Zastanawialiście się kiedys jak umrzecie? Bo jestem pewna ze Gwen myślała o tym aż za dużo podczas tego tygodnia. Moja zemsta to zawsze wielka sprawa a jeśli jest publicznie ogłoszona ta tym bardziej. Nie dość ze wszyscy się od niej odwrócili, bo bali się że jeśli nawet z nia porozmawiaja to narażą się na mój gniew, to jeszcze w samotnosci musiała rozmyslac jakie to jej piekło zgotuje. No i dobrze. Niech się boi. Zasłurzyła. I właśnie wtedy, gdy w myslach zaczęłam ja wyzywać wszystkimi znanymi mi wyzwiskami, w karzdym języku jakim znam (a było ich łącznie 5) ktos zaczął wołać mnie po imieniu. Stałam właśnie przy moim kabriolecie z zamiarem wejścia do niego po zakupie kawy. Odwróciłam głowę w kierunku głosu. Ku mnie biegł Milton. Momentalie przywołałam promienny usmiech na twarz. Dawo z nim nie rozmawiałam. Ostatni raz chyba... w dniu gdy odkryłam że miłość Jacka była udawana. Kiedy to było? Miesiąc temu? Nie mogłam uwierzyc że nawet nie pomyslałam by się z nimi spotkać.
-Kim, cześć!- powiedział zdyszany chłopak. Uśmiechnełam sie szerzej.
-Milton co się stało?- zapytałam.
-Chciałem z tobą porozmawiać- powiedział starając zapanować nad swoim oddechem, co wyglądało tak komicznie że aż zachichotałam.
-Spoko, ale dlaczego tu?-.
-Od czasu tych wszystkich zdarzeń...- zaczął chłopak, ale mu przerwałam.
-Milton, mój terapełta mówi że w moim przypadku nawet wskazane jest mówienie o tym wszystkim otwarcie- zapewniłam go a on zrobił zdziwioną minę.
-Terapełta?- powtórzył. Pokręciłam głową na znak potwierdzenia.
-Kim, ja nie wiedziałem...- po raz kolejny zaczął się tłumaczyć.
-Milton to nadal ja. Ta sama Kim z która walczyłeś w dojo. Ta sama która pomogła ci z Julią. Ta sama dziewczyna która jest twoja przyjaciółką. To że wydarzenia ułożyły się tak a nie inaczej wcale nie oznacza że ja w jakis sposub się zmnieniłam. Dlatego nie chce aby ludzie wiedzieli o wszystkim co robię czy nawet o moim psychologu. Zaczynają wtedy mi współczuć, lub zachowywac się nienaturalnie, jakbym była jakimś psychopata i zaraz sie na nich rzuciła. Nie dociera do nich ze to nadal ja. Ta sama jak z przed miesiąca. Naprawdę- powiedziałam. Rudzielec spojrzał na mnie, z lekko widoczną doza zdziwnienia w oczach.
-Dobrze. Rozumiem Kim, a odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie, akurat teraz bo tak trudno cie namierzyć w szkole- odpowiedział. Zaśmiałam się szczerze. Dawno juz się nie śmiałam tak naprawdę. Bardzo przyjemne uczucie. Takie prawdziwe. Nie udawane.
-Nmierzyć? A co ja jestem? Jakąś łodzią podwodną, która trzeba zlikwidować?- zapytałam ze smiechem. Chłopak też się uśmiechnał. Chyba wreszcie zdał sobie sprawę że ja się wcale nie zmnieniłam.
-Oczym chciałeś ze mną porozmawiać?- zapytałam.
-Aaa. tak. Prawie zapomniałaem. chciałem cię zapytać o prawdę- powiedział lekko zażenowany.
-Prawdę?- teraz to ja powtórzyłam. Jesli mam być szczera to nie za bardzo wiedziałam o co mu właściwie chodzi. Spojrzałam na zegarek. Było wpól do dziewiatej. Czyli i tak juz się spóźniliśmy na zajęcia.
-Spoko, mozemy o tym porozmawiać, ale nie tutaj. Blokujemy parking. Do szkoły już tez jesteśmy nieźle spóźnieni. Wsiadaj pojedziemy do Phila na falafele,lub na kawę. Co wybierasz?- zaproponowałam.
-Ale zajęcia...-zaczął, a ja westchnełam.
-Już i tak koniec roku, a dodatkowo co ci załeży? Uspokuj się. Jak chcesz to mogę cie odwieżć do szkoły i dostawic scenkę że źle się poczułam a ty bohatersko mi pomogłeś-. Dostrzegłam cień usmiechu na jego baldej twarzy.
-Ale wtedy nie porozmawiamy...- kusiłam. Wiedziałam że wygram. Zawsze wygrywam takie starcia. Zrezygnowany rudzielec wsiadł do samochodu. Biedak myslał ze choc raz mu się uda. Nie wyszło.
-Do Phila- odpowiedział na wcześniejsze pytanie a ja się uśmiechnełam. W naszej galeri tez dawno nie byłam. W końcu musi byc ten pierwszy raz. W drodze do restauracji
wcale
nie rozamwialismy. Dopiero gdy usiadlismy przy stoliku, wcześniej wysłuchując moim zdaniem zbyt wylewnego, przywitania Phila, Milton się odezwał.
-Kim, co jest między toba a Jackiem?- zapytał otwarcie. Uciekłam spojrzeniem gdzieś w bok.
-Nic nie ma- zapewniłam, ale najwyraźniej mi nie uwierzył.
-Kim widziałem was tydzień temu na szkolnym korytarzu- powiedział, przyglądając mi sie badawczo. Zerknełam na niego. Byłam pewna że nikt nas nie widział! Ale przecież to szkoła. Tak więc uparcie milczałam, nie wiedząc co mam powiedzieć, bo co można w takiej sytuacji?
-Kim, przedstawie ci jak to wygląda z mojego punktu widzenia. Najpierw chodzisz z Jackiem, jesteście szczęśliwi i wogule. Potem wpadasz do dojo jak wystrzelony pocisk i zrywasz z nim, bo na jaw wyszło jego kłamstwo. Kilka dni później szkołe obiega zdjęcie na którym się całujecie. Potem zostajesz porwana, a Jack idzie ci z pomocą. Mało nie umierasz, a zanim tracisz przytomność wyznajecie sobie dozgonną miłość tak przynajniej wynika z nagrania. Następnie przechodzisz leczenie i terapię, z Jackiem nie odzywasz się od rozmowy w szpitalu kiedy to w bardzo dziwny i dość bolesny sposób uświadomiliście sobie że nie umniecie bez siebie żyć- mówi dalej, a ja otwieram usta ze zdziwienia. Skąd on wie o szpitalu? Nikt o tym nie wie.- Następnie widzisz go jak całuje się z jakąś dziewczyna. Następnego dnia natomiast sie całujecie. O co chodzi?- wkońcy zakończył swoje przemówienie.
-Skąd wiesz o szpitalu?- pytam cicho.
- Czekałem pod salą aż sie ockniesz. Ale nie zmieniaj tematu- odpowiada krótko, a ja juz wiem że jestem bez szans. On nie odpuści, musze mu powiedzieć. Ale co?
-Co ja mam ci powiedzieć? Sama nie wiem, nie umiem połapać się w tej sytuacji- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-To może inaczej. Dlaczego nie mozesz poprostu mu wybaczyć?- pyta Milton. Zastanawiam sie nad jego słowami. Czemu?
- Nie wiem. Cos mnie powstrzymuje w środku. Nie mogę na niego patrzeć, a jednocześnie nie mogę bez niego żyć- wyznaję głosem cichym jakbym była myszką. Patrzę na Miltona, dla którego wybaczenie jest takie łatwe. Ale on nie przeszedłtego co ja. A tak swoją drogą to dlaczego nie wybaczyźć Jackowi? Po tym wszystkim chyba udowodnił że mogę mu zaufać. I tak oto siedząc w taniej restauracji, zdałam sobie sprawę co tak naprawdę mnie powstrzymuje. Bo gdybym wybaczyła Jackowi, to było by tak jakbym przegrała. Wiem głupie, bo przecież zyskałabym wspaniałego chłopaka i choć w części swoje dawne życie zmącone wydarzeniami z tego miesiąca. Ale dlaczego to ja mam pierwsza zrobić krok?
-Kim, on cię kocha- mówi nagle Milton. Unoszę wzrok i spoglądam w jego oczy. Wiem ze nie kłamie, naprawdę jest o tym przekonany, ale mnie i tak momentalnie ogarnia wściekłość.
-A co ty możesz wiedzieć o naszej sytuacji? O jego uczuciach?- pytam cedząc słowa.
-Kim, on mi o wszystkim powiedział- odpowiada, a moja złość przeradza się w furie.
-Więc trzymasz jego stronę?- ledwo mówię, powstrzymujac sie ałą siłą woli aby nic nie rozwalić.
-Kim, to nie... ja nie jestem po rzadnej stronie.... może Jack ci to wytłumaczy- mówi i w tym momencie jak z pod ziemi wyrasta przed nami Jack. Patrzę na Miltona złowieszczym spojrzeniem.
-Ukartowaliście to? Specjalnie przywlokłeś mnie akurat tutaj! A ja cię miałam za przyjaciela!- wrzeszczę. I co?, mogę to robić, lokal jest pusty, chłopcy najwyrażniej wciągneli w swój spisek Phila. Widac że ostatnie zdanie zabolało Miltona.
-Jestem nim, dlatego zaaranżowałem to spotkanie.- odpowiada ze spuszczoną głową, a ja wstaje i biegne do drzwi. Ciągne za klamke. Zamknięte. Odwracam się twarzą do Jacka.
-Co się do cholery dzieje!- wrzeszczę.
-Nie wyjdziesz stąd. Milton zamknał wszystkie drzwi- mówi, a ja rozglądam się po lokalu. Rudowłosego chłopaka nignie nie ma. Mój były najwyraźniej wpadł na to samo bo wjaśnia:
-Jak ty w furi próbowałaś wyważyć drzwi on wyszed tylnym wyjściem i zamknął go. Nie wyjdziesz stąd- powtarza sie, ale ja mu nie wierzę i pędem lece do kolejnych drzwi. Po pięciu minutach musze jednak uwierzyć w słowa Jacka. Wszystkie drzwi są zamknięte. Zrezygnowana opadan na skurzeną, czerwona tapicerkę jednego z wygodniejszych foteli. Chłopak siada na przeciwko i patrzy na mnie zbolałym wzrokiem. Nikt nic nie mówi, cisza trwa w najlepsze. Atmosfera jest tak gęsta że mozna by ją kroić nożem, ale cierpliwie milczę. Niemam mu nic do powiedzenia. Nie po tym jak siła mnie tu zamknął. W końcu Jack się odzywa.
-To nie był mój pomysł- mówi. Nie wierzę mu.
-Nawet jeśli nie twój, to mogłeś się nie zgodzić- odpowiadam głosem pełnym jadu. Jack gwałtownie wstaje.
- I znów to robisz!- teraz to on wrzeszczy. Ja tagrze wstaje.
-Co znowu robie?!-
- Traktujesz mnie jakbym był całym zlem tego świata! A przecież to ty zaczełaś chodzić z Natem, zaraz po naszym zerwaniu! To ty nie chcesz mi wybaczyć!- wrzeszczy.
-Tak masz rację bo cała ta sytuacja to tylko moja wina!- krzyczę, ale wiem ze ma trochę racji. Ale nigdy mu tego nie przyznam.
-Nie dość że założyłeś się o mnie jak o zwykły przedmiot, zostawiłeś mnie gdy byłam na skraju załamania nerwowego to jeszcze teraz...- nie dokończyłam gdyż przerwał mi pocałunkiem. Owszem, może podświadomie spodziewałam sie tego, ale myślałam raczej że bedzie to pocałunek w stylu tego z salonu: pełen szaleństwa, wściekłości i namiętności. Ten, owszem, do najdelikatniejszych nie należał, ale też wcale nie miażdżył mi ust. Jednak gdy tylko nasze wargi się zetkneły, przeszedł nas prąd. Obydwoje, zupełnie jednocześnie oddaliśmy pocałunek z namietnością skrywana od tygodni. Długo sie całowaliśmy, ale gdy wreszcie sie od siebie odkleiliśmy Jack jak zwykle musiał cos powiedzieć.
-Kim, prosze nie mścij się na Gwen- poprosił, a ja zaczełam kojarzyć fakty. Wiedział jak na mnie działa, wiedział że jeszcze coś do niego czuje, dlatego niecnie to wykorzystał aby zapewnic bezpieczeństwo swojej dotychczasowej wybrance. On wcale nic do mnie nie czuł, tylko jak zwykle grał, ale trudno mu sie dziwić, uczył się od najlepszych: ode mnie. Gdy zdałam sobie z tego sprawę, momentalnie poczułam jakby wybuchła we mnie wielka bomba atomowa. I nie miałam zamiaru jej zatrzymać w środku.
-A WIĘC TO TAK! TYLKO UDAWAŁEŚ ŻE COŚ DLA CIEBIE ZNACZĘ, ŻEBY ZAPEWNIĆ SWOJEJ DZIEWCZYNIE BEZPIECZEŃSTWO! NO TO SIĘ POMYLIŁEŚ! TERAZ BEDZIE MIEĆ NAWET BARDZIEJ PRZESRANE NIŻ PRZETEM!-wywrzeszczałam mu w twarz. Zdziwiony Jack zaczął się tłumaczyć:
-Kim ,to wcale nie tak...- ale ja juz miałam go dość. Podeszłam do drzwi i wywarzyłam je po czym pędem podbiegłam do samochodu. Wyjechałam na autostrade i pojechałam na plażę. Dopiero tam się rozpłakałam...
W końcu następny. Glupi i bez sensu, wogule nie planowany, ale zdałam sobie sprawe że w moich opowiadaniach rzadko umieszczam reszte bandy, więc postanowiłam napisać ten rozdział z Miltonem. Jednak, jak wiecie, kocham dramatyczne zakończenia, trzymajace w niepewności, dlatego takia a nie inna fabuła. Kolejny rozdział moze jutro jak znajde trochę czasu. Spoko, od następnego rozdziału znów powruci akcja.
A i jeszcze jedno. Z wiązku ze zblizającym sie nieubłaganie rokiem szkolnym, myślę że napiszę jeszcze z 3-4 rozdziały i zawiesze bloga. Co wy na to?