę. Przeczekałam pięć minut, poczym wstałam.
-Jeszcze raz- nakazałam, wskazując na Rudi’ego.  Mężczyzna pokręcił głową.
-Chętnie Kim, lecz ja musze się zbierać. Mam randkę z nijaką Margaritą- powiedział, a imię wymówił z hiszpańskim akcentem.
Przewróciłam oczami. Stary, dobry Rudi.
-To leć- rozkazałam, podchodząc jednocześnie do manekina. Musiałam sobie przypomnieć wszystkie, co do jednej figury.
Drzwi zamknęły się za sensejem z lekkim kliknięciem, a ja momentalnie poczułam się nieswojo. Mimo wszystko nie przerywałam treningu. Po godzinie byłam okropnie zmęczona i trochę obolała, lecz zadowolona. Przypomniałam sobie wszystkie ciosy, każdą figurę, wszystko. Teraz tylko popracować nad formą, bo stanowczo za szybko łapałam zadyszkę. Nagle drzwi do dojo się otworzyły. Pewna, że to Rudi, odwróciłam się twarzą do wejścia. Zamarłam. W drzwiach stał Jack, przyglądając mi się z lekkim niedowierzeniem wypisanym na twarzy. Ja również na niego patrzyłam, lecz szybko przeniosłam wzrok na matę. Nie miałam mu naprawdę nic do powiedzenia. Tak więc cisza miedzy nami trwała w najlepsze, a żadne z nas nie ośmieliło się wykonać nawet jednego ruchu. Zupełnie niespodziewanie drzwi ponownie się otworzyły, i do środka wpadł Eddi.
-Jack, idziesz, wszyscy na ciebie czekamy, miałeś tylko wziąć..- zaczął, lecz potem mnie zauważył. Spojrzał na mnie, na Jacka, z powrotem na mnie i znów na Jacka, po czym powoli się wycofał z lokalu
-Po co tu przyszedłeś?- odzyskałam mowę. Jack mrugnął, jakby wyrwany z głębokiego snu.
-Zapomniałem telefonu- wyjaśnił krótko, obserwując mnie.
-Więc może go weź?- upomniałam go, lecz ten nie zareagował.
-Kim, wiem jak tamto wyglądało, lecz to nie było to…- wypalił nagle ni z gruszki, ni z pietruszki chłopak.
Spojrzałam na niego z powątpieniem.
-Jack, gdy przyłapałam cie na tym, że założyłeś się o mnie, mówiłeś dokładnie to samo-
-Kim, nie zrobiłbym ci tego! Nie zdradziłbym cię!- zapewnił gorliwie. Zaśmiałam się szyderczo.
-Tak, i właśnie dlatego spotkałem się w tajemnicy z dziewczyną, która oskarża mnie o zdradę i jeszcze ciążę- rzuciłam sarkastycznie.
Widać było że Jack się wkurzył.
- Serio tak chcesz to skończyć? Naprawdę wolisz uwierzyć jakiejś skończonej kretynce zamiast mnie?- wycedził przez zaciśnięte zęby. Odwróciłam wzrok.
-Patrzę na fakty- odparłam. Teraz to chłopak zaśmiał się ironicznie.
-Nieprawda! Nawet gdy jeszcze nie zobaczyłaś mnie z nią, nawet gdy mogłaś się opierać co najwyżej na tych kłamstwach, i tak odsunęłaś się ode mnie! Nie potrafiłaś mnie dotknąć, a po tym filmie nawet na mnie patrzeć!- wykrzyczał.
Na te słowa wezbrała we mnie niepohamowana wściekłość.
- Nie, nie odsunęłam się od ciebie! Za każdym razem gdy cie widziałam, w każdej minucie chciałam po prostu do ciebie podbiec i cie przytulic. Zapewnić że wszysto będzie dobrze. Lecz nie mogłam. Czułam do siebie złość i  nienawiść. Nienawiść Jack! Do samej siebie! Lecz za każdym razem jak na ciebie patrzyłam, przed oczami od razu stawały mi sceny z tego filmu! Widziałam jak ją całujesz, i ja… Nie mogłam tego znieść. Ja…- nie dokończyłam. Nie wiedziałam co powiedzieć.
Podniosłam wzrok i spojrzałam na Jacka. Chłopak również mi się przyglądał. Jego oczy były pełne bólu, lecz nic nie mówił.
-Więc co robimy?- zapytał po chwili ciszy. Westchnęłam ciężko.
-Nie wiem Jack. Nie wiem…-


Dobra, to juz 30 rozdział! Wow, minął juz rok od kiedy piszę. Ale ten czas szybko leci. Myslę że jeszcze koło 10- 15 rozdziałów i koniec. A potem, zobaczymy :)


piątek, 16 sierpnia 2013

Rozdziła 29 + przeprosiny


-Kim!- woła szczęśliwa przyjaciółka, prawie skacząc ze szczęścia na łóżku szpitalnym. Uśmiecham się do niej delikatnie i przysiadam na krześle obok.
-I jak tam?- pytam, patrząc na nią. Wygląda wspaniale. Jej kasztanowe włosy lśnią, oczy jej błyszczą. Owszem, ma na sobie tę okropną szpitalna koszulę, jest rozczochrana i nieumalowana. Jednak bije od niej jakiś blask, Grace wręcz promienieje. Słyszałam co prawda że ciąża może aż tak wpłynąć na przyszłe mamy, lecz nigdy w to nie wierzyłam. A tu proszę…
-Wspaniale. Rodzice Jerre’go są cudowni. Tak nas wspierają! Za jakiś tydzień wychodzę ze szpitala, i tego samego dnia idziemy z Jerrym oglądać mieszkania! Tak się cieszę! Oczywiście będziemy mieszkać w jakimś apartamencie, bo na razie nie potrzebna nam willa. Myślę że przeniesiemy się do Nowego Yorku. Wiesz, mają tam dużo bardziej luksusowe apartament owce, w dodatku w korzystniejszej cenie. Już nawet zaczęłam planować pokuj maluszka! I myślałam nad imionami! Wiesz, jak to będzie dziew….- zaczęła trajkotać, na co ja zaśmiałam się, jednocześnie wypakowując z torby laptopa. Włączyłam go i weszłam na stronę szpitala. Właśnie włamałam się do bazy danych, i gruntownie przeszukiwałam ją, w celu znalezienia Dolores (tak miała na imię?).
-Kim, Kim!- zawołała nagle moja przyjaciółka, na co ja gwałtownie uniosłam głowę.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?- zapytała, na co ja się uśmiechnęłam. Jezu, nadal się nie nauczyły?
-Naturalnie. Jak będzie dziewczynka to nazwiesz ją Rose. A jak chłopczyk, to chyba Eddie, lecz wahasz się jeszcze nad Patrickiem- wyrecytowałam, patrząc na zdziwiona dziewczynę. Grac siedziała chwilę z rozdziawionymi ustami, przyglądając mi się uważnie.
-Kim, co się stało?- zapytała po chwili.
-Nic- odpowiedziałam, nie dając nic po sobie poznać. Dziewczyna przekrzywiła głowę na bok.
-Przecież wiem że jednak coś. No mów…- powiedziała, na co ja się zaśmiałam sztucznie.
-Ależ naprawdę wszystko jest w jak najlepszym porządku- odpowiedziałam, jednak nie dała się tak łatwo spławić.
-Kim, wiem że jesteś mistrzynią kłamstwa i mowy ciała. Lecz znam cię. Możesz mnie okłamać w każdej innej kwestii, lecz potrafię wyczuć kiedy coś jest u ciebie nie ok.- zapewniła, patrząc mi w oczy. Westchnęłam, i opuściłam wzrok.
-Jack- zgadła Grace, przyglądając mi się. Uśmiechnęłam się słabo.
-Znasz mnie- zaśmiałam się cicho. Dziewczyna pokręciła tylko głową, nie dała się odwieść od głównego tematu. Pewnie zbyt dużo czasu spędzała ze mną.
- Kim, co się dzieje?-
-Nic poważnego. Tylko jakaś dziewczyna zarzuciła Jackowi, że się z nią przespał gdy ja byłam w śpiączce, i że teraz jest z nim w ciąży- powiedziałam lekko, na pozór obojętnie, machając ręką jakby to był kiepski żart. Jednak Grace się nie nabrała na moje wyśmienite aktorstwo. Zmarszczyła brwi i wzrokiem domagała się wyjaśnień. Przewróciłam oczami.
-A Jack co na to?- zapytała. Spuściłam wzrok. Samo jego imie sprawiało, że kłuło mnie w sercu. Zupełnie jakby ktoś wyrwał mi duszę.
-Nic nie pamięta- odpowiadam.
-To może to tylko żart? Albo dziewczyna puściła się z kimś, a teraz chce wplątać w to Jacka, bo wie że jest bogaty?- zaproponowała Grac. Odwróciłam wzrok.
-Tez tak myślałam. Jednak ona pokazała nam nagranie. Co prawda było źle nagrane, i mało co było widać, lecz chłopak z nagrania, z postury i ogólnego wyglądu wyglądał jak Jack. Wtedy powiedziałam że na nagraniu jednoznacznie nie widać że to Jack, a poza tym chyba by pamiętał że mnie zdradził. A ta zdzira powiedziała że Jack był w tedy pod działaniem środków uspokajających. Że to było następnego dnia po upadku z mostu. Lekarze w tedy powiedzieli że na 98% nie przeżyję. Jack zaczął się rzucać, więc dali mu jakieś silne leki uspokajające. A po nich poszedł z nią do łóżka… Albo schowka, jak wynika z tamtego nagrania. Tak swoją drogą, to to nagranie to kiepski pornos- wysiliłam się na żart, widząc reakcje przyjaciółki.
-Kim, to okropne!!! Co ty teraz zrobisz?- . Westchnęłam ciężko, przenosząc wzrok na ścianę.
-Grace, naprawdę nie wiem. Na razie czekam do momentu, gdy będzie można zrobić test DNA. Lecz nawet jeśli to nie dziecko Jacka, to wcale nie odpada opcja, że on się z nią nie przespał. Nie mam bladego pojęcia co mogę w tej sytuacji zrobić… Po raz pierwszy nie wiem- odparłam, ukrywając twarz w dłoniach. Nie płakałam, po prostu musiałam na chwilę schowac się przed badawczym wzrokiem przyjaciółki.
-Jak wy to znosicie?- zapytała dziewczyna po chwili ciszy. Uniosłam głowę.
-Kiepsko… Ja naprawdę chciałabym być przy nim. Wspierać go. Dodawać otuchy, bo wiem, że jemu też jest okropnie ciężko. Ale, nie mogę…. Nie wiem jak to opisać… Po prostu, jest we mnie jakaś bariera, która sprawia że nie mogę go nawet dotknąć, nawet na niego spojrzeć. Przed oczami od razu pojawiają mi się sceny z tego filmu, od razu widzę Jacka zdradzającego mnie… To jest dla mnie nie do zniesienia. Chwilowo jesteśmy w ….- słowo to nie chciało mi przejść przez gardło- seperacji- wydusiłam z siebie w końcu. Grac złapała gwałtownie powietrze.
-Kim…. Tak mi przykro…. Gdyby nie ja, nie ten skok, to nic by się nie stało… Siedziałabyś sobie w Mediolanie, a ty i Jack…- zaczęła, lecz przerwałam jej gestem dłoni.
-Grac, to nie twoja wina. A teraz, czy mogłybyśmy zmienić temat?- zaproponowałam z delikatnym, fałszywym uśmiechem.
Właśnie w tej chwili do pokoju weszła pielęgniarka.
-Obchód- orzekła, świdrując mnie wzrokiem. Uśmiechnęłam się miło, i zwróciłam do przyjaciółki.
-To ja pójdę po kawę- , po czym spakowałam laptopa z powrotem do torby i wyszłam z Sali. Kierowałam się do szpitalnej kawiarni, zastanawiając się, czy lepiej wybrać tiramisu, czy truflowe muffiny. Właśnie skręcałam w następny korytarz, gdy drzwi jednego z pomieszczeń gwałtownie się otworzyły i wyszła z nich Dolores (serio, tak miała na imię?). Szybko schowałam się za róg, ostrożnie wyglądając zza ściany. Dziewczyna rozejrzała się dokładnie po korytarzu, po czym dała znak ręką jakiejś osobie w pomieszczeniu. Ciekawa, nadal obserwowałam rozwój wydarzeń. Moja mała przyjaciółeczka zachowywała się dziwnie, a ja zamierzałam odkryć jej wszystkie brudne sekreciki. Nagle z pokoju wyszedł wysoki, ciemnowłosy mężczyzna. Stał do mnie tyłem, więc od razu go nie poznałam. Jednak z postury, koloru skóry i włosów, zachowania do złudzenia przypominał Jacka. Moje serce zadrżało. Czy to możliwe? Możliwe, że Jack jednak mnie zdradził, i teraz umawia się z tą całą Doloris? Nagle postać odwróciła się, dokładnie w tym samym momencie, w którym wyszłam zza rogu. Moje spojrzenie spoczęło dokładnie na pełnych zdumnienia i zaskoczenia, ciemnych oczach Jacka. Moje serce biło jak oszalałe. Nie mogłam w to uwierzyć…. Nie, to jakiś koszmar. To tylko sen, okropny sen. Lecz to była rzeczywistość. Moje serce waliło zbyt rzeczywiście, by to mogło być złudzenie. Chwilę staliśmy na korytarzu, patrząc na siebie w zupełnej ciszy. Patrzyłam w oczy Jacka, teraz pełne prośby i miłości. Po chwili oderwałam od niego wzrok, i spojrzałam pod jego ramieniem, na Dolores stojącą za nim, i uśmiechającą się bezczelnie. Moje serce skurczyło się boleśnie. Chłopak zauważył to spojrzenie, i z prędkością błyskawicy wyciągnął dłonie by mnie zatrzymać, ale było już za późno. Odwróciłam się napięcie i odeszłam szybkim krokiem, z wysoko uniesioną głową. Jack naturalnie pobiegł za mną, gwałtownie zakręcając, tak, że o mało się nie przewrócił. Zdezorientowany, rozejrzał się na boki, lecz mnie już nigdzie nie było. Ja sobie za to spokojnie siedziałam w pustej Sali szpitalnej, czekając, aż moje skurczone serce w końcu się uspokoi i jakoś powróci do normalności, a moje oczy w końcu odpuszczą sobie nieudolne próby płaczu…


Po pierwsze, pragnę gorąco wszystkich przeprosić że tak późno. Wiem że obiecałam wszystko nadrobić, lecz proszę, zrozumcie że każdy ma swoje życie! Blog jest dla mnie bardzo wazny, lecz nie najważniejszy! Dlatego prosze o zrozumnienie, i nie obrażanie sia na mnie, choć wiem, że po takiej przerwie zasłużyłam. Po drugie, wiem że zawaliłam z tymi  Libster Awards. Nie żartowałam, i nie robiłam tego pod publiczność, naprawdę to dla mnie zaszczyt. Postaram się szybko dodać, lecz niczego nie obiecuję. To samo z rozdziałami: mam bardzo duzo na głowie, problemy ze zdrowiem, nowa szkoła, życie towarzyskie, mniejsze i większe zajęcia, i naprawdę nie mam nawet czasu na odpoczynek, a co dopiero rozdział. Przepraszam, nie wiem kiedy kolejny. Postaram się na poniedziałek dodać.... Dziekuję równiez wszystkim osoba które ze mną wytrwały. Obawiam sie, że niedługo zakończe bloga, więc...Dziekuję. Jesteście wspaniali. To dzięki wam miałam motywacjie by pisac dalej. Dzieki :-)




niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 28


-Jack- mówię groźnie, patrząc na niego spod przymrożonych powiek. Chłopak, kręci się po mojej sypialni to biorąc, to odkładając jakieś rzeczy. Wzdycha, odkładając ramkę z naszym zdjęciem z balu.
-Nie wiem. Nie mam bladego pojęcia- odpowiada cicho i osuwa się po kremowej ścianie. Jest blady, a pod oczami widnieją ciemne cienie. Wygląda na wyczerpanego.
Siedzimy w zupełnej ciszy. On oparty o moja ścianę, z wyrazem cierpienia na twarzy, ja na gigantycznym fotelu, przypominającym tron, obitym w białą skórę, z obłędem w oczach. Nie mam nic do powiedzenia. Nie mam nawet ochoty by otworzyć usta. Czuję do niego na razie niechęć. Jack patrzy na mnie z wyrazem błagania w oczach. Jednak ja nie mam zamiaru się zlitować. Przykro mi, lecz zapomniał z kim ma do czynienia. Kim Crowford, skarbie. Przecież wszyscy wiedzą jaka jestem. A że miałam jakiś gorszy, płaczliwy okres? Trudno, chwała bogu mam go już za sobą. Lecz od tamtego dnia w Yale znów jestem sobą. Tą samą opanowaną, bezlitosną, a mimo to wspaniałą osobą.
-Kim… Proszę- odzywa się w końcu mój chłopak.
-O co?- pytam, patrząc gdzieś w bok. Chłopak wzdycha, podnosi się i podchodzi do mnie. Czuję się nieswojo. Jestem w tym fotelu jak w pułapce. Jack pochyla się nade mną, opierając ramiona na oparciach fotela, tym samym uwiąrzając mnie. Mimo to uparcie nie patrzę na niego. W końcu chłopak się irytuję.
-Powiedz coś- rozkazuje, jednocześnie zmuszając mnie bym na niego spojrzała. Tak więc patrzę. Spoglądam w te jego ciemne tęczówki, przyglądam się kształtowi twarzy, lini szczęki, w końcu patrzę na usta. Wspaniale wykrojone, pasujące idealnie do moich bladych warg…. Tak dobrze znam ich smak, kształt. Pamiętam ich ciepło, sposób, w jaki dotykały moich. Lecz teraz gdy nie patrzę, widzę Jacka całującego się z jakąś obcą dziewczyną. Z tą całą Doloris, czy jak jej tam. Widzę, jak ją dotykał, jak na nią patrzył. Wiem że to tylko moja wyobraźnie, że nie jest pewne czy Jack mnie zdradził, lecz mimo to, obrazy stoją mi przed oczami jak żywe. Nie mogę na nie patrzeć. Nie mogę ich znieść. Szybko zamykam oczy, by odgonić te okropne widoki, nakazuję sobie oddychać spokojnie. Siłą woli unoszę powieki, znów spoglądając w  oczy chłopaka. Dostrzegam w nich ból. Ból wytworzony w dużej minerze prze ze mnie. Przez to, ze nie mogę na niego patrzeć. Przez to, że nie mam sił z nim rozmawiać. A także przez to, że być może mnie zdradził. Dobrze wiem, że jeśli to zrobił, na pewno sobie tego w życiu nie wybaczy. A ja? Naprawdę chciałabym móc do niego podejść, przytulić go, powiedzieć że wszystko będzie dobrze, a ta głupia dziewucha sobie to wszystko wymyśliła. Lecz nie mogę. Jest we mnie jakaś wewnętrzna bariera, która mnie powstrzymuje.
-Jack, myślę, że dopóki cała ta sprawa się nie wyjaśni, powinniśmy zrobić sobie przerwę- wykrztuszam z siebie w końcu. Gdy tylko te słowa padają, momentalnie czuję obezwładniający skurcz w żołądku. Wręcz czuję, jak moje serce ściska się w kulkę. Jednak rozum wygrywa tę rozgrywkę. Jack odsuwa się z taką miną, jakby ktoś go uderzył w żołądek. Nie mogę patrzeć na wyraz jego twarzy, sprawia mi to zbyt wielki ból. Wiem, że to na razie najlepsze wyjście, lecz myśl, że Jacka nie ma przy mnie, że może być z kimś innym… To dla mnie zbyt wiele. Przymykam powieki, lecz, szybko je otwieram. Nie mam prawa okazać słabości. Chłopak chwilę patrzy na mnie z niedowierzeniem, po czym odwraca się, zabiera swoją skórzaną kurtkę i podchodzi do drzwi, jednak zatrzymuje się z ręką na klamce.
-Mówiłaś, że będziesz przy mnie, nie zważając na najgorszą rzecz jaką zrobię- mówi zbolałym głosem. Mrugam powiekami, patrząc uparcie w okno.
-Ale nie sądziłam że najgorszą rzecz jaką zrobisz, wyrządzisz akurat mnie- odpowiedziałam, stojąc do niego plecami. Przez kilka sekund panuje zupełna cisza, po czym słyszę zamykające się drzwi wejściowe i pisk opon na drodze. Dopiero teraz po moim policzku płynie łza. Jedna, lecz za to duża i ciężka. Tak, teraz nie mam już nikogo…


Dobra, na początek chciałabym przeprosić za tak długą nieobecność! Najpierw trafiłam do szpitala, potem zamieszanie ze szkołą, a w końcu miałam 2-tygodniowy wyjazd do Chorwacji i Czarnogóry. Lecz teraz wróciłam, i mogę wam obiecać, że szybko nadrobię ten stracony czas.

A, i bardzo chciałabym podziękować za nominacjie do Libster Awards. Naprawdę, to wiele dla mnie znaczy! Jutro pojawi się lista nominowanych przeze mnie blogów, moje pytania i odpowiedzi na nie.

niedziela, 2 czerwca 2013

Rozdział 27


-Grace!- krzyknęłam, rzucając się przyjaciółce na szyję. Dziewczyna leżała na łóżku szpitalnym, uśmiechając się do zgromadzonych słabo. Objęłam ją delikatnie.
-Nigdy więcej tego nie rób- szepnęłam jej do ucha, i odsunęłam aby zobaczyć jej reakcje. Uśmiechnęła się blado, widać że targały nią wyrzuty sumienia.
-Przepraszam- wydusiła z siebie słabo i spojrzała mi w oczy z miną zbitego psa, a ja poczułam że topnieje.
-Nie powiem że nic nie szkodzi, bo chciałaś się zabić. W moim mniemaniu nie miałaś do tego najmniejszego powodu. Nie będę ci tu robić wyrzutów, bynajmniej nie teraz. Po prostu świadomość że mogłabym cię już nigdy nie zobaczyć…- powiedziałam patrząc prosto w jej brązowe oczy. Zobaczyłam w nich ból, lecz też jakiś dziwny błysk… Coś czego jeszcze w życiu w nich nie dostrzegłam.
-Wiem aż za dobrze co czułaś. Odczuwałam to ile… -zatrzymała się na chwilę, licząc w pamięci- coś koło trzech razy.
Spojrzałam na nią. Miała rację. Poza jednym.
-Tylko widzisz, ja nie chciałam popełnić samobójstwa- powiedziałam łagodnie, acz dobitnie, tym samym zamykając ten ni mniej dziwny temat. Przyjaciółka uśmiechnęła się delikatni, gładząc się po brzuchu. Ja także przeniosłam tam swe spojrzenie. Grace przykryta była kołdrą, lecz mimo to widać było dokładnie zarys brzuszka.
-Który to miesiąc?- pytam. Niby wiem, lecz chce to usłyszeć z jej ust.
-Trzeci- odpowiada, spoglądając na brzuch. Jerry siedzi obok niej, uśmiechnięty i trzyma ją cały czas za rękę.
-Rodzice wiedzą?-  pada pytanie. Tym razem z ust Jacka.
Para wzdycha.
-Tak i nie. Znaczy… Rodzice Grace wiedzą że Grace jest w szpitalu, ale nie wiedzą dlaczego. Nawet jej nie przyszli odwiedzić. Moi rodzice znając całą historię- odpowiada Jerry, cały czas się uśmiechając.
-Co zamierzacie?- teraz to ja się pytam. Jerry jeszcze mocniej się uśmiecha.
-Naturalnie Grace urodzi dziecko. Kupimy sobie jakiś apartament, chwała bogu wszyscy jesteśmy bogaci. Ja i tak nie zamierzałem iść na studia, przecież odziedziczę firmę ojca, a na razie jestem w niej wicedyrektorem. Grace sama zadecydowała że na razie chce się poświęcić wychowaniu dziecka. Mojego dziecka- dodał niby przypadkiem i spojrzał z miłością i uwielbieniem na swą dziewczynę. To ostatnie zdanie powiedział z taką dumą, że nie sposób było się nie uśmiechnąć. W ogóle cała ta scena wyjęta była jakby żywcem z jakiegoś filmu. Aż miło było popatrzeć. Oto Jerry stał lekko pochylony, obejmując jedną ręką Grace, a drugą gładząc jej brzuch, a dziewczyna robiła to samo, leżąc na szpitalnym łóżku, ubrana w białą, zupełnie nie twarzową koszule nocną. Siedziałam tak, patrząc na nich i czując się tak… Niesamowicie. Wyjątkowo. Nagle za moimi plecami pojawił się Jack, kładąc mi dłonie na ramionach. Podniosłam się i pociągnęłam za sobą chłopaka. Nie chciałam im przeszkadzać w tej cudownej chwili. Wyszliśmy na korytarz, szczelnie objęci. Żadne z nas się nie odzywało, po prostu napawaliśmy się sobą i wszechogarniającym szczęściem. Podążaliśmy do szpitalnej kawiarenki, gdy nagle za naszymi plecami rozległ się piskliwy krzyk.
-Jackiiiiiiiii….!!!!!!- ktoś wołał. Zaskoczeni odwróciliśmy się, nadal się obejmując. W naszą stronę biegła jakaś  dziewczyna. Była młoda i dość ładna. Brązowe włosy ścięte na pazia okalały twarz w kształcie serca, podkreślając szarość tęczówek. Mały, zadarty nosek, a pod nim wąskie usta. Szczupła i niewysoka, sięgała mi może do obojczyka. Ubrana była w białą, skromna sukienkę, i czerwony fartuch w kratkę. Na głowie miała czepek pielęgniarki. Pewnie była wolontariuszką w szpitalu. Owszem, była ładna, lecz jak dobrze wiemy, w tej dziedzinie trudno było mi dorównać. Ba, to było wręcz niemożliwe.
-Dzień dobry- powiedziałam wolno. Nie za bardzo rozumiałam całą tą sytuacje. Dziewczyna jednak mnie zignorowała, i spojrzała ponownie na Jacka, a we mnie aż się zagotowało. Jeszcze nikt, nigdy mnie nie zignorował! Zamierzałam dać tej pannicy lekcje życia
-Jacki- powiedział, uśmiechając się zalotnie do mojego chłopaka. Nie no, ta dziewczyna jak nic prosiła się o katastrofę! Spojrzałam na Jacka. Z wyrazu jego twarzy poznałam, że on też nie ma bladego pojęcia kto to taki.
-Jacki, nie poznajesz mnie?- zapytała się dziewczyna, dosłownie wieszając się na moim towarzyszu. Chłopak odepchnął ją i przecząco pokręcił głową.
-Przykro mi, nie znamy się- powiedział, lecz dziewczyna nie odpuszczała.
-Przecież to ja! Dolores!- nie dawała za wygraną. Ta rozmowa zaczęła mnie już męczyć.
-Nie zna cię. Tak trudno zrozumieć? Jesteś zacofana w rozwoju, czy co? Nie dociera? ON CIĘ NIE ZNA. To mało słów, powinnaś pojąć ich znaczenie- powiedziałam lodowato. Jak zawsze byłam opanowana, zimna i bezlitosna. Boże, jak bardzo brakowało mi takich scen! Dolores przeniosła swe spojrzenie na mnie. Zobaczyłam w nich niedowierzenie.
-Nie powiedziałaś tego- wycedziła. Uśmiechnęłam się szyderczo.
-Owszem. Mam powtórzyć głośniej. Wiesz to żaden wstyd być ułomną- odpowiedziałam słodko. Błagam, nie byłam suką. Przecież nie atakuje ludzi z byle powodu. Ale w tym przypadku akurat miałam powód. Starałam się być grzeczna, lecz zignorowała mnie. Poza tym cały czas się śliniła i lepiła do mojego faceta! O nie, Z Kim Crowford się nie zadziera!
Dziewczyna otwierała i zamykała usta, widocznie nie wiedziała co powiedzieć.
-Ty suko!- w końcu wykrztusiła z siebie. Roześmiałam się.
-Błagam, to wszystko? Nie ma to jak oryginalność- zaśmiałam się. Dziewczyna zrobiła chytrą minkę.
-Kim Crowford. Królowa tego miasta. Wdaje się nawet że królowa świata. Zawsze wspaniała, świetna, nieziemska. Zawsze triumfuje, zawsze zwycięża. We wszystkim najlepsza. Z najlepszym facetem u boku. A wiesz po co goniłam tego twojego chłoptasia? Bo mnie wykorzystał. A to są tego konsekwencje- powiedziała, rzucając jakiś przedmiot, który tylko cudem złapałam. Dziewczyna spojrzała na mnie oczami pełnymi łez i skończyła:
-A on musi przyjąć te konsekwencje-  po czym odwróciła się i uciekła, cicho popłakując. Zdziwiona spojrzałam na złapany przedmiot. To był test ciążowy. Był dodatni…


Dobra, jest kolejny. Głupi, nienormalny i bezsensu, oraz zupełnie nieorginalny, lecz spieszysłam się by jak najwcześniej zamieścic go tutaj.