poniedziałek, 26 listopada 2012

Rozdział 21


Złapałam powietrze. Bolało, ale było to pierwsze co pamiętam. Pewnie ta scena przypominała te wszystkie scenki z filmów o wampirach: jakbym właśnie się ocknęła po przemianie.  Otworzyłam oczy, ale szybko je zamknęłam pod pływem nagłej jasności. Po kilku sekundach spróbowałam jeszcze raz, ale już dużo ostrożniej. Większość ciała parzyła mnie jakby żywym ogniem, czyli w normalnym języku, po prostu okropnie bolało. Mniejszości za to w ogóle nie czułam. Obok mnie słyszałam ciche pikanie jakiegoś respiratora. Próbowałam się podnieść, gdy nagle poczułam bolesne ukłucie. To te wszystkie rurki podpięte do mojego ciała sprawiały że nawet nie mogłam usiąść. Zirytowana, zaczęłam powoli wyjmować je z mojego ciała. Nie był to przyjemny zabieg, bolał jak diabli, ale nie zdążyłam wyciągnąć nawet drugiej, gdy nagle zatrzymała mnie czyjaś ręka. Podniosłam spojrzenie. Jack.
-Nie rób tego- powiedział smutnym, zmęczonym głosem. Widać było że nie spał od dłuższego czasu, miał zmęczoną cerę, ciemno fioletowe cienie pod oczami, ale najgorsze były oczy. Czaił się w nich taki smutek, ból i rozczarowanie, że to aż łapało za serce. Ze skruchą opuściłam wzrok, bąkając słabiutko przepraszam, i automatycznie przestaje wyciągać urządzenia z ich otworów. Gdy tylko Jack widzi że odpuściłam, kładzie mi lekko dłoń na szyi, i pcha moją głowę, tak  aby znów spoczęła na poduszce. Posłusznie kładę główkę z powrotem na tworzywie, i przez kilka minut siedzimy w całkowitej ciszy. Nie czuję się dobrze, przypomina mi się  nasza rozmowa z Jackiem, po wydarzeniach w kopalni. I wiem że tym razem to też jest moja wina, dlatego gdy mówię:
-Przepraszam- robię to zupełnie szczerze, pełna skruchy i żalu. Słyszę jak Jack wypuszcza powietrze i przekręca się na krześle.
-Za co mnie niby przepraszasz?- w jego głosie słychać irytację i złość. Lekko się przestraszyłam jego tonu.
-Za to że zawsze wszystko psuje. Gdyby nie ja wiódłbyś dużo normalniejsze życie. Takie na jakie zasługujesz. Ja daje ci tylko rozczarowanie- odpowiadam zgodnie z prawdą. I właśnie na te słowa chłopak wybucha.
-Nie rozumiesz Kim, że nie jestem zły lub rozczarowany tobą, tylko sobą! Cały czas narażam cie na niebezpieczeństwo, obiecuje  szczęście a nie potrafię cię nawet ochronić! Przecież to przeze mnie cie porwano, to na mnie chcieli zemsty!- wiem że dopiero się rozkręca- To ja cie doprowadziłem do stanów depresyjnych, ja okłamałem i założyłem się o ciebie! Przeze mnie Gwen opublikowała ten film, to ja całowałem cie i kusiłem na wszystkie możliwe sposoby! Miałaś racje, jestem całym złem twojego świata…- mówi coraz szybciej, coraz trudniej go zrozumieć.
-Nie mów tak…- zaprzeczam słabo, nadal dochodzę do siebie po wypadku.
-A teraz leżysz tu, cała połamana, całkiem bezbronna i taka krucha, i przepraszasz mnie jakby to była twoja wina, jakbyś w czymkolwiek zawiniła! – wypluwa z siebie kolejne słowa, wiem ze to już prawie koniec- Ja naprawdę nie chciałem ci nigdy zrobić krzywdy, ani cie zranić… To wszystko robiłem ponieważ cie kocham, kocham do szaleństwa! Ale chyba ta miłość jest dla ciebie zabójcza- wreszcie kończy, i opada na łóżko koło mnie. Delikatnie podnoszę dłoń, kładę mu ją  na policzku, zmuszając go by spojrzał mi w oczy. Jego własne pełne są smutku i złości. Wzdycham.
-Jack, zrozum, to nie twoja wina. Nic nigdy nie było twoja wina Jesteś moim największym szczęściem, nie złem. Nie mów tak, rozumiesz? Bo zadręczając się ranisz mnie najbardziej- tłumaczę, i widzę delikatny uśmiech na jego twarzy. Wiem ze już niedaleko by osiągnąć zamierzony efekt, teraz musze tylko zmienić temat.
-Jack, co z Grace?- pytam cicho. Chłopak spogląda na mnie, lecz szybko przenosi swój wzrok na ścianę. Widać że chce uniknąć odpowiedzi.
-Jack- powtarzam, na co chłopak wzdycha.
-Jej stan jest niestabilny, można by rzec krytyczny, ale cały czas walczymy- odpowiada równie cicho co ja. Wiem ze mnie obserwuje.
-Muszę ją zobaczyć!- żądam. Chłopak wzdycha.
-Wiedziałem że tak powiesz- mówi, uśmiechając się blado- ale to niestety nie możliwe. Ty sama walczyłaś o życie przez dwa dni, dopiero trzeciego twój stan się ustabilizował, więc nie mogę ci na to pozwolić. Nie masz nawet siły by mówić, a chcesz ratować umierającą?- pyta, czym tylko mnie denerwuje.
-Tak się składa, że umierająca jest moją najlepsza przyjaciółką. Nie mogę jej zostawić. Ona nigdy mnie nie zostawiła- odpowiadam. Jack ponownie wzdycha. Widocznie szykuje się dłuższa rozmowa. Już ma coś powiedzieć, kiedy nagle sobie przypominam.
-Jack, wiadomo dlaczego chciała skoczyć?- pytam. Mój ukochany nie patrzy na mnie. Jego wzrok lata wściekle po pokoju, widać że zna odpowiedź na moje pytanie, ale nie chce jej powiedzieć. Tak więc cisza się przeciąga, aż w końcu nie wytrzymuje.
-Wykrztuś to z siebie- żądam.
-Kim, ona była w ciąży- odpowiada posłusznie, na co ja blednę. W ciąży? Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Czy to tylko dlatego chciała odebrać sobie życie. A jeśli o mało sobie tego nie zrobiła, to co z dzieckiem?
-Ile?- pytam ponownie, pochłonięta w zadumie.
-Co ile?- powtarza Jack
-Ile trwała ciąża?-
-Jak dowiedzieliśmy się od ginekologa Grace, to był drugi miesiąc- mówi, czym mnie już totalnie dobija. Ale ona, kiedy…? Z Jerrym?
-Z Jerrym?- zapytałam głupio. Jack kręci głową, na znak potwierdzenia.
-Co z tym dzieckiem?- chce jeszcze wiedzieć. I to na razie moje ostatnie pytanie.
-Żyje. Jeszcze. Na szczęście  Grace uderzyła w tafle wody nogami, a nie brzuchem, bo w tedy było by po nim. Na razie żyje, lecz ma się dość kiepsko. Ponieważ długo byłyście pod wodą, dziecko też nie miało tlenu. Ciąża jest poważnie zagrożona- mówi, a ja już mam  zapytać o coś jeszcze zapytać, gdy nagle drzwi Sali się otwierają, i staje w nich policjant.
-Panna Kim Crawford?- pyta. Odpowiadam twierdząco.
-Pani matka nie żyje…


 Dobra, od czego tu zacząć? Przede wszystkim bardzo dziekuje Idzie Żakowieckiej oraz  Claudia Howard, za to że pomogły mi troche inaczej spojrzeć na pewne kwestie.  Dodatkowo trwały i trwaja przy tym blogu. Po drugie, wcale nie uwazam was za złych ludzi, nie próbuje was oczerniać. Jeśli mam byc szczera, to cał cała szpoka zaczęła się przez bardzo głupi i debilny szczegół., którego nie musicie wiedziec, ale ma on zwiazek z aleXandrą. Ale o co chodził, to juz pozostanie moją tajemnicą. I nie, nie brałam was na litość.  A co do rozdziału, to wiem ze debilny (i tego tez nie mówie, aby wziąć was na litosc, naprawdę tak myślę.  Cały czas tylko szpitale, i te debilne rozmowy, ale juz niedługo to sie zmnieni). Jeszcze raz dziekuje ludzią którzy czytaja te bzety. To na razie tyle. Pa.

sobota, 24 listopada 2012

...

Owszem, AparatkQ ma troche racji. Ale ja tez nie zamierzam przepraszać. Nie, nie biore was na litość. A co tych reklamujących komentarzy? Tak, pisałam je, po co mam je ukrywać. Ale juz dawno tego nie robie. I tamten post wcale sie nie rozchodził sie o nie. Nie mówił o reklamujących komantarzach, to było w nim naj mniej ważne, a wy się wszystkie ich uczepiłyście jakbym tylko o nich pisała, jakbym napisała : Sorki, usówam bloga, bo reklamujecie w komentarzach swoje blogi". I  AparatkQ moze czytasz, nie wiem. Skad mam to wiedzieć? Tak samo jest z twoimi. To że nie pisze komentarzy nie znaczy ze mnie nie ma, że nie czytam.I moze wy którzy napisali pod tamtym komentarz, czytaja mojego bloga. Ale inni? Przedtem było tak wielu czytelników, wszyscy pisali ze jest super,ale teraz wiekszość ma własne blogi, i juz nawet nie wchodzi, a przeciez tak im sie podobał. Dla jasności to nie jest próba wzbudzenia litości. Piszę to co czuje i mam głeboko w... powarzaniu czy ty AparatkQ uwazasz to za branie na litość.

poniedziałek, 19 listopada 2012

What Do You Want From Me?

Wiec... Co ja mogę tu napisać?  Przepraszam ze nie dodaje, bo mam na swoim laptopie z pieć nowych, ale szczerze? Po co ja je mam dodawać? Przeczeż czytacie je tylko po to by zareklamowac własne. Wystarczy  ze nie ma mnie przez 2 tygodnie, i wszyscy o mnie zapominaja, a ponoć tak je kochają. Wiecie co... Sory, będę z siebie teraz robic debilke, ale jest mi przykro, bo tylko przez to ze nie reklamuje swojego bloga, i nie pisze pod kazdym nowym rozdziałem na cudzym blogu że u mnie nowy, to wy je prawie wcale nie czytacie. Dla was nie wazna jest treść, język, przesłanie. Niewazne że w niektórych, innych blogach nie ma praktycznie żadnej akcji, i tak to tamte bedziecie czytac, reklamowac, mówić że są takie super.A ja nie chce na siłe wciskac komuś mojej twórczości. Dlatego chyba usune tego bloga. Jeszcze nie wiem. Zastanowie się, ale przeciez was to i tak nie obchodzi...

czwartek, 25 października 2012

Rozdzial 20

-Jack!!!! JACK!!!- wrzeszczę jak opętana. Chłopak odwraca głowę w moim kierunku, wyraźnie zdziwiony.
-Co się stało kochanie?- pyta spokojnie. Jego ton mnie denerwuje.
-Czy mógłbyś mi użyczyć super szybkiego helikoptera twojego ojca?- pytam szybko, zdenerwowana.
-Co się stało? Coś ci jest? Chyba nie ponownie…- zaczyna swój nerwowy monolog, lecz uciszam go gestem dłoni.
-Przed chwilą dzwoniła do mnie policja. Grace chce skoczyć z mostu, a oni nie mogą nic zrobić- mówię lekko chaotycznie.
-Nie mogą jej ściągnąć siłą?- pyta mój chłopak, a ja tupię ze zdenerwowania nogą.
-Nie, powiedziała że jeśli podejdą na bliżej niż dziesięć metrów, skoczy- odpowiadam.
-I uwierzyli jej?- pyta rozbawiony. Naprawdę cała ta sytuacja go bawi!
-Na początku nie i podeszli, to ona prawie skoczyła. Dopiero gdy się odsunęli, zajęła bardziej  bezpieczna pozycje- na skraju poręczy- mówię tak szybko że ledwo można mnie zrozumieć. Teraz twarz Jacka zbladła. No, naroście.
-Dobrze, rozumiem. I rozumiem że się przyjaźnicie, ale jak ty niby masz pomóc?- pyta delikatnie.
-Grace powiedziała że tylko ze mną porozmawia- odpowiadam, jakby to było oczywiste. Jack wzdycha.

***
-Nie da się szybciej?- pytam, tupiąc z irytacji moim bucikiem od Gucciego.  Zdążyłam się przebrać w helikopterze, a ten jeszcze nie doleciał. Teraz miałam na sobie turkusowy kombinezon na ramiączka, z krótkimi nogawkami i jakby żabotem z przodu, sięgającym do pasa. W tali tkwił spory, czarny pasek. Na stopach czarne sandałki na 8-centymetrowej koturnie, włosy nadal w lokach i koronie. W uszach małe błękitne wkrętki, na palcu wielki pierścionek z diamentem. Tak, wiem, straszny zestaw, ale nie chciałam zakładać zwyczajowej dla mnie sukienki ani spódniczki, bo na moście nieźle  podwiewa, dodatkowo to  ratowanie przyjaciółki, a nie pokaz mody. Ma być przede wszystkim wygodnie.
-Kimi, lecimy 300 na godzinę. Naprawdę szybciej się nie da.- odpowiada Jack, obejmując mnie w geście uspokojenia. Ale jak ja mam się uspokoić? Moja najlepsza przyjaciółka chce popełnić samobójstwo. Tylko czemu? Z jakich przyczyn? Wiem że rodzice mają ją głęboko gdzieś, podobnie jak moi, ale tak jest od dawna, dodatkowo teraz ma Jerre’go, więc nie czuje się tak samotna. Właśnie Jerry… A jeśli on z nią zerwał? Jeśli tak to go zabiję. Ale czy mogłabym go winić za zmienienie obiektu uczuć…? Chyba nie, ale to nie zmienia faktu, że jeśli to przez niego, to zapłaci mi za to. Wyjrzałam przez okno. Słońce świeciło jeszcze na niebie, ale miało się już ku zachodowi. Czy zdążę?- zapytałam siebie.
-Za pięć minut lądujemy- usłyszałam głos pilota. Westchnęłam, szczęśliwa że już jesteśmy. Zostało tylko zejść po drabinie, bo helikopter nie może lądować na moście, a właśnie tam bezpośrednio nas wysadzą. Tak więc cierpliwie czekałam na rozkazy. W końcu, po chwili, która wydawała mi się wiecznością, usłyszałam rozkaz:
-Właźcie na drabinę!-. Posłusznie go spełniłam, a drabina zaczęła się opuszczać w dół. Lekko się bałam, ale to nic w porównaniu ze strachem o moją przyjaciółkę. Dodatkowo zawsze lubiłam niebezpieczeństwo i sporty ekstremalne. A i jeszcze byliśmy przyczepieni do drabiny specjalnym czymś. Nie wiem co to jest, jasne? Po kilku długich minutach wreszcie poczułam pod stopami pewny grunt. Pospiesznie się odpięłam, i odwróciłam twarzą do policjanta.
-Jestem Kim Crouford- powiedziałam, a on się uśmiechnął obleśnie.
-Dobrze wiem kim jesteś. Czekaliśmy na ciebie. Jest tam- mówi, pokazując palcem prosto, na skraj mostu. Nie widzę jednak z tej odległości. Wszędzie stoją  wozy policyjne, karetka pogotowia, wóz strażacki. Podchodzę bliżej, i widzę że teren półokręgiem, w odległości piętnastu metrów od Grace otoczony jest specjalną taśmą. Przełykam ślinę, i przechodzę pod nią. Widzę ją opartą o metalową  balustradę. Twarz ma całą mokrą, oczy czerwone, widać ze płakała. Jej brązowe włosy  rozwiewa wiatr. Ma na sobie cienki, żółty podkoszulek i szare szorty. Na stopach japonki. Siedzi na skraju poręczy, widać że się wacha. Podchodzę cicho obok niej. Nawet nie odwraca głowy w moja stronę. Po jej policzku cieknie łza. Boje się zacząć, ale chyba będę musiała.
-Grace- szepczę, ale nie ma żadnej reakcji. Powtarzam więc głośniej.
-Grace- mówię pewnym głosem. Dziewczyna w końcu na mnie spogląda.
-Chodź, pójdziemy do domu- mówię tonem zarazem ciepłym i stanowczym. Widzę że się wacha. Odwraca wzrok, patrzy teraz na zachodzące słońce.
-Nie rozumiesz Kim. Ja już nie mam normalnego życia- szepcze, a  po jej policzku kapie kolejna łza.
-Z całym szacunkiem Grace, ale pewnie mam gorzej-odpowiadam, bo jej wypowiedź zaczyna mnie wnerwiać.
-Masz Jacka, pewność że cie nigdy nie opuści- mówi z przekonaniem. A więc chodzi o Jerre’go. Zabije go.
-Jerry z tobą zerwał ?- pytam ostrożnie. Na jej twarzy widzę lekki uśmiech.
-Nie, nie o to chodzi… Nie całkiem- odpowiada – On tu Nawet jest, próbował tu podejść, ale mu nie pozwoliłam- słyszę. Odwracam głowę, i rzeczywiście, pierwsze co widzę to Jerry, patrzący się na swoja dziewczynę z takim strachem, niepokojem i miłością wypisana na twarzy, że aż za serce ściska. Ponownie jednak koncentruje swą uwagę na dziewczynie
-Grace, o co chodzi?- pytam w końcu otwarcie. Słyszę wymuszony śmiech.
-Nie ważne- mówi i z przerażeniem patrzę jak wstaje gotowa do skoku. Chcę ja za wszelka cenę powstrzymać, jednak jest już za późno, skoczyła, mimo to chwytam jej dłoń w ostatnim momencie. Jednak nie jestem dość silna by utrzymać taki ciężar, tym bardziej że stoję na skraju mostu. Wszystko dzieję się nieprawdopodobnie szybko, w przeciągu jednej sekundy. Spadająca Grace, pociąga mnie za sobą, a ja zdążam szepnąć tylko :
-Boże- po czym czuje jak lodowata woda zalewa mi płuca.


No i jest. Mam nadzieje że sie podoba. Mam do was tylko jedno pytanie: zabic kogoś czy nie ( nie chodzi mi w tym wypadku, ale ogólnie w opowiadaniu)? A i jeszcze pytanko do Claudia Howard: Dlaczego jesteś zaszokowana moim słownictwem? Nie wiem kiedy nastepny rozdział, mozliwe ze jutro.

środa, 24 października 2012

Rozdział 19

-Jakieś plany na dziś?- pyta Steven Anderson, nasz gospodarz i ojciec mojego chłopaka. Uśmiecham się delikatnie znad moich francuskich tostów i rogalików, wyśmienitych omletów, i całej reszty śniadania.
-Owszem- odpowiada Jack-  Ja razem z tobą gramy dziś w golfa, przecież sam zaproponowałeś- mówi
-Wiem, pamiętam a chodziło mi raczej o Kim- uśmiecha się przyjaźnie, i kieruje spojrzenie na mnie. Odwzajemniam uśmiech.
-Ja dziś idę na zakupy- mówię.
-To świetnie. Ale najpierw może pojedziemy pozwiedzać?- proponuje, a ja zgadzam się z ochotą. To nasz pierwszy dzień w tym raju. Planowałam zwiedzanie, dlatego mam na sobie taki a nie inny strój. Długa do ziemi suknia, wiązana na szyi, odpowiednio wycięta, w ślicznym kolorze żółci, bieli i turkusu, z motywami kwiatów i motyli. Odcinana pod biustem, a  dół luźno puszczona. Do tego granatowe sandały na grubym, 8-centymetrowym obcasie, całe składające się z grubszych pasów.  Włosy puszczone luźno, w  mocne fale, tylko nad czołem, korona z włosów. Na nosie duże przeciwsłoneczne okulary, w turkusowej oprawie. Duży pierścionek na zadbanych dłoniach, a w uszach brylantowe wkrętki. Miałam wszystko co mi było potrzebne. Tak więc po śniadaniu ruszamy na obchód zabytków. Ja osobiście jestem zachwycona, bo uwielbiam zwiedzanie, jednak Jack już to wszystko widział, i przez cały czas tylko jęczał: „Znowu to?” lub „Możemy wracać?”, więc jak widać za dużo się nie naoglądałam i po niecałych dwóch godzinach jestem w domu. Właśnie mam wyjść z domu na obchód sklepów, gdy czuje palce Jacka zaciskające się na mojej dłoni. Odwracam szybko głowę w jego kierunku.
 -Ładnie to się tak wymykać po kryjomu?- pyta ze śmiechem, na co ja też zaczynam lekko chichotać.
-Ależ ja wcale się nie wymykam. Po prostu próbuję wyjść na zakupy- odpowiadam, zaskoczona jak bezszelestnie umie się poruszać.
-Tak bez pożegnania?- pyta, i całuje mnie z pasją. Oczywiście oddaje pocałunek, i zaraz po tym się śmieję.
-O co chcesz mnie poprosić?- pytam, a on przybiera minę zaskoczonego, jednak po jego oczach widzę że trafiłam w dziesiątkę.
-Dlaczego od razu sugerujesz że coś od ciebie chce?- pyta z udawaną urazą, na co ja się tylko śmieje.
-Jack, jestem mistrzynią kłamstwa, manipulacji i mowy ciała. Dodatkowo cię znam. No, mów szybko o co chodzi- zachęcam go. Chłopak zaczyna się gładzić po szyi, widać bardzo chce o coś zapytać, ale nie wie jak.
-Bo tak sobie myślałem… Wiesz że nie przepadam za golfem, i jeszcze dodatkowo ma tam być Simon ze swoją dziewczyną, i sobie pomyślałem że…- nie kończy.
-Że mogłabym pojechać z tobą?- pytam lekko rozbawiona. Tak, dobrze wiem że Jack nie przepada za golfem, a Simon totalnie go denerwuje. Simon to jego kuzyn, który we wszystkim z nim rywalizuje, ale zawsze przegrywa. Co jeszcze można tu o nim dodać. Brat Kayla. Tak, pewnie wam to coś mówi.  Cały czas się przechwala, najpierw robi, potem myśli, przez co często wpada w kłopoty.  Zły nie jest ( w sensie przystojny), ale do Jacka mu daleko. Jack przytakuje, co wywołuje u mnie kolejny uśmiech.
-No, proszę…- mówi, gdy długo nic nie odpowiadam.
-Simon mówił że jego nowa dziewczyna jest najpiękniejszą dziewczyną na ziemi. Nie chcesz tam pójść i pokazać że jest inaczej?- pyta w końcu chytrze. Teraz wie że na pewno się zgodzę. Tak, przycieranie komuś nosa to moja działka, podobnie jak onieśmielanie ludzi urodą. A jeśli jeszcze będę tam z Jackiem… Już sobie wyobrażam jak wspaniale będziemy się prezentować.  Bo ja i Jack z wyglądu jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami. Ja mam mleczną karnację, złote włosy, turkusowe oczy z zielonym połyskiem, blado różowe usta. Jack za to ma ciemną karnację, mocno brązowe włosy, czekoladowe oczy. Obydwoje nadzwyczaj piękni, wysportowani, z idealnymi ciałami… Tak, ta scena mnie przekonuje.
-I…?- pyta w końcu mój chłopak, lecz w odpowiedzi ja go tylko całuję.
-Wezmę to za tak…- mówi, ponownie mnie całując
***
Słońce świeci wysoko na bezchmurnym niebie. Wieje lekki wiatr, niosący przyjemną ulgę w upale.
-Piękna pogoda, nieprawdaż?- wyrywa mnie z zamyślenia głos . Odwracam się plecami do słońca. Simon.
-Owszem- odpowiadam grzecznie, uśmiechając się na wspomnienie naszego przyjazdu. Steven, bo tak kazał mi na siebie mówić ojciec Jacka nie miał nic przeciwko żebym pojechała- wręcz przeciwnie, wydawał się zadowolony że będę im towarzyszyć. Jednak były korki, i przyjechaliśmy spóźnieni 15-ście minut. Tak więc, gdy limuzyna podjechała pod bramę do pola golfowego, Simon, jego rodzice i dziewczyna już tam stali. Przyjrzałam się dziewczynie. To prawda, była dosyć ładna, ale nie dosięgała mi do pięt. Drobna, pełna brunetka o karnacji w kolorze pomarańczy (pewnie przesadziła z solarium), piwnych oczach, małym nosie i nieproporcjonalnie dużych ustach, pewnie poprawionych plastycznie.  Na sobie miała króciutką spódniczkę w kolorze brązu, oraz cekinowy top w odcieniu miedzianym. W uszach duże złote kolczyki, na palcach pełno drobnych pierścionków. Na nadgarstku brzęczał chyba z tysiąc bransoletek, a  stopy przyodziane były w zamszowe szpilki w kolorze czerwieni. Włosy w artystycznym nieładzie, pewnie specjalnie tak ułożone. Całość wyglądała komicznie, aż biła od tej dziewczyny desperacja by zrobić dobre wrażenie, by powalić wszystkich na kolana. Głupiutka mała, nie wie że nie ma ze mną szans. Ale za chwilkę się dowie- myślę, wychodząc z samochodu. I mam jak zwykle rację. Gdy tylko się prostuje spojrzenie wszystkich kierują się na mnie ( Jack wyszedł wcześniej, na niego już się nagapili). Na twarzach dziewczyn widzę zazdrość, a mężczyzn zachwyt i podziw. Uśmiecham się, odsłaniając swoje bieluteńkie ząbki. Mam na sobie elegancką sukienkę w kolorze pastelowej mięty, z grubymi ramiączkami, z dekoltem w serek, wcięciem w tali, podkreślonym złotym, łańcuszkowym paskiem,  sięgającą lekko przed kolano, z plisowanym dołem. Na dłoniach mam krótkie, białe, satynowe rękawiczki, w uszach złote delikatnie zwisające kolczyki. Nadgarstek mój zdobi delikatna złota bransoletka, na stopach widnieją 12-sto centymetrowe szpilki, z zapięciem przy kostce i jednym z pasków biegnących pionowo po stopie, w tym samym odcieniu co sukienka. Złote włosy puszczone luźno na plecy, w piękne loki, z koroną z włosów nad czołem. Usta w kolorze nude i przełomowy dodatek: pomarańczowa kopertówka. Tak, wiem że wyglądam świetnie, tym bardziej gdy podchodzi do mnie Jack i mnie obejmuje. W tedy wszyscy już wzdychają z zazdrością i podziwem. Jednak ani ja, ani Jack nie przejmujemy się tym ogólnym zainteresowaniem naszą osobą, i podobnie jak ojciec Jacka ruszamy do całej reszty.
-Jak ci się podoba gra?- pyta nadal Simon, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Ciekawa, ale wszystko można łatwo wyliczyć. Przepraszam, nie będę cie nudzić- odpowiadam.
-Cholera, gdzie ten Jack cie znalazł?-  wybucha nagle chłopak, czym troszkę mnie zaskakuje, ale na pewno nie przestraszył. Mam czarny pas trzeciego stopnia, lepiej niech to on uważa. I nagle sobie przypominam że nie mogę nic zrobić bo przypłacę to życiem. I dopiero w tedy zaczynam się bać. Jesteśmy tylko dwoje, w zasięgu wzroku nikogo nie ma. Niepotrzebnie się wyrwałam i tak od razu pospieszyłam. Ale kto przewidział taką sytuację? Mimo ogólnego strachu, nie daje nic po sobie poznać.
-O co ci chodzi?- pytam, lekko się oddalając od niego, ale ten znów do mnie podchodzi.
-Dlaczego Jack zawsze musi mieć wszystko co najlepsze? Jest najbogatszy, najprzystojniejszy, najlepszy w karate, ma największe powodzenie, a teraz i ciebie. Taką śliczną, cudowną, mądrą Kim. Taką teraz bezbronną- mówi i stara się mnie pocałować, jednak wykonuje zupełnie automatycznie jeden z lżejszych ciosów karate, i przerzucam go przez plecy. Od razu robi mi się słabo, ale to nie był duży wysiłek fizyczny, więc na razie nic nie powinno mi się zrobić.  Podchodzę do leżącego na ziemi chłopaka , pochylam się nad nim i mówię cicho:
-Twojemu tacie by zaszkodziło, gdyby okazało się  że jego syn zgwałcił córkę super modelki i sławnego reżysera filmowego. Więc uważaj, bo ta historia jeszcze jutro może być na pierwszych stronach- mówię chłodno, po czym odwracam się z zamiarem dogonienia pozostałych, jednak nagle czuję dłoń chłopaka na mojej kostce. Zirytowana, wbijam mu obcas w nadgarstek i idę dalej.
-Suka!- słyszę nagle za sobą. O nie, nikt nie wrzuca na Kim Crawford. Odwracam się do niego z szerokim uśmiechem. Przecież dobrze wiemy ze ja na wszystkich mam haka. 
-Ale przynajmniej ja nie mam nagich zdjęć- odpowiadam spokojnie, obserwując jak twarz chłopaka przybiera coraz bardziej biały kolor.
-Nie…- mówi cicho, na co ja wybucham śmiechem.
-Tak, owszem mam wszystko, taśmę też- informuję, i widzę niedowierzenie na twarzy chłopaka.
-Ale nikt o tym nie wie, zniszczyłem wszystkie dowody- zaczyna się motać.
-Widocznie nie wszystkie. Ale nie martw się, ze mną jeszcze nigdy nikt nie wygrał- mówię i odchodzę, zostawiając go samego. Musi przetrawić tę informację. Nagle dzwoni mój telefon. Patrzę na ekran. Zastrzeżony numer. Moje serce zaczyna automatycznie szybciej bić. Drżącymi palcami odbieram.
-Halo?...- pytam cicho.
-Dzień dobry, panna Kim Crawford? Dzwonię z policji…-

Tak, wiem, nudny, ale obiecuje że już w następnym powróci jako, taka akcja.


wtorek, 23 października 2012

Rozdział 18

-Już, nie płacz-mówi Jack, obejmując mnie. Czuje się jak mała dziewczynka, która się skaleczyła. A dobrze wiecie że nienawidzę czuć się słaba, dlatego szybko się ogarnęłam. Jednak mimo to w środku nadal czułam że coś jest nie dobrze, nie na swoim miejscu. Czułam się jakoś obco. Widocznie było to po mnie widać, bo Jack westchnął.
-Kim, mam pomysł-mówi po kilku minutach przedłużającej się ciszy, kiedy to ja próbuję zapanować nad swoimi debilnymi ludzkimi odruchami.
-Jaki?- pytam cicho, jakbym bała się że to wszystko, cały ten spokój zaraz pryśnie, a zastąpi go kolejna katastrofa. Mój ukochany ponownie wzdycha.
-Zaraz ci go przedstawię, ale najpierw musisz dojść do siebie. Wiem- krzyczy nagle tryumfalnie- pobawimy się w wspominacza- mówi radośnie.
-Nie, tylko nie wspominacz- odpowiadam,  kładąc się na łóżku i przykrywając głowę poduszką, tak żeby się od tego wszystkiego odgrodzić. Jednak chłopak nie daje za wygraną. Podchodzi do mnie i zdejmuje z mojej głowy poduchę. Prycham z irytacją, i sięgam po drugą, ale zanim się oglądam, nie mam już żadnej w zasięgu reki. Wzdycham. Wspominacz, to zabawa wymyślona przez mojego dawnego psychologa. Polega na tym że wymieniam w porządku datowym wszystkie wydarzenie o których nie mogę zapomnieć, których nie mogę się pozbyć. Koniecznie muszę opowiadać to do drugiej osoby, a w tedy wspólnie mamy coś z nimi zrobić. Wiem że przegrałam, dlatego zaczynam.
-1.Odkrycie twojego kłamstwa.- waham się chwilę.
-2. Te dziwne wiadomości wysyłane przez Donnę.- znów chwila pauzy.
-3.Porwanie- teraz już nic mnie nie blokuje. Słowa boleśnie wychodzą z moich ust, a wspomnienia powracają jakby to wydarzyło się przed chwilą.
-4.Przetrzymywanie, a co z tym idzie: a)głodzenie, b)bicie c)poniżanie d)myśl że możesz zginąć- mówię, ale choć wspomnienia palą jak rozżarzone żelazo,  moja twarz pozostaje sucha.
-5.Moja prawie śmierć-uśmiecham się delikatnie, na wspomnienie moich niby ostatnich sekund.
-6.Rozmowa w szpitalu. Oczywiście nasza- przerywam na chwilę i myślę.
-7.Ujawnienie filmu- już prawie kończę.
-8.Odejście ojca i przyłapanie matki- wiem że czeka mnie jeszcze tylko jeden punkt.
-9.Śpiączka- kończę.
 Przez chwilę trwa niezmącona cisza. Wiem że Jack myśli.
-A teraz podsumuj to co masz teraz- mówi, a ja marszczę lekko brwi.
-Mam ciebie, rodziców w czasie rozwodu, byłą najlepszą przyjaciółkę w areście,- zaczynam wymieniać, ale Jack mi przerywa.
-Pomyśl co masz pozytywnego- mówi, a ja się zastanawiam. I nagle to do mnie dociera. Ja nie straciłam swojego życia. Nadal je mam, to samo, kochane i wspaniałe, tylko troszkę bardziej pokomplikowane, ale przez to ciekawsze. Wszystko co się wydarzyło w ciągu ostatnich dwóch miesięcy nie jest ważne. Mam Jacka, przyjaciół, rodzinę, choć rozbitą, to jednak mam rodziców i siostrę (no tak jakby siostrę). Mam nadal pozycje najpopularniejszej w mieście, nadal jestem wicemistrzynią w karate. Nadal mieszkam w tym samym domu, widuje się z tymi samymi ludźmi. To co było nic tak naprawdę nie zmieniło.  Nagle zdaje sobie sprawę że , na mojej twarzy widnieje uśmiech tak szeroki że aż boli. Spoglądam na Jacka, i wiem że zrozumiał. Że już wie do czego doszłam. Szczęśliwa rzucam mu się na szyje, przez co oboje upadamy na plecy, na podłogę, gdyż on siedział właśnie na podłodze przy łóżku, a ja na moim posłaniu. Leżąc, obejmujemy się i śmiejemy dopóki brzuchy nas nie rozbolą. Zaraz po tym, Jack gładzi mój policzek koniuszkami palców i mówi:
-A co do mojego super pomysłu, to mam propozycje-. Uśmiecham się delikatnie, i spojrzeniem zachęcam go aby wypowiedział ją w końcu.
-Bo widzisz, myślę że powinniśmy gdzieś wyjechać. Nie na długo, jakiś tydzień, tak żebyśmy odpoczęli od tego miejsca- mówi, a ja uśmiecham się coraz szerzej.
-Tylko gdzie?- pytam. Teraz to on się śmieje.
-Myślałem nad Mediolanem- przyznaje- bo wiesz, w Paryżu byliśmy, Nowym Jorku też, i to często, podobnie zresztą jak Londynie. Do Chin jeździmy co roku na mistrzostwa. Niemczech nie lubisz, za to kochasz modę, a on jest jedna z jej stolic- mówi, uśmiechając się delikatnie, za to ja aż skaczę z radości.
-Tak, bardzo chce tam pojechać!- krzyczę i ponownie rzucam mu się na szyję, jednak teraz już stoimy.
-Kiedy chcesz pojechać?- pytam.
-Co powiesz na dzisiejszy wieczór?- odpowiada, a ja znów piszczę z radości.
-Jasne! Ale musze się spakować- mówię i zaczynam latać po pokoju, wywalając na łóżko potrzebne mi rzeczy. Jest jednak dopiero 9 rano, mam jeszcze kilka godzin by zrobić dokładna listę rzeczy i zapoznać się z pogodą oraz itp. itd. Jack tylko się śmieje, patrząc jak biegam w tę i we wtę, a ja po raz pierwszy od wielu dni czuje że wszystko będzie dobrze. 
                                                                  ***
Uszczęśliwiona wystawiam twarz do słońca, i szczerzę zęby w radosnym uśmiechu. Jesteśmy już na miejscu, lot prywatnym samolotem ojca Jacka był niezwykle szybki i wygodny. Właśnie stoję na lotnisku, czekając na Jacka, który musiał cos uzgodnić z pilotem. Jest chyba około 6 rano, więc słońce dopiero zaczyna wyglądać zza horyzontu, nadając  krajobrazowi zniewalający widok. Cieszę się że zgodziłam się na wyjazd. Chwila odpoczynku dobrze mi zrobi- myślę, akurat w momencie, w którym Jack obejmuje mnie z zaskoczenia od tyłu. Szerzej się uśmiecham i obracam głowę by spojrzeć w jego cudowne czekoladowe oczy. Widzę w nich euforie, i pewność że wszystko jest dobrze, i aż się zachłystuję tymi uczuciami. Nie mogę w to uwierzyć. Bo trudno uwierzyć w taką zmianę. Jeszcze wczoraj płakałam jak na zawołanie, ale dziś mam pewność- powróciła stara dobra Kim. Ta uważana przez wrogów za bezwzględną, nie przejawiającą zbytnio ludzkich uczuć, bezduszna sukę, ta podziwiana przez wszystkich, ta pewna siebie i swojego życia. Ta silna, słodka szantażystka, która zawsze dostanie wszystko co chce. Taka siebie kocham. Bo myśl że mogę być słaba, nie być na szczycie mnie prawie zabija.  Trudno, taka jestem, cos ci nie pasuje kochanie, to spadaj. Poprawiam swoje wielkie, czarne okulary przeciwsłoneczne od Diora, niechętnie odrywam się od chłopaka i wsiadam na tylne siedzenie ogromnej, czarnej limuzyny. To ojciec Jacka ja przysłał ją tu. Bo, jak już kiedyś wspomniałam, zarówno ja i Jack jesteśmy niezwykle bogaci. To nie była żadna przenośnia.  Wszyscy w naszej szkole są nadziani. Bo widzicie, uczęszczamy wszyscy (czy raczej uczęszczaliśmy, przecież już skończyliśmy tę szkołę), całą banda do niezwykle prestiżowego, prywatnego liceum. Czesne za jeden semestr wynoszą więcej niż nowe bmw, ale opłaca się. Tak więc, jak już mówiłam, wszyscy jesteśmy bogaci, ale ja i Jack tacy naj. Nie chodzi o to że się przechwalam, po prostu chcę wytłumaczyć skąd mamy na te wszystkie gadżety, dlaczego mieszkamy i żyjemy w takich a nie innych warunkach. Ojciec Jacka jest  premierem Włoch, jego matka  sławnym i niezwykle dobrym adwokatem. Moja matka z kolei jest top modelką (przez co tak często występuje w prasie) a ojciec sławnym producentem filmowym.  Mnie też już dawno chcieli zaciągnąć do modelingu i nawet wystąpiłam na kilku pokazach, ale postanowiłam że najpierw skończę studia. Teraz już wiecie dlaczego mamy tak a nie inaczej. Jesteśmy prawie jak bohaterowie :”Plotkary”, tyle że w prawdziwym życiu i nie pisze o nas jakaś psychiczna debilka, która widocznie nie ma własnego życia.
-Kim, masz ochotę na coś do picia?- pyta nagle Jack, tym samym przerywając moje przemyślenia.
-Owszem, chętnie bym się napiła Martini- odpowiadam szczerze i słyszę cichy śmiech chłopaka.
-To dopiero jak dojedziemy. Na razie może kawa?- pyta, a ja chętnie kiwam głową. Jack wie że pije tylko jeden rodzaj kawy.
-Proszę, karmelowe, sojowe, bezcukrowe latte z podwójna pianą i cynamonem- mówi, podając mi przenośny kubek. Uśmiecham się do niego z wdzięcznością.
-Strasznie długa ta nazwa. Jak zamawiasz tę kawę w kawiarni, to ludzie za Toba się nie niecierpliwią?- pyta żartobliwie, a ja lekko trącam go starannie zadbana dłonią, z paznokciami w odcieniu morelowym, akurat w tedy, gdy limuzyna zatrzymuje się przed ogromnym podjazdem. Jesteśmy w willi ojca Jacka, który jak już chyba wcześniej wspomniałam, mieszka w Mediolanie.  Pan domu już stoi na tarasie, i widocznie na nas czeka, z lokajem tuz obok, który trzyma tace z kieliszkami i szampanem. Uśmiecham się. Jeszcze nigdy osobiście nie poznałam ojca Jacka. Jestem ciekawa tego człowieka. Ma modnie obcięte włosy, w odcieniu identycznym co Jack. W ogóle cały jest jak starszy on, oprócz oczy i karnacji. Oczy ma w kolorze szarym, a karnacje jeszcze ciemniejszą niż jego syn. Na widok podjeżdżającej limuzyny uśmiecha się promiennie. Ja także się uśmiecham, ukazując moje bielusieńkie ząbki, podczas gdy drugi kierowca wychodzi z limuzyny, podchodzi do drzwi od mojej strony, otwiera je i wyciąga ku mnie dłoń, by pomóc mi wstać. Oczywiście ja jak na damę przystało, podaje dłoń i z gracją wysiadam z pojazdu. Na twarzy  gospodarza widzę przez chwilę lekki szok.
-Witam w moich skromnych progach- woła, podchodząc do mnie, podczas gdy jego syn materializuje się nagle tuz obok mnie i lekko mnie obejmuje.
-Dzień dobry, panie Anderson. Miło mi pana w końcu poznać- mówię, wyciągając dłoń w białej rękawiczce. Mężczyzna całuje ją, jak na dżentelmena przystało i mów:
-Cała przyjemność po mojej stronie- następuje chwila przerwy, w której przygląda mi się- Jest pani jeszcze piękniejsza niż słyszałem.- dodaje po chwili, na co ja się uśmiecham delikatnie.
-Dziękuje bardzo. Nie zdawałam sobie sprawy że w ogóle pan o mnie słyszał- odpowiadam zgodnie z prawdą. Mężczyzna się śmieje.
-Jak mogłem o pani nie słyszeć? Mój syn tyle mi o pani opowiadał…- mówi, ale nagle przerywa mu Jack.
-Tato..-mówi, ale jego ojciec tylko się śmieje i kończy:
-Dużo pani też w gazetach. Widziałem panią na pokazie mody w Paryżu, występowała pani  w roli modelki. A i jeszcze  od wielu innych ludzi. Wszyscy byli pod pani ogromnym wrażeniem. Zachwycali się pani urodą i intelektem. Teraz wiem że nie przesadzali- mówi, a ja się lekko rumienię.
-Przesadza pan- odpowiadam, odgarniając do tyłu moje złote włosy.
-Nie, wcale. Ale może wejdziemy do środka, widzę że pani gorąco w tych długich włosach- stwierdza i ma rację. Stoję w upale, a z moimi długimi do kolan włosami to udręka, dlatego posłusznie podążam za mężczyznom do gigantycznej rezydencji. Tak ten tydzień zapowiada się nieziemsko. Niestety, tylko zapowiadał...


Rozdział nudny, przydługi, bezsensu i DD. To miały być dwa rozdziały, ale pomyslałam że skoro są tak nudne, to moga tworzyć jeden, aby was za długo nie nudzić. Ale bez obaw: w zanadrzu mam juz bardzo dużo mocnych akcji, nieprawdopodobnych splotów wydarzeń, i trzymajacych w napieciu scen. Pocieszenie: jutro dodam nowy rozdział, co prawda nie bedzie jakiś szczególnie super, ale na jego koniec zacznie się akcja;)


poniedziałek, 8 października 2012

Rozdział 17

Wstrzymałam oddech.
-Uszkodzenia nie są śmiertelne, będziesz mogła wszystko normalnie robić, tak jak do tej pory…- wyliczał lekarz, lecz ja już nie miałam sił czekać.
-O co chodzi?- pytam cicho, patrząc w oczy doktora. Mężczyzna przez chwilę nic nie odpowiada, a potem dodaje:
-Jak już mówiłem nie ma żadnych poważnych uszkodzeń, ale taka sytuacja najprawdopodobniej powtórzy się przy kolejnym większym wysiłku fizycznym, a to znaczy że…- nie kończy, bo mu przerywam.
-Że już nigdy nie potrenuje karate- wtrącam się w jego wypowiedź. Zdanie to mówię cicho, jakbym sama w nie,  nie wierzyła. Bo nie wierzę. Przecież karate to… Może przesadziłabym mówiąc że wszystko, ale to bardzo ważny aspekt mojego życia. To ono łączy wszystkie jego części i spaja w jakąś całość. Chyba tylko jeszcze dzięki niemu i Jackowi  nie zwariowałam. A teraz co? Mam tak po prostu przestać? To nie możliwe.
-Doktorze, naprawdę nie da się nic z tym zrobić?- pytam, a w moim głosie słychać determinacje. Czuje spojrzenie Jacka na mojej twarzy. On dobrze zna ten ton, i wie że jeśli coś nim mówię, to zawsze dopnę swego. Po prostu taka już jestem.
-Przykro mi, ale nie. Jak już tłumaczyliśmy, taka a nie inna sytuacja zaistniała w skutek wewnętrznego wylewu, powstałego przez uszkodzone miejsce, w twoim przypadku, klatkę piersiową. Niestety, nie możemy nic z tym zrobić, to naturalna bariera ochronna organizmu- odpowiada .
-Tez mi bariera ochronna, która mnie zabija- mamroczę pod nosem, tak że tylko Jack może słyszeć. Uśmiecha się do mnie, i przytula mnie, jednocześnie głaszcząc po włosach. Lekarz, widząc tą scenę, uśmiecha się zażenowany, rzuca:
-To ja wpadnę później- i pośpiesznie wychodzi, podczas gdy ja staram się jakoś przebrnąć przez wiadomość którą mnie uraczył.
***
Po dwóch tygodniach wyszłam ze szpitala.  Oczywiście, na parkingu szpitalnym już czekał na mnie Jack, czekając aż tylko wejdę, aby zawieźć mnie do domu. Kilka dni temu była u mnie moja matka, informując mnie że wyjeżdża z jakimś tam facetem na dwa miesiące do Berlina. I dobrze, nie mam ochoty się z nią widzieć, gdyby została pewnie tymczasowo zamieszkałabym u Jacka, lub kupiła sobie jakieś mieszkanie. Było mnie na to spokojnie stać, i to na takie lepsze. To że wyjechała tylko ułatwiło sprawę – myślę, wchodząc do pustego domu. Jack idzie tuż za mną, cały czas trzymając mnie pocieszycielsko za rękę. Wszyscy już wiedzą że skończyłam z karate, Rudi co prawda był przez chwilę zbyt zszokowany by cokolwiek do niego dotarło, a potem zaczął jak zwykle nawijać o sobie. Otwieram drzwi do mojej sypialni. Wszystko jest takie jak to zostawiłam, nie widać śladu śledztwa mamy. Pewnie Matylda, nasza gosposia już to wszystko wysprzątała. Podchodzę do łoża, i siadam bezwładnie na jego rogu, zakrywając twarz dłońmi. Jack podchodzi do mnie, klęka koło mnie  i odciąga dłonie od mojej twarzy. Uśmiecham się do niego lekko, wstaje i podchodzę do szafki nocnej. Leży na niej oprawnie w  złotą ramkę zdjęcie moje i Jacka na kilka dni przed naszym pierwszym zerwaniem. Podnoszę je na wysokość oczu.
-Kiedy moje życie się tak skomplikowało?- pytam głupio, odwracając się twarzą do chłopaka. Jack patrzy najpierw na trzymane przeze mnie zdjęcie, potem spogląda mi w oczy.
-Kim..-mówi, ale ja już nie mogę się powstrzymać. Łzy zaczynają płynąc po moim policzku, gdy pomyślę jakie życie zostawiłam za sobą. A mogłam je nazwać tylko jednym słowem: szczęście. Byłam całkiem zdrowa i mogłam do woli ćwiczyć karate. Miałam Jacka, wspaniałych przyjaciół, popularność. Dogadywałam się z rodzicami, miałam szczęśliwą rodzinę. Moja psychika była mocna, nigdy nie płakałam.  Nie miałam żadnych traumatycznych przeżyć. Nie leczyłam się u psychologów. Co prawda dużo z poprzedniego życia  mi zostało: popularność, pozycja społeczna, Jack, przyjaciele, bogactwo. Ale tyle straciłam. Rodzinę, zaufanie ze strony bliskich, w dużej mierze zdrowie psychiczne, przyjaciółkę. Doszło do tego że musiałam się leczyć psychicznie. Kiedy to wszystko się stało? Dlaczego jedno głupie zdarzenie wywołało cały ciąg katastrof? Dlaczego to wszystko zwaliło się na mnie w tak małym odstępie czasu? Niby nic się nie stało, ale… Ale co? Nie wiem, nie mam pojęcia jak to określić. Po prostu, nagle cały świat zaczął mi się walić.
-Już, wszystko dobrze- mówi mój ukochany, obejmując mnie i delikatnie kołysząc, podczas gdy ja spazmatycznie szlocham, za wszystkim co straciłam i już nigdy do mnie nie powróci…


Rozdział głupi, bez sensu i ogólnie do dupy(przepraszam za wyrazenie). Napisałam go gdy miałam doła, dlatego jest taki debilny. Nawet mnie wkurza to że ona tak ciagle wypomina wszystko co się zdarzyło w jej życiu(chodzi mi o Kim). Jednak nie martwcie się, od następnego rozdziału już będzie duzo bardziej pozytywnie (w sensie jej nastawienia. Nie bedzie cały czas płaczu. Powróci bezduszna  i bezwzgędna Kim, która nigdy nie okazuje uczuć, która mimo wszystko cały czas opiekuje sie ludżmi których kocha, i ogólnie taka jaką kocham)Jednak nie martwcie się- nowych akcji nie zabraknie.Uff, rozpisałam sie;).

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 16

Myślałam że ta łza to jakiś postęp, zresztą podobnie jak Jack, który gdy tylko ją zobaczył, to postawił chyba cały szpital na nogi. Myślałam, ba, byłam pewna, że lekarz powie że to wielki postęp, i ze za kilka dni się wybudzę. Okazało się jednak inaczej. Lekarz od razu i bez skrupułów zgasił moje szczęście, informując Jacka, a co za tym idzie i mnie, że łzy mogą się zdarzać, i że nie ma w tym nic zaskakującego, ale to w cale niczego nie zmienia. I właśnie po tym wyznaniu poczułam że naprawdę się załamuje. Bo nie ma nic gorszego niż bezsilność. Ona strawia cię od środka, a ty nic z tym nie możesz zrobić. I tak oto nadal tylko słuchałam, pozbawiona już wszelkich nadziei na wybudzenie. Nie miałam już nic. Już wolałabym żeby mnie zabili, przynajmniej bym się nie męczyła, i nie męczyłabym Jacka, bo on naprawdę zasługuje na lepsze życie, którego ja mu na razie nie mogę dać. Bo wiem, że dopóki żyje  Jack nie zazna spokoju. Może nawet nie że nie przestanie mnie kochać, bo to możliwe, tylko raczej to że będzie miała na zawsze wyrzuty sumienia. A na to już nie mogę pozwolić. Gdyby mnie zabili, to on mógłby od nowa ułożyć sobie życie: poznać kogoś, zakochać się, ożenić, mieć dzieci, dobrą pracę i choć myśl ze może mieć kogoś innego niż ja, i kochać inną kobietę, tylko pogarszała moje samopoczucie, to jednak wolałabym aby był szczęśliwy.  Właśnie wtedy, gdy nad tym myślałam, usłyszałam że ktoś wchodzi do pokoju. Nie była to jedna osoba, tylko trójka. Nie miałam pojęcia kto to może być, na ten oddział wpuszczali tylko rodzinę i lekarzy. I w tedy usłyszałam ich głosy.
-Cześć stary- mówił Jerry. Kurde, jak on się tu dostał?
-WHOOOOO… Wyglądasz okropnie- dodał jeszcze, widocznie dopiero teraz spojrzał na chłopaka.
-Sie macie - odpowiedział grzecznie Jack, nie zwracając uwagi na docinek przyjaciela. A cha, czyli jest jeszcze Milton i Eddie.
-Jack, kiedy ostatnio spałeś?- pyta ostrożnie Milton. Cisza. Jack nie odpowiada.
-Przecież wiesz że musisz odpoczywać-  mówi jeszcze rudowłosy.
-Nie odejdę od Kim- odpowiada ze złością Jack.
-Stary, wiem że ją kochasz, wszyscy to wiedzą, ale…- zaczyna Latynos, ale z nieznanych mi przyczyn urywa w połowie zdania.
-Sugerujesz coś?- cedzi przez zęby Jack.
-Stary, wiesz dobrze jak wygląda sytuacja. Siedzisz tu już od dobrego miesiąca, nigdzie praktycznie nie wychodzisz. Jak długo chcesz tak żyć? Wiesz ze my też kochamy Kim, znaczy nie tak jak ty tak po bratersku- prostuje od razu chłopak- Ile jeszcze chcesz tu siedzieć? Jack jest bardzo mała szansa że ona kiedykolwiek się wybudzi. Nie każę ci o niej zapominać, ani układać sobie nowego życia bez niej, bo wiem że sobie go nie wyobrażasz, ale twierdzę że powinieneś troszkę przystopować- mówi Jerry, a ja wiem że ma rację. Ma rację, ale ja sobie nie wyobrażam życia bez Jacka. Jak nawet teraz pomyśle że miałabym całymi dniami tylko tu leżeć, bez niego, bez jego uspokajającego głosu, to, to…
-Chyba sobie ze mnie żartujesz? Miałbym zostawić Kim samą? Nie ma takiej opcji- odpowiada wściekły Jack.
-Jack, myślę że Jerry ma jednak trochę racji. Nie możesz spędzić całego życia na ślęczenie przy łóżku, nawet jeśli jest to miłość twojego życia- odpowiada Milton.
-A jeśli to zdarzyłoby się tobie i Juli, co byś zrobił na moim miejscu?- pyta ze złością Jack. Przez chwilę w Sali panuje cisza.
-Ja i Julia to coś kompletnie innego- odpowiada. Słyszę drwiący śmiech Jacka.
-Nie sądzę- mówi- Kim jest, była i zawsze będzie moją jedyną, prawdziwą miłością- dodaje, a ja wręcz czuje jak cos w moim umyśle się przestawia. Wiem że to te same słowa, które Jack mówił do mnie w kopalni, gdy walczyłam o życie po dźgnięciu nożem.
-Jack…- zaczyna Latynos, ale widocznie chłopak ma już dosyć.
-Najlepiej będzie jeśli na razie wyjdziecie- mówi spokojnie, po czym słyszę trzepnięcie drzwi, ale nie zwracam na nie uwagi. Całą siłą woli koncentruje się na tym wspomnieniu. Czuję ciepłe dłonie Jacka na swoich ramionach, jego łaskoczący moją szyje oddech, rytmiczne bicie serca. Czuje bijącą od niego wściekłość i rozpacz, oraz miłość. I właśnie wtedy, jeszcze raz przeżywając to wspomnienie, zdaje sobie sprawę, ze chce żyć, chociażby po to aby przynajmniej jeszcze raz spojrzeć na jego twarz. Czuję, że ta myśl, połączona z tym wspomnieniem przebija się przez wszystkie bariery mojego umysłu. Zupełnie niespodziewanie czuje oszałamiający ból całego ciała, który przyjmuje z taką radością, jakbym otrzymała najlepszy prezent. Szybko otwieram oczy, lecz równie szybko mrużę je pod wpływem jasności. W końcu widzę Jacka, stoi plecami do mnie, patrzy przez okno. Tak bardzo się cieszę że  go widzę.
-Jack…- szepcze słabo, na nic więcej mnie nie stać. Chłopak odwraca się szybko i patrzy prosto na mnie. W pierwszym momencie w jego oczach widzę niedowierzenie, ale zaraz zastępuje je euforia, szczęście i taka radość i miłość, że aż mi się kręci w głowie. Momentalnie podbiega do mnie i chwyta mnie za dłonie.
-Kim, to prawda?...- pyta, widocznie zbyt szczęśliwy by uwierzyć. Jeśli mam być szczera, ja też nadal nie wierzę że to prawda. Uśmiecham się tylko słabo, na co otrzymuje delikatny jak dotyk motyla pocałunek.
-Doktorze, doktorze!!!-woła Jack, przyciskając przy tym jakiś guzik, na co zaraz w sali pojawia się lekarz i kilka pielęgniarek.
-Tak panie Anderson? Jeśli po raz kolejny zawołał pan nas bo wydawało się panu że ruszyła powieką, to jak boga kocham…- mówi, ale nagle przerywa, widząc mnie całkowicie rozbudzoną.
-OO… Chyba że tak- kończy i podchodzi do mnie.
-Jak ma pani na imię?- pyta
-Kimberly Crouford. Mam rocznikowo osiemnaście  lat, za miesiąc skończę. To jest mój chłopak Jack Anderson. Mamy dziś 23 lipca 2012 roku, czyli byłam w śpiączce miesiąc- mówię słabo. Jeszcze nie nabrałam sił. Lekarz widocznie jest zadowolony i zaskoczony moją odpowiedzią, bo tylko zaczyna coś mówić że za godzinę pójdę na jakieś tam badania, po czym wychodzi, a wraz z nim cała ta parada, tak że ponownie ja i Jack zostajemy sami.
***
-Skąd wiedziałaś to wszystko?- pyta nagle Jack. Odrywam wzrok od okna.
--Słuchałam cię- odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Naprawdę? Jak długo?- zadaje kolejne pytania, widać że jest ciekawy, a ja nie mam siły mu odmówić.
-Od 27 czerwca- mówię, i obserwuje jak jego twarz się zmienia.
-Tak długo? To dlaczego nie wybudziłaś się wcześniej?-
-Nie mogłam. Dopiero dziś  gdy powiedziałeś że jestem, byłam i zawsze będę twoją jedyna miłością, coś zaczęło się zmieniać. Jakby to wspomnienie rozwaliło wszystkie bariery. Rozumiesz mniej więcej o co chodzi? – zapytałam pełna powątpienia, jednak Jack tylko pokręcił potakująco głową, akurat w tedy gdy przychodzi lekarz z moimi wynikami. Uśmiecham się na jego widok, lecz zaraz uśmiech zamiera mi na ustach. Mina lekarza wnioskuje że nie ma on dobrych wieści. Jakby na potwierdzenie moich słów, doktor mówi:
-Mam dla pani złą wiadomość…


No i jest. Przepraszam że nie dodałam wczoraj nie miałam czasu. Następny chyba jutro, najpóźniej we wtorek;)

piątek, 5 października 2012

Rozdział 15

Następne co pamiętam, to nie żadne ostre światła, ani nic z tych rzeczy. Właściwie to nic nie pamiętam z obrazu, może dlatego że ja właściwie się nie obudziłam. To raczej było coś w stylu powrotu do, do… nie wiem czego. Nie wiem jak to wyjaśnić. Po prostu mogłam myśleć, słyszeć i robiłam to, ale nie mogłam otworzyć oczu czy zareagować. Zresztą nie chciałam. W ciemności, która otulała mnie ja miękki jedwab było mi tak dobrze. Wszystko tu było ciepłe i miłe. Nie było żadnych problemów. Dlatego zadawalałam się słuchaniem.  „Na razie, dopóki nabiorę sił”- tłumaczyłam sobie w myślach. Nie wiem ile tak leżałam, słuchając się w kogoś cichu oddech, tuż obok mojego ucha, ale nagle usłyszałam coś innego. Kroki. Zupełnie niespodziewanie otworzyły się drzwi, a osoba siedząca obok mnie zerwała się z krzesła.
-Doktorze, co z nią jest?- słyszę głos Jacka. O, cały on zawsze się o mnie niepokoi. Czekam spokojnie na odpowiedź, ale ta długo nie nadchodzi, i właśnie gdy zaczynam się irytować, słyszę ponownie głos mojego chłopaka:
-Doktorze…- powtarza pytającym głosem, z mocą której bym się po nim nigdy nie spodziewała. I wtedy właśnie nadchodzi odpowiedź, w którą wcale nie chce uwierzyć.
-Śpiączka. Możliwe że nie będziemy w stanie jej wybudzić- słyszę, i aż krzyczę w środku. Ale tylko w środku, bo choć się rzucam, choć całą siłą woli, wszystkim co mam chce zareagować i się wybudzić, poruszyć, zrobić cokolwiek, nie mogę….

***
I tak właśnie mijają kolejne dni. Tylko słyszę, nie czuję, nie widzę, nie mogę się poruszyć. Mogę za to myśleć, przez co jest jeszcze gorzej. Jestem uwięziona w swoim ciele. Nic nie mogę zrobić. Czuje się jakby coś mnie pożerało od środka, ale nie mogę nic z tym zrobić. Całe dnie schodzą mi tylko na słuchaniu i myśleniu. Wybawieniem okazuje się to kilka godzin snu, takiego prawdziwego, gdzie nie mam w ogóle świadomości. Ale potem znów zaczyna się od nowa. Nie wiecie jakie to uczucie, tak bardzo pragnąć choć ruszyć palcem, choć otworzyć powieki, ale nie móc tego zrobić. Jakie to straszne być zamkniętym we własnym ciele. Wokół roztacza się tylko wszechogarniająca pustka, ale ty nic nie możesz z tym zrobić. Dlatego skupiam się na słuchaniu.  Z tego co słyszę, wiem że zawsze siedzi ze mną Jack. Odchodzi tylko na piętnaście minut co dziennie, aby się umyć, i znów powraca tu czuwać. Dobrze wiem co musi teraz czuć. Wyobraźcie to sobie, osoba którą kochacie najbardziej na świecie, leży całkowicie nieruchomo, możliwe że w ogóle nieświadoma twojej obecności.  Ale jestem mu wdzięczna za to co dla mnie robi. Bo praktycznie cały czas do mnie mówi. O wszystkim. O tym jaka dziś pogoda, co jadł na obiad, czyta jakieś gazety, włącza radio. Chyba tylko dzięki temu jeszcze nie zwariowałam. Jest mi przykro że nie mogę okazać mu swojej wdzięczności, ale to nie moja wina.  I tak właśnie, gdy siedzę słuchając jak Jack czyta mi gazetę, drzwi nagle się otwierają i ktoś wchodzi stukając obcasami.
-Dobry wieczór- mówi… nie, to nie możliwe. Ten głos należy do mojej matki!
-Dobry wieczór- odpowiada chłodno Jack, za co jestem mu wdzięczna. Nie chce jej tu. Wiem jak to zabrzmi, jakbym była jakąś wyrodną córką, ale ona jest dla mnie kimś prawie kompletnie obcym. Widuje ją może jakieś pięć dni w roku? A trzy z tego to święta!
-Mogłabym poprosić cię o wyjście Jack?- mówi władczym głosem moja matka, a ja aż się gotuje w środku.
-Nie sądzę, proszę pani- odpowiada Jack, nadal zimno.
-Ty chyba nie wiesz co robisz?- pyta z oburzeniem moja matka- to ja jestem jej rodziną, więc mam większe prawo do przebywania tu niż ty- mówi głosem pełnym wściekłości, a ja mam ochotę na nią nawrzeszczeć, co oczywiście chwilowo jest niemożliwe. Jak ona śmie? Wyganiać stąd jedyną osobę którą kocham, i która się o mnie troszczy, tak naprawdę , nie oczekując niczego w zamian.
-Pani, jej rodziną?- pyta z kpina mój ukochany- Pani jest dla niej jak zupełnie obca osoba. Nawet nic pani o niej nie wie. Nigdy nie przyszła pani do niej do szpitala. Zdradziła pani jej ojca z jej wujkiem. Nie wie pani jaka ona jest. Co myśli, co czuje. Myśli pani że jedno przyjście do szpitala załatwi wszystko? Te wszystkie lata samotności? To wręcz komiczna czułostkowość, egzaltacja grzecznej panienki. Olewa ją pani, bo tak pani wygodniej. Myśli pani że przychodząc tu odkupi jakoś te wszystkie lata, ale one są jej częścią, i już nic tego nie zmieni- odpowiada z pasją i jadem Jack. Słyszę głośne wciąganie powietrza. Wyobrażam sobie minę mojej rodzicielki. Jeszcze nikt w życiu jej tak nie potraktował.
-Nie przyszłam się tu kłócić- mówi, a ja śmieje się w środku. Wie że przegra tę rozmowę, więc woli jej nie ciągnąć.
-Więc po co pani tu przyszła?- pyta chłopak, nadal chłodno i z dystansem.
-Przyszłam ją przeprosić- mówi moja matka, a ja wręcz słyszę jak Jack wpada w wściekłość.
-JĄ!- krzyczy- JĄ! TO NIE :”ONA”, TO KIM, MA IMIE, JEST KIMŚ, NIE OBCĄ OSOBĄ SPOTKANĄ W SKLEPIE!- wrzeszczy, ale i tak nikt go nie usłyszy. Kabina jest dźwiękoszczelna.
-Wiem- odpowiada cicho moja matka.
- Dlaczego akurat teraz?- pyta już spokojniej Jack.
-Znalazłam to- mówi i słyszę że rzuca coś ciężkiego.
-Co to?- pyta chłopak.
-Jej pamiętnik- mówi, a ja mam ochotę ją udusić. Przecież z własnej woli nigdy bym nie pisała czegoś tak debilnego, i odsłaniającego mnie, ukazującego moją osobę taką jaką jest- bo bez sieci kłamstw, swoich szantażów, pozycji społecznej i popularności byłabym po prostu naga. Byłabym łatwym celem. I właśnie to jest napisane na pierwszej stronie.
-I co?- odpowiada zdezorientowany Jack.
-Przeczytaj- pada polecenie.
-Nie, to własność prywatna. Nie mam prawa tego czytać- odpowiada mój ukochany, za co jestem mu bardzo wdzięczna. Znaczy, nie ma tam nic o czym by nie wiedział, ale myśl że ktoś inny oprócz Jacka wie tyle o mnie i moich słabych stronach, mnie przerażała.
-To nie, sam przeczytam- mówi i po chwili słyszę:
„- Drogi Pamiętniku!
Czuje się pusta, jak laleczka. Niby wszystko jest takie samo. Ten sam dom, ta sama szkoła. Ta sama pozycja społeczna. Ci sami ludzie. To samo odbicie w lustrze. Ale coś już nie gra, coś….-„ nie kończy, bo chyba Jack wyrywa jej zeszyt z rąk.
-Znalazła pani to i co?- pyta.
-Przeczytałam cały i, i…- mów i nagle przerywa.
-I…?-
-I zobaczyłam co czuje- odpowiada.
-Co czuje?- pyta z sarkazmem- nie wiem pani co czuje. Te wszystkie słowa były starannie przemyślane zanim je napisała. Owszem odzwierciedlają to co czuła w ogóle, ale nadal nic pani nie wiem o córce.- cedzi.
-Wiem teraz o niej wszystko- odpowiada z przekonaniem kobieta, na co słyszę tylko drwiący śmiech.
-A wie pani że miewała stany depresyjne? Że szantażowała i upokarzała na najwyższym stopniu wtajemniczenia? Wie pani jak wygląda gdy wstaje? Dlaczego zerwaliśm? Wie pani że ona wie prawdę o swojej siostrze?- zadaje pytanie, ale nie pada odpowiedź.
-To po co pani tu przyszła?- mówi Jack po kilku minutach ciszy- Tylko po to aby pokazać jaką to jest pani super matką? Jeśli tak, jeśli przyszła tu pani wyłącznie na pokaz, to lepiej by pani już wyszła- mówi, a za chwilę słyszę trzepnięcie drzwi, i oddalające się kroki. I właśnie wtedy zaczynam coś czuć. Po moim policzku płynie łza…

Przepraszam że tak długo, ale sami rozumiecie szkoła zajecia dodatkowe itp. Postaram sie dodawać częściej. I mam do was prośbe. Jeśli to czytacie, to pozostawcie po sobie jakis ślad. Pa pa jutro dodam nowy(jeśli sie wyrobię:))


poniedziałek, 17 września 2012

Rozdział 14

Boże, jak tu pięknie!- krzyknęłam, gdy tylko moje oczy przyzwyczaiły się do jasności. Stałam na najwyższym balkonie widokowym latarni morskiej i śmiałam się, tak naprawdę, za szczęścia. Rzeczywiście, mówiłam prawdę, widok był niesamowity. Po moimi nogami, i jeszcze troszkę w zasięgu wzroku, rozciągały się złote jak moje włosy piaski plaży, o które raz po raz uderzały spiętrzone, granatowe fale oceanu. Było dopiero po piątej rano, więc wszystko to było jeszcze spowite w lekkim mroku, lecz za horyzontu zaczęła już wyłaniać się wielka ognista kula, nadając  niebu czerwony, pomarańczowy, różowy, morelowy i delikatnie łososiowy kolor, co pięknie kontrastowało z kobaltem nieba. Nad woda i plażą unosiła się delikatna mgła, nadając im wygląd jakby żywcem wyjęty z jakiegoś mitycznego opowiadania.  Patrzyłam zachłannie, chcąc zapamiętać ten widok na zawsze. Dawno nie widziałam czegoś tak naturalnie pięknego. Wiadomość że są na tym świecie jeszcze rzeczy naturalne, i życie które toczy się zwyczajnym, naturalnym, nie wymuszonym rytmem, napawała mnie nieokreśloną euforią.
-O czym myślisz?- zapytał nagle tuż obok mojego ucha Jack. Uśmiechnęłam się, czując jego oddech na mojej szyi.
-Czy to nie wspaniałe że życie toczy się dalej? Że istnieje w ogóle życie normalne, które nie opiera się tylko na kolejnych dramatach, jak moje?- pytam, śmiejąc się cicho.
-Twoje życie też jeszcze niedawno było całkiem normalne- odpowiada, przypominając mi tym samym o wszystkim co się wydarzyło w ciągu ostatnich tygodni.
-Nie Jack.  Dopiero teraz zaczynam normalne, szczęśliwe życie…- mówię, wtulając się w niego, i razem oglądamy ten wspaniały wschód słońca.

                                                                      ***
-To jedziemy do dojo?- pyta mój ukochany trzy godziny później, gdy z powrotem mkniemy autostradą . Uśmiecham się, czując na twarzy gorące promiennie słońca, które  wypełniają cały samochód, i widząc nasze splecione dłonie.
-Jasne, tylko najpierw wpadnę do domu. Musze się przebrać- odpowiadam ze śmiechem, choć wyprawa do domu wcale nie wydaje mi się zbyt kusząca. Boję się zobaczyć w jakim stanie jest matka. Ale do tego mam jeszcze ponad godzinę drogi. Jack specjalnie wywiózł mnie na plażę do innego miasta, bo wie że jeszcze za wcześnie abym normalnie wchodziła na naszą latarnie.
-Po co masz się przebierać, wyglądasz niesamowicie- odpowiada, a ja wiem że szczerze. Jak już kiedyś niezbyt skromnie wspominałam, ja zawsze wyglądam dobrze. I tak oto siedzę w czarnym ferrari mojego chłopaka, ubrana w czarne, materiałowe rurki, niebieską, troszkę na mnie za dużą koszulę w kratkę, złote sandały na koturnie ( te z wczoraj), bez makijażu, którego i tak rzadko używam, po prostu jest mi zbędny, i w mojej wczorajszej fryzurze. Owszem, w całym tym zestawie prezentuję się całkiem dobrze, ale skoro chce trenować, to muszę się przebrać . To samo mówię Jackowi, na co on się tylko uśmiecha. Po godzinie drogi jesteśmy na miejscu, Jack właśnie zaparkował pod moim domem. Pospiesznie daję mu całusa w policzek i wybiegam z samochodu. Chce mieć to jak najszybciej za sobą. Jack nawet proponował że ze mną wejdzie, ale się nie zgodziłam- nie wiedziałam jak zareaguje na to matka. Cichutko otwieram drzwi, i wchodzę do  przedpokoju. Już tu słyszę jakieś jęki.  Nieporuszona, pewna że to tylko z bólu po stracie męża i nieprzespanej nocy, wchodzę do pokoju i zabieram wszystko co jest mi potrzebne. Postanowiliśmy razem z Jackiem że na razie będę nocować u niego. Staram się ignorować jęki, ale one są coraz głośniejsze i częstsze. Zdziwiona, cicho wchodzę na górę i zaczynam kierować się do sypialni rodziców. Drzwi są uchylone, tak że mogę zobaczyć dokładnie całą scenę. Oto moja matka leży całkiem naga w łóżku z jakimś obcym mężczyzną i wrzeszczy, ale nie z bólu. Chyba każdy wie z jakiego powodu. Wstrząśnięta tą sceną, szybko się wycofuje, po drodze wpadając na doniczkę, która roztrzaskuje się głośno o podłogę, na co słyszę z sypialni zachrypnięty głos matki:
-Kim?- woła, ale ja nie reaguję. Biegnę przed siebie, skręcając w odpowiednich momentach, całkiem nieświadomie schodząc po kolejnych schodach, a za sobą słyszę jeszcze głos matki i jej kroki. Mimo to nie przystaję, aż w końcu docieram do wyjścia i wybiegam przed dom. W samochodzie nadal siedzi Jack, i widząc całą te scenę, szybko otwiera mi drzwi do samochodu. Wsiadam do niego, zatrzaskuje drzwi i odjeżdżamy z piskiem opon. W bocznym lusterku jeszcze widzę moja matkę, stojącą w szlafroku w futrynie drzwi, i patrzącą za samochodem. Odwracam szybko wzrok i koncentruje się na opowiedzeniu całej historii Jackowi. Chłopak słucha uważnie, nie przerywa mi, a gdy kończę pyta tylko:
-Jak to zniesiesz?-. Widać że przejmuje się tylko mną. Uśmiecham się lekko.
-Już ci mówiłam dziś rano Jack. Nie ważne co jeszcze się stanie, jakie jeszcze dramaty mnie czeka. Przejdę przez to wszystko z wysoko uniesiona głową. Bo dopiero teraz mam jakieś pozory normalnego życia- odpowiadam, i widzę uśmiech na twarzy chłopaka.
-Razem wszystko przetrwamy- mówi.
-Razem- odpowiadam jak echo, akurat w momencie, gdy Jack parkuje przed wejściem do galerii. Wysiadam z samochodu i patrzę na wielki zegar powieszony na ścianie galerii. 10. Super, zdarzyliśmy idealnie. Jack podchodzi do mnie i obejmuje mnie i razem wchodzimy do dojo. Wszyscy już tam są. Gdy tylko wchodzimy, wszystkie głowy odwracają się w naszą stronę. Na twarzach Miltona, Jerrego, Eddiego, a nawet Rudiego widzę uśmiechy, cieszą się że mnie widzą. Ja także się uśmiecham, naprawdę za nimi tęskniłam.
-Cześć wszystkim!- mówię.
-Cześć Kim!- wołają wszyscy w jednym momencie, co wywołuje kolejny uśmiech na mojej twarzy.
-Kim, dawno cie nie było- odpowiada Rudi.
-Wiem, miałam trudny okres. Ale chyba jeszcze mogę tu uczęszczać?- pytam.
-Oczywiście. A co do twojego trudnego okresu, to ze wszystkiego musiałem się dowiadywać z gazet-mówi z wyrzutem, na co ja wybucham śmiechem.
-Jak my wszyscy- odpowiada Eddie, i w tedy zaczynają, mną targać wyrzuty sumienia.
-Przepraszam. Jesteście moimi przyjaciółmi, powinniście wiedzieć o wszystkim ode mnie, a nie z jakiś szmatławców.- mówię ze skruszoną miną, na co oni tylko podchodzą i wszyscy mnie obejmują. Tylko Jack stoi z boku, uśmiechając się i grożąc w żartach:
-Odsunąć się od mojej dziewczyny, bo was uszkodzę- . Wszyscy od razu się ode mnie odsuwają, z udawanym strachem, a ja zaśmiewając się podchodzę do mojego chłopaka, który automatycznie mnie obejmuje. Widząc to Rudi mówi:
-Dobra, zaczynajmy! Wasza dwójka, przebrać się, a Eddie z Miltonem, Jerry….- mówi dalej sensej, lecz już go nie słyszę, bo zamykają się za mną drzwi przebieralni. Wszystko robie przeraźliwie szybko, nie chce zostać sama, bo wtedy zaczęłabym za bardzo roztrząsać tę całą sprawę. Tak więc w mgnieniu oka mam na sobie dopasowane łososiowe, krótkie spodenki, białą, luźną bluzkę na ramiączka, z 18 na piersiach i czarną podkoszulkę pod nią. Na bardziej sportowy strój u mnie nie ma co liczyć. Choć jestem bardzo aktywna (tańczę, trenuje karate, jestem cheerleaderką itp.) to nie ma nic sportowego u mnie w szafie. Właściwie znajdują się w niej jedynie  sukienki, spódniczki, żakiety, kardigany, spodnie rurki, bluzki z żabotami, płaszcze, jakieś bolerka, kamizelki, marynarki, i jeszcze, jak ktoś się uprze, to jakieś bluzki bez niczego, ale też o eleganckim kroju. A i pełno butów na wysokich obcasach Bo taki jest już mój styl. Nazwałam go słodka, lub dziewczęca elegancja. Czyli styl elegancki i klasyczny, oraz słodki i dziewczęcy, taki romantyczny. W mojej szafie nie znajdzie się żadnych trampek, adidasów, conversów, bluz z kapturem, czy bez, dresu i tym podobnych rzeczy. Po prostu tego nienawidzę, i  dostaje dreszczy gdy mam to założyć . Poważnie, weźcie mnie za idiotkę, trampek nie założę! Wyjątek stanowią adidasy, bo jestem zmuszona przy treningu cheerleaderk, oraz bieganiu. Otrząsnęłam się z myśli, i zaczęłam sparing z Jackiem. Cała mata była nasza. Oczywiście, po kilkunastu minutach waliki przegrałam. To było nieuniknione, on był mistrzem świata, a ja wicemistrzynią. Tak musiało po prostu być .Uśmiechnęłam się  promiennie, gdy nagle zaczęłam mocno kaszleć.  Kasłałam coraz mocniej i głośniej, a ból rozsadzał mi klatkę piersiową. Nie mogłam złapać oddechu, dusiłam się, ale nie mogłam przestać kaszleć. Pociemniało mi przed  oczami, a ból stopniowo rozchodził się po ciele, parząc jakby żywym ogniem i rozdzierając mnie od środka.  Złapałam się za brzuch i pochyliłam ku ziemi. Wiedziałam że wszyscy w dojo patrzą się na mnie z przerażeniem. Nagle poczułam jak z moich ust coś wypływa wartkim strumieniem. Przerażona spojrzałam na matę, która przybrała kolor szkarłatny. Szkarłatny od mojej krwi. Pomimo przerażenia jaki ten widok we mnie wywołał, nie przestawałam kaszleć i się krztusić. Upadłam na kolana i ponownie z mych ust popłynęła rzeka krwi, na przemian z kolejnym kasłaniem i próbami złapania oddechu. Na policzkach poczułam coś ciepłego, ale nie mam pojęcia czy to tylko normalne łzy, czy także krew. Wiem na pewno że krwotok nie odpuszczał i  w momencie kiedy wypluwałam kolejne porcje krwi, z mojego nosa także zaczęła kapać ta czerwona substancja. Doszło do tego że dosłownie prawnie pływałam we własnej krwi. W dosłownie jednej minucie przed kolejnymi krwotokami podniosłam lekko głowę. Wszyscy w dojo stali jak wmurowani, mając na twarzach prawie te same emocje: szok, strach, przerażenie, niechęć i cos jeszcze. Tylko twarz Jacka się troszkę różniła . Na niej było wypisane miłość i ból, widziałam to dobrze, bo zmartwiony pochylał się nade mną z   przerażeniem w głosie mówiąc coś do gadającego przez komórkę senseja. Widać było że Rudi jest zdenerwowany. Najwyraźniej wzywał karetkę, nie wiem nic nie słyszałam, zbyt szumiało mi w uszach. W końcu poczułam obezwładniające zmęczenie i czułam że zaraz zasnę. Krew powoli przestawała wypływać z moich ust i nosa. Podniosłam dłoń do warg, po czym ją opuściłam. Nie miałam siły na nic, nawet na to by podnieś rękę. Ból powoli zaczynał ustępować, a ja pomału zapadałam się w ciemność…


Wiem ze obiecałam cos innego, ale... Szczerze? Nie mogłam sie doczekać by to wrzucić. A jeszcze szczerzej? Obiecałam przyjaciółce ze dzis nie napiszę że rozdział był nudny, więc piszę coś innego. Dla mnie wszystkie moje rozdziały sa nudne i o niczym, bo ja wiem zawsze jak to sie bedzie kończyć, i w momencie gdy ja wrzucam jakis rozdziałna bloga, myślami juz jestem przy następnych dziesięciu... No taka prawda!! A teraz mam dla was zadanie! Moze mi troszke pomożecie i napiszecie w komentarzach, jakąś akcje chcielibyscie tu jeszcze zobaczyć? To nie tak że ja nie mam pomysłów, bo mam ich az za duzo, tylko chce zobaczyc co wy wykombinujecie.Pozdrowienia i papatki;)


piątek, 14 września 2012

Rozdział 13

Nie wiem czy spałam tej nocy, podobnie jak Jack. Nasz sen można by raczej nazwać letargiem. Obydwoje motaliśmy się gdzieś pomiędzy snem a rzeczywistością, przytulając się nawzajem, i nie przeszkadzając sobie, zdeterminowani by złapać chodź odrobinę odpoczynku. Najgorszy okazuje się jednak poranek. Gdzieś koło drugiej w nocy dostaje spazm. Jack tylko trzyma mnie w ramionach i uspokajająco głaszcze po włosach, gdy ja rzucam się w agonii. W końcu po godzinie ni przechodzi, ale nie poszłam spać. Nie mogłam. Przez moją głowę przelatywało tysiące myśli.  Kiedy to się stało, dlaczego tego nie zauważyłam?- pytałam siebie. W końcu przypomniałam sobie że przecież widziałam znaki:  częste nieobecności ojca i ten samochód. Zaczęły mną targać wyrzuty sumienia. Jack najwyraźniej wiedział co mnie gryzie, i jak  przez łzy zaczęłam opowiadać mu o tym że powinnam się domyślić i że to moja wina, on tylko przecząco kiwał głową.
-Kim, nie mogłaś nic zrobić. Zrozum to wreszcie, to nie twoja wina. Nawet jeśli byś wcześniej odkryła co się dzieje, nie zatrzymałabyś go, tylko przyspieszyła ten proces. Nie ma co się zadręczać- mówił łagodnie, ale ja nie chciałam tego słuchać i tylko bezsilna upadłam z powrotem na łóżko. Widać patrzenie jak się męczę było ponad siły Jacka, dlatego  wstał i zaczął zakładać buty.
-Co ty robisz?- zapytałam lekko zdezorientowana, ale on tylko przykłada mi palec do ust, po czym rzuca we mnie czymś. Zaskoczona, obrywam w twarz i spoglądam zaciekawiona na napastnika.
-Załóż to- mówi, a ja przenoszę wzrok z powrotem na pocisk. Są to moje spodnie i jakąś koszula. Domyślam się że to jego.
-Skąd masz moje spodnie?- pytam, na co on lekko się uśmiecha.
-Kiedyś je u mnie zostawiłaś- odpowiada a ja sobie przypominam. Owszem, kiedy byliśmy jeszcze para po raz pierwszy, często tu nocowałam. NIE, nie w takim sensie. Nocowałam, jak u koleżanki. Tyle ze u chłopaka. Po prostu zasypialiśmy w jednym łóżku, a potem rano się budziliśmy i szliśmy razem do szkoły. Nigdy do niczego nie doszło, co najwyżej parę pocałunków na dobranoc. Naprawdę. Uśmiecham się blado, po czym wstaje z łóżka i kieruje w kierunku łazienki. Doskonale wiem gdzie ona jest, jak już wspomniałam często tu bywałam. Sytuacja Jacka jest niezwykle podobna do mojej chwilowej: rodzice się rozeszli, tylko z tą różnicą że to matka Jacka zdradziła ojca, a nie na odwrót. Tak więc Jack wraz z matka przeprowadzili się tutaj, by od nowa ułożyć sobie życie, ponieważ przedtem mieszkali w małej miejscowości, gdzie wszyscy zaczęli pogardzać  byłą mężatką. Matka Jacka dużo o pracuje i często nie ma jej w domu, podobnie jak moich rodziców, więc… To normalne że spędzaliśmy dużo czasu w swoim towarzystwie. W łazience szybko zdjęłam suknie wieczorową,  wzięłam prysznic, rozczesałam włosy i ogólnie się ogarnęłam. Nie musiałam się śpieszyć, dom Jacka jest tak wielki jak mój, czyli nie mówimy tu o domach, tylko o willach. Na pewno skorzysta z jednej z czterech łazienek, ale mimo to pospiesznie założyłam ubranie. Spodnie był moje, czarne, materiałowe, obcisłe rurki, do tego koszula Jacka, błękitna, w kratkę, trochę na mnie za duża, ale co tam. Wyszłam z łazienki, i tak jak się spodziewałam Jack  siedział już odświeżony  na łóżku. Posłałam mu słaby uśmiech, po czym spojrzałam na zegarek. Było wpół do piątej.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział z błogim uśmiechem na ustach chłopak. Przeniosłam swój wzrok na niego, ale w jego oczach nie znalazłam żartu, czy sarkazmu.
-I mówisz mi to dzisiaj, o godzinie piątej rano, gdy stoję w twojej koszuli, cała czerwona od płaczu?- pytam, bez złośliwości. Naprawdę jestem ciekawa.
-Zawsze jesteś piękna. Nawet z tymi zapłakanymi oczami, a koszula tak swoją drogą cudownie podkreśla ich kolor- odpowiada z delikatnym uśmiechem, chyba lekko zawstydzony. Podchodzę do niego i całuje go delikatnie. Zaskoczony, oddaje pocałunek, równie delikatnie. Wie że na nic więcej na razie sobie nie może pozwolić. Ledwo co zatamował łzy, nadal jestem jak motyl: słaba i delikatna, ale wie tez że to tylko przy nim. Przed nikim nie okażę słabości. Nigdy.   Tak już jestem. W środku mogę krzyczeć o pomoc, ale nigdy nie pokażę jak bardzo ktoś mnie zranił, albo upokorzył. Nic dziwnego że niektórym musze wydawać się bezduszną suką. Ale to po prostu mój mechanizm obronny. Nic na to nie poradzę. Kiedyś byłam słabsza. Ale te czasy minęły, jakieś trzy, cztery lata temu. I nigdy do nich nie wrócę. Siadamy z Jackiem na łóżku, a on chyba domyśla się o czym myślę, bo pyta mnie nagle:
-Kim, obiecaj mi że od dzisiaj, od teraz będziemy ze sobą w 100% szczerzy-
-Naturalnie- odpowiadam, bo bardzo chce w końcu się uwolnić od tych wszystkich uczuć, które tak mnie ranią. Chłopak spogląda na mnie jeszcze raz, po czym mówi :zamknij oczy. Chwilę patrzę na niego nieufnie, nieprzyzwyczajona do ufania komukolwiek, ale on tylko wzdycha. Zna mnie, wie że mam problemy z zaufaniem.
-Proszę?- mówi- dla mnie?- pyta gdy przecząco kiwam głową. Poddaję i zamykam oczy, a on nagle coś zawiązuje mi na nich, po czym bierze na ręce i dopiero kładzie gdzieś w pozycji siedzącej. Pod dłońmi czuje skurzaną tapicerkę . Czyli jesteśmy w jego ferrari. Po chwili słyszę trzepnięcie drzwi kierowcy i odwracam tam głowę, ale naturalnie nic nie widzę.
-Co ty robisz?- pytam przestraszona gdy odpala auto. Przez myśli przebiegają mi bolesne wspomnienia. Słyszę że chłopak wzdycha.
-Kim, naprawdę nic ci nie zrobię. Obiecuje. Chciałem za ciebie oddać życie, a ty bolisz się wsiąść ze mną do samochodu?- odpowiada pytaniem na pytanie. Wzruszam ramionami.
-Nie, nie boję w normalnych warunkach, ale mam zawiązane uczy. Może w normalnym życiu było by to romantyczne, ale ja mam bardzo złe wspomnienia i alergie na takie akcje. Przepraszam, ale obiecałam że będę z tobą zawsze szczera- odpowiadam lekko zakłopotana, bo dopiero teraz zdaję sobie sprawę że moje słowa mogły być źle odebrane. Czuje że chłopak się uśmiecha.
-Kim, cieszę się że  jesteś ze mną szczera. I naprawdę nic ci nie zrobię. Z bardzo cie kocham- odpowiada, a ja przez chwile wstrzymuje oddech. Po raz pierwszy od tej akcji w szpitalu mówi to głośno. I choć słyszałam to już od niego kilka razy, ten wydaje mi się niezwykły. Ponieważ nie wiąże się z żadną bolesna sytuacją. Ponieważ już jesteśmy razem i wreszcie mu ufam. Ponieważ teraz musi być dobrze. Ponieważ po raz pierwszy nie czuję się okropnie z myślą że ja czuje to samo.
-Naprawdę?- pytam cicho, jakby bojąc się że nagle usłyszę odpowiedź przeczącą. Jack tylko się śmieje głośno.
-Kimberly Croford, naprawdę cię kocham. Nie udaje, z nikim się nie założyłem- wzdrygam się na to wspomnienie- naprawdę- zapewnia, a ja delikatnie się uśmiecham.
-Dlaczego pytasz?- zadaje nagle pytanie chłopak, a ja automatycznie zamykam się w sobie. Nagle samochód staje.
-Kim…- czeka na odpowiedź, ale ja nie wiem jaka mu dać.  I już mam mu zaserwować jedno z moich wyśmienitych kłamstw  gdy nagle mówi:
-Nie chce żadnych kłamstw. Umówiliśmy się-. Wzdycham.
-Ale jeśli odpowiem szczerze na wszystkie twoje pytania, ty odpowiesz na moje?- zagaduje.
-Jasne- mówi i następuje cisza, podczas której staram się znaleźć właściwe słowa.
-Bo wiesz, mnie nigdy nikt tak naprawdę nie kochał, tak …wiesz, bezinteresownie. Rodzice interesują się mną gdy tylko wygrywam kolejne konkursy i tym podobne. Nawet gdy leżę w szpitalu nigdy mnie nie odwiedzą. Nigdy nikogo nie miałam. Zawsze tylko stwarzałam pozory. Znaczy miałam: całą chmarę nianiek i kilka służących: lokaja, gosposię i sprzątaczkę. Zawsze starałam się wyróżniać. A potem poznałam ciebie. Przybyłeś akurat w okresie wielkich zmian. Właśnie wtedy dowiedziałam się ze moja siostra… nie ważne.- ucinam szybko temat. Chce jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.
-Właśnie Kim. Donna napisała że masz przyjść, albo wszystkim powie o twojej siostrze. O co jej chodziło?-  pada kolejne pytanie, a ja wiem ze się od niego nie wywinę.
-Zaraz po tym jak poznałam ciebie dowiedziałam się że moja siostra, ona…- przerywam na chwile i biorę głęboki oddech. Nikt nie wie oprócz mnie i mamy, nigdy o tym nikomu nie mówiłam.- ona nie jest moja siostrą- wyrzucam w końcu z siebie. Cisza, która przerywa tylko miarowe tykanie zegarka.
-Jak to nie jest twoją siostrą?- pyta w końcu Jack.
-Odkryłam to badając krew na biologie. Cała moja rodzina ma krew A Rh+, a ona 0. Przeprowadziłam testy genetyczne i okazało się że  moja matka przespała sie z bratem taty. To jego córka. Ojciec nic o tym nie wiem. Matka też nie ma pojęcia że wiem.  Ale dlatego moja siostra jest w całorocznej szkole z internatem,  skąd przyjeżdża  tylko raz w roku na dwa dni. Myślę że po prostu matka nie chce jej widzieć, bo za bardzo przypomina jej co zrobiła. Bo wiesz, Jessica jest bardzo podobna do swojego biologicznego ojca- odpowiadam cicho, ale wreszcie czuję się wolna, jakbym pozbyła się wielkiego ciężaru, który dźwigałam przez tyle lat.
-I sama trzymałaś to w tajemnicy przez tyle lat? -pyta w końcu mój chłopak. Kręcę potakująco głową, a on przytula mnie nad skrzynia biegów. Nagle się odrywa, słyszę trzepniecie drzwi samochodowych i ręce Jacka na moich plecach. Ponownie bierze mnie na ręce i gdzieś niesie, ale teraz sprawia mi to przyjemność. Przez chwilę cały świat ze wszystkimi problemami przestaje istnieć, liczy się tylko ta chwila. Potem Jack stawia minie na nogi i odwiązuje mi opaskę z oczu. Mrożę oczy pod wpływem jasności…


 Wiem, nudny i bezsensu, ale che jakoś dotrzec do kolejnej akcji. Przepraszam  że tak długo nie pisałam! W następnym poście umieszcze dokładne opisy bohaterów, tak aby historia była bardziej zrozumiała. 


poniedziałek, 3 września 2012

Sprostowanie

Postanowiłam nie kończyć bloga. Posty poprostu będę wrzucać rzadziej, więc nie dziwcie się że nie będzie rozdziału przez tydzień lub więcej. Postaram sie jak najcześciej je dodawać, ale nic nie moge obiecać, mam dużo zajęć. Dziekuje za to że czytacie te moje głupoty i tak optymistycznie (nie to złe określenie, miałam inne ale mi wypadło z głowy) je oceniacie. Mam nadzieje że nie stracę was tak szybko. Pa, pa i powodzenia w nowym roku szkolnym. :-(    ( :-) )

piątek, 31 sierpnia 2012

Rozdział 12

Przetańczyliśmy potem jeszcze wiele tańców. Obydwoje się nie odzywalismy, nie było takiej potrzeby, wszystko zostało miedzy nami wyjaśnione. Pod koniec balu stała się rzecz nieunikniona: ogłoszenia króla i królowej balu. Oczywiscie byłam to ja i Jack, nawet gdybysmy nie byli para i tak bysmy wygrali. Niechętnie weszliśmy na scene, aby odebrać korony cały czas szczelnie się obejmujac. Nie miałam zamiaru go puscić, nie teraz, gdy oddał mi straconą nadzieje na lepsze życie, i to on był do niej kluczem. Dyrektor chyba widział że nie mamy teraz szczególnej ochoty na wystapienia publiczne, wiec szybko i sprawnie uwinał sę z ceremonią, tak że za pieć minut ja i Jack mieliśmy juz korony na głowach, poczym zeszliśmy ze sceny. Uśmiechnełam się.
-Co cie tak bawi?- zapytał Jack.
-Kiedys marzyłam o tej koronie i tym balu. Wydawało mi sie to priorytetem. Ale teraz, po tym wszystkim co się zdzarzyło, widze ze to najmniej ważna rzecz. Ważne jest ze mam ciebie i ludzi którzy mnie kochaja i lubia- odpowiadam, gdy podchodzimy do Jerrego, Eddiego i Miltona. Usmiecham sie do nich. Koło Jerrego stoi Grace, wtulona w niego. Znam sposób w którym ona sie do niego tuli, a on ja obejmuje. Tak samo ja przytulam sie teraz z Jackiem. To miłość. Uśmiecham się szerzej.
-Jak długo wy jesteście razem?- pytam lekko.
-Prawie miesiąc- odpowiadają jednocześnie, po czym spoglądając sobie w oczy smieja sie jednocześnie. Pewnie z mojej miny, bo wieść ze są parą tak długo, kompletnie mnie zaskoczyła.
-Wiedziałeś o tym?- pytam Jacka ze swobodą. Chłopak przeczaco kręci głową.
-Byliście tak pochłonieci sobą i własnymi problemami, wcale sie nie smieję, nawiasem mówiąc i nie mam pretensji, ze nie zauważyliscie- odpowiada Milton, a ja wybucham smiechem. Prawdziwym, szczerym.
-Dziekuje Milton- mówie nagle. Rudowłosy chłopak spogląda ze zdziwieniem na mnie.
-Za to co urzadziłeś u Phila- prostuje krótko i widze jeszcze uśmiech na jego twarzy, lecz potem przychodzi Julia i obydwoje gdzieś znikają. Odwracam sie do Jacka. My też juz powinnismy sie zbierać.

                                                                             ***
Ponieważ na balu "spiknełam sie z Jackiem" (jak to okreslił Nate), Nate powiedział ze mnie nie odwiezie. I dobrze, bez łaski, nawet na to nie liczyłam. Oczywiscie Jack zaoferował sie że odwiezie mnie swoim czarnym porsche, ale ja wolałam sie przejść. Chłopak oczywiscie mi towarzyszył. Noc była chłodna i rzeska, co było dziwne, ale wkońcy było po pierwszej w nocy.
Lekko drżałam w mojej cienkiej sukience.
-Zimno ci?- zapytał Jack, poczym nie czekając na odpowiedź zdjął marynarkę i zarzucił mi ją na ramiona. Uśmiechnełam się z wdzięcznością, a on tylko mnie objał. I tak szlismy wtuleni, aż dotarlismy do mojej ulicy. Już na niej cos mnie zaniepokoiło. W moim domu  paliły sie wszystkie światła, co jest dosć niespotykane. Ruciłam wystraszone spojrzenie Jackowi i razem weszlismy do środka. Scena którą ujrzałam napełniła mnie niedowierzeniem. Oto zapłakana matka stała w drzwiach kuchni i wywrzaskiwała dosć niecenzuralne słowa na ojca, który pośpiesznie się pakował. Obydwoje odwrócili głowy, gdy tylko spostrzegli że weszłam.
-Mamo co sie dzieje- zapytałam powoli i ostroznie. Matka tylko wybuchła większym płaczem. Skierowałam sie w strone ojca. Nie od razu mi odpowiedział.
-Odchodzę. Poznałem kogoś, zakochałem się. Nie martw sie słońce, nie zapomne o tobie. Bęziemy sie widywać- powiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz pod słońcem, potem wstał z ziemi i podszedł do mnie. Najwyraźniej chciał mnie objać, ale ja odskoczyłam jak oparzona od niego i jego dotyku. Nie chciałam go dotknać. Zdrajca- podpowiadał mi wewnętrzny głos. Nagle poczułam na sobie dłoń Jacka. Przeniosłam swój wzrok na niego i uśmiechnełam sie słabo.
-Przepraszam Jack, ale nie chce bys oglądał moją rodzinę w takim stanie... Chyba powinieneś juz iść-powiedziałam cicho, ale on tylko stał i mnie obejmował.
-Nigdzie bez ciebie nie idę- odpowiedział.
-Jack...proszę- błagałam.
-Nie Kim. Juz raz cie zostawiłem. Nie zrobie tego ponownie. Spójrz prawdzie w oczy- nic tu nie zdziałasz, nie pomorzesz, nie wskurasz. Chodź, dzisz śpisz u mnie, musisz to sobie wszystko pewnie przemysleć- odpowiedział i zanim zdążyłam cokolwiek powiedziec, wział mnie na ręce i wyniósł z domu...

Jeszcze nie podjełam decyzji co zrobie z blogiem. Jak to zrobie to napewno was zawiadomie. Tak jak mówiłam krótki a miał byc jeszcze krótszy, bo miałam zacząć od powrotu do domu, ale troszke przedłuzyłam. Dzieki za miłe komentarze. 

Rozdział 11

„18. o6. 12
Drogi pamiętniku!
Życie jest trudne i nikt w to nie wątpi. Ale moje przecież zawsze było wyjątkowe - piękne i niepowtarzalne. Jak to możliwe, aby to wszystko zmieniło się w tak krótkim okresie czasu? Nie wiem. Wiem jednak jedno. Dziś jest bal, a co za tym idzie, moja zemsta się w końcu wypełni. Zbajerowanie przyjaciółki Gwen było bardzo łatwe. Na razie to wszystko co musisz wiedzieć. Zemsta dokona się przez jedyna osobę której teraz ufa. Tak jak ona zabrała mi jedyna osobę którą kocham. Nie, nie kocham. Kochałam. Nie mogę cały czas myśleć o tym w czasie teraźniejszym.”- Przerwałam pisanie i zamknęłam zeszyt. To najnowszy pomysł mojego psychologa. Mam pisać pamiętnik. No i po co mi to do jasnej cholery. Jeśli nawet sama w myślach nie przyznam się do czegoś, to już na pewno o tym nie napiszę. Za bardzo bym się bała ze to ktoś może przeczytać. Albo  mam problemy z wyrażaniem uczuć. Chyba jednak to drugie. Jeśli mam być szczera to uważam ten pomysł za kompletne idioctwo, bo przecież ja nawet w myślach się nie przyznam że GO kocham, a co dopiero napisać o tym. Nie, muszę przestać o tym myśleć. Z cztery godziny bal. Muszę się przyszykować. Nate przyjeżdża po mnie o siódmej. Mam być wcześniej, bo jestem  przewodniczącą samorządu.  Westchnęłam i wzięłam się w garść. Poszłam do łazienki i napuściłam całą wannę gorącej wody. Wsypałam do niej wszystkie sole i olejki do kąpieli jakie znalazłam. Gdy wreszcie się umyłam (co trwało dość długo. Chyba nawet tam przysnęłam), wysuszyłam włosy ( co także sporo zajęło dość dużo czasu, bo jakby nie patrzeć mam włosy do kolan) ,rozczesałam je i założyłam szlafrok , zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i wpuściłam fryzjerkę oraz kosmetyczkę (mama mi je zamówiła.) Potem tylko się położyłam, a one biegały wokół mnie, robiąc mi makijaż i jakieś niemożliwe do powtórzenia fryzury. Na sam koniec, gdy panie już wyszły, założyłam moją zniewalającą suknie. Była czarna, bez ramiączek, przylegająca przy piersiach, a potem luźno puszczona. Na  przylegającej części widniała "złota rosa" (jak ja zwykałam to nazywać). To znaczy były to takie złote zdobienia, które przypominały mi kształtem i rozmieszczeniem rosę. Nie była tez obcisła , miała przyszyty specjalny porarszczony materiał. Jak juz mówiłam dół był luźno puszczony i leciutko plisowany. Suknia była do ziemi. Załozyłam do tego złote sandały na 20-centymetrowym obcasie i spojrzałam w lustro. To co teraz powiem nie bedzie skromne, ael zawsze wyglądałam zjawiskowo. Zawsze, o kazdej porze dnia i nocy. Niezaleznie od makijażu i stroju, ale teraz... łał. Może to zasługa czarnej sukienki, bo rzadko nosze czarny kolor, ale wygladałam lepiej niz zwykle. (Muszę też dodać że miałam bardzo mało makijażu). Czerń podkreśliła bladość mojej skóry, więc teraz moja skóra przypominała mleko (tak blada byłam od 15 roku zycia, kiedy to zachorowałam na anemię). Na plecach puszczone były złote loki a nad czołem korona z włosów. Usta podkreslone moim ulubionym bladym odcieniem różu. Wielkie turkusowe oczy obramowane wachlarzem czarnych, niesamowicie długich rzęs. Złoty cień na powiekach. Do tego złota kopertówka, z efektem potłuczonego, zielonego szkła, małe złote kolczyki i drobny, złoty pierścionek z diamentem. Byłam gotowa. Zeszłam na dół i zamknełam dom, poczym wrzuciłam klucze do torebki. Nate juz na mnie czekał. Szybko podeszłam do samochodu (czarnego mustanga) i z gracją usiadłam na siedzeniu pasażera. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Dobrze wiem co sobie pomyslał. Juz pewnie robił sobie plany na tę noc. Nic z tego. Ale kto mi broni troche sie nim pobawić? Bal odbywał się w tym samym miejscu co Kotylion. Gdy się zjawilismy prawie nikogo jeszcze nie było. Pierwsze co zrobiłam, to udałam sie do gościa od oświetlenia. Wcześniej już zapoznałam go troche z moim planem więc teraz pozostało mi tylko przypomnienie. Podeszłam do starszego faceta z lekka łysiną.
-Pamieta pan, jak tylko zawołam tę dziewczynę na scenę, to skieruje pan wszystkie refrektory na nią. Jak ja wejde to tylko główny?- upewniłam się. Mężczyzna potwierdził. Uśmiechnełam się i podeszłam do stolika. Po godzinie byli juz chyba wszyscy. Poczekałam jeszcze pół, aż zabawa się trochę rozkręci i zaczęłam działać. Jako przewodnicząca samorządu miałam wygłosic przemówienie. Powoli skierowałam się pod scene i zaczekałam gdy dyrektor mnie wywoła. Potem z gracja stanełam przed mikrofonem i zaczełam.
-Witajcie koledzy, koleżanki i oczywiscie dyrektorze.  Zebraliśmy się tu dziś by świętować rychły koniec szkoły. Nie będę się tu rozgadywać, na to przyjdzie pora na rozdaniu świadetw. Chciałabym wam tylko przekazać że ponieważ to bal pozegnalny dla nas, uczniów ostatniej klasy, a ja w niej jestem będę tęsknić za wami. A najbardziej za moją droga koleżanka Gwen! Gwen, chodź do mnie! Pokaz nam się!- krzyknełam. Nagle uczniowie się rozsuneli, torujac prostą drogę dla przerażonej dziewczyny. Spojrzałam na nią i usmiechnełam się. Wszystko idzie zgodnie z planem. Brunetka zajeła w końcu miejsce obok mnie i wtedy wszystkie refrektory skierowały się na nią. Stało się tak jak podejrzewałam. Gwen stała całkiem naga. No nie całkiem. Miała na sobie sukienke która jej podsunełam za posrednictwem jej najlepszej przyjaciółki. Bo moja zemsta w skrócie wygladał tak: zakolegowałam się potajemnie z jej przyjaciółka, potem za jej posrednictwem przekazałam Gwen tę sukienkę a reszta, wiadomo. Sukienka była zrobiona ze specjalnego materiału, pod którego nie mozna zakładać bielizny, i który całkowicie prześwituje jesli skieruje sie na niego duzo światła. Tak więc cała szkoła mogła zobaczyć dziewczyne tak jak ja pan bóg stworzył. Momentalnie sala wybuchła smiechem, a Gwen zaczęto wytykać palcami. Dziewczyna z początu nie wiedziała o co chodzi, ale gdy tylko się skapła, zbiegła z płaczem ze sceny, a ja za nią. Dogoniłam ja na korytarzu i brutalnie odwróciłam.
-Pozwę cię...- groziła przez łzy, co wyszło komicznie. Zśmiałam się szyderczo.
-Pozwiesz mnie? Niby o co? To ja mogę cię pozwać. Po pierwsze, wykradłaś film z tajnego śledztwa, po drugie nękałas mnie emocjonalnie, a poza tym ja wciąż jestem pod opieką psychologa i nawet jesli byś mnie pozwała o nekanie emocjonalne, to ja nadal jestem uznawana jako niepoczytalna i chora, wiec umorzyli by śledtwo. Nic mi nie możesz zrobić, bo sama wpadniesz. Z kradzież filmu z policji grozi co naj mniej 10 lat, nekanie emocjonalne i publikacje kolejne tyle. Wsadzą cię. W szkole też mi nic nie zrobisz, za trzy dni rozdzanie świadect, a one juz sa napisane. Dostałam się na wymarzoną uczelnie. Nic mi nie zrobisz- odpowiedziałam, poczym odwróciłam się na piecie i weszłam z powrotem na sale balową. Okazało się że te scenę obserwowali wszyscy zgromadzeni. No i dobrze. Zaczęłam się kierowac w stronę mojego stolika. Muzyka znów zaczeła grać, a wszyscy zaczeli wracać do normalności.Byłam juz tuz, tuz  gdy nagle poczułam ze ktos mnie łapie od tyłu i podnosi. Krzyknełam delikatnie, ale nikt nie usłyszał przez muzykę. Oprawca wziął mnie na ręce i zaczał gdzieś nieść. Znałam to ciało, te ruchy. Jack.
-Postaw mnie Jack!- wrzeszczałam. Nagle muzyka całkowicie ucichła, a mnie otoczył przyjemny chłód nocego powietrza. Pod nogami za to znów poczułam twardy grunt. Odwróciłam się i nagle znalazłam sie twarzą twarz z Jackiem. Odsunełam sie szybko i rozejrzałam w około. Byliśmy na dachu. Ponownie się odwróciłam i stanełam na samym skraju budowli. Nie bałam sie że spadne, dach okalał mały murek.
-Kim, myslę ze przesadziłaś z Gwen- odzywa sie w końcu chłopak. Wzdycham.

-Myślisz?- mówię sarkastycznie, nie patrzac na niego.
-Kim mówię poważnie. Cos takiego za małe, nawet nie upokorzenie?- odpowiada a we mnie coś pęka.
-Tu nawet nie chodzi o upokorzenia Jack- odzywam sie cicho i spokojnie.- Od tygodni robie dosłownie wszystko aby o tym zapomnieć. Lecze się u psychologów, staram sie życ normalnie. Nie wiesz jak to jest gdy ze snu wyrywa cię co noc ten sam koszmar.-przerywam na sekunde i obejmuje się ramionami, wcale nie z zimna-  Bo tak jest ze mną. W realu jest coraz lepiej, ale wszystko co wydarzyło się w tej kopalni powraca co noc w koszmarach, tak realnych że czuje każde uderzenie ponownie i  krzyczę. Ale nikt mnie nie uspokaja. Nikogo przy mnie nie ma. Robię wszystko by było po staremu, by móc pójsć dalej, zyć normalnie i prawie mi sie to udało, a wtedy ona pokazała mi ten koszmar od nowa. Cału ten ból, wstyd...wszystko to czego chciałam tak uporczywie sie pozbyć, zapomnieć, wróciło. I to ze zdwojona siłą. Nie Jack, tu nie chodzi o to ze ona mnie w jakis sposób upokorzyła. Tu chodzi o to że odebrała mi nadzieję- zakończyłam lekko łamiacym sie głosem, patrząc w gwiazdy. Przez chwilę obydwije milczelismy.
-Kim, ja nie wiedziałem- odezwał sie wreszcie chłopak. Spojrzałam na niego.
-Nikt o tym nie wie. Nie chciałam tego przyznac nawet przed sobą- wyznaje, patrząc mu w oczy, lecz szybko z powrotem przenoszę wzrok na świecące punkty.
-Lepiej juz wracajmy, musze znaleźć Grace- mówię, usmiechając sie delikatnie.
-A ja Jerrego- mówi, także  usmiechając sie lekko. Tak więc zeszliśmy na dół i wszliśmy do sali. Własnie mielismy sie rozdzialić, kiedy spostrzegliśmy ich całujacych się w rogu sali balowej. Szybko odwróciłam wzrok. Ogarneło mnie jakies dziwne uczucie. Zazdrość? Chyba najszybciej. Odwróciłam sie na piecie i zaczełam pospiesznie oddalać. Nie mogłam znieść tego widoku. Nawet oni? Nagle poczułam że ktoś mnie chwycił z tyłu za rękę. No jasne, Jack. Odwróciłam się do niego twarzą.
-Kim, o co chodzi?- zapytał, lekko marszczac brwi.
-Powiedz mi Jack, dlaczego nawet naszym najlepszym przyjaciołą wyszło a nam nie?- odpowiedziała retorycznie, po czym wyrwałam rękę z uścisku i podeszłamdo stołu z ponczem.
-Zatańczysz ze mną- zapytał któś za moimi plecami. Znów sie odwróciłam. Jack.
-A co to zmnieni?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Chłopak spojrzał na mnie.
-Wiesz że mamy coś, czego tamtym para brak?- zapytał nagle. Pokręciłam głową i zaśmiałam się gorzko.
-Co takiego mamy?- niewytrzymałam w końcu. Chłopak wciąż na mnie patrzył, lecz w jego oczach nie widziałam kpiny czy żartu. Wręcz przeciwnie, był śmiertelnie powazny.
-Mamy te noc. Ten taniec- odpowiedział. Wiedziałam że mówi prawdę Widziałam to w jego oczach. I dlatego właśnie złapałam wyciągniętą rękę Jacka. Gdy tylko nasze palce sie zetkneły, poczułam się jakby piorun we mnie uderzył. Nie miałam siły mysleć logicznie, nawet nie chciałam. Liczył sie tylko Jack i jego silne ramiona oplatajace mnie. Jak to zwyke w takich momentach bywa. salęwypełniła powolna muzyka. Jack mocniej mnie objął, a ja jeszcze bardziej się w niego wtuliłam.
-A co pomysla ludzie?- rzuciłam ostatkami logicznego myslenia. Mój partner tylko usmiechnał sie łagodnie.
-A ludzie niech sobie myslą co chcą- powiedział i pocałował mnie, najpierw delikatnie, a potem mocniej, namietniej, a ja sie poddałam. Nie miałam juz sił siebie katować, odmawiać sobie tej przyjemnosci. Przecież oczywiste było że go kocham i nie obchodziło mnie teraz nic. Ani co bedzie dalej. Ani szkoła. Ani ludzie pokazujacy nas sobie palcami. Nagle zdałam sobie sprawe że tak naprawdę wszystko co robiłam od ponad miesiąca, prawie wszystko, miało związek z Jackiem. W wielkim skrócie mało nie zginełam, zraniona nożem w klatke piersiową. Po tym przeszłam przez dość bolesną rozmowę z Jackiem i długie leczenie. I tak oto jeteśmy tutaj, na balu maturalnym, a ja tańczę w jego ramionach, poraz pierwszy od półtora miesiąca majac prawdziwa nadzieję że wszystko bedzie dobrze...

Rozdział miał być dłuższy, ale juz nie chciałam nudzić. Jutro dodam kolejny, ale za to krótki. A co do zawieszenia bloga, to chodziło mi tu raczej o jego całkowite zakonczenie. Kilka rozdziałów, a potem koniec. Może tak być?