Złapałam powietrze. Bolało, ale było to pierwsze co
pamiętam. Pewnie ta scena przypominała te wszystkie scenki z filmów o
wampirach: jakbym właśnie się ocknęła po przemianie. Otworzyłam oczy, ale szybko je zamknęłam pod
pływem nagłej jasności. Po kilku sekundach spróbowałam jeszcze raz, ale już
dużo ostrożniej. Większość ciała parzyła mnie jakby żywym ogniem, czyli w
normalnym języku, po prostu okropnie bolało. Mniejszości za to w ogóle nie
czułam. Obok mnie słyszałam ciche pikanie jakiegoś respiratora. Próbowałam się
podnieść, gdy nagle poczułam bolesne ukłucie. To te wszystkie rurki podpięte do
mojego ciała sprawiały że nawet nie mogłam usiąść. Zirytowana, zaczęłam powoli
wyjmować je z mojego ciała. Nie był to przyjemny zabieg, bolał jak diabli, ale
nie zdążyłam wyciągnąć nawet drugiej, gdy nagle zatrzymała mnie czyjaś ręka.
Podniosłam spojrzenie. Jack.
-Nie rób tego- powiedział smutnym, zmęczonym głosem. Widać
było że nie spał od dłuższego czasu, miał zmęczoną cerę, ciemno fioletowe
cienie pod oczami, ale najgorsze były oczy. Czaił się w nich taki smutek, ból i
rozczarowanie, że to aż łapało za serce. Ze skruchą opuściłam wzrok, bąkając
słabiutko przepraszam, i automatycznie przestaje wyciągać urządzenia z ich
otworów. Gdy tylko Jack widzi że odpuściłam, kładzie mi lekko dłoń na szyi, i
pcha moją głowę, tak aby znów spoczęła
na poduszce. Posłusznie kładę główkę z powrotem na tworzywie, i przez kilka
minut siedzimy w całkowitej ciszy. Nie czuję się dobrze, przypomina mi się nasza rozmowa z Jackiem, po wydarzeniach w
kopalni. I wiem że tym razem to też jest moja wina, dlatego gdy mówię:
-Przepraszam- robię to zupełnie szczerze, pełna skruchy i
żalu. Słyszę jak Jack wypuszcza powietrze i przekręca się na krześle.
-Za co mnie niby przepraszasz?- w jego głosie słychać
irytację i złość. Lekko się przestraszyłam jego tonu.
-Za to że zawsze wszystko psuje. Gdyby nie ja wiódłbyś dużo
normalniejsze życie. Takie na jakie zasługujesz. Ja daje ci tylko
rozczarowanie- odpowiadam zgodnie z prawdą. I właśnie na te słowa chłopak
wybucha.
-Nie rozumiesz Kim, że nie jestem zły lub rozczarowany tobą,
tylko sobą! Cały czas narażam cie na niebezpieczeństwo, obiecuje szczęście a nie potrafię cię nawet ochronić!
Przecież to przeze mnie cie porwano, to na mnie chcieli zemsty!- wiem że
dopiero się rozkręca- To ja cie doprowadziłem do stanów depresyjnych, ja
okłamałem i założyłem się o ciebie! Przeze mnie Gwen opublikowała ten film, to
ja całowałem cie i kusiłem na wszystkie możliwe sposoby! Miałaś racje, jestem
całym złem twojego świata…- mówi coraz szybciej, coraz trudniej go zrozumieć.
-Nie mów tak…- zaprzeczam słabo, nadal dochodzę do siebie po
wypadku.
-A teraz leżysz tu, cała połamana, całkiem bezbronna i taka
krucha, i przepraszasz mnie jakby to była twoja wina, jakbyś w czymkolwiek
zawiniła! – wypluwa z siebie kolejne słowa, wiem ze to już prawie koniec- Ja
naprawdę nie chciałem ci nigdy zrobić krzywdy, ani cie zranić… To wszystko
robiłem ponieważ cie kocham, kocham do szaleństwa! Ale chyba ta miłość jest dla
ciebie zabójcza- wreszcie kończy, i opada na łóżko koło mnie. Delikatnie
podnoszę dłoń, kładę mu ją na policzku,
zmuszając go by spojrzał mi w oczy. Jego własne pełne są smutku i złości. Wzdycham.
-Jack, zrozum, to nie twoja wina. Nic nigdy nie było twoja
wina Jesteś moim największym szczęściem, nie złem. Nie mów tak, rozumiesz? Bo
zadręczając się ranisz mnie najbardziej- tłumaczę, i widzę delikatny uśmiech na
jego twarzy. Wiem ze już niedaleko by osiągnąć zamierzony efekt, teraz musze
tylko zmienić temat.
-Jack, co z Grace?- pytam cicho. Chłopak spogląda na mnie,
lecz szybko przenosi swój wzrok na ścianę. Widać że chce uniknąć odpowiedzi.
-Jack- powtarzam, na co chłopak wzdycha.
-Jej stan jest niestabilny, można by rzec krytyczny, ale
cały czas walczymy- odpowiada równie cicho co ja. Wiem ze mnie obserwuje.
-Muszę ją zobaczyć!- żądam. Chłopak wzdycha.
-Wiedziałem że tak powiesz- mówi, uśmiechając się blado- ale
to niestety nie możliwe. Ty sama walczyłaś o życie przez dwa dni, dopiero
trzeciego twój stan się ustabilizował, więc nie mogę ci na to pozwolić. Nie
masz nawet siły by mówić, a chcesz ratować umierającą?- pyta, czym tylko mnie
denerwuje.
-Tak się składa, że umierająca jest moją najlepsza
przyjaciółką. Nie mogę jej zostawić. Ona nigdy mnie nie zostawiła- odpowiadam.
Jack ponownie wzdycha. Widocznie szykuje się dłuższa rozmowa. Już ma coś
powiedzieć, kiedy nagle sobie przypominam.
-Jack, wiadomo dlaczego chciała skoczyć?- pytam. Mój
ukochany nie patrzy na mnie. Jego wzrok lata wściekle po pokoju, widać że zna
odpowiedź na moje pytanie, ale nie chce jej powiedzieć. Tak więc cisza się
przeciąga, aż w końcu nie wytrzymuje.
-Wykrztuś to z siebie- żądam.
-Kim, ona była w ciąży- odpowiada posłusznie, na co ja
blednę. W ciąży? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Czy to tylko dlatego
chciała odebrać sobie życie. A jeśli o mało sobie tego nie zrobiła, to co z
dzieckiem?
-Ile?- pytam ponownie, pochłonięta w zadumie.
-Co ile?- powtarza Jack
-Ile trwała ciąża?-
-Jak dowiedzieliśmy się od ginekologa Grace, to był drugi
miesiąc- mówi, czym mnie już totalnie dobija. Ale ona, kiedy…? Z Jerrym?
-Z Jerrym?- zapytałam głupio. Jack kręci głową, na znak
potwierdzenia.
-Co z tym dzieckiem?- chce jeszcze wiedzieć. I to na razie
moje ostatnie pytanie.
-Żyje. Jeszcze. Na szczęście
Grace uderzyła w tafle wody nogami, a nie brzuchem, bo w tedy było by po
nim. Na razie żyje, lecz ma się dość kiepsko. Ponieważ długo byłyście pod wodą,
dziecko też nie miało tlenu. Ciąża jest poważnie zagrożona- mówi, a ja już
mam zapytać o coś jeszcze zapytać, gdy nagle
drzwi Sali się otwierają, i staje w nich policjant.
-Panna Kim Crawford?- pyta. Odpowiadam twierdząco.
-Pani matka nie żyje…